Jak Poniezus urodził się pod Giewontem

Dobrze ześ sie Jezu pod Giewontem zrodził,
Bedzies w biołyk portkak i w cuzecce chodził
I mioł na mój dusik z piórkiem kapelusik.
Hej, kolęda, kolęda!

Tak sie w nasyk górak w cas Bozego Narodzenia śpiewo. Co za herezja! – mógłby ftoś sie oburzyć – przecie Ewangelia wyraźnie pado, ze Poniezus narodził sie w Betlejem, nie pod Giewontem! A tymcasem to zodno herezja nie jest. Herezjom natomiast byłoby zarzucanie herezji tej kolędzie. Bo w casak biblijnyk Giewont wznosił sie nie nad Zakopanem, ino… nad Betlejem! A najlepsym na to dowodem jest fakt, ze słowo Giewont do zodnego polskiego słowa nie jest podobne. Do jednego hebrajskiego zaś jest – „gaawa” to po hebrajsku „wyniosły”. No i jak bedziecie w Zakopanem, to poźrejcie na Giewont – cyz nie wyglądo on dumnie i wyniośle?

Wierch ten był niemym świadkiem przybycia Matki Boskiej ze świętym Józefem do Betlejem. Poziroł z wysoka, jak oboje próbowali znaleźć nocleg w tym najlichsym mieście Judy. Ale co trafiali oni na jakom gospode, to na drzwiak był wywiesony napis: „Wolnych miejsc brak. Przepraszamy”. Kie dosli do kolejnej gospody i po roz kolejny uwidzieli ten sam napis, zdesperowany święty Józef zapukoł do drzwi. Otworzył mu sam oberzysta.
– Pokwolony – pedzioł święty Józef. – Na pewno nimo u wos wolnyk miejsc?
– A co zeście myśleli! – warknął oberzysta, bo kie widzioł ubogo odzianyk podróznyk, to nie widzioł potrzeby bycia uprzejmym. – Na tydzień przed Sylwestrem to jo zawse mom komplet! Trza było dokonać rezerwacji pół roku temu!
– Pół roku temu to ani Matka Bosko, ani jo nie wiedziołek, ze cysorz wymyśli se spis ludności.. – zacął tłumacyć święty Józef.
– Cooo? – przerwoł Józefowi oberzysta – Ta osoba wom towarzysąco to jest Matka Bosko? W takim rozie wy pewnie jesteście świętym Józefem?
– Zgadliście, panocku – przytaknął święty Józef.
– O, krucafuks! – zawołoł oberzysta łapiąc sie za głowe – Myślicie, ze jo nie wiem, ze Herod całej wasej Świętej Rodziny nie lubi? Nie fce mieć kłopotów! Wynoście sie! Jak by co, to ani wyście mnie nie widzieli, ani jo wos. Dowidzenia!

Oberzysta z takim hukiem zatrzasnął drzwi, ze zaroz syćka goście gospody sie zbiegli skarząc sie na hałasy i krzycąc, ze juz nigdy więcej do tej nory nie przyjadom, skoro nie mozno tutok w cisy i spokoju odpocąć.
– I co teroz, święty Józefie, zrobimy? – spytała Matka Bosko. – Została w Betlejem jesce jako gospoda?

Święty Józef wyciągnął z torby podróznej plan Betlejem. Przyjrzoł sie temu planowi, a potem pedzioł:
– Ta była ostatnio. Przynajmniej na tym planie, cok go w biurze podrózy w Nazarecie dostoł, zodnej inksej gospody nie widze.
– To ka bedziemy nocować? – zmartwiła sie Matka Bosko.

Święty Józef rozejrzoł sie wokół i zatrzymoł wzrok na skąpanym w blasku zachodzącego słonka Giewoncie.
– Poźrej, Matko Bosko, jako pikno góra! – zawołoł zakwycony, zabocując na kwile o kłopotak z noclegiem.
– Ano, pikno! – zgodziła sie Matka Bosko. – Ino wydaje mi sie, ze na jej wierchu powinien stać krzyz.
– Krzyz? A to cemu? – zdziwił sie święty Józef.
– Sama nie wiem – pedziała Matka Bosko. – Ale tak mi sie jakoś widzi, ze powinien.
– W kozdym rozie – pedzioł święty Józef – jo se myśle, ze trza póść ku tej górze. Moze znajdzie sie w niej jakosi grota, we ftórej dałoby sie spędzić noc?

No i rusyli ku Giewontowi. Kie znaleźli sie na przedmieściak Betlejem, droge zastąpił im nagle jakiś chłop w cornym filcowym kapelusu z piórkiem. Ubrany był w cuche i cyfrowane portki, a na nogak mioł kierpce, ftóre chyba casy króla Dawida bocyły.
– Scynść Boze! – powitoł podróznyk nieznajomy. – Noclegu sukocie?
– Ano, sukomy – pedzioł święty Józef. – Ale w betlejemskik gospodak syćkie miejsca zajęte.
– O! To mocie scyście, zeście na mnie trafili! – uciesył sie chłop w filcowym kapelusu. – Mom takom piknom stajenke z widockiem na Giewont. Drzwi sie nie domykajom, więc zimno do środka leci, ale jak ftoś nie jest zmarźlok, to przezyje. Dlo dorosłyk miejsca do spania na klepisku, dlo dzieci – w złóbku. Stajenka wyposazono jest w woła i osiołka. Jednym słowem – agroturystyka pełnom gębom!
– A kielo bierecie za nocleg? – spytoł święty Józef.
– Jak dlo wos – po denarze od osoby za noc – pedzioł chłop w filcowym kapelusu.
– Po denarze? – zastanowił sie święty Józef. – To nie tanio. W winnicy cały dzień trza pracować, coby telo zarobić.
– To zalezy – pedzioł chłop w filcowym kapelusu. – Casem wystarcy ino jeden wiecór.
– Nie wiem, cy mom jesce choć denara – zafrasowoł sie święty Józef. – Spytom Matki Boskiej, cy nimo jakik dutków.
– Matki Boskiej? Cy to znacy, ze wy jesteście świętym Józefem? – spytoł chłop w kapelusu syroko otwierając ocy.
– Tak, ze mnom jest Matka Bosko, a jo jestem świętym Józefem – pedzioł ponuro święty Józef cując, ze na nic miłego sie nie zanosi. Był pewien, ze zaroz powtórzy sie sytuacja z oberzystom. Ale chłop w filcowym kapelusu pedzioł cosi zupełnie inksego niz święty Józef ocekiwoł.
– Na mój dusiu! To trza tak było od rozu! Przecie byłbyk ostatnim ancykrystem, kiebyk od Matki Boskiej dutki broł! Przyjme wos za darmo! Mozecie mieskać w mojej stajence tak długo, dopóki nie bedziecie musieli uciekać ze Zbawicielem do Egiptu!

Święty Józef nie wierzył własnym usom. Nie spodziewoł sie, ze problem z noclegiem nagle tak piknie sie rozwiąze.
– A nie boicie sie, panocku – spytoł – za jak nos przyjmiecie, to podpadniecie Herodowi?
– Herodowi? Hahahaha! – zaśmioł sie chłop w filcowym kapelusu – Jo sie z pasterzy miłującyk ślebode wywodze! Jedyne, co Herod moze mi zrobić, to pocałować mnie w… nos!

Chłop w filcowym kapelusu fcioł pedzieć, ze Herod moze go pocałować w rzyć, ale w ostatniej kwili ugryzł sie w język, bo pomyśloł, ze przy Matce Boskiej nie wypado tak brzyćko mówić, więc słowo „rzyć” zamienił na „nos”.
– Dziękujemy wom pikne, dobry cłowieku – pedziała łagodnie Matka Bosko. – Jak ino Poniezus sie nom urodzi, od rozu go popytom, coby wom grzychy odpuścił!

Co było dalej, dobrze wiecie: Maryja z Józefem zamieskali w stajence, tamok mały Poniezusek na świat przyseł, anieli grali, króle witali, pasterze śpiewali, a bydlęta piknie klękały.
Wej. Roki mijały. Mały Poniezusek wyrósł na duzego Poniezusa, a duzy Poniezus wędrowoł po Ziemi Świętej, coby ludzi naucać i cuda cynić. W wędrówkak towarzysyło mu – jak kozdy wie – dwunastu apostołów. No i zdarzyło sie roz, ze Poniezus z apostołami zawędrowoł tamok, ka sie urodził – pod samiućki Giewont. Poźreł na ten pikny wierch i pedzioł:
– Mało w wos wiary, oj, mało. Kieby było w wos telo wiary, co w ziarku gorcycy, to pedzielibyście tej górze: Przesuń sie. A ona by sie piknie przesunęła.
– Niemozliwe! – wykrzyknął święty Tomas. – Jak nie uwidze tego na własne ocy, to nie uwierze!
– A jo – odezwoł sie Judas – gotów jestem załozyć sie o trzydzieści srebrników, ze tej góry rusyć sie nie do!
– Przyjmuje zakład! – wypalił bez namysłu święty Pieter.

A potem zwrócił sie ku Giewontowi:
– Ej, góro, przesuń sie!

I… Giewont zacął sie majestatycnie przesuwać! Świętemu Pietrowi straśnie sie to spodobało.
– A teroz skręć w prawo! – polecił.

Giewont posłusnie skręcił w prawo.
– Zacnij sie kręcić w kółko!

Giewont zacął sie kręcić.
– A teroz pofruń daleko, daleko na północ!

Giewont nagle oderwoł sie od ziemi, przelecioł nad głowami oniemiałyk apostołów i pozirającego na to syćko z pobłazaniem Poniezusa, a potem z ponaddźwiękowom prędkościom pognoł przed siebie i wkrótce znikł za horyzontem.
– Wygrołek zakład! Wygrołek zakład! – ciesył sie święty Pieter. – Judasu! Dawoj mi moje trzydzieści srebrników!

Judas podrapoł sie po głowie.
– Eh, nimom przy sobie takiej sumy. Ale przysięgom, ze coś wymyśle, coby jom zdobyć!
Poniezus udoł, ze nie dosłysoł, co Judas pedzioł, zwrócił sie natomiast ku świętemu Pietrowi:
– No, święty Pietrze, pobawiłeś sie tom górom jako mały chłopiec rydwanem-matchboxem, ba teroz ściągnij jom na miejsce.

Ale wiecie jak to z tym świętym Pietrem było. Roz mioł telo wiary, ze mógł po wodzie chodzić, a zaroz potem ogarniało go zwątpienie i zacynoł tonąć. Roz był tak odwazny, ze ucho słudze kapłana obciął, a niedługo potem taki strach go oblecioł, ze trzykoć wyporł sie Poniezusa. I teroz było podobnie: rusyć Giewont umioł, ale postawić go z powrotem na miejscu – juz nie! Na prózno wołoł:
– Hej! Góro! Wracoj na miejsce! Góro, ty weredo jedno! Wracojze – kruca! – na miejsce, bo ci drzewa ze stoku powyrywom! Ponie Jezusicku, próbuje i próbuje, ale nie doje rady. Moze ta góra jest tak daleko, ze mnie nie słysy?

Poniezus pokiwoł głowom z politowaniem.
– Ej, Pietrze, Pietrze – westchnął. – Chyba bede musioł sprawić, coby Kościół bez procesu kanonizacyjnego uznoł cie świętym, bo kozdy taki proces przegrołbyś z kretesem. Jako pokute za to, ześ narozrabioł, odmówis trzy rozy Ojce Nas. A jak sie odmawio Ojce Nas, to juz dobrze wies, bo naucyłek wos syćkik, kie byliśmy w sóstym rozdziale jego Ewangelii.

Mówiąc „w sóstym rozdziale jego Ewangelii” Poniezus wskazoł na świętego Mateusa.
A co stało sie z Giewontem? Ano lecioł i lecioł na północ, jaz wylądowoł między tatrzańskimi wierchami. Wroz z Giewontem mimowolnie przenieśli sie w Tatry betlejemscy pasterze, ftórzy akurat na zbocak tej góry paśli owce. I dlotego syćka dzisiejsi bacowie i juhasi som potomkami tyk pasterzy, ftórzy jako pierwsi uwidzieli Poniezusa w stajence. Zaś syćkie owcarki podhalańskie som potomkami pomagającyk tym pasterzom psów. Hau!

PS. 1. Pikne podziękowania dlo Innocencicka za konsultacje z języka hebrajskiego 🙂

PS. 2. Moi ostomili! Porządki w budzie trza robić, przypilnować gaździne, coby piknie piernik na Smadnym Mnichu upiekła, przypilnować bace, coby pikne śledzie w oleju wyryktowoł, więc następny wpis bedzie dopiero po Świętak. A teroz Adameckowi, Alecce, Anecce, Anecce Schroniskowej, Anecce-Ance, Asickowi, Audirecce, Bajecce, Barteckowi, Basiecce, Bogusickowi, Borsuckowi, Bosickowi, Ciupazecce, Dachowieckowi, Echidnecce, Emerycickowi, EMTeSiódemecce, Ghoraneckowi, Góralickowi, Grzesickowi, Gwiazdecce, Hakenbusickowi, Hanecce, Heretickowi, Huncwociwkowi, Innocencickowi, Jesienicce, Jotesickowi, Kapisonecce, Kiniecce, KasSicce, Kundeleckowi, Lacheckowi, Maackowi, Magdarecce, Martecce, Mordechajeckowi, Motyleckowi, Mysecce, Nadiecce, Olecce, Perpetumeckowi, Plumbumecce, Posukiwacce, Profesoreckowi, Przyjacieleckowi, Psewickowi, Psiarzeckowi, Sebastianickowi, Seterecce, Siteckowi, Skorusicce, Stasicheckowi, Tecumseckowi, Telegrafickowi, TesTeqeckowi, Wielbicieleckowi Psów, Wimmereckowi, Winnieckowi, Zabecce, Zbyseckowi, a takze Królewnie Śniezce i Tubyleckowi oraz poni Paradowskiej, ponu Adamczewskiemu, ponu Bendykowi, ponu profesorowi Bralczykowi, ponu Chętkowskiemu, ponu Passentowi, ponu Penszko, ponu Szostkiewiczowi, syćkim inksym blogowicom w Polityce i w świecie, piknie redagującym internetowe strony Polityki poni Małgosi, ponu Markowi i ponu Wojtkowi, całej reście redakcji Polityki i w ogóle syćkim i syćkiemu, co zyje, fce zycyć PIKNIE WESOŁYK ŚWIĄT!!! 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 (mom nadzieje, ze sie nie pomyliłek – uśmiechniętyk kuf powinno być telo co potraw wigilijnyk).