Storo masyna

– Matka – odezwoł sie mój baca ku mojej gaździnie z samiućkiego ranka, kie oboje jesce w wyrku lezeli.
– Cego fces, ojciec? – spytała gaździna.
– Tak se myśle, ze trza wreście sprzedać te storom masyne do sycia – pedzioł baca.
– Mos racje, ojciec – zgodziła sie gaździna. – Dyć na imieniny dzieci kupiły mi piknom, nowom, elektrycnom masyne, to po co te storom jesce trzymać?
– Poza tym – pedzioł baca – ten grat niedługo sie rozleci i wte nifto nie bedzie fcioł go od nos kupić.
– A miejsce w komórce zajmuje – zauwazyła gaździna. – I po co? Przecie w komórce powinniśmy trzymać potrzebne rzecy, nie jakieś storocie
– No to postanowione – pedzioł baca. – Zaroz po śniadaniu, biere te masyne do auta i zawieze jom do Nowego Targu.
– Barzo dobrze, ojciec, godos – pokwoliła bace gaździna. – Pare grosy zawse z tego bedzie, no i miejsce w komórce sie zwolni.
Tak to baca z gaździnom godali o masynie firmy Singer. Straśnie storo jest ta masyna. Wiecie kielo mo roków? Nie wiecie. A pedzieć wom? E, nie powiem, bo i tak nie uwierzycie. Ale roz uwidzioł jom taki pon z Nowego Targu. No i ten pon pedzioł, ze jest kolekcjonerem staroci i mo nawet własny sklepik z antykami, a ta naso masyna to pikny zabytek, ftóry on barzo chętnie kupi. Gaździna, mając juz nowom elektrycnom masyne, nie miała nic przeciwko, coby te storom sprzedać. A baca nawet pedzioł, ze sam moze własnym autem ten zabytek do Nowego Targu zawieźć. Wte pon kolekcjoner podoł adres swego sklepiku, pedzioł, jakie som tamok godziny otwarcia i zaprosił bace ku sobie.
Baca z gaździnom wstali z wyrka i zjedli śniadanie. Potem, nie fcąc tracić casu, baca od rozu poseł do komórki, coby wyciągnąć z niej te masyne i załadować do auta. Ale jak do tej komórki wlozł, to jakoś straśnie długo nie wyłaził. Gaździna nie od rozu to zauwazyła, bo krzątała sie w obejściu. Ba w pewnym momencie zorientowała sie, ze jej chłop juz dwie godziny w komórce siedzi. Kapecke sie zaniepokoiła – moze zasłobł bidok abo zawału dostoł? Pobiegła do komórki. I co ujrzała? Baca stoi oparty ściane i w zadumie na masyne poziro.
– Co jest, ojciec? – spytała zdziwiono gaździna.
– A, tak pozirom na te masyne i se wspominom – pedzioł baca. – Bocys, matka, jak dostałaś jom w spadku po babce?
– A, boce! Jak byk mogła nie bocyć! – pedziała gaździna. – A bocys, ojciec, jak cało wieś nom tej masyny zazdrościła?
– Pewnie, ze boce! – pedzioł baca. – A bocys, jak piknie zesyłaś mi na niej kosule, co mi jom na weselu w Grywałdzie posarpali?
– Boce jakby to było wcora, a nie ponad dwadzieścia roków temu! – Teroz gaździna tyz sie zadumała.
– Tak se nawet myśle – pedzioł baca – ze jak by ta nowo masyna ci sie, matka, zepsuła, to ta storo mogłaby ci jako zapasowa słuzyć.
– A, doj spokój, ojciec! – pedziała gaździna. – Te nowom tak dobro firma wyryktowała, ze nimo prawa sie zepsuć!
– Mos racje, matka – pedzioł baca. – Ale kapecke jesce pockojmy.
– A na co momy cekać? – zdziwiła sie gaździna.
– Tak jakoś tutok zimno – pedzioł baca. – Ale jak kapecke pockom, to słonko sie przesunie i bedzie piknie świeciło prosto w wejście do komórki. Wte nie bedzie juz zimno i nie przeziębie sie, kie bede tego grata do auta ciągł.
– Dobrze godos ojciec – pedziała gaździna, ftóro powinna sie racej zdziwić, cemu baca nagle takim hipochondrykiem sie zrobił, ale sie nie zdziwiła. – Nimo sensu cobyś sie przeziębił z powodu jakieoś rupiecie. Pockojmy, jaze słonko sie przesunie.
Baca z gaździnom wrócili sie ku chałupie. Zanim słonko przesunęło sie na telo, coby ogrzać promyckiem wejście do komórki, całe niebo zasnuły chmury i stało sie jasne, ze w komórce cieplej juz nie bedzie.
– No nic, matka – westchnął baca wyglądając z chałupy bez okno. – Nimo co dłuzej cekać. Ide ku komórce.
– Dobrze, idź – pedziała gaździna.

Z wyraźnom niechęciom baca rusył ku wyjściu.
– Pockoj, ojciec! – zawołała nagle gaździna.
Baca przystanął.
– Przecie zaroz bedzie pora na obiad – godała dalej gaździna. – Zjedzmy obiad i wte do Nowego Targu pojedzies.
– Dobrze, matka – pedzioł baca. – Ale jak zjemy, zodnego ociągania sie więcej nie bedzie. Straciliśmy juz pół dnia i nimo co dalej zwlekać.
Gaździna wyryktowała obiad, zjedli go we dwoje, no i był juz najwyzsy cas wywieźć storom masyne. Ale baca cuł sie straśnie najedzony, więc pedzioł, ze musi kapecke odpocąć, coby brzuch spokojnie przetrawił obiad. Gaździna przyznała bacy racje i pedziała, ze robienie wysiłku, kie mo sie przepełniony brzuch, to nie byłoby mądre.
Baca siodł se w fotelu, pocytoł gazete, długo jom cytoł, ale w końcu wstoł i pedzioł:
– No, to teroz do roboty!
– Pomoge ci, ojciec – zaproponowała gaździna.
– Nie musis, matka, dom se rade.
– Nie godoj, ojciec, nimos juz dwudziestu roków. Pomoge ci. Ale zaroz bedzie pięćset trzydziesty dziewiąty odcinek mojego ulubionego serialu. Oglądne se ten odcinek i potem rozem załadujemy masyne do auta.
– Jak fces, matka – pedzioł baca i znów siodł se w fotelu. Hmmm .. zwykle baca jak trza zrobić coś, do cego trza duzo siły, robi to sam i nie pozwalo, coby gaździna rozem z nim sie trudziła.
Gaździna obejrzała serial, a potem zacęła oglądać reklamy, choć zawse przecie godo, ze tyk głupot nie do sie oglądać.
– No, jak matka, idziemy ku komórce? – spytoł baca.
– Idziemy, idziemy – pedziała gaździna takim tonem, jakby usłysała zaprosenie od kata na siubienice. Dźwigła sie z krzesła z takim trudem jakby była barzo ciezko choro i rozem z bacom posła ku komórce. Zaroz oboje wesli do środka.
– Zegnoj, Singerecku – westchnął baca.
– Ejze! Ojciec! Chyba nie bedzies sie nad martwym przedmiotem rozculać! Przecie to ino story rupieć! – pedziała gaździna pocątkowo energicnie, ale juz słowa „to ino story rupieć” z najwięskym trudem przesły jej przez gardło. Po kwili gaździna ukradkiem wytarła kciukem łezke, ftóro wypłynęła jej z lewego oka. Na mój dusiu! Bacy tyz ocy zwilgotniały!
I wte baca poźreł na zegarek i pedzioł:
– E, matka, ten sklepik z antykami zamyko sie o siódmej. Nie wiem, cy jest sens dzisiok tam jechać.
– A kielo to godzin? – spytała gaździna.
– Dochodzi piąto.
– To w dwie godziny nie zdązys do Nowego Targu dojechać?
– Normalnie powinienek zdązyć. Ale jeśli złapie gume, abo bedzie korek, abo okaze sie, ze most nad Dunajcem jest w remoncie, wte nie zdąze.
– No to rzecywiście dziś nimos co jechać – stwierdziła gaździna. – Skoda by było, kiebyś pojechoł do Nowego Targu ino po to, coby nic nie załatwić.

Gaździna wysła z komórki. Za niom wyseł baca. Kie oboje znów byli w chałupie, baca pedzioł tak:
– Ale jutro, matka, musimy sie wreście tej masyny pozbyć.
– Jasne, ojciec, musimy!
– I nie bedziemy sie tak grzebać jako dzisiok, ino z samiućkiego ranka wywoze jom do Nowego Targu.
– Pewnie ze tak! Jutro wywozis i nimo godania.
– Choćby trzęsienie ziemi było, nic mnie jutro nie powstrzymo od wywiezienia tej masyny.
– Mos racje, ojciec, mos całkowitom racje. Jo sama dopilnuje, cobyś wywiózł.
Baca i gaździna wrócili do chałupy. Jaze do wiecora nie godali juz o tej masynie, ale kie kładli sie spać, cały cas trwali w mocnym postanowieniu, ze następnego dnia musom sie jej pozbyć. A fcecie wiedzieć, co było następnego dnia? Jeśli fcecie – przecytojcie se ten wpis jesce roz. Hau!

P.S. Powitojmy nowyk gości budy: Agababajagecke, ftórom spotkołek kiesik na inksym forum, a teroz piknie sie odnalazła i Krizisicka, ftóry moze być piknym sojusnikiem w obronie słowa „fudament” przed wyginięciem 🙂