Cało wieś gro w totolotka

Wiem, wiem, radziliście mi, cobyk juz więcej nie zajmowoł sie totolotkiem. Ale z owcarkami casem jest tak jak z Dżonem Łejnem w łesternie „El Dorado” – jeśli fcecie, coby coś zrobiły, najlepiej radźcie im zrobić dokładnie na odwyrtke. A zreśtom tym rozem właściwie było tak, ze to nie jo posłek ku totolotkowi, ino totolotek przyseł ku mnie. Bo w sklepie w mojej wsi totolotkowo kolektura sie pojawiła. No i mój baca postanowił se w Duzego Lotka zagrać. Zabroł kupon z kolektury, coby go w chałupie spokojnie wypełnić, ale kie juz chałupie sie nolozł, jakoś nie mioł pomysłu, jakie licby skreślić. Wte postanowił wyść do pola i posukać natchnienia na świezym powietrzu. Wziął kupon, wziął długopis i wyseł. Siednął se na ławecce przed chałupom, ale zaroz znowu wstoł.

– Zabocyłek, kruca, okularów – mruknął do siebie.

Zostawił kupon z długopisem na ławce i wrócił do chałupy. Na mój dusiu! Pokusa była zbyt silno, coby sie jej oprzeć! Inkso rzec, ze nawet nie próbowołek sie opierać. Podesłek do kupona i zacąłek go obwąchiwać. Seść licb wyraźnie pachniało wygranom. Ale cy mój baca właśnie te licby skreśli? E, tam – pewnie nawet nie powącho kupona, ino poskreślo coś po ludzku, cyli zupełnie bez sensu.

Chyciłek w zęby długopis, łapom przytrzymołek kupon i wypełniłek go, jak trza. Moze kapecke niezgrabnie mi to wysło, ale sami spróbujcie zgrabnie pisać długopisem trzymanym w zębak. Wozne, ze wyraźnie było widać, ftóre licby som skreślone. Ledwo zostawiłek długopis, baca znowu wyseł z chałupy. Tym rozem mioł okulary ze sobom. Zaroz załozył je na nos. Wziął do ręki kupon, poźreł i … tak rozdziawił gębe, ze chyba nas koń mógłby w niej swój łeb zmieścić.

– Matka! – zawołoł, jakby ufoluda uwidzioł.

Gaździna wybiegła z chałupy.

– Matka. – Baca był sakramencko rozgorąckowany. – Ty mi chyba nie wypełniałaś kupona totolotka?
– Jo? – zdziwiła sie gaździna. – Myślis, ojciec, ze nimom nic lepsego do roboty, jak wypełniać kupon do gry, we ftórom mozno ino przegrać?
– No to fto go wypełnił? Przecie nie pies – pedzioł baca i spojrzoł na mnie, jakby ocekiwoł ode mnie potwierdzenia.
Na wselki wypadek zrobiłek mine niewiniątka. I to był błąd, bo gaździna – oswojono z moim „niewinnymi” minami – zaroz pedziała:
– Ten pies cosi zbroił.
– Co?! – wykrzyknął baca. – Fces pedzieć, ze to jednak pies?
– Ojciec, jak ty coś powies … – zaśmiała sie gaździna. – Cosi zbroił, ale bez związku z tym całym twoim totolotkiem.

Uff, odetchłek.

– A kupon – dodała gaździna po kwili – pewnie sam wypełniłeś, ino potem ześ zabocył.
– Matka – pedzioł baca. – Jo mom nadciśnienie, mom hemoroidy, mom reumatyzm, mom zgage i casem mom lumbago. Ale sklerozy to jo jesce nimom. Kiebyk wypełnił kupon, to byk o tym wiedzioł.
– No to jo juz nie umiem tego wytłumacyć. – Gaździna rozłozyła bezradnie ręce. Ale po kwili twarz jej ropromieniła sie jak wte, kie wnuki ku niej przychodzom.
– Juz wiem! Ojciec! Juz wiem! Chyboj z tym kuponem do kolektury!
Baca oniemioł.
– Mozes to jesce roz powtórzyć, matka? Dopiero co pedziałaś, ze w totolotka mozno ino przegrać, a teroz kazes mi chybać do kolektury?
– Ej, ty, ojciec, nic nie rozumies! – pedziała gaździna. – Cud sie wydarzył! Najprowdziwsy cud! Nie wiem, cym my, grzysniki, na to zasłuzyliśmy, ale to ręka bosko musiała skreślić ci te seść licb!
– Ręka bosko? – Bace kapecke zaskocyła ta gaździnino teoria.
– A umies noleźć inkse wyjaśnienie? – spytała gaździna.
– No, nie umiem – przyznoł baca. – Ale te skreślenia som jakieś takie pokrzywione, tak jakby ręka bosko przy ik ryktowaniu sie trzęsła.
– No ty, ojciec, zawse musis narzekać – westchnęła gaździna. – Wsekmogący wskazoł ci, ftóre licby w totolotka wypadnom, a ty marudzis, ze krzywo. Pewnie kiebyś był gościem w Kanie Galilejskiej, to zamiast ciesyć sie, ze Poniezus wode w pikne wino ci przemienił, narzekołbyś, ze dostołeś to wino w koślawym kielichu.
– Mos racje, matka, mos racje – przerwoł baca gaździnie, bo podejrzewoł, ze jak wartko nie przerwie, to bedzie musioł wysłuchać dłuzsego wywodu. – To jo juz moze póde do tej kolektury?
– Dobrze, idź, ojciec – zgodziła sie gaździna. – A jo póde ku storej Jaśkowej.
– Ku storej Jaśkowej? – spytoł baca. – A godałaś, ze dzisiok nika nie bedzies sła.
– Godałak, ale teroz póde ku Jaśkowej – pedziała gaździna. – Ona przecie jest najbidniejso we wsi. To niek tyz w tego totolotka wygro. Pokoz mi ino, ojciec, jakie licby Pon Bócek na twoim kuponie skreślił, to jo se je przepise.

No i przepisała gaździna te skreślone przeze mnie licby, a potem posła ku Jaśkowej. Baca zaś poseł do kolektury, ale po drodze wstąpił do śwagra, coby mu sie pokwolić, za sam Ponbóg mu podpowiedzioł, jakie wyniki w totolotka bedom. Wkrótce Jaśkowa z tom niezwykłom totolotkowom nowinom posła ku Janieli, a śwagier mojego bacy ku Wincentemu. Niewiele potem Janiela posła ku Józce spod grapy, a Wincenty ku Staskowi Kowanieckiemu. Na mój dusiu! Nie minęło duzo casu, jak cało wieś znała wyniki najblizsego totolotkowego losowania! I cało stawiła sie kolekturze, coby zagrać! Ino Felek znad młaki nie zagroł, ten, co to jest najbogatsy we wsi, bo zol mu było dutków na tak niepewnom inwestycje jak totolotek. Nie zagroł, choć sam sołtys poseł go namawiać.

– To nie dlo mnie, krzesny – godoł Felek. – Kiepsko u mnie z dutkami. Tak kiepsko, ze nawet na gre w totka mnie nie stać.
– Feluś, taki jeden zakład ino dwa złote kostuje – tłumacył sołtys.
– Dlo inskyk ino dwa złote, dlo mnie jaz dwa złote. Jo nawet takiej sumy nimom.
– E, chyba mos, Feluś, tam na kredensie, koło pudełka, widze kupke banknotów.
– Koło ftórego pudełka? Tego zdobionego perłami?
– Nie, koło tego drugiego, zdobionego diamentami.
– A, te. – Felek machnął rękom. – To na biezące wydatki, na chleb i moze jakomsi margaryne do chleba. A kie juz te biezące wydatki pocynie, nie zostonie mi nic.
– Feluś, to jo ci moge te dwa złote pozycyć. Oddos, jak wygros.
– A jak nie wygrom? Ludzie godajom, ze cud sie wydarzył, ze ręka bosko kupon wypełniła, a moze zodnego cudu nie było, ino ftoś se zaśpasowoł? Jeśli przegrom w tego totka, to skąd wezme dwa złote, coby wom oddać?

Sołtys nie ustępowoł.

– Feluś. Niekze ta. Jo ci doje te dwa złote w prezencie, weź se i zagroj w totolotka.
Felkowi ocy sie zaświeciły.
– No, wiecie, krzesny, jo tam łasy na dutki nie jestem, ale dobrze, wezme, bo pewnie zrobiłbyk wom przykrość, kiebyk nie wziął.

No i sołtys doł Felkowi dwa złote i poseł do domu. A Felek wsiodł w swoje nowe BMW i pojechoł ku sklepowi z kolekturom. Dręcyły go jednak wątpliwości: cy nie ryzykuje zbyt lekkomyślnie utraty dwók złotyk? Łamoł sie i łamoł, jaz tuz przed sklepem zawrócił auto i pojechoł z powrotem do chałupy.

A wiecorem cało wieś nie oglądała w telewizji nicego inksego, jak ino totolotkowe losowanie. I jakie licby wypadły? A jakie miały wypaść? Ocywiście, ze te, ftóre jo na kuponie mojego bacy skreśliłek! Ci z Totalizatora Sportowego jaz nie fcieli uwierzyć, ze cało wieś sóstke utrafiła! Przysłali z Warsiawy jakikś fachowców, coby sprawdzili, cy ten totolotkowy automat w nasej wsi dobrze działo, ale fachowcy zodnyk usterek noleźć nie mogli. W końcu przyjechoł ku nom jakiś pon z zarządu Totalizatora Sportowego, kozdemu dorosłemu mieskańcowi wsi doł po flasce zagranicnego alkoholu, a kozdemu niepełnoletniemu po bilecie na Szreka i piknie pytoł, coby nifot nie rozpowiadoł o tej wielkiej zbiorowej wygranej, bo inacej tabloidowi dziennikorze nie dadzom spokoju ani Totalizatorowi, ani nasej wsi. Syćka zgodzili sie zachować milcenie. Psów jednak nifto o milcenie nie pytoł, więc jo języka za zębami trzymać nie muse.

Mieskańcy wsi mieli jednak inkse zmartwienie: uświadomili se, ze skoro syćka wygrali, to głównom wygranom trza bedzie podzielić między syćkik – i wte kozdy dostonie ino po pare tysięcy. Fajnie jest dostać pare tysięcy? Fajnie, ale nie wte, kie spodziewoliście sie dostać milion. A to jesce nic – w najwięksom rozpac wpodł Felek znad młaki. On nie mógł se darować, ze nie zagroł.

Świadomość, ze jakieś dodatkowe dutki przeleciały mu koło nosa, wpędziła go w straśnom depresje. Zamknął sie bidok w chałupie i wypijoł jednego Dżoniego Łokera po drugim. I tylko dlotego nie popełnioł samobójstwa, ze nie mógł sie zdecydować, cy lepiej bedzie sie powiesić cy zastrzelić I wiecie co? Ludzie we wsi ukwalowali, ze skoro wygrano ik nie raduje, za to Felka jego nie-wygrano wiedzie ku samobójcym myślom, to oni syćka oddadzom mu swoje zwycięskie kupony. Tak tyz zrobili. A kie dowiedzieli sie, ze Felek po odebraniu wygranej zrezygnowoł z samobójstwa, to poculi sie prowdziwie scynśliwi, ze uratowali cyjeś zycie. A Felek? Cy Felek jest teroz scynśliwy? Tego racej nie mozno pedzieć. Ale przynajmniej przez kilka najblizsyk dni bedzie mniej niescynśliwy niz zwykle. Hau!

P.S. 1. A my w budzie bedziemy 22 lipca świętować i ślus! Bo urodziny Magdarecki som w tym dniu! Zdrowie Magdarecki! 🙂

P.S. 2. I musimy trzy nowe flaski Smadnego Mnicha wyciągnąć, dlo nowyk gości: Kasiecki, Kamiecka i Asidecka. Powitać piknie! 🙂