Pon Kopaliński

Na mój dusiu! Jo sie tak przymierzołek, coby wyryktować jakisi wpis o ponu Kopalińskim, a teroz… Teroz to jo moge o nim pisać ino w casie przesłym. Ocywiście tak tyz mozno, ale wpis o kimś, fto JEST to cosi zupełnie inksego niz o kimś, fto BYŁ. Mogom sie nawet te dwa wpisy nie róznić ani jednom literkom, ani jednom kropeckom cy inksym przecinkiem, a i tak bedom rózne. Bo to jest podobnie jak z filmem „Karol” – to był zupełnie inksy film wte, kie Jan Paweł II zył, a zupełnie inksy od kwili śmierzci nasego papieza.

Trudno. Nie napisołek, jaki pon Kopaliński JEST i juz nie napise. Niekze więc choć napise, jaki BYŁ, bo tak mi sie widzi, ze wpis o tym hyrnym ponu od słowników powinien sie w moim blogu noleźć.

Kie dowiedziołek sie, ze pon Kopaliński pomorł, zacąłek przeglądać internetowe wiadomości na jego temat. Napisano o nim, ze był to mędrol, ftóry budził wielki podziw wśród inksyk mędroli. Słusnie tak napisano, bo to prowda. Napisano, ze był to sakramencko pracowity cłek. To tyz prowda. I prowdom jest tyz, ze więksość Polaków sięgała do jego słowników z duzo więksom przyjemnościom niz do słowników inksyk autorów, bo jego pióro było tak lekkie, ze chyba zodno z gęsi w mojej wsi takiego nimo. Skąd on tak niezwykłe pióra broł? Nimom pojęcia, ale skądsi broł. Mioł na to jakiesi sposoby.

Nika jednak nie mogłek noleźć informacji, ze pon Kopaliński to był cłek o wielkim pocuciu humoru. Moze kasi była, ale mi nie udało sie na niom natrafić. A trza wom wiedzieć, ze umioł on rozbawić towarzystwo. Piknie umioł! I robił to na swój ponokopalińskowy sposób. Roz siedzioł se w salce ZAiKS-owskiego pensjonatu „Halama” w Zakopanem. Jeśli fcecie wiedzieć, ka ta „Halama” jest, to idąc ulicom Piłsudskiego ku Krokwi pozirojcie uwaznie w prawo, wte uwidzicie. No więc pon Kopaliński siedzioł se w tej salce w „Halamie” i wroz z paroma inksymi osobami oglądoł telewizje. Akurat sła transmisja zawodów w skokak narciarskik. Nagle do salki wlozł taki jeden pon, co to mioł w zwycaju godać, co ślina na język przyniesie. A wiadomo ze to, co ślina na język przyniesie, niekoniecnie musi mieć sens. No i ten pon zacyno rozkosnie scebiotać:
– Ach! Dzień dobry! Dzień dobry! Ach! Ach! Co ja widzę! Skoki narciarskie państwo oglądacie! I co? Jaki wynik?
Syćka zacęli sie dziwić, o co chłopu idzie? Cemu pyto jaki wynik? Przecie to skoki narciarskie, nie mec piłki noznej! Ino pon Kopaliński sie nie dziwił, a jeśli nawet, to najwyzej przez ułamek sekundy. A na to pytanie „Jaki wynik?” odpowiedzioł sakramencko powaznie:
– Jeden-jeden.
Syćka w świetlicy takim śmiechem wybuchli, ze mało pobliskiego Giewonta nie obudzili! A moze obudzili? I moze nawet Giewont uśmiechnął sie po swym skalistym wąsem, ino zaroz potem znowu usnął? Kieby pon Kopaliński odpowiedzioł na to dziwne pytanie śmiejąc sie, pewnie nie rozśmiesyłby inskyk jaz tak barzo. Ale ze – jako pedziołek – odpowiedzioł sakramencko powaznie, jego odpowiedź rozbawiła towarzystwo do łez. Bo pon Kopaliński mioł ten dar, ze umioł rozśmiesać samemu zachowując absolutnom powage. Ryktowoł śpasy mając prowdziwie kamiennom twarz, zupełnie jako pon Baster Kiton. Ta basterkitonowatość piknie mu sie przydawała nie ino wte, kie godoł cosi śmiesnego, ale tyz wte, kie knuł zabawne intrygi. Choćby podcas wyciecki do Kazimierza Dolnego i Puław, ka wybroł sie wroz z cwórkom przyjaciół (jak by ftoś fcioł wiedzieć, to dodom, ze jednym z nik był hyrny pon Szymon Kobyliński). Kie wycieckowice uwidzieli w Puławak restauracje, postanowili zatrzymać sie tamok na kawe. Wesli, siedli przy stoliku, zaroz przysła ku nim poni kelnerka i spytała co podać.
– Ja poproszę kawę – pedziała pierwso osoba.
– Ja też – pedziała drugo osoba.
– Ja też – pedziała trzecio osoba.
– Ja też – pedziała cworto osoba.
Wreście odzewoł sie pon Kopaliński:
– I ja też kawę wypiję.
Zaroz jednak powaznym tonem dodoł:
– Ale ja poproszę w czystej szklance.
Bidno poni kelnerka! Bidno bo zanurzono jaz po wierch głowy w swej kelnerskiej rutynie! Podesła ku okienku do kuchni i zaroz donośnym głosem poinstruowała poniom kucharke:
– Pięć kaw, z czego jedna w czystej szklance!

Tak w ogóle to cosik mi sie widzi, ze pon Kopaliński lubił śpasy, a śpasy lubiły jego, i ryktowały sie nawet wte, kie on ik ryktować nie zamierzoł. Kiesik zdarzyła mu sie mało katastrofa – śtyry tysiące fiszek, ftóre mioł poukładane w porządku alfabetycnym, posypało mu sie i pomiesało. Nie było rady, trza je było poukładać na nowo. Ocywiście hyrny autor słowników mógł to zrobić, ale kapecke skoda mu było casu. Pomyśloł, ze moze ftoś za godziwom opłatom mógłby mu pomóc? Moze ftoś z biblioteki? Przecie tamok ciągle karty katalogowe w porządecku alfabetycnym układajom (to były casy, kie bibliotecne katalogi ryktowało sie na papierowyk kartak, nie w komputrak). No i zadzwonił do pewnej duzej biblioteki. Z jednom poniom bibliotekarkom godać zacął. Wyjaśnił, o co mu idzie.
– A ile będę miała czasu na ułożenie tych fiszek? – spytała poni bibliotekarka.
– Ile pani będzie potrzeba, tyle będzie pani miała – odpowiedzioł pon Kopaliński.
– Aha – pedziała poni bibliotekarka, a to krótkie „Aha” zabrzmiało jakby jakosi wielko rozterka wkradła sie do jej dusy.
– A ile za to dostanę? – spytała po kwili niepewnym głosem.
– Ile pani będzie chciała, tyle pani zapłacę – odpowiedzioł pon Kopaliński.
Teroz juz zakłopotanie bibliotekarki zrobiło sie wielkie jako Rówień Krupowo. Jaz przez słuchawke telefonicnom było to zakłopotanie cuć. Po dłuzsej pauzie bibliotekarka wreście wydusiła z siebie:
– To ja się nad tym zastanowię i oddzwonię.
– Dobrze – zgodził sie pon Kopaliński i odłozył słuchawke. No i zacął cekać na odpowiedź. Cekoł i cekoł. Cekoł i cekoł… Wreście zadzwonił telefon. Pon Kopaliński podniósł słuchawke, w słuchawce odezwoł sie… głos jakiegoś chłopa.
– Dzień dobry – pedzioł głos chłopa. – Ja dzwonię z biblioteki, w imieniu koleżanki, której chciał pan zlecić pracę. Prosiła mnie, żebym przekazał panu, że niestety na takie warunki ona nie może się zgodzić.

Więcej juz pon Kopaliński nie sukoł pomocy do swoik fiszek. Sam se je poukładoł.

Cy ino wśród ludzi on śpasowoł? Nie, chyba nie. Zdoje sie, ze wśród śpaków tyz. Bo wiem, ze chodził se do warsiawskiego Parku Łazienkowskiego – barzo lubił tamok chodzić – i spotykoł sie ze śpakami. Gwizdoł cosi ku nim, a one mu odgwizdywały, znowu cosi ku nim gwizdoł, a one znowu mu odgwizdywały. Tak było! O cym on z tymi ptokami-poliglotami godoł? Tego nie wiem. Ale tak mi sie widzi, ze i tematy powazne, i śmiesne w tyk rozmowak porusoł. Zreśtom skoro EMTeSiódemecka i Mietecka bywajom w parku króla Stasia, to moze kiesik jakisi śpak ujawni ftórejś z nik, o cym te rozmowy były? Jo w kozdym rozie nie wątpie, ze były barzo ciekawe.

I telo. Jako widzicie, zodnyk woznyk faktów z zycia pona Kopalińskiego tutok nie podołek. Ale tak se myśle, ze nawet te mniej wozne mogom sie przydać komuś, fto fciołby kapecke wiedzieć, jaki ten pon był, kie nie zajmowoł sie ryktowaniem kolejnego piknego słownika abo inksego „Kota w worku”.

A skąd jo znom te historyjki, ftóre wom dzisiok opowiedziołek? Nie pytojcie, bo i tak nie powiem :). Niek to pozostonie mojom owcarkowom tajemnicom. Hau!

P.S.1. Jesce roz wroz z poniom Owcarkowom piknie, barzo piknie dziękujemy za syćkie zycenia! Telo ik było! Na mój dusiu! Telo ik było! I z telu krajów! Mało ftóry cłowiek telo zyceń dostoje, a co dopiero pies! 🙂

P.S.2. A w nasej budzie jest nowy gość – Janicek Leworęcny. Ino trza go ostrzec, ze u nos, nie ino lewej ręki bedzie musioł uzywać, ale prawej tyz. Bo przecie do jednej ręki Smadnego Mnicha bedzie dostawoł, a do drugiej jałowcowom 🙂