Felek idzie na wybory

A w mojej wsi to najbardziej nie fciało sie iść na wybory Felkowi znad młaki, temu, co jest u nos najbogatsy. Mojo gaździna namawiała go i namawiała, a on nie fcioł. Wreście w sobote zmęcony nagabywaniem gaździny pedzioł tak:
– No dobrze, moze póde.

Dzisiok późnym popołudniem gaździna posła zagłosować wroz z bacom. Wrzuciła swój głos do urny, a potem spytała komisje wyborcom:
– Felek był?
– Nie było – odpowiedzieli chórem syćka cłonkowie komisji.
– Beskurcyja jedno! – zaklęła gaździna i zaroz odesłała bace do chałupy. Sama zaś wartko do Felka posła.
Stanęła pod Felkowymi drzwiami i jednom rękom zacęła w te drzwi walić, a drugom z takom siłom naciskała dzwonek, ze mało go w ściane nie wepchła. Kie Felek otworzył, gaździna wparowała do środka jak rozjusony byk i zacęła straśnie krzyceć:
– Felek! Ty weredo! Ty ancykryście! Ty fudamencie! Przecie zaroz lokal wyborcy zamknom! Na co ty cekos?!
– Jo? Na nic – pedzioł Felek, ino telo był w stanie z siebie wydusić zaskocony gaździninym krzykiem.
– Na nic?! – hukła gaździna. – Cy ty nic nie rozumies?! Te wybory som sakramencko wozne! Wozniejse niz te poprzednie! I wozniejse niz te jesce poprzednie! Wozniejse niz….
– Wiem, wiem, krzesno – Felek zdołoł wreście wejść gaździnie w słowo. – Wcora godoliście to samo. I przedwcora tyz.
– I przedprzedwcora – dodała gaździna. – Ale jako widać, to jesce za mało, skoro cie nie przekonałak.
– Bo jo nie moge iść na te wybory – pedzioł Felek.
– Niby cemu? – spytała gaździna.
– Przecie benzyna za darmo nie jest. A jadąc na wybory tym swoim nowym wolwo, bede musioł kapecke tej benzyny wypalić.
– Matko Bosko i Józefie święty! – zawołała gaździna. – Kielo bedzie cie ta benzyna kostowała? Złotówke? Dwa złote?
– Dlo takiego bidoka jako jo nawet złotówka to zbyt wielko strata – tłumacył Felek.
– No to zostawis, ty BIDOKU, auto w garazu i pódzies na wybory pieso – pedziała gaździna.
– To tyz bedzie za drogo – stwierdził Felek.
– Co??? – zdumiała sie gaździna. – Chodzenie na piechote tyz cie kostuje?
– A butów to jo nie znisce? – spytoł Felek. – Im więcej bede chodził, tym sybciej znisce buty. I skąd wezme dutki na nowe, kie u mnie bida jaz piscy?
– No to precki z butami i pódzies na bosaka – postanowiła gaździna.
Felek zacął sie zastanawiać nad kolejnom wymówkom. Zanim jom nolozł, gaździna znów sie odezwała:
– Jeśli nie pódzies na wybory, a wyniki bedom dlo nasego kraju niepomyślne, dzień w dzień bede ci powtarzała, ze to między inksymi twojo wina.
To wreście przekonało Felka.
– Niekze ta – pedzioł. – Ale póde właśnie na bosaka, bo tak bedzie najtaniej.
– A idź jako fces, bylebyś poseł – pedziała gaździna.

No i Felek cynściowo sie ubroł, a cynściowo rozebroł – to znacy ubroł sie w kurtke, a rozebroł ze skarpetek. I poseł boso ku komisji wyborcej. Gaździna na wselki wypadek posła rozem z nim, fcąc pilnować, coby sie nie rozmyślił. Dzisiok w mojej wsi było barzo zimno. Ale od rozu godom, cobyście sie o Felkowe zdrowie nie martwili. Zahartowanemu górolowi chodzenie po zimnicy bez butów moze zaskodzić telo, co niedźwiedziowi polarnemu chodzenie na bosaka po Arktyce.
– Auu! – zawołoł nagle Felek.
– Co sie stało? – spytała gaździna.
– Na jakisi ostry kamień nadepłek – jęknął Felek.
I zaroz zrobił w tył zwrot.
– Ejze! Feluś! Kany to? – zdziwiła sie gaździna.
– Wracom do chałupy – pedzioł Felek. – Nadepłek na jeden kamień, zaroz moge nadepnąć na drugi, a potem na trzeci. A mnie nie stać ani na wode utlenionom, ani na plastry, cobyk se mógł rany na stopak opatrzyć.
Gaździna westchnęła.
– Fces wracać ku chałupie, to wracoj – pedziała po namyśle. – Ale lepiej cobyś wracoł z przewiązanymi ocami.
– Z przewiązanymi ocami? – Felek nie barzo rozumioł, co znowu gaździna wymyśliła.
– A nie słysołeś, Feluś, o dziurze ozonowej? – spytała gaździna. – Przecie przez te całom dziure bombarduje nos straśliwe promieniowanie kosmicne. Ono jest barzo skodliwe dlo wzroku. Dobrze ci radze, Feluś, idź do chałupy z przewiązanymi ocami, bo przecie nimos dutków, coby wzrok lecyć.
– O, dobrze, krzesno, zeście mnie ostrzegli -pedzioł Felek. – Ino jak jo z przewiązanymi ocami do chałupy trafie?
– Nie bój sie, Feluś, jo cie poprowadze – pedziała gaździna.
A potem ściągła swojom chuste z głowy, przewiązała Felkowi ocy i kazała mu wesprzeć sie na jej ramieniu. No i rusyli oboje w droge. Gaździna uwazała ino na kamienie, coby Felek znowu na jakisi nie nadepnął.

Ósmo godzina sie zblizała, na polu było zupełnie pusto, bo syćka we wsi siedzieli w chałupak i pozirali na telewizory wysłuchując wiadomości o wyborak, no i niecierpliwili sie, ze ciągle nimo końca cisy wyborcej, a przez to wstępnyk wyników tyz nimo. Jedyny cłek, jakiego gaździna z Felkiem napotkali po drodze, to Wincenty.
– Pokwolony – pedzioł Wincenty, kie go mijali.
– Na wieki wieków – odpowiedziała gaździna.
– A cemu Felek mo ocy przewiązane? – zaciekawił sie Wincenty.
– Musi wzrok chronić – pedziała gaździna. – A jo odprowadzom go do chałupy.
– Do cyjej chałupy? – spytoł Wincnenty. – Chyba nie do Felkowej? Bo od Felkowej chałupy to wy sie oddalocie zamiast przyblizać.
– Nie twojo sprawa! – warknęła gaździna takim tonem, ze Wincenty woloł więcej pytań nie zadawać.
No i gaździna posła z Felkiem dalej.
– Krzesno – odezwoł sie Felek.
– Cego? – spytała gaździna.
– Cemu Wincenty pedzioł, ze my sie oddalomy od mojej chałupy zamiast przyblizać?
– Pijany był i bzdury godoł.
– Pijany? Nie cułek zapachu gorzołki.
– Tym bardziej był pijany – wyjaśniła gaździna. – Kieby było cuć od niego gorzołkom, to by znacyło, ze jom wydycho. A skoro jej nie wydycho, to znacy, ze cało gorzołka w jego organizmie siedzi i w ogóle jej nie ubywo.
– Aha – pedzioł Felek i przez jakiś cas nie zabieroł głosu.
W końcu jednak znów sie odezwoł:
– Krzesno.
– O co idzie? – spytała gaździna.
– Cosi mi sie zdoje, ze idziemy ku dołowi – pedzioł Felek. – A przecie ku mojej chałupie powinno sie iść do wierchu.
– No, idziemy ku dołowi – potwierdziła gaździna. – Bo postanowiłak poprowadzić cie na skróty.
– Na skróty? Som do mojej chałupy jakiesi skróty?
– Eh, Feluś, Feluś, fto jest storsy? Ty cy jo? – spytała gaździna.
– No, wy, krzesno – pedzioł Felek.
– A widzis! – pedziała gaździna. – Więc jo znom nasom wieś lepiej niz ty! I lepiej znom syćkie skróty!
– Ale jakiś dziwny musi być ten skrót – pedzioł Felek. – Idziemy i idziemy, chyba juz z pół godziny. Zwykłom drogom do mojej chałupy juz dawno byśmy dosli.
– Wydoje ci sie, Feluś – potwierdziła gaździna. – Ocy mos przewiązane i cas ci sie dłuzy. Zawse cas sie dłuzy, kie sie nic nie widzi. Idziemy najwyzej trzy minutki. Zaufoj mi i przestoń wreście marudzić.

Felek posłusnie zamilkł. Pozwolił gaździnie, coby poprowadziła go tym „skrótem”. I zgadnijcie, kany go zaprowadziła? Zgadliście! Do komisji wyborcej! W ostatniej kwili to sie jej udało, bo zostały juz ino dwie abo trzy minuty do zakońcenia głosowania.
Kie gaździna prowadziła Felka po schodkak skoły, ka naso komisja wyborco sie mieści, Felek nabroł podejrzeń.
– Krzesno, to chyba nie jest wejście do mojej chałupy? – pedzioł.
– A wchodziłeś kiesik do swojej chałupy z przewiązanymi ocami? – spytała gaździna.
– No, nie – przyznoł Felek.
– No to skąd wies, jak sie wchodzi do twojej chałupy, kie sie mo przewiązane ocy? – spytała gaździna.
Na to Felek nic nie umioł pedzieć, więc pozwolił gaździnie, coby prowadziła go dalej. A ta wprowadziła go do skoły, powiodła przed komisyjny stolik i wte dopiero ściągła mu chuste z ocu.
– A to co?! – wykrzyknął zdumiony Felek rozglądając sie wokoło.
– Jak to co? Naso pikno Obwodowo Komisja Wyborco – pedziała gaździna.
– Przecie jo miołek iść do chałupy! – wykrzyknął Felek.
– I pódzies – pedziała spokojnie gaździna. – Ino najpierw zagłosuj.
– Mowy nimo! Jo nie fce! – prociwił sie Felek.
– Aleś ty głuptok! Skoro juz tutok jesteś, to co to za wysiłek postawić na karteckak pare krzyzyków i do urny wrzucić?
– Bo mom juz tego syćkiego dosyć! Dosyć i telo! Ide se!
Felek był sakramencko wściekły, ze gaździna takiego śpasa mu wyryktowała. Na złość gaździnie uporł sie, ze nie zagłosuje. Rusył ku wyjściu, ale gaździna chyciła go za rękaw.
– Puscojcie! – warknął Felek.
– Pusce, kie wreście zmądrzejes – pedziała gaździna.
– Ejze! – W te całom rozmowe wtrącił sie nagle brataniec sołtysa, ftóry był przewodnicącym nasej komisji wyborcej. – Nie wiecie, krzesno, ze wybory w tym kraju som wolne i nie mocie prawa nikogo zmusać do udziału w głosowaniu?
– A kieby Felek popieroł te samom partie co wy, to tak samo byście godali? – odcięła sie gaździna.
Brataniec sołtysa scyrwienił sie na kufie. Zaroz jednak Felek wykorzystoł to, co tamten pedzioł:
– Słyseliście? Wybory w tym kraju som WOLNE, a to, co wy ze mnom robicie, jest zakazane i ślus!
– Co racja to racja – stwierdziła nieocekiwanie gaździna.
Zaroz puściła Felkowom ręke. Posmutniała, zwiesiła głowe i pedziała:
– Idź, Feluś. Wracoj do chałupy. Skoda ino, ze nie bedzies mi mógł pacek przysyłać.
– Pacek? Jakik pacek? – zdziwił sie Felek. Kieby gaździna nie miała zwiesonej głowy, Felek moze uwidziołby sielmowskie błyski w jej ocak.
– Zodnyk – odpowiedziała cicho gaździna Felkowi. – Przecie sam godołeś, ze nimos dutków. A bez dutków nie dos rady wysyłać mi pacek do hereśtu.
– Do jakiego znowu hereśtu? – próbowoł dociec Felek.
– No, pewnie do hereśtu dlo bab, bo do hereśtu dlo chłopów racej mnie nie poślom.
– Ale cemu w ogóle mieliby wos do hereśtu posyłać? – dopytywoł Felek.
– Sam pedziołeś sie, ze zmusanie do głosowania jest zakazane. A jo cie zmusałak. I teroz uświadomiłak se, ze hereśt mnie za to ceko.
Felkowi głupio sie zrobiło. Jaki on jest, taki jest, ale coby gaździna posła do hereśtu – tego nie fcioł.
– Nifto mnie do nicego nie zmusoł! – zapewnił wartko.
A potem obyrtnął sie ku stolikowi, za ftórym komisja wyborco zasiadała.
– Hej! Komisjo! Słysycie? Nifto mnie do nicego nie zmusoł! Jo sam dobrowolnie tu przysłek! Przysłek, bo fciołek zagłosować! Od rana marzyłek o tym, coby tutok przyść i zagłosować! Dawojcie mi wartko te pikne kartecki!
– Za późno – pedzioł brataniec sołtysa. – Godzina ósmo minęła. Lokal wyborcy zostoł zamknięty.
– Bździny godocie! – pedzioł Felek. – Zegarek sie wom śpiesy i telo!
– Wcale sie nie śpiesy, to barzo dobry zegarek – odrzekł urazony brataniec sołtysa.
– Śwajcarski? – spytoł Felek.
– No, nie – padła odpowiedź.
– A, widzicie! – triumfowoł Felek. – A mój jest śwajcarski i na moim nimo jesce ósmej!
– Przecie nawet nie poźreliście na ten swój zegarek, to skąd wiecie, ze na wasym ósmej jesce nimo? – zaciekawił sie brataniec sołtysa.
Felek sie zmiesoł. Boł sie poźreć na swój zegarek i uwidzieć, kielo to naprowde jest godzin. Z pomocom Felkowi przysła gaździna:
– To jest barzo nowocesny zegarek – pedziała. – Tak nowocesny, ze bez pozirania wiadomo, jaki momy cas.
– O, właśnie to fciołek pedzieć – zgodził sie z gaździnom Felek. – Mocie taki nowocesny zegarek, jako jo mom? Jeśli nie, dawojcie mi te kartecki do głosowania, bo inacej podom wos do sądu, ze nie pozwalocie ludziom głosować.
Brataniec sołtysa woloł nie mieć kłopotów z sądem, a poza tym chyba nie fcioł narazać sie najbogatsemu cłowiekowi we wsi, więc niezbyt chętnie, ale podoł Felkowi kartki do głosowania.

No i Felkowy głos jako ostatni w mojej wsi wpodł do urny, Obwodowo Komisja Wyborco sie zamkła, Felek wrócił do swojej chałupy, a gaździna do swojej. Kie wróciła, opowiedziała bacy o dzisiejsej przygodzie z Felkiem. Jo zaś podsłuchołek to, co bacy pedziała i dlotego o tym syćkim moge opowiedzieć wom.

No, wstępne wyniki wyborów juz znomy. Mozno pedzieć, ze jest nieźle. Jeśli nie najlepiej, to przynajmniej nieźle. I wiem telo, ze kieby nie mojo gaździna, kieby nie rózne gaździny – w róznyk cynściak Polski – ftóre róznyk Felków do urn zaciągły, wynik wyborów byłby gorsy. O tyk ileś felkowyk głosów na pewno byłby gorsy. Hau!