Śwarno córka Cornego Kotlika

Winien wom jestem, moi ostomili, małe wyjaśnienie. No bo w przedostatnim wpisie godołek o hamerykańskim kongresmenie Joe Bacy, ale nie pedziołek, skąd sie w tej Hameryce wziął cłek o tak oscypkowo brzmiącym nazwisku. No to juz piknie wyjaśniom. Bocycie, jak opowiadołek kiesik o przodku mojego bacy, co to do Hameryki pojechoł i pomógł Indianom samego Custera nad Little Big Horn pokonać? Ten przodek wkrótce po tej bitwie poślubił śwarnom córke wodza Czejenów, co to sie Corny Kotlik nazywoł. On sam niestety ślubu tego nie dozył, bo pare roków wceśniej żołnirze od pona Custera go zabili.

Przodek mojego bacy i córka Cornego Kotlika zyli rozem długo i scynśliwie. A w casie tego długiego i scynśliwego zywobycia stoli sie najpierw rodzinom jednodzietnom, potem dwudzietnom, a potem to juz coroz więksom rodzinom wielodzietnom sie robili. Co sie stało z dziećmi tego góralsko-indiańskiego małzeństwa? Ano róznie: cynść została w Hameryce, cynść przepłynęła na drugom strone Wielkiej Kałuzy i pod Turbaczem sie osiedliła. Syćkie te dzieci miały ocywiście ojcowskie nazwisko, cyli takie, ze na jego wymawianiu bidni Hamerykanie zęby se łamali i przez to zamiast na przyjemności, musieli na dentystów dutki wydawać. Dlotego te dzieci przodka mojego bacy, ftóre zdecydowały sie w Hameryce zostać, postanowiły zaoscędzić Hamerykanom cierpień i zmieniły nazwisko na Baca – od zawodu, jaki przodek mojego bacy wykonywoł przed udaniem sie na emigracje i jednoceśnie od zawodu jaki wykonywali przodkowie tego przodka. W ten oto sposób na Dzikim Zachodzie zaistnioł siumny ród Baców, od ftórego nawet jeden okręg w stanie Kolorado wziął swojom nazwe. A jeden polityk z tego rodu, wiecie juz ftóry, do hamerykańskiego Kongresu piknie sie dostoł. Tak, tak, moi ostomili – kongresmen Joe Baca z Kalifornii to daleki kuzyn mojego bacy! A mój baca mo w swoik zyłak kapke czejeńskiej krwi! Dlotego właśnie jest on taki honorny – bo honor góralski i indiański mo w sobie!

A jak dosło do tego, ze przodek mojego bacy córke wodza Czejenów poślubił? Opowiem wom. Zreśtom na tym blogu jesce nigdy nie opowiedziołek wom romantycnej historii. No to najwyzso pora to zrobić!

Hej! O tym chyba jesce nie gwarzyłek, ze ten przodek mojego bacy to był taki chłop, ftóry syćkim dziewcynom straśnie sie podoboł. Na Podholu rozmiłowoł w sobie syćkie górolki. Kie walcyl w powstaniu stycniowym, wpadoł w oko kozdej napotkanej ceperce. Kie na wygnaniu sie nolozł, wpadoł w oko cudzoziemkom. No a kie trafił na Dziki Zachód i z Indianami sie zaprzyjaźnił, to kozdo indiańsko dziewcyna marzyła, coby ten bioły brat zza Wielkiej Wody stoł sie jej biołym wojownikiem.

Po bitwie nad Little Big Horn przodek mojego bacy na jakiś cas w pewnej czejeńskiej wiosce zamieskoł. No i tamok ocywiście tyz kozdo Indianka sie w nim podkochiwała, a wśród nik nolazła sie córka Cornego Kotlika. Na mój dusiu! Ta to sie dopiero w przodku mojego bacy zakochała! Od cubków swoik mokasynów jaz po końcówki cornyk jak imie jej ojca warkocy! Miała zreśtom scególny powód, coby na przodka mojego bacy jako na bohatera pozirać – to przecie dzięki niemu pokonano Custera, ftóry śmierzci jej ojca był winien.

No i śwarno córka Cornego Kotlika, kie ino mogła, to sie wokół przodka mojego bacy krynciła. Krynciła sie i fcąc mu sie przypodobać, kwolila go, kielo mogła:
– Hej! Bioły bracie! Jacy wy silni jesteście! A jacy odwazni! A jednoceśnie mądrzy jako nasi najstorsi wodzowie!

To nie był jednak dobry sposób, coby uwage górola na siebie zwrócić. Bo za siłe, odwage i mądrość to kozdy go kwolił. Córka Cornego Kotlika musiała więc chycić sie jakiegoś inksego sposobu. Postanowiła zacąć ubierać sie tak, coby sie przodkowi mojego bacy piknie przypodobać. No i kiesik tak niby od niefcenia spytała go:
– A powiedzcie no, bioły bracie, podobajom sie wom stroje Indianek?
– Ano podobajom – przyznoł przodek mojego bacy.
– A som takie stroje, co podobajom sie wom jesce bardziej?
– Hej! – Przodek mojego bacy sie rozmarzył i myśl jego ku rodzinnym wiersyckom poleciała. – Chusty w kwiaty, kiecki w kwiaty, kierpcoki, jakie górolki w moik stronak nosom…
– No to skoda, bioły bracie, ze nimo sposobu, coby taki strój na Dziki Zachód sprowadzić.
– Ano skoda.
– No chyba ze… jest jednak jakisi sposób?
– Bo jo wiem? – Przodek mojego bacy zacął sie zastanawiać. – Moze doktór Chałubiński umiołby coś wymyślić… to taki zdolny i mądry cłek…
– A opowiedzcie mi, bioły bracie, o tym doktorze Chałb-m-n-m-m-m-ym-skym – popytała córka Cornego Kotlika, scynśliwo, ze przy wymawianiu tego nazwiska udało jej sie nie zaplątać języka w kilka supełków.

No i przodek mojego bacy opowiedzioł. I wiecie, co potem Czejenka zrobiła? List do Chałubińskiego napisała! A pisać umiała, bo sam jegomość Pierre de Smet jom naucył. No i w tym liście piknie pytała doktora, coby strój góralski jej przysłoł. Zacny doktor moze by nawet prośbe spełnił, kieby nie to, ze list nigdy do niego nie doseł. Nie doseł, bo w ręce władz zaborcyk trafił. No i kie władze zaborce list przecytały, zacęły dziwić sie straśnie i brzyćko kląć:
– Psio mać! Co to syćko mo znacyć! Na co jakiejś Indiance góralski strój? To pewnie jakisi tajny syfr polskik buntowników! Pewnie kolejne powstanie ryktujom! Lepiej dlo nos bedzie, cobyśmy ten list skonfiskowali i ślus.

Córka Cornego Kotlika cekała na jakomsi wieść od doktora jeden miesiąc, drugi, trzeci…

– Pewnie wielko łódź z moim listem utonęła w oceanie – pomyślała w końcu. – I teroz mój list ino ryby przecytać mogom, a one to mi stroju polskik górolek racej nie przyślom.

Ale siumno Indianka nie zrezygnowała. Dalej sukała sposobu na to, coby górola w sobie rozmiłować.

– A moze powinien mi zycie uratować? – przysło jej do głowy. – Słysałak, ze u bladyk kuf tak to jest, ze kie bioły chłop ratuje biołom babe, to piknie sie w sobie zakochujom i zaroz idom do cornej kiecki, coby im ślubu udzieliła.

Roz przodek mojego bacy postanowił wybrać sie nad Jezioro Łabędzie na polowanie (musiołek dać linka, coby było jasne, o jakie Jezioro Łabędzie idzie, bo tutok i tutok mocie dowód, ze Jezior Łabędzik jest na świecie więcej niz postaci występującyk w tym hyrnym balecie pona Czajkowskiego). Poseł on ku temu jezioru, a wte córka Cornego Kotlika pognała tamok na skróty. Hipła do jeziora i zacęła se pływać. A pływać podobno umiała tak, ze pstrągi w Dunajcu lepiej tego robić nie umiom.

Kie przodek mojego bacy tyz wreście do jeziora doseł, córka wodza, spryciorka jedno, zacęła sie głośno drzeć:
– Ratunku! Ratunku! Jo tone! Ratunkuuuu!

Ocywiście przodek mojego bacy nie zastanawioł sie ani kwilecki. Zaroz do wody na ratunek hipnął. Ale tak sie złozyło, ze nad brzegiem jeziora polowoł tyz hyrny wódz Wielko Stopa z zaprzyjaźnionego plemienia. No i on tyz hipnął do jeziora. Wielko Stopa mioł do wodzowskiej córki dalej niz górol, ale – jak sama nazwa wskazuje – stopy mioł on ogromne. No i przebierał tymi stopami jako piknymi wiosłami, dzięki cemu bez trudu przodka mojego bacy prześcignął. A w jakim casie do Indianki dotorł, tego nie powiem, coby nie zawstydzać dzisiejsyk rekordzistów świata w pływaniu.

Córka Cornego Kotlika rozcarowała sie straśnie: nie ten chłop jom ratowoł, na ftórym jej zalezało! I dlotego, kie Wielko Stopa był juz od niej ino o małom stope, ona uprzejmie pedziała:
– Piknie wom, krzesny, dziękuje za dobre chęci, ale jo juz nie potrzebuje pomocy.
– Nie potrzebujecie pomocy? – zdziwił sie Wielko Stopa. – Przecie wyraźnie słysołek, jak wołocie, ze toniecie!
– No… bo zabocyłak, jak sie pływo – skłamała Czejenka. – Ale właśnie se znowu przybocyłak, więc piknie sama wróce na brzeg.

Wielko Stopa wzrusył ramionami i zawrócił. Przodek mojego bacy, kie uwidzioł, ze pomoc juz niepotrzebno, tyz zawrócił. A córka wodza Czejenów pozostała pogrązono w smutku, ze fortel sie nie udoł.

Heeej! Dobrzy ludzie, domyślom, sie ze w tej kwili juz w obu rękak chustecki trzymocie i próbujecie powstrzymać dwie siklawy łez, jakie z ocu wom sie wylewajom nad losem niescynśliwie zakochanej Indianki. Ale piknie wos pytom: juz nie płakojcie. Nie ino dlotego, ze zalanie klawiatury łzami moze mieć równie przykre skutki, co zalanie kawom, ale tyz dlotego, ze mojo opowieść właśnie ku scynśliwemu zakońceniu zmierzać zacyno. Bo córka Cornego Kotlika nolazła wreście sposób, coby trafić do serca przybysa zza Wielkiej Wody. Pomyślała se ona tak:
– Ten pomysł z ratowaniem nie był zły. Ino trza go kapecke dopracować. Przed utonięciem to kozdy sietniok moze mnie uratować. Muse jo se wymyślić takie niescynście, przed ftórym nifto na Dzikim Zachodzie nie bedzie mnie mógł ocalić, ino nas siumny bioły brat.

Córka Cornego Kotlika siadła przed swym tipi i myślała przez cały tydzień. Wreście wymyśliła.

– Na mój dusiu! Na mój dusicku! – zacęła wołać. – Umierom! Jo umierom!
Cało wioska zbiegła sie wokół „umierającej”.
– Co sie wom dzieje? Cemu umierocie?- dopytywali Czejeni.
– Cierpie sakramencko! – jęcała córka Cornego Kotlika. – Brzuch mnie boli! Cuje, jakby w tym brzuchu całe stado bizonów mi sie kotłowało!

Zaroz czejeński saman jakiesi zioła wyryktowoł, podoł je pacjentce, ale to nic nie pomogło. Przynajmniej ona tak twierdziła.

– Dalej brzuch mnie boli! To stado bizonów w moim brzucho kotłuje sie coroz bardziej! Ooj! Oooooj! – biadoliła.
Skoro dzielno córka dzielnego wodza nie moze w milceniu cierpień znieść, to znacy ze naprowde straśnie cierpi – rozumowali Czejeni. Sprowadzono więc samanów z inksyk wiosek. Ci na rózne sposoby bidocke wylecyć próbowali, ale ona cały cas godała, ze zodnej ulgi nie cuje, ino coroz gorzej z niom sie dzieje. Wreście syćka samani rozłozyli bezradnie ręce i stwierdzili, ze wobec takiej choroby medycyna indiańsko jest bezradno.

– Moze na dwa, najwyzej trzy kotłujące sie w brzuchu bizony coś byśmy poradzili. – pedzieli – Ale na całe stado to my nie znomy lekarstwa.
– A moze oscypek by mi pomógł? – odezwała sie córka Cornego Kotlika.
– Os-cypek? – zdziwili sie samani. – Cy to jakisi wielki saman abo doktór bladyk kuf tak sie nazywo?
– Nie bocycie? Oscypek to wielki przysmak, o ftórym nas bioły brat kiesik godoł – wyjaśniła córka Cornego Kotlika.

Przodek mojego bacy akurat był przy tej rozmowie obecny, nic więc dziwnego, ze w tym momencie syćka Indianie na niego poźreli. A on po głowie sie podrapoł i pedzioł:
– To prowda, godołek wom kiesik o oscypku. Ale nic mi nie wiadomo, coby on brzuchy lecył.
– Trza spróbować, bioły bracie! Trza spróbować! – zawołali samani – Córka Cornego Kotlika – świeć Wielki Duchu nad jego dusom – cierpi tak straśnie, ze oscypek bardziej juz zaskodzić jej nie moze. A moze jom wylecy?
– No to wyryktuje oscypka – zgodził sie przodek mojego bacy. – Ino potrzebne mi bedom owiecki, bo bez owcego mleka oscypka zrobić sie nie do.

Nie wiem cemu w łesternak nie pokazujom owiecek (jo chyba ino roz uwidziołek taki, we ftórym były). A przecie na Dzikim Zachodzie piknie je hodowano, choć rzadziej niz krowy, ftóryk właściciele zreśtom straśnie owiecek nie lubili, ale to juz zupełnie inkso historia. No w kozdym rozie sprowadzenie do indiańskiej wioski paru owiecek na scynście nie było cymś niewykonalnym. Za skóry z upolowanej zywiny przodek mojego bacy kupił małe owce stadko i wkrótce wyryktowoł pierwsego w historii Dzikiego Zachodu oscypka. Doł go córce Cornego Kotlika do zjedzenia, a ta – ledwo skostowała pare plasterków, wnet skakać zacęła radośnie i stwierdziła, ze brzuch zupełnie boleć jom przestoł! Indianie, kie to uwidzieli, pokiwali głowami i nabrali do przodka mojego bacy jesce więksego sacunku. No ale kilka dni minęło i córka Cornego Kotlika znowu zacęła na brzuch narzekać. Przodek mojego bacy znowu zrobił dlo niej oscypka, ona zjadła i znowu stwierdziła, ze wyzdrowiała. Minęło pare dni i… po roz kolejny Czejenke brzuch rzekomo rozboloł!

– Na mój dusiu! – westchnęła córka Cornego Kotlika. – To musi być jakosi chronicno choroba! I jo juz do końca zycia bede musiała te oscypki jeść. Inacej barzo bolesno śmierzć mnie ceko.

No i bidny górol, nie fcąc mieć praprababki mojego bacy na sumieniu, musioł sie niom zaopiekować i ciągle ryktować dlo niej te oscypki. A kie tak sie niom opiekowoł, to z casem odkrył, ze jest ona nie ino śwarno, ale tyz mądro i w ogóle barzo fajno. A potem jesce dowiedzioł sie, ze ona wśród Gór Skalistyk sie urodziła. A więc była górolkom! Indiańskom górolkom! No to teroz przodek bacy nie mioł juz wątpliwości – musi postarać sie o jej względy. Na mój dusiu! Nie zdawoł se bidok sprawy, ze to ona o jego względy postarała sie duzo wceśniej! A co było dalej – to juz pedziołek wom na pocątku.

I tak śwarno Indianka rozkochała w sobie górola dzięki temu, ze on jom musioł oscypkami karmić. Zasada „przez zołądek do serca” piknie sie sprawdziła – bo córka wodza Czejenów przez swój zołądek trafiła do serca przodka mojego bacy. Hau!