Stosunki poctowo-psie

A w ostatniom środe w jednyk wiadomościak telewizyjnyk godali o psak, co listonosy gryzom. Właściwie to zoden nius. Psy gryzom listonosy od downa. Po roz pierwsy zdarzyło sie to w Egipcie około 2400 roków przed narodzeniem Poniezusa. Skąd jo to wiem? Ano stąd, ze właśnie wte starozytni Egipcjanie wyryktowali coś, co moznoby uznać za pierwsom pocte na świecie. A wiadomo, ze historia gryzienia listonosy przez psy jest równie długo jak historia pocty. No chyba ze te pare tysięcy roków temu pod piramidami doręcycieli listów gryzły nie psy, ino święte krokodyle.

Długo, naprowde barzo długo listonose cierpliwie znosili psie ataki, ale wreście – przynajmniej u nos w Polsce – nie wytrzymali i poprzez swoje związki zawodowe zacęli na ten temat głośno gwarzyć. Tak głośno, ze nawet media nie mogły tego przemilceć i musiały zmienić swój pogląd, ze kie pies pogryzie cłowieka, to nimo informacji, bo coby była informacja, to musi być na odwyrtke. A jo, choć psem jestem, muse pedzieć, ze jak najbardziej zole listonosy rozumiem. I nawet za inkse psy jest mi kapecke wstyd. Ino tak se myśle, ze te związki zawodowe listonosy popełniajom jeden błąd. Bo wiecie, ku komu zwracajom sie one ze swoimi protestami? Ku rządowi. Nie ku psom, ino ku rządowi. A przecie to nie rząd poctowców gryzie, w kozdym rozie nie w sensie dosłownym. No ale niekze ta. Postanowiłek, ze na kielo moge, na telo pomoge bidnym pracownikom Pocty Polskiej.

U mnie pod Turbaczem nas wiejski listonos zodnyk kłopotów z psami nimo. Syćkie psy go tutok znajom i nawet kie widzom go w słuzbowym uniformie, to wiedzom, ze kie on ten uniform zdejmie, to jest takim samym chłopem jako syćkie inkse w mojej wsi. Tak sie jednak w tym tyźniu złozyło, ze nasego listonosa grypa chyciła. I przysłali w zastępstwie jakiegoś ze wsi za Nowym Targiem. Cy tego zastępcy tyz nifto nie ugryzie? Pewności nie miołek. Zwołołek więc zebranie syćkik psów ze wsi. Na grapie nad Józkom sie spotkaliśmy. Pedziołek, ze dopóki nas listonos nie wyzdrowieje, listy bedzie dostarcoł jego zastępca, ale nie wolno go gryźć, choć pachnie on poctom, ftórego to zapachu psy nie wiadomo cemu straśnie nie lubiom. Bo co ten bidok winien, ze musi z cegoś zyć i tak mu wysło, ze zyje z roznosenia korespondencji?
– Nawet jednym kiełkiem dziury na rzyci zrobić mu nie moge? – spytoł pies Wincentego.
– Wybijcie se to z głowy – pedziołek.
– A tak ino lekko skubnąć go w łydke moge? – spytoł pies Janieli.
– Mowy nimo! – zawołołek. – Zodnego gryzienia! Najwyzsy cas, coby w stosunkak poctowo-psik nastąpił pikny przełom! I my, psy z nasej wsi, ten przełom zapocątkujemy! Hyr o nasej przyjaźni ku listonosom po całym świecie sie rozejdzie. Inkse psy przykład z nos wezmom. Jaz pokój i braterstwo pomiędzy poctowcami a psami nastonie…
Na mój dusiu! Ale górnolotnie to brzmiało! Wozne jednak, ze porwało syćkie obecne na grapie psie serca. Postanowiliśmy pokazać, ze jesteśmy najlepsymi przyjaciółmi kozdego cłowieka, z cłowiekiem poctowym włącnie.

Następnego dnia rano listonos zastępujący tego nasego wsiodł na rower, coby objechać wieś i ludziom listy wręcyć. Kapecke tyk listów było, bo to przecie święta wielkanocne sie zblizajom. Syćkie psy ze wsi zbiegły sie pod pocte, a potem rusyły za ponem listonosem. Niek uwidzi, ze momy jak najbardziej pokojowe zamiary. Pon listonos nie od rozu nos zauwazył. Jechoł se na słuzbowym rowerku zupełnie sie nie śpiesąc. W pewnej kwili obyrtnął sie za siebie i uwidzioł nase psie stado. Sporo nos było. I to go chyba kapecke zaskocyło.
– Krucafuks! – zawołoł. – Uciekojcie do budy! Beskurcyje jedne! Do budy!
– Idziemy do budy? – spytoł pies Staska Kowanieckiego. – Ten pon piknie nos pyto, cobyśmy posli do budy.
– Zostojemy – pedziołek. – Kie pona listonosa ostawimy, to nie bedzie mioł jak sie przekonać, ze jesteśmy pokojowo nastawionymi psami.
– A jo byk go chętnie ugryzł – przyznoł pies Józki. – On zacyno pachnieć strachem. A kie ftoś pachnie strachem, to mnie sakramencko korci, coby ugryźć.
– No to ćwiccie siłe woli, krzesny – pedziołek. – Nie bedzie zodnego gryzienia!

Pon listonos jesce kapecke pokrzycoł na nos, cobyśmy sie od niego odcepili, ale w końcu zrozumioł, ze nie momy zamiaru go słuchać. Wte rusył rowerem w dalsom droge, ino teroz kapecke sybciej niz przed kwileckom. Odwrócił głowe – uwidzioł, ze my nadal go nie odstępujemy. No to zacął jechać jesce sybciej. Znów głowe odwrócił – uwidzioł, ze stado psów cały cas biegnie tuz za nim. I wte – na mój dusiu! Chyba sam pon Szurkowski w niego wstąpił! Tak zacął gnać, ze do Nowego Targu mógłby dotrzeć ze trzy rozy sybciej niz PKS-em! Ale bidok najechoł na coś, na co nie powinien. Dętka mu hukła i na jakieś dwie sekundy listonos z rowerzysty zamienił sie w sybowiec. Całe scynście ze tamok, ka wylądowoł, była miękko ziemia. Tak więc pobrudził sie ino i kapecke potłukł, ale poza tym nic mu sie nie stało. Ino jego wielko poctowo torba z ramienia mu spadła i listy sie z niej powysypywały. On jednak ani myśloł je pozbierać, ino podniósł sie wartko i uciekaca. Tak jak przed kwileckom na rowerze śmigoł jako pon Szurkowski, to teroz chyboł jako poni Irena Szewińska. A my, psy, wytrwale chybołyśmy za nim. I ocywiście trwałyśmy w postanowieniu, coby go nasymi zębami nie rusać. Choć strachem pachniało od niego coroz bardziej, przez co ćwicenie siły woli dlo psa Józki było coroz trudniejse. Jakoś jednak wytrzymoł.
– Ratunku! Ratunku! Na pomoc! – krzycoł uciekający przed nomi listonos, przez co zacąłek sie zastanawiać, cy słusnie porównołek go przed kwileckom do poni Szewińskiej. Bo nie wiem jak wy, ale jo se nie przybocuje, coby poni Szewińska biegła i jednoceśnie darła sie: „Ratunku!”

Listonos dolecioł do budynku pocty. Hipnął do środka, a drzwi za sobom zamknął z takim hukiem, jakby pieron w te pocte prasnął.
– I co teroz robimy? – spytoł pies probosca.
– Teroz to juz chyba mozemy rozejść sie do chałup – pedziołek. – Pon listonos musi teroz na spokojnie przeanalizować to, co go dzisiok spotkało. A kie przeanalizuje, to na pewno uświadomi se, ze nifto z nos nawet nie próbowoł go ugryźć.

No i rozesliśmy sie do chałup. Ino jo nie od rozu wróciłek do siebie, ba najpiew posłek do tyk rozsypanyk listów, coby podrzucić je adresatom pod samiućkie drzwi. Potem ludzie we wsi myśleli, ze zanim listonos zacął uciekać przed psami, to zdązył poroznosić syćkie listy. Ale wy, ludzie, to cęsto takie rózne dziwne rzecy se myślicie.

A co z bidnym listonosem? Wyobroźcie se, ze… wyjechoł, a wyjezdzając przysiągł, ze juz przenigdy w nasej wsi sie nie pojawi! Cemu? Nie wiem. Widocnie mioł jakiś powód. Ale to racej nie my, psy, tym powodem byłyśmy? Przecie chyba wystarcająco piknie dałyśmy mu do zrozumienia, ze dlo listonosy jesteśmy zupełnie niegroźne? Hau!

P.S. Trza nowy zapas Smadnego Mnicha wyrytkować, bo dzisiok imieniny Zbysecka momy. Zdrowie Zbysecka! 🙂