Corno owca

Jako juz w jednym ze swyk ostatnik komentorzy godołek, od dnia świętego Wojciecha jo se siedze na holi i mojemu bacy przy owcak pomagom. No i tak siedze na tej holi, siedze, na pikne widocki pozirom, jaz tu jedno corno owca od Wincentego podchodzi ku mnie i pyto:
– Pomozecie mi, krzesny?
– Jeśli to nie bedzie wbrew mojemu owcarkowemu honorowi, spróbuje pomóc – odpowiadom.
– A to znacy, ze pomozecie! – uciesyła sie owca.
– Pedziołek, ze SPRÓBUJE. – Celowo ostatnie słowo wymówiłek samymi duzymi literami. – Skąd mom wiedzieć, cy dom rade pomóc, kie jesce nie wiem, cego ode mnie fcecie?
– Na pewno docie rade, krzesny – stwierdziła z przekonaniem owca Wincentego. – Syćka zywina we wsi gwarzy, ze mocie pikne pomysły.
– No dobrze, krzesno, ale o co wom idzie? – spytołek.
– Pomózcie mi, cobyk przestała być cornom owcom.
– Cooo? – Całe scynście, ze akurat ani kiełbasy jałowcowej nie jodłek, ani Smadnego Mnicha nie piłek, bo byk sie zakrztusił. – Co wy wymyślocie? Przecie corne owiecki som pikne! Tak samo pikne jako biołe!
– Ale biołym owieckom nifto nie dokuco, ze som biołe. A cornym ciągle dokucajom, ze som corne – pozaliła sie owca.
– A fto wom dokuco? Jo? Inkse owcarki? Biołe owce?
– Owcarki ani owce mi nie dokucajom – usłysołek w odpowiedzi. – Ale ludzie tak.
– Ftórzy ludzie? – spytołek. – Chyba nie mocie na myśli nasego bacy? Juhasów chyba tyz nie?
– To nie idzie o bace i juhasów – pedziała owca. – Ale tak ogólnie ludzie dokucajom owcom w moim kolorze. No, sami przyznojcie: kie cłek nazwie kogoś cornom owcom, to mo na myśli cosi brzyćkiego, nie piknego.
– Eee, tyz se powody do zmartwień nojdujecie! – Usiodłek i rozejrzołek sie po holi w posukiwaniu natchnienia do odegrania roli owcego psychoterapeuty. – Ludzie to ludzie. Dziwadła! Chodzom na dwók nogak zamiast na śtyrek, ubierajom sie modnie zamiast wygodnie, no i wygodujom o zywinie rózne bździny. I wy sie tymi bździnami przejmujecie? Cy jo fce przestać być psem ino dlotego, ze jakiś ludzki głuptok godo: zejść na psy? Abo: łgać jak pies? Abo fcąc kogoś obrazić woło: ty psie?
– No ale wy, krzesny, mocie łatwiej – pedziała owca. – Kie wos cłowiek obrazi, mozecie go w rzyć ugryźć.
– Jo nie gryze ludzi w rzyć – zauwazyłek. – No… moze casami…
– Moze nie gryziecie, ale wse takom mozliwość mocie. A jo nie. Kiebyk była owcom-chłopem, cyli baranem, to mogłabyk przynajmniej prasnąć cłeka rogami. Ale jestem owcom-babom i to jo sie boje ludzi, a nie ludzie mnie. Eh, nimo sprawiedliwości… Meeee!

Ostatniego zdania nie zrozumiołek, dlotego nie przetłumacyłek go na język ludzki, ino powtórzyłek wom w oryginalnym brzmieniu. Pomyślołek se, ze jeśli fce bidocce pomóc, to mom dwie mozliwości: abo naucyć jom być groźnom dlo ludzi, abo zmienić kolor jej wełny. Wy, ludzie, powinniście być mi wdzięcni, ze wybrołek te drugom mozliwość.

Felek znad młaki, co to jest najbogasty w mojej wsi, mo piknom hurtownie kosmetyków. Nocom zesłek w dół, zakrodłek sie do tej hurtowni i posłek do półek, na ftóryk som farby do włosów. Biołej farby tamok nie było, ale były takie, co ryktowały włosy na barzo jasny blond. Blond tyz pikny, pomyślołek. Wykrodłek pare opakowań i wróciłek na hole. Potem popytołek inkse owcarki o pomoc. Zaciągliśmy owiecke do lasa i przystąpiliśmy do operacji zmiany koloru wełny. Krucafuks! Wiecie, jak trudno farbować komuś włosy nie ludzkomi rękom, ino owcarkowom łapom? Pewnie nie wiecie, ale uwierzcie mi, ze barzo trudno. No, ale przed wschodem słonka dokońcyliśmy dzieła. Naso podopiecno zmieniła sie nie do poznania! Prowdziwo Merlin Monroł wśród owiec!

– Baco! Bacooo! – zawołoł Wojtek Murzyn, jeden z nasyk juhasów, kie wyryktowanom przez nos owce uwidzioł.
– Co sie dzieje? – spytoł mój baca podbiegając ku Wojtkowi.
– Co to za owca? – zastanawioł sie Wojtek. – Jej chyba w nasym stadzie nie było?
Baca poźreł na owiecke swoim doświadconym bacowskim okiem.
– Była, była – pedzioł w końcu. – To owca Wincentego.
– Wincentego? – zdziwił sie Wojtek, a po kwili pedzioł. – No tak, chyba jom poznoje. Ale nie wydoje sie wom, baco, ze jesce wcora ona była kapecke ciemniejso?
– Ano była – zgodził sie baca. – Ba nie wiadomo, cym przez zime Wincenty jom karmił. Pewnie jakimś plugastwem kupionym w supermarkecie. I skutek jest taki, jaki jest.
– No i co teroz zrobimy? – spytoł Wojtek. – Kie jesień przyjdzie, to oddomy Wincentemu takom zjaśniałom owce?
– Spokojnie, Wojtuś, spokojnie – pedzioł baca. – Do jesieni jesce sporo casu. Moze po tym pokarmie od Wincentego owce nie powinny przebywać na słonku, bo wte wełna im płowieje? Zamknijmy jom w sałasie. Bez dostępu światła słonecnego powinna z powrotem ściemnieć.

No i zabrali owce do sałasa. I tamok jom zamkli. Syćkie owiecki po holi se chodziły, świezom trowke skubały, zapach smreków wdychały, a owca od Wincentego w ciemnym sałasie musiała tkwić.

– Aleście mnie urządzili, krzesny! – pedziała z wyrzutem, kie przez śpare w sałasie, uwidziała, ze jestem w poblizu.
– O co wom idzie? – spytołek. – Fcieliście przestać być cornom owcom, to przestaliście niom być.
– To jo juz wole być corno, byleby w tym sałasie nie musieć siedzieć ? odpowiedziała owca. – Zróbcie coś, coby mi downy kolor wrócił.
– Marudzicie, krzesno – odpowiedziołek kapecke rozdraźniony. – Ale nie martwcie sie. Downy kolor wróci wom sam. Baca wos ostrzyze, a potem urośnie wom pikno wełna w wasym naturalnym kolorze.
– Co?! – zawołała owca. – I jo mom być tutok uwięziono, jaze baca zdecyduje sie mnie ostrzyc? Zanim to nastąpi, jo tutok oślepne jako ten Łysek z pokładu Idy!
Nie wiedziołek, ze owiecki cytajom ksiązki pona Morcinka. Ale widocnie cytajom. A owce Wincentego to jo w sumie rozumiołek. W góralskim sałasie jest piknie, ale nie wte, kie przez wiele tyźni nie mozno z niego wyjść. Postanowiłek przywrócić bidocce corny kolor. Nocom znowu zakrodłek sie do hurtowni Felka. Znowu wyniosłek stamtąd pare opakowań farby, tym rozem cornej. A potem wroz z inksymi owcarkami wyciągłek owce Wincentego z sałasa. Zabraliśmy jom do lasa i caluśkom ufarbowaliśmy na corno. Na koniec znowuśmy jom w sałasie zamkli, coby baca nicego sie nie domyślił. A rankiem…

– Baco! Bacooo! – zawołoł Wojtek Murzyn, ftóry jako pierwsy do owiecki Wincentego zajrzoł.
– Co sie dzieje – spytoł baca, z posłania sie zwlekając.
– Chyba za długo trzymaliśmy te owce w ciemnościak! Zrobiła sie corno jako smoła! – odpowiedzioł Wojtek.
– Eee, to chyba ino w ciemnym sałasie tak ci sie zdoje – stwierdził baca. – Wyciągnijmy jom do słonka, to lepiej uwidzimy, jaki ona mo teroz kolor.

No i wyciągli owce Wincentego do pola. Ale niestety okazało sie, ze Wojtek mioł racje – owca była corno, jako kruk w załobie w pochmurnom, bezksięzycowom noc. To był – kruca – mój błąd! Nie wziąłek pod uwage, ze owca Wincentego była tak naprowde nie corno, ino ciemnosaro, z biołymi łatkami w dodatku. Tak samo jest z inksymi owcami, ftóre wy, ludzie, nazywocie cornymi. Przynajmniej z tymi na Podholu tak jest.


– I co teroz zrobimy? – spytoł Wojtek.
– Musimy zabrać te owiecke do słonka – pedzioł baca. – Na słonku powinna zjaśnieć.
Baca wziął kołek i wbił go w ziem na najlepiej nasłonecnionym kawałku holi. Przywiązoł do kołka te bidnom owce Wincentego, ftóro teroz była corniejso niz kiedykolwiek.- Teroz toście mnie urządzili, krzesny, jesce lepiej niz poprzedniej nocy! – zezłościła sie na mnie owca. – Wiecie, jak tu gorąco? Inkse owce, kie słonko za mocno grzeje, mogom se póść do cienia. A jo? Równie dobrze baca od rozu mógłby mnie na rozen nadziać i upiec nad watrom!
Chyba przesadzała. Ale stanąłek nad niom i prze reśte dnia kazołek jej lezeć w moim cieniu. Dopóki nie przysła noc, nic więcej nie mogłek dlo niej zrobić.A nocom znowu ku Felkowej hurtowni pochybołek. Ale sarej farby w biołe łaty niestety nie nolozłek. Sarej bez łat zreśtom tyz nie. No to jaki kolor wybrać, coby był nie za ciemny i nie za jasny? Rozejrzołek sie. Poźrełek na opakowania z cyrwonom farbom. Zalegały w hurtowni od downa, bo popyt na ten kolor – przynajmniej na rozie – jest pod Turbaczem niewielki. Cy taki kolorek bedzie dlo owcy odpowiedni? Cyrwonej owcy to jo jesce nie widziołek. Ale za to widziołek niejednom cyrwonom krowe. No to niekze ta. Fto bedzie poziroł z daleka, ten bedzie myśloł, ze to jakisi cielak wroz z owcami sie pasie. Chyciłek pare opakowań cyrwonej farby i wróciłek na hole. Owca Wincentego nie była juz uwiązano do kołka. Baca odwiązoł jom z wiecora – bo nocom przecie i tak słonka nimo – i wroz z reśtom stada zamknął w kosarak. Wroz z inksymi owcarkami wyciągłek jom z tyk kosarów. Po roz trzeci zabraliśmy jom do lasa. Nanieśliśmy na niom cyrwonom farbe, a potem odprowadziliśmy do kosarów. Po ciemku trudno było ocenić wynik nasej pracy. Trza było pockać do rana, coby uwidzieć, co tym rozem nom wysło.

Po pracowitej nocce straśnie mi sie spać zafciało. Połozyłek sie przy kosarak i usnąłek. A z samiućkiego ranka…

– O, krucafuks! – obudził mnie okrzyk Wojtka Murzyna.
– O, krucafuks! – jak echo powtórzył po nim drugi z nasyk juhasów, Stasek Kowaniecki.
Potem usłysołek zgrzyt otwieranyk drzwi. To mój baca obudzony krzykami juhasów wychodził z bacówki. Ziewnął, a potem spytoł:
– Co sie stało? Cemu tak krzycycie?
A zaroz potem jak nie ryknął:
– O, krucafuks!!!
O co im sło? Cyzby o owce Wincentego? Powoli otworzyłek ocy. Poźrełek ku stadu i… Na mój dusiu! Alez ta owca wyglądała! Cało cyrwono! Ale nie tak, jako sie spodziewołek. Nie tak, jako pasące sie na górskik polanak krowy. Wyobroźcie se bijący po ocak kolor zaru z ogniska. Taki właśnie miała ta owca. Mozno było pomyśleć, ze od tej ognistej cyrwieni zaroz trowa na holi sie zapali. A swojom drogom pewnie byłaby to pikno wełna dlo Alecki, kieby fciała wyryktować swetr z zachodzącym słonkiem.
– Co sie z tom owcom dzieje, baco? – zastanawioł sie Wojtek Murzyn.
– Cy jo wiem? – mruknął baca. – Chyba przesadziliśmy wcora z trzymaniem jej na słonku i po prostu sie nom spiekła.
– Wełna na owcy sie spiekła? – zdziwił sie Stasek Kowaniecki. – Ze nieostrozny cłek sie od słonka scyrwienił, to jo widziołek nie roz. Ale cyrwonom od słonka owcom wełne widze po roz pierwsy!
Baca podrapoł sie po głowie.
– Jo tyz widze po roz pierwsy – przyznoł – choć jestem od wos duzo storsy i w zyciu widziołek duzo więcej owiec niz wy. Psio mać! Moze to syćko z powodu dziury ozonowej?
– I co teroz zrobimy? – spytoł Stasek Kowaniecki.
– Pomyślmy – odpowiedzioł baca. – Trzymanie w ciemnościak nie wysło tej owcy na dobre. Trzymanie na słonku tyz nie. No to chyba bedziemy musieli trzymać jom w półcieniu. A jeśli downy kolor jej nie wróci, to kupimy kasi farbe w odpowiednim kolorze i kie jesieniom oddomy owiecke Wincentemu, on nawet sie nie domyśli, ze jego zywina, zachowywała sie na holi nicym jakisi sakramencki kameleon.
Na mój dusiu! Baca tak jak jo wpodł na pomysł, coby owiecke przefarbować! Nieodrodny baca swojego owcarka! A juhasi uznali, ze baca dobrze godo i zagonili owce Wincentego do ocienionego miejsca. Tamok wbili kołek w ziem i śnurkiem uwiązali doń owiecke, coby pozostała tamok jaz do nocki.

– Krzesny! Krzesnyyy! – zacęła wołać ku mnie owca Wincentego, kie juhasi oddalili sie od niej.
– O co wom idzie? – spytołek. – Przynajmniej w cieniu jesteście. To teroz juz nie powinniście narzekać.
– Na cień nie narzekom – pedziała owca. – Ino cemu baca i juhasi tak cudowali nad moim wyglądem?
– Fto ik tam wie? – skłamołek, bo przecie wiedziołek, cemu cudowali. – Godołek wom, ze ludzie to dziwadła.
– Ale jo sama właściwie nie wiem, jak teroz wyglądom. Moglibyście przynieść mi jakie lusterko?
– Moze lepiej nie?
– Barz piknie wos pytom.

No, skoro tak piknie pytała, zakrodłek sie do bacówki i chyciłek lusterko, przy ftórym mój baca sie goli. Zaniosłek je owcy Wincentego, coby sie w nim przejrzała. A ona, kie uwidziała swe odbicie – to ocy jej wysły z orbit, wełna zaś na całym jej ciele stanęła dęba! Zupełnie jakby te owce prąd prasnął! Z jej gardła wydobyło sie sarkamencko przeraźliwe: Meeeee!!! Na mój dusicku! Spotkania z niedźwiedziem przestrasyłaby sie mniej niz własnego widoku w lusterku! Sarpła głowom z takom siłom, ze mocny śnur, ftórym była przywiązano do kołka, pękł jakby był wątłom niteckom. A potem pognała przed siebie jakby jom co najmniej setka diasków opętała. Chybała z takom prędkościom, ze nie miołek sans jej dogonić. Pon Kubica w tym swoim bolidzie tyz by nie doł. Cóz, pomyślołek, prędzej cy później musi sie ona zmęcyć. Wte jom dościgne i wypełniając swój owcarkowy obowiązek zagonie z powrotem ku stadu. Rusyłek śladem uciekinierki. Mój nos poprowadził mnie przez Turbacz, Obidowiec i Stare Wierchy. Potem skrynciłek ku Rdzawce. W swyk posukiwaniak dotorłek do okolic Piątkowej. I tamok wreście, na niewielkiej polance, nolozłek zgube – stała i piknie sie cyrwieniła, jakby była nie owcom, ino krzakiem dorodnyk pomidorów. Myślołek, ze zaroz mnie ona zwymyślo. Ze powie mi, cobyk sie od niej odcepił. Ale ona, kie mnie spostrzegła, podbiegła ku mnie wyraźnie uradowano.

– Krzesny! – zawołała. – Dziękuje wom! Piknie wom dziękuje!
– Co? Dziękujecie mi? Cemu? – zdziwiłek sie.
– Jak to cemu? – owca zdziwiła sie, ze jo sie zdziwiłek. – Za to, zeście na cyrwono mnie ufarbowali! Jesteście najwspanialsym owcarkiem na świecie! Najgenialniejsym! Najcudniejsym! Od dzisiok zodnej owcy złego słowa pedzieć o wos nie dom!
– Barzo pikne te komplementy – pedziołek – ale dalej nie rozumiem, cemu jesteście mi tak wdzięcni? Kie poźreliście w lusterko, nie wyglądaliście na zakwyconom owce.
– A bo głupio byłak – pedziała owca. – Nie umiałak docenić zalet cyrwonej wełny.
– A jakie som zalety cyrwonej wełny? – zaciekawiłek sie.
– Pikne! Po prostu pikne! – pedziała owca. – Otóz, krzesny, kie uciekłak z holi, to długo chybałak i chybałak nie wiedzieć ka. Wreście zatrzymałak sie i uwidzałak, ze jestem w zupełnie nieznanym sobie ciemnym lesie. Niebo sie chmurami zasnuło, więc tym bardziej zrobiło sie ciemno, a jo zacęłak umierać ze strachu. Nie wiedziałak nawet, cy jestem jesce w Gorcak, cy juz w Beskdzie Wyspowym. A moze w Sądeckim? Zabłądziłak i pojęcia nie miałak, jak na swojom hole wrócić. Nagle spomiędzy drzew wyskocyły na mnie wilki! Groźne, drapiezne, nie znające litości wilki! No to jo sie do uciecki rzuciłak. Ale wilki rusyły za mnom. Juz prawie mnie dogoniły, kie dobiegłak do tej polanki. Tutok wilki mnie otocyły. Pozirałak bezradnie, jak ta okrutno zgraja zblizo sie ku mnie. O, Jezusicku! Jo juz sykowałak sie na śmierzć, kie nagle jeden z młodsyk wilków zawołoł: „Krucafuks! Ta owca jest caluśko cyrwono!” A wte wilk, ftóry wyglądoł na najstorsego pedzioł: „Rzecywiście! Cyrwono! To nie moze być owca! Mo kstałt owcy i zapach owcy, ale to coś jest cyrwone! Niek nifto sie do tego cegoś nie zblizo! Uciekaca!” I wyobrazocie se, krzesny, co sie stało? Wilki uciekły! Ino sie kurzyło za nimi! Po roz pierwsy w historii światowego pasterstwa wilki uciekały przed owcom, a nie owca przed wilkami!

Chyba rzecywiście po roz pierwsy. W najdziwniejsyk opowieściak najstorsyk owcarków nie słysołek o tym, coby wilki przed owcami uciekały. A tym bardziej całe stado wilków przed jednom owieckom. Ale to dlotego, ze do tej pory wilki ino z biołymi i cornymi owcami miały do cynienia. I bioło owca to jest dlo wilka pikny przysmak. Corno owca to tyz jest dlo wilka pikny przysmak. Natomiast owca o jaskrawo cyrwonej wełnie – to dlo wilka fladra. Jedno wielko sakramanecko fladra. Hau!

P.S.1. Momy dzisiok 16 maja. A 16 maja jest po to, coby świętować Jędrzejeckowe imieniny. Zdrowie Jędrzejecka! 🙂

P.S.2. A w niedziele momy 18 maja. I ten 18 maja jest po to, coby świętować PonioBlejkKocickowe, Heleneckowe i Misieckowe urodziny. Zdrowie Poni BlejkKocickowej, Helenecki i Misiecka! 🙂

P.S.3. Jesce nie przecytołek syćkik komentorzy pod poprzednim wpisem, ale uwidziołek, ze nowy gość w budzie sie pojawił – Zosiecka. Powitać piknie! 🙂