Jak owcarki i owiecki sły do Poni Dorotecki

PROLOG

Ci, co bloga Poni Dorotecki cytajom, to wiedzom, ze w ostatni łikend wyryktowała ona w Warsiawie pikny zlot. No a kie Poni Dorotecka zlot ryktuje, to wiadomo, ze piknej muzyki zabraknąć nie moze. I nie zabrakło! W programie był między inksymi koncert pod pomnikiem pona Szopena w Królewskik Łazienkak, ka w niedziele, dokładnie w południe, pon Tamas Erdi z Węgier mioł zagrać na fortepianie. No i jo se pomyślołek, ze właśnie na ten koncert mógłbyk se hipnąć. Ba kiebyk fcioł tamok sie wybrać ino jo, nie byłoby problemu. Jednak inkse owcarki z holi – Dunaj, Harnaś i Modyń – tyz fciały! I syćkie owce tyz! Cóz było robić? Ukwalowali my, ze jedziemy syćka. Musiołek ino popytać o pomoc jednego warsiawskiego jamnika, ftórego przez internet kiesik poznołek. Wkrótce od tego jamnika przyseł e-mail takiej treści:

Drogi owczarku. Udało mi się z domowego komputera moich państwa wejść na serwer PKP. Załatwiłem wam pociąg, który będzie podstawiony na dworcu w Nowym Targu i o północy z soboty na niedzielę ruszy do Warszawy. Gdy dojedziecie do stacji Warszawa Centralna, będę tam już na was czekał, żeby wskazać wam drogę do Łazienek. A potem o północy z niedzieli na poniedziałek wsiądziecie do specjalnego pociągu na Centralnym (ten pociąg też już załatwiłem) i wrócicie do Nowego Targu. Do zobaczenia w Warszawie! Hau!

No to teroz ino musiołek coś zrobić, coby baca i juhasi nie zorientowali sie, ze owcarki i owiecki na całom niedziele z holi znikły. Najlepiej było ik na ten cas uśpić. Zakrodłek sie więc do hurtowni Felka znad młaki i wyniesłek stamtąd pikny zapas barzo mocnyk środków nasennyk. Podrzuciłek te środki bacy i juhasom do Smadnego Mnicha. Kie w sobotnie popołudnie popili se oni tego piwa, to tak sie zaroz pospali, ze nie obudziłaby ik nawet przelatująco nisko nad Turbaczem eskadra bombowców. A my, owcarki, powiedli owce ku Nowemu Targowi. Pół godziny przed północom byli my na dworcu PKP. Stoł juz tamok pikny pociąg z wagonami pasazerskimi. Syćkie były pierwsej klasy! Do kozdego wagona była przycepiono kartecka z napisem: Pociąg specjalny do Warszawy. Na mój dusiu! Jamnik spisoł sie na medal! Kazali my owcom włazić do pociągu. Kapecke musiały sie namęcyć, coby wgramolić sie po schodkak, ale to som przecie górskie owiecki, zaprawione w chodzeniu po wertepak, więc jakosi dały se rade.

Na peronie było pusto. W pewnej kwili dwók kolejorzy wysło z dworcowego budynku. Jeden był barzo młody, a drugi dość story, chyba tuz przed emeryturom.
– Co tu się właściwie dzieje? – dziwił sie młody kolejorz. ? Jakieś owczarki, jakieś owce, a ludzi żadnych! I co to w ogóle za pociąg?
– Siedź cicho, młody! – burknął story kolejorz. – Przyszedł e-mail od samej Rady Nadzorczej PKP z poleceniem podstawienia tego pociągu i niezadawania żadnych pytań, bez względu na to, co by się tutaj działo.
– Wiem o tym mailu – odpowiedzioł młody kolejorz. – Ale czy nie wydał się on panu trochę dziwny?
– Chcesz wylecieć z pracy, którą dopiero co dostałeś? – story kolejorz skarcił swego młodsego kolege. – Chciała mieć Rada Nadzorcza ten pociąg – niech go ma. A nam nic do tego.
Story kolejorz obyrtnął sie i poseł z powrotem do dworcowego budynku. Młody kwile jesce postoł, potem wzrusył ramionami i tyz poseł. Nifto więcej nos nie niepokoił. Owce powsiadały do pociągu, a zaroz po nik wsiadły owcarki.

ROZDZIAŁ PIERWSY I OSTATNI

No i pojechali my do tej Warsiawy. Jedyny cłek w całym pociągu to był pon masynista. I barzo dobrze. Więcej ludzi my nie potrzebowali. Piąto nad ranem była, kie pociąg stanął na stacji Warsiawa Centralno. A na peronie cekoł juz, zgodnie z zapowiedziom, mój znajomy jamnik! Na widok nasego pociągu radośnie ogonem zamerdoł. Kie zaś uwidzioł wysiadające na peron wielkie stado owiec, zacął merdać jesce bardziej radośnie. Fto wie? Moze w tym momencie zamarzyło mu sie, coby zostać psem pasterskim?
– Co za widok! – wołoł uradowany. – Co za widok! Witajcie wszyscy! Dojechaliście bez przeszkód?
– Witojcie, krzesny! – odpowiedziołek. – Ano… dojechali my bez przeskód. Piknieście ten pociąg wyryktowali! Oj, piknie!
– Drobiazg – odrzekł skromnie jamnik, choć widać było, ze wielko duma ledwo mieści sie w jego malutkim jamnikowym ciałku. – Chodźcie szybko za mną, zanim Straż Ochrony Kolei się do nas przyczepi!

I poprowadził nos ku ruchomym schodom, co to je znołek juz z zesłorocnej wyprawy na warsiawskie targi ksiązki. Ale owce – skaranie boskie! Najpierw bały sie na te ruchome schody wejść, a kie juz wesły, to tak im sie to spodobało, ze ino tymi schodami fciały se jeździć. Do wierchu – i do dołu. I znowu do wierchu – i znowu do dołu. Dopiero kie Dunaj pedzioł, ze podobno następnym pociągiem mo tutok przyjechać wataha wilków, owce sie zlękły i zgodziły póść za jamnikiem. O tak wcesnej porze ludzi na dworcu było niewielu. Ci, co byli, pozirali jakoś tak dziwnie na nos. Wyglądało na to, ze nie cęsto widywali stada owiec na stacji kolejowej.

Jamnik wyprowadził nos z dworca. Posli my takom dosyć syrokom ulicom, co to nazywo sie Aleje Jerozolimskie. Owce stado rozciągło sie na całom syrokość tyk Alej, co straśnie denerwowało kierowców aut, choć wielu ik nie było, bo o tej godzinie Warsiawa właściwie jesce spała. Ino jeden kierowca wściekoł sie bardziej niz inksi. Wychylił sie przez okno swego auta, kie jedno owca tuz przed maske mu wlazła i potem nie wiedziała, we ftórom strone skryncić.
– Gdzie leziesz, baranie! – wrzasnął kierowca.
Owca na to odpowiedziała:
– Meee?
Co znacy: „A kanyś sie ty chowoł, sietnioku, ze owcy od barana odróznić nie umies?” Wte kierowca – choć wątpie, coby owce zrozumioł – wściekł sie jesce bardziej i zacął głośno trąbić. Zaroz z pobliskiego domu wychylił sie przez okno jakisi zaspany cłek w pizamie i krzyknął:
– Co za idiota trąbi o tak wczesnej porze!
Kierowca zadorł kufe do wierchu i zawołoł ku cłekowi w pizamie:
– Mnie nazwał pan idiotą?! Mnie?! Ja pana pozwę do sądu za zniesławienie! Pan nie wiesz, kto ja jestem!
– A pan nie wiesz, kto ja jestem! Ja mam szwagra w prokuraturze!
– Ja też mam szwagra w prokuraturze! I ten mój szwagier jest wyżej postawiony niż pański!
– Nieprawda! Mój jest wyżej postawiony!
– A założymy sie?

Cy sie załozyli, a jeśli tak, to fto wygroł zakład, tego nie wiem, bo my posli dalej. Dotarli my do takiej wielkiej palmy na rondzie, ino nie prowdziwej, ba śtucnej. Pewnie wyryktowano jom dlo tyk warsiawiaków, ftóryk nie stać na urlop w ciepłyk krajak, coby mogli odpocywać w jej cieniu i wyobrazać se, ze som na Jamajce.

Przy palmie tej jamnik pedzioł, coby w prawo skryncić. No to my skryncili. Zaroz minęli my taki kościółek, ftóry wiecie jaki był? Okrągły! A cemu? Tego nie wiem. Być moze przez jakomsi pomyłke kazano go zbudować nie architektowi, ino bednorzowi, no a bednorz z przyzwycajenia wyryktowoł kościoł okrągły jako becka.

Wkrótce wesli my w takom ulice, ka stoi ambasada przy ambasadzie, wśród nik hamerykańsko – ale wcale nie wchodzi sie do niej przez wahadłowe drzwicki jako do salunu na Dzikim Zachodzie. Tak więc kieby nie napis i znajomo flaga, to jo byk sie nie domyślił, ze to ambasada Stanów Zjednoconyk.

Posli my dalej. Ambasady zostały za nomi. Jamnik pedzioł, ze Łazienki som juz barzo blisko. A tymcasem pojawiły sie przy nos wozy róznyk stacji telewizyjnyk. Powysiadały z tyk wozów rózne redaktory i kamerzysty. Pare twarzy od rozu poznołek, bo widziołek je w Wiadomościak abo inksyk Faktak. Jeden redaktor stanął przed kamerom i zacął godać:
– Serdecznie witam państwa z Placu Na Rozdrożu w Warszawie. Za moimi plecami właśnie przechodzi wielkie stado owiec, które podobno zostało przywiezione do stolicy specjalnymi autokarami. Nie wiadomo jeszcze, kto i po co tu te owce sprowadził, ale przypuszczalnie jest to happening zorganizowany przez jakąś awangardową grupę artystyczną w celu zachęcenia mieszkańców miasta do bliższych kontaktów z naturą.

Przed inksom kamerom stała poni redaktorka, ftóro godała tak:
– Serdecznie witam państwa z Placu Na Rozdrożu w Warszawie. Właśnie przechodzi za mną wielkie stado owiec, które podobno dotarło tutaj pieszo aż z tatrzańskich hal. Jeden z ekspertów powiedział nam, że to skutek globalnego ocieplenia, bowiem z powodu wzrostu temperatur trawa na pastwiskach wysycha, toteż hodowcy owiec zmuszeni są zabierać swoje zwierzęta do miast i organizować wypas na miejskich trawnikach.

A przed jesce inksom kamerom stoł pon redaktor, ftóry godoł tak:
– Serdecznie witam państwa z Placu Na Rozdrożu w Warszawie. To, co państwo widzicie za mną, to wielkie stado owiec, które podobno przetransportowano do stolicy specjalnym samolotem. Nie wiadomo jeszcze, kto zorganizował tę akcję, ale pragnący zachować anonimowość pracownik Urzędu Rady Ministrów nieoficjalnie powiedział nam, że jest to prawdopodobnie protest jednej z chłopskich partii przeciwko spadkowi cen skupu jagnięciny.

Nagle zauwazyli my, ze przed nomi jakosi dziwnie corno sie zrobiło. Policja! O, krucafuks! To chyba był jakisi Oddział Prewencji! Na wprost nos wyjechoł radiowóz. Z megafonu dobył sie donośny głos:
– Proszę się rozejść! Ta demonstracja jest nielegalna! Proszę się natychmiast rozejść! Kto nie posłucha wezwania do rozejścia się, zostanie zatrzymany przez policję!
Na mój dusiu! Niby fto mioł sie rozejść? Owce? Mowy nimo! My owcarki na to nie pozwolimy! Od sceniaka kozdego z nos przyucajom do tego, cobyśmy nie pozwalały owcom sie rozchodzić.
Po kwili radiowóz sie wycofoł. Ale kilkadziesiąt metrów przed nomi policjanci stanęli w zwartym seregu zagradzając nom dalsom droge. Poźreli my za siebie. Za nomi tyz była policja. Nie mieli my kany uciekać.
– Jeśli wartko cegoś nie wymyślimy, to chyba syćka pódziemy do hereśtu – stwierdził Modyń. – I co teroz zrobimy?
– Jo nie wiem – pedzioł Dunaj.
– Jo tyz nie wiem – pedzioł Harnaś.
Juz fciołek pedzieć to samo, co Dunaj i Harnaś, kie nagle wpodł mi do głowy pewien pomysł.
– Zrobimy jako w łesternak! – zawołołek.
– Cyli jak? – spytoł Dunaj.
– W łesternak, kie corne charaktery ryktowały jakomsi barykade, to kowboje gnali na ku nim spanikowane stado krów. I nie było zapory, ftórej takie stado nie umiałoby sforsować!
– Ale my nie momy krów, ino owiecki – zauwazył Modyń.
– To prowda – pedziołek. – Ba na wprost nos nie stojom łesternowe corne charaktery, ino pocciwi policjanci, ftórzy po prostu nie wiedzom, ze my tutok przysli w celak kulturalno-towarzyskik.
– To co momy robić? – spytoł baran-przewodnik nasyk owiecek. – Cekom na instrukcje.
– Wyryktujcie, krzesny, panike stada i naprzód! – odpowiedziołek.
– Robi sie – pedzioł baran-przewodnik, a potem ku syćkim owcom sie zwrócił. – Uwaga! Na „śtyry” wpadomy syćka w panike i pędzimy przed siebie! Zacynom odlicanie: roz, dwa, trzy… śtyry!!!
– Meee!!! Meee!!! Meee!!! – podniesły hałas owce i pędem rusyły ku stojącym na wprost nik policjantom. Na mój dusiu! To był widok! Wielkie mecące i dzwoniące dzwoneckami stado w ataku na policyjny sereg! A do tego śtyry ujadające owcarki! Policjanci byli kompletnie zaskoceni. Pewnie ucono ik radzić se z nacierającym z tłumem ludzi – ale nie z tłumem zwierząt. Stojący na wprost nos sereg nagle sie rozerwoł. Zanim dobiegli my do policjantów, ci rozpierzchli sie na boki. Udało sie!

Przebiegli my jesce kawałecek drogi, kie jamnik zawołoł:
– Uwaga! Skręcamy w lewo!
No to syćka skryncili. I co my uwidzieli? Królewskie Łazienki! Byli my na miejscu! Przed sobom mieli my wielki, pikny pomnik pona Szopena. Duzo więksy niz pomnik pona Orkana w Nowym Targu. A tuz przed tym pomnikiem, moi ostomili, jest tako wielko wanna. I nic w tym dziwnego – przecie to som ŁAZIENKI. A skoro som one KRÓLEWSKIE, to wanna musi być wielko.
– Całkiem tu piknie – pedziołek. – No to teroz se odpocniemy i pockomy na Poniom Dorotecke. A owce, kie zgłodniejom, mogom se poskubać trowke, ftórej widze, ze tutok nie brakuje.
– A na mnie już pora – pedzioł jamnik. – Moi państwo zaraz się obudzą i bardzo zaniepokoją, gdy zobaczą, że nie ma mnie w domu.
– Ooo! To skoda, ze nie mozecie, krzesny, wroz z nomi na Poniom Dorotecke pockać – pedziołek. – Ale rozumiem. Piknie dziękujemy wom za doprowadzenie do Łazienek. A z powrotem na dworzec sami juz bedziemy umieli trafić. I fto wie? Moze kiesik pod Turbaczem sie spotkomy?
– Może? – pedzioł jamnik. Pozegnali my sie i rozstali. Okazało sie jednak, ze nie na długo. Dwie minuty nie minęły – jak jamnik wrócił! Widać było po jego minie, ze nimo dobryk wieści.
– Będą kłopoty! Bardzo duże kłopoty! – zakomunikowoł. – Zbliża się tu oddział antyterrorystów! Pewnie po tym, jak rozgoniliście policjantów, uznali, że jesteście bardzo niebezpiecznymi przestępcami!
Z wierchu doseł ku nasym usom jakisi sakramencki huk. Zadarli my głowy – nad Łazienki nadlatywały trzy wielkie helikoptery. O, kruca! A więc zanosiło sie na atak nie ino z ziemi, ale tyz z powietrza!
– Moze powtórzyć numer ze spanikowanym stadem? – zaproponowoł Harnaś.
– Nie radzę – pedzioł jamnik. – To antyterroryści. Z nimi tak łatwo nie pójdzie.
Owce wpadły w panike.
– O, Jezusicku! Zabijom nos! Zabijom! Zabijom! Meee! – biadoliły.
– Co teroz robić? – spytoł baran-przewodnik nie mniej przerazony niz reśta stada.
– Uciekaca na drzewa! Wartko! – polecił Harnaś. Cemu tak właśnie polecił? On sam tego nie wiedzioł. Tłumacył później, ze to był jakisi impuls. Ale spanikowane owce – na mój dusicku! – wyobroźcie se, ze posłusnie wykonały to polecenie! W oka mgnieniu powspinały sie na pobliskie drzewa! Jak one to zrobiły? To tyz musioł być impuls! Bo przecie owce do odgrywania roli pona Tarzana racej sie nie nadajom! Psy we wsi chyba nom nie uwierzom, kie im opowiemy, ze widzieli my owce wspinające sie na drzewa! Ale wy, moi ostomili, mom nadzieje, ze wierzycie, bo niby cemu miołbyk wom nieprowde godać?

Owiecki były teroz piknie poukrywane wśród liści drzew. Powinny być tamok bezpiecne. Ale co z nomi, psami? Jamnik kasi sie ulotnił. Po śladak łatwo byk doseł, kany sie udoł, ale nie było wte casu na zabawe w tropiciela. Zaroz uwidzieli my wbiegającyk na teren Łazienek antyterrorystów. Byli w chełmak i kamizelkak kuloodpornyk. Uzbrojeni po zęby! Harnaś, Dunaj, Modyń i jo hipli w rosnące za pomnikiem krzaki. A potem pognali my przed siebie. Zbiegli my po zbocu ku dołowi i minęli kolejnom wielkom wanne, duzo więksom od tej pod pomnikiem pona Szopena. Zacęli my sukać jakiegoś tylnego wyjścia. Noleźli my je w końcu, ale… tamok tyz juz ci antyterroryści stali! Krucafuks! Chyba obstawili całe Łazienki! Wycofali my sie do tej wielkiej wanny i hipli do wody. Nieopodal majestatycnie płynęło se stadko łabędzi. Podpłynęli my ku nim. Łabędzie nic nie pedziały, bo to łabędzie nieme – Cygnus olor – ale poźreły na nos kapke podejrzliwie.
– Dzień dobry państwu – pedziołek. – Jesteśmy łabędzie futerkowe – Cygnus kudłatus. Jeśli państwu nie sprawi to kłopotu, chętnie popływomy se kapecke wroz z womi w ten miły niedzielny poranek.
Na scynście łabędzie skinęły głowami na znak, ze sie zgadzajom. Moze teroz antyterroryści nie zauwazom, ze tutok pomiędzy biołymi łabędziami pływajom śtyry owcarki podhalańskie?

Nagle dwók antyterrorystów podesło do brzegu wanny. Byli w pewnym oddaleniu od nos, ale wyraźnie słysołek ik rozmowe:
– Cholera! Gdzie się podziały te wszystkie owce? Mówili nam, że jest ich tu całe stado – i jeszcze parę psów do tego – a one tymczasem jakby zapadły się pod ziemię!
– A tak w ogóle czy to pewne, że te zwierzaki zostały tu przez jakąś organizację terrorystyczną przysłane?
– Szef nie ma wątpliwości, że terroryści wpadli na nowy pomysł dokonywania zamachów bez ponoszenia strat w ludziach. Z pewnością przyczepili do tych zwierząt ładunki wybuchowe i wytresowali je tak, żeby same podeszły pod Radę Ministrów. A może pod MSZ? Gdy zaś podejdą, ładunki wybuchowe zostaną zdetonowane.
– To czemu te zwierzęta poszły pod pomnik Szopena, a nie pod żaden z rządowych budynków? Czyżby terroryści chcieli dokonać zamachu na ten pomnik?
– A kto ich tam wie… Ej! Popatrz na te łabędzie! Niektóre z nich jakoś dziwnie wyglądają!
– Chyba masz rację! Polecę po lornetkę i przyjrzymy się im dokładniej.
O, kruca! No to juz po nos! Ale oto ku tym dwóm antyterrorystom podeseł jakisi trzeci. Chyba był wyzsy stopniem, bo ci dwaj, kie go uwidzieli, stanęli na bacność.
– Zwijamy się! – polecił ten nowo przybyły. – Koniec akcji!
– Koniec akcji? A więc udało się te zwierzęta wyłapać?
– Nikogo nie będziemy wyłapywać. Szef właśnie dostał e-mail od samego Sekretarza Generalnego NATO. Okazuje się, że odbywały się tutaj ściśle tajne ćwiczenia elitarnej grupy natowskich komandosów, którzy dla niepoznaki przebrali się za owce i psy pasterskie. Mamy absolutny zakaz opowiadania komukolwiek o tym incydencie. Mam też zresztą informacje, że specjalny wysłannik rządu właśnie kontaktuje się z mediami i nakłania je, żeby ani słowem nie wspomniały o tym, co się tutaj wydarzyło.

No i zaroz antyterroryści se posli. Ucichł tyz huk latającyk nad Łazienkami helikopterów. Hahaha! E-mail od Sekretorza Generalnego NATO! Juz jo wiem, fto tego e-maila wyryktowoł! I wy chyba tyz wiecie. Krucafuks! Koniecnie muse sie z tym jamnikiem jesce kiesik spotkać!

Pozostoł ino jeden problem – jak te siedzące na drzewak owiecki sprowadzić z powrotem na ziem? Modyń wpodł na pomysł, coby posukać jakiejsi płachty. Mogliby my wte chodzić od drzewa do drzewa, rozciągać te płachte nad ziemiom i kazać owcom skakać. W końcu na jednej budowie udało sie nom odpowiedniom płachte noleźć. Kie wrócili my pod pomnik Szopena, było juz późne popołudnie. Spytołek siedzącyk na drzewak owiec, cy nie widziały Poni Dorotecki i jej blogowiców. Okazało sie, ze widziały, jak Poni Dorotecka tutok była, a wroz z niom trzy blogowicki, ale one syćkie juz se posły. Na mój dusiu! Tak niewiele brakowało, cobyk sie z Poniom Doroteckom i jej blogowom ferajnom spotkoł! Ale cóz… Moze kiesik w mojej wsi pod Turbaczem jakisi pikni koncert bedzie? I wte Poni Dorotecka moze wyryktuje zlot u mnie?
Zaroz kazali my owcom skakać na dół. Kapecke casu to zajęło, zanim syćkie, jedno po drugiej, hipły z drzew na rozciągniętom przez owcarki płachte. Ale najwozniejse, ze operacja piknie sie udała i nikomu podcas skakania nie stała sie zodno krzywda.

No i rusyli my ku Dworcowi Centralnemu. Tym rozem sli my ino chodnikami, nie jezdniami, coby znów nie ryzykować sarpacki z kierowcami aut. Po ulicak, inacej niz wceśnie rano, kryncił sie tłum ludzi, zamyślonyk, zaganianyk, nawet nie zwracali oni uwagi na mijające ik owiecki i śtyry owcarki. Przed północom zdązyli my na dworzec. Nas pociąg juz na nos cekoł. Od rozu my go poznali, bo cały był oklejony karteckami z napisem: Pociąg specjalny do Nowego Targu. Wystarcyło ino wsiąść.

EPILOG

Heeej! Godom wom: Łazienki Królewskie w Warsiawie som pikne. I barzo nom sie tamok podobało. Ale kie my wrócili w Gorce, pod nas story, pocciwy, zielony Turbacz, serca zabiły zywiej i mi, i pozostałym owcarkom, i syćkim owieckom. Dosli my na nasom hole. Miołek nadzieje, ze środek nasenny zadziałoł na telo skutecnie, ze baca z juhasami nie zdązyli sie jesce obudzić? Zaroz miołek okazje sie o tym przekonać, bo oto jeden z juhasów, Stasek Kowaniecki, wyseł z sałasa. Wyseł, rozejrzoł sie, był kapecke jakby zaniepokojony, ale zaroz potem westchnął:
– Uff! Syćko w porządku!
– Co w porządku? – doł sie słyseć z sałasa zaspany głos bacy.
– Wystrasyłek sie nieco, bo miołek barzo dziwny sen – pedzioł Stasek. – Śniło mi sie, ze wstołek, wysłek na hole, poźrełek i uwidziołek, ze syćkie nase owiecki znikły! Syćkie owcarki zreśtom tyz!
– No to straśne bździny ci sie śniły, Stasiu! – zaśmioł sie głos bacy. – Niby cemu owiecki miałyby z holi zniknąć?

No cóz… Som rózne powody, dlo ftóryk owiecki mogom na pewien cas zniknąć z holi. A o nieftóryk z tyk powodów nawet najstorsi bacowie jesce nie wiedzom. Hau!

P.S. Powitojmy nowego gościa w nasej budzie, Stanisławecka, co to piknie dołącył ku nom! 🙂