Jak janioły i diabły grały w piłke noznom

Moi ostomili, jo wiem, miołek w najblizsym casie nic nie godać o piłce noznej. No ale okazało sie, ze jest tutok jesce jedno paląco sprawa do wyjaśnienia. A właściwie nie telo paląco, co… SPALONO. Bo najpierw Enzecek zwrócił na to uwage, a potem tyz Badzielecek, TesTeqecek i TyzAlecka, ze nie barzo wiadomo, skąd w piłce noznej wziął sie spalony? Sprawa ta przy okazji piknie zainspirowała poetycko Bobicka, a zaroz po nim TesTeqecka i Jędrzejecka. Mnie zaś zainspirowało to syćko do badań naukowyk. No i – moi ostomili – juz wiem, skąd ten spalony sie wziął! I zaroz wom tutok syćko wyjaśnie. Ino coby wyjaśnić, to trza sie cofnąć w barzo, barzo odległe casy, jaz do siódemgo dnia od momentu stworzenia świata. Co sie stało w tym dniu? To wie kozdy – Pon Bócek, kie juz wyryktowoł syćko, co wyryktować trza było, postanowił se piknie odpocąć. Ino niek nifto nie myśli, ze Pon Bócek odpocywo tak, ze lezy i nic nie robi! O, nie! Pon Bócek woli aktywny wypocynek! I dlotego owego siódmego dnia postanowił zrobić se wyciecke na Turbacz. Kie zaś tamok doseł, zapragnął póść jesce na Lubań i stamtąd ku Dunajcowi. Zeseł więc z Turbacza na Hole Długom, a potem poseł przez Kiczore, Przełęc Knurowskom i Studzionki. Kie doseł do Kotelnicy, zatrzymoł sie, coby rosnącyk tamok malinek skostować. Nagle z malinowyk krzaków wyskocył… satan! Ten ancykryst i wereda satan! Pon Bócek zakwycony takim spotkaniem nie był, ale przez zwykłom uprzejmość pedzioł:
– Witojcie. Co u wos?
– A, do rzyci! – burknął satan. – Dusno w tym piekle straśnie, a klimatyzacja nie działo. Gór nimo tamok zodnyk, ino syćko jest straśnie płaskie. I nawet zimnego piwa nie mozno sie napić, bo w piekielnej temperaturze kozde piwo natychmiast przestoje być zimne.
– A widzis! – zawołoł Pon Bócek. – To po coś sie buntowoł? Po coś próbowoł Niebieskie Wierchy pokryć autostradami, wielopiętrowymi hotelami i sieciom fast-foodów, choć jo tłumacyłek, ze wierchy w niebie majom na wse pozostać dzikie? Kiebyś wroz z paroma inksymi janiołami nie prociwioł sie moim planom, dalej byś se w niebie zył, rześkie powietrze wdychoł, po piknyk górak wędrowoł, a zimnego piwa miołbyś telo, kielo byś ino fcioł.
Satan – na myśl o utraconym niebie – zgrzytnął ze złości zębami, jaz iskry posły i pare z nik poparzyło Pona Bócka w bosom stope.
– Au! – zawołoł Pon Bócek, bo diabelskie iskry piekom barzo boleśnie.
– Hehehe! – zaśmioł sie satan, bo on wse sie śmieje z cudzego niescynścia. A potem postanowił Ponu Bóckowi dopiec nie ino iskrami, ba tyz słowami:
– Moze warunki w piekle pikne nie som, ale za to jakie pikne towarzystwo! Kozdy diask to wesoły kompan i siumny chłop! A te janioły, co nie zbuntowały sie i w niebie zostały? Ciury same! Hehehe! Ciury!
– Cooo?! Moi janiołowie to ciury?! – oburzył sie Pon Bócek.
– Ciury! Ciury! Ciury! – wykrzykiwoł satan fcąc zdenerwować Pona Bócka jesce bardziej.
– Te janioły, ftóryk ty ciurami nazywos, w kozdej konkurencji pokonajom twoje diaski! – wypalił Pon Bócek.
– W kozdej? – spytoł satan uśmiechając sie złośliwie.
– W kozdej! – odpowiedzioł Pon Bócek, próbując nadać swej odpowiedzi zdecydowany ton, choć ten uśmiesek na satańskiej kufie kapecke go niepokoił.
– No dobrze – pedzioł satan. – A co powies, Ponie Bócku, na mec piłki noznej pomiędzy diaskami a janiołami?
– Moze być – zgodził sie Pon Bócek. Niepokoiło go coroz bardziej, co ten ksiąze ciemności knuje, ale przecie nie mógł sie nie zgodzić, bo wysłoby na to, ze on, Pon Bócek, boi sie konfrontacji z satanem.
– No to kany i kie wyryktujemy ten mec? – spytoł satan.
– Niek bedzie za tydzień – zaproponowoł Pon Bócek. – A kany? Wyjdźmy z lasa, to wybieremy miejsce.
Satan sie zgodził. Zesli obaj z Kotelnicy, skryncili w prawo, przesli kawałecek przez las, jaze na polane nad Hubom wysli. W dali lśniły w słonku pikne tatrzańskie wiersycki.
– Mec bedzie tamok – pedzioł Pon Bócek wskazując na Krupowy Wierch.
– Na tym stromym wierchu? – zdziwił sie satan. – Jak tamok boisko piłkarskie wyryktować?
– Juz wy sie o to nie bójcie – pedzioł Pon Bócek. – W seść dni wyryktowołek wsekświat, to myślicie, ze w ciągu tyźnia jednego boiska nie bede umioł wyryktować?
Satan musioł przyznać, ze Pon Bócek słusnie godo. Ukwalowano zatem, ze mec bedzie za tydzień w wybranym przez Pona Bócka miejscu.

Potem satan kasik se poseł, a Pon Bócek skierowoł sie ku Krupowemu Wierchowi. To był taki wierch, ftóry mioł wysokość 2656 metrów nad poziomem morza. Ale Pon Bócek wartko zrównoł go z ziemiom i wyryktowoł tamok pikne boisko piłkarskie, z bramkami, chorągiewkami na naroznikak i syćkimi liniami, jakie som na takim boisku potrzebne. A miejsce to, jako ze przestało być wierchem, zmieniło nazwe na: Rówień Krupowo. Dzisiok turyści przyjezdzajom do Zakopanego, pozirajom na te Rówień i cudujom: jak to sie stało, ze wsędy wokoło góry i doliny, a to jedno miejsce jest płaskie jako stół? A wyjaśnienie jest proste: to miejsce musiało być płaskie, coby mozno było rozegrać tutok pierwsy w dziejak świata mec piłki noznej.

Kie boisko było gotowe, nalezało wyryktować druzyne na mec z piekłem. Zwołoł więc Pon Bócek syćkik swoik janiołów i wybroł spośród nik zawodników do piłkarskiej reprezentacji nieba. I zacął z nimi trenować. Na mój dusiu! Ale co to byli za piłkorze! Skaranie boskie! Przywykli do róznyk janielskik zajęć, ale nie do piłki, zupełnie nie potrafili grać! Kieby nie umieli trafić do bramki, byłoby moze pół bidy – ale oni nawet nogom w piłke nie trafiali! Pozirając na nik Pon Bócek łapoł sie za głowe i wołoł:
– Co jo mom za piłkorzy! Co jo mom za piłkorzy! Jeśli tak bedom z diaskami grali, to przegromy pięćdziesiąt do zera i satan bedzie sie ze mnie śmioł do końca Księgi Rodzaju! Abo jesce dłuzej!
No, ale na scynście Pon Bócek w syćkim jest doskonały. Jako trener piłkarski tyz. Tak reprezentacje janiołów wytrenowoł, ze juz po tyźniu kozdy napastnik w ik druzynie był jako tysiąc ponów Pele, kozdy obrońca jako tysiąc ponów Beckenbauerów, a bramkorz to był jako tysiąc ponów Jaszinów.

Przyseł poranek śtyrnastego dnia od stworzenia świata. Na Równi Krupowej spotkały sie reprezentacje nieba i piekła. Z sędziów zrezygnowano, bo nie było kogo na nik powołać: ludzi na świecie było wte ino dwoje, a sędziów potrzeba przecie trzek – głównego i dwók bocnyk.

Rozpocął sie mec. Janioły do rozu rusyły do ataku. Diabły rozpacliwie broniły sie na własnym polu karnym. Widać było wyraźnie, ze janielsko druzyna jest lepso, ale… gola jakosi nie mogła strzelić. Janielskie strzały na bramke przeciwnika były dziwnie nieporadne. Piłka ciągle mijała te bramke o kilkanaście, a casem nawet o kilkadziesiąt metrów.
– Co sie dzieje? – spytoł Pon Bócek, kie skońcyła sie pierwso połowa. – Cemu nie mozecie strzelić gola, choć nad diaskami piknie wierchujecie?
– Bo te diaski straśnie śmierdzom siarkom – odpowiedziały janioły. – Kie dobiegomy do ik bramki i zblizomy sie do skupionyk pod niom jedenastu przeciwników, to ten ik siarkowy odór jest tak nieznośny, ze nie jesteśmy w stanie przyłozyć sie do oddania porządnego strzału.
Pon Bócek pedzioł na to tak:
– Musicie se zatkać nosy. Wte nie bedziecie culi tego smrodu.
– Znakomity pomysł, Ponie Bócku! – uciesyły sie janioły. – Jak mogli my sami na to nie wpaść! No… właściwie to wiadomo jak – jesteśmy ino zwykłymi janiołami, a nie Ponami Bóckami.
Zaroz kozdy janielski piłkorz wyrwoł se ze skrzydeł pare piór i zatkoł se nimi nos. Teroz juz niebańsko reprezentacja nie musiała przejmować sie brzyćkim zapachem strony przeciwnej.

Zacęła sie drugo połowa. Janioły znów rusyły do ataku. Ale diabły broniły sie jesce bardziej zaciekle niz przed przerwom. W dodatku zacęły grać nieprzepisowo! Tak straśnie kopały w nogi janielskik zawodników, ze kozdy sędzia za coś takiego zaroz by doł cyrwonom kartke. Ale niestety, jako juz godołek, sędziego nie było, więc diaski mogły faulować bezkarnie, uniemozliwiając janiołom zdobycie gola. Drugo połowa sie skońcyła, a wynik był 0:0. Coby zatem przekonać sie, fto mo lepsyk piłkorzy, trza było wyryktować dogrywke. Tymcasem janioły, poobijane, poranione od diabelskik fauli, ledwo stały na nogak.
– Ponie Bócku! – zalili sie janielscy piłkorze. – Juz nie domy rady! Jeśli diaski w dogrywce dalej bedom tak nos faulowały, to na pewno nie strzelimy gola, niejednego pewnie za to stracimy!
– Trza zmienić taktyke – pedzioł Pon Bócek. – Nie bedziecie w dogrywce atakować, ino zejdziecie do głębokiej defensywy. Niek teroz atakujom frasy. A kie bedom atakować, wy wyryktujecie kontratak i wte strzelicie piknego gola.

Jako Pon Bócek wymyślił, tak janioły zrobiły. Ledwo zacęła sie dogrywka, janioły cofły sie na własne pole karne i pozwoliły atakować diabłom. A kie juz syćka diabelscy piłkorze, opróc bramkorza, noleźli sie pod janielskom bramkom, reprezentacja nieba rusyła do kontrataku. Heeej! To był dopiero kontratak! Diaski zgłupły. Nie wiedziały co robić. Nie były w stanie dogonić pędzącyk ku ik bramce janielskik napastników. Wydawało sie, ze jesce kwila i bedzie 1:0 dlo nieba. Ale nagle satan krzyknął ku swym zawodnikom rezerwowym:
– Chybojcie na boisko! Wartko!
No i syćka rezerwowi diabelscy piłkorze, a było ik jedenastu, w mig wbiegli na boisko. I juz po kwili janielscy napastnicy lezeli pofaulowani. Diabły przechwyciły piłke i znów ku janielskiej bramce rusyły. Na mój dusiu! Teroz janiołom było sakramencko cięzko grać! Bo oni cały cas grali w jedenastke, a piłkorzy druzyny przeciwnej było dwudziestu dwók! Janielscy obrońcy dwoili sie i troili, coby nie stracić bramki. Do końca pierwsej połowy dogrywki jakoś udało im sie nie stracić. Ale cy w drugiej tyz sie udo?

– Ponie Bócku! – jęcały utrudzone janioły, kie w połowie dogrywki następowała zmiana stron boiska. – Diasków jest dwa rozy telo, co nos! Musis dać nom do pomocy syćkik rezerwowyk!
– Nie moge – pedzioł Pon Bócek. – Zgodnie z przepisami moze wos grać tylko jedenastu.
– Ale diabelskik piłkorzy tyz powinno być tylko jedenastu – tłumacyły janioły. – Skoro oni mogli złamać przepisy, to my tyz mozemy.
– Nie mozemy. – Pon Bócek był nieugięty. – Cokolwiek sie stonie, reprezentacja nieba musi przestrzegać zasad fair-play! Musi i ślus!
– To co momy robić, coby wygrać? – spytały janioły.
– Trza jesce roz zmienić taktyke – pedzioł Pon Bócek. – Niek syćka skupiom sie na obronie bramki, jeden ino janioł Gabriereiro niek zostonie na połowie przeciwnika. Brońcie bramki i wołojcie: Na mój dusiu! Na mój dusiu! Jeśli cało druzyna diasków zaatakuje nasom bramke, to na pewno gola nom strzelom! No i kie juz syćkie diaski opróc bramkorza bedom pod wasom bramkom, niek ftosi kopnie piłke tak mocno, coby do Gabriereira doleciała, a wte Gabriereiro chybnie ku diabelskiej bramce i strzeli piknego gola.

Kie zacęła sie drugo połowa dogrywki, janioły zrobiły, jako Pon Bócek polecił. Od rozu cofły sie pod własnom bramke, jeden ino Gabriereiro na połowie przeciwnika zostoł.
– Na mój dusiu! Na mój dusiu! – wołały janioły. – Jeśli cało druzyna diasków zaatakuje nasom bramke, to na pewno gola nom strzelom!
– Słysycie, co te pukwy wołajom? – uciesyły sie diaski. – Juz mięknom! Rusomy syćka do ataku! Zaroz strzelimy im telo goli, kielo jest kłaków na ciele nasego najciemniejsego władcy!
No i syćkie diaski rusyły ku janielskiej bramce. Z całej ik druzyny jeden ino bramkorz na swojej połowie pozostoł. Janioły ino na to cekały. Przechwyciły piłke i podały jom do Gabriereiro. Gabriereiro zaroz pognoł ku bramce przeciwnika. Przerazony bramkorz diasków jaz sie przez pomyłke przezegnoł. Juz, juz Gabriereiro do pola karnego dobiegoł, kie nagle… satan zerwoł sie z ławki trenerskiej, podlecioł do bocnej linii boiska, wyciągnął z kieseni płomień ognia piekielnego i cisnął nim przed siebie. Ogień spodł tuz przed stopami niebiańskiego napastnika. Zaroz w poprzek całego boiska zrobiła sie tak straśno ognisto ściana, ze do końca dogrywki zoden z janiołów nie był w stanie przez niom przejść. Teroz juz mowy nie było, coby diabłom gola strzelić. Na scynście diabły, mimo dwukrotnej przewagi licebnej, tyz nie strzeliły. Dogrywka sie skońcyła i nadal było 0:0.

Co dalej? Wiadomo – rzuty karne. To one miały ostatecnie rozstrzygnąć, fto wygro. I wiecie, co wte satan zrobił? Kasi na kwile zniknął, ale zaroz na Rówień Krupowom wrócił, ciągnąc za sobom piecony udziec z brontozaura. Wezwoł ku sobie swego bramkorza i kazoł mu ten udziec wartko zjeść. Bramkorz nie barzo mioł na to ochote, jęcoł, ze prędzej pęknie, niz to syćko zje, ale satan pedzioł:
– Zjadoj abo chlusne ci w ocy wodom święconom!
– Nie! Litości! – zawołoł fras. – To juz lepiej zjem ten udziec!
I zjodł. A kie zjodł, to zrobił sie tak gruby, ze całom bramke sobom wypełnił! No i kie rzuty karne sie zacęły, to ocywiście strzelenie mu gola było niemozliwościom! Janielski bramkorz Borufał zrozumioł, ze teroz najwięcej zalezy od niego. Doł więc z siebie syćko, coby zodnego karnego nie przepuścić. Kozdo z druzyn wykonała po pięć karnyk. No i ani jednej, ani drugiej nie udało sie strzelić gola. Nadal nie było zwycięzcy. Tak więc teroz obie druzyny miały strzelać po rozie, tak długo, jaz jedno z nik strzeli gola, a drugo nie – i wte zwycięzca bedzie wreście wyłoniony. No i zacęło sie: strzelajom janioły – nimo gola, strzelajom diaski – nimo gola, znów strzelajom janioły – nimo gola, znów strzelajom diaski – i tyz gola nimo… Setno kolejka w ryktowaniu rzutów karnyk, tysięcno, milionowo… Ciągle zodno ze stron nie moze gola strzelić. Bramkorz janiołów pozostawoł niepokonany dzięki swym umiejętnościom, a bramkorz diasków – dzięki swym rozmiarom.

Ale wiecie, co z bramkorzem diasków zacęło sie dziać? Pomalućku chudł. W końcu schudł na telo, ze między jego bokami a słupkami bramki była juz odległość na średnice piłki. Tak, tak moi ostomili – juz w tamtyk casak uprawianie sportu ryktowało scuplejsom sylwetke!

Nastąpiła milion pierwso kolejka w rzutak karnyk. Teroz strzelać mioł janioł Gabriereiro. Poźreł on na bramke, bramkorza, skupił sie piknie, wziął rozbieg, strzelił i… Na mój dusiu! Piłka z trudem bo z trudem, ale jakosi przecisła sie między słupkiem bramki a cielskiem diabelskiego bramkorza! Był gol! 1:0 dlo janiołów! Ino cy teroz diaski nie wyrównajom? Bramkorz Borufał do tej pory bronił doskonale, ale był juz sakramencko zmęcony. Cuł wyraźnie, ze tym rozem nie zdoło diabelskiego strzału obronić. A tutok karnego ryktować mioł najlepsy diabelski strzelec! No i ten najlepsy diabelski strzelec ustawił piłke 10 metrów od linii bramkowej – wiadomo, ze powinien 11, ale fudament osukiwoł! W dodatku cichcem zamienił piłke skórzanom na zelaznom, bo pomyśloł se, ze nawet kie bramkorz obroni strzał, to tako zelazno piłka palce mu wyłamie i potem piknie wleci do siatki. Podstępny diask zrobił pare kroków w tył, stanął, podbiegł do piłki, kopnął jom i… O, krucafuks! Okazało sie, ze diabeł był tak pewny siebie, ze nie skoncentrowoł sie nalezycie, a przez to tak straśnie, ale to straśnie spudłowoł! Jaze mu rogi zwiotcały ze wstydu i zacęły zwisać mu z głowy jako dwa brzyćkie farfocle. Zelazno piłka zaś poleciała daleko, daleko od bramki. Doleciała jaz do Doliny Kościeliskiej, wbiła sie w skaliste górskie zboce i zacęła drązyć w nim korytorz. Kie trafiała na twardsom skałe, to odbijała sie od niej i drązyła w inksym miejscu. W ten sposób powstoł w zbocu prowdziwy podziemny labirynt. No, ale takie bywajom skutki, kie piłke, w dodatku zelaznom, kopnie najlepsy diabelski piłkorz. A jaskinie, ftóro w ten sposób powstała, nazwano Jaskiniom Mylnom – od pomylonego strzału, jaki ów piłkorz wykonoł. Mec zakońcył sie zwycięstwem janiołów. Piknym zwycięstwem!

– No – mruknął do siebie zadowolony Pon Bócek. – I niek teroz satan powie, ze moi janiołowie to ciury!
A potem zacął o przysłości piłki noznej rozmyślać:
– Heeej! Przyjdzie taki cas, ze sport ten barzo sie ludziom spodobo. Powstanom kluby piłkarskie, ligi, stadiony, a na mistrzostwa świata w piłce noznej bedom ściągały wielkie tłumy kibiców. Jedno mnie ino niepokoi. Jo przecie tego satana dobrze znom – kie roz zrobił cosi złośliwego, bedzie próbowoł zrobić to znowu i kie jakisi ludzki piłkorz nojdzie sie w podobnym połozeniu, co Gabriereiro w drugiej połowie dogrywki, to ten ancykryst satan znowu bedzie próbowoł podpalić boisko! A dlo ludzi taki piekielny ogień moze być barzo niebezpiecny! Muse coś z tym zrobić!

Pon Bócek pomyśloł, pomyśloł i wymyślił: wyryktowoł przepis, ze nie moze brać udziału w akcji piłkorz, co to podobnie jak janioł Gabriereiro nojdzie sie blizej bramki przeciwnika niz piłka, a jednoceśnie nie bedzie mioł przed sobom co najmniej dwók zawodników druzyny przeciwnej. I teroz kie jakisi piłkorz na takiej pozycji sie nojdzie, to godo sie, ze jest na spalonym – na pamiątke spalenia boiskowej trowy przez władce piekła.

Teroz nieftórzy gwarzom, ze spalony w piłce noznej jest bez sensu. A on wcale bez sensu nie jest! Pon Bócek specjalnie go wymyślił, coby chronić piłkorzy przed satańskom złośliwościom. Hau!