Jak przodek mojego bacy z najsilniejsym bolsewikiem sie siłowoł

Wcora, moi ostomili, było nie ino święto Matki Boskiej Zielnej i święto Wojska Polskiego, ale tyz sto osiemdziesiąto ósmo rocnica przyjścia na świat przodka mojego bacy. Tego przodka, co to najpierw ponu Lincolnowi pomógł wygrać wojne secesyjnom, a potem Indianom pomógł pokonać pona Custera. 15 sierpnia 1920 rocku przodek mojego bacy skońcył równo 100 roków! Pikny wiek! A choć zdrowia i siły juz nie mioł telo co drzewiej, to jednak jak na stulatka trzymoł sie sakramencko piknie! Syćko wskazywało na to, ze swe setne urodziny bedzie on świętowoł w swojej chałupie na Dzikim Zachodzie. Ba w pocątkak lipca jeden z jego wnuków przybył nagle z wieściom, ze w Polsce nie dzieje sie dobrze: bolsewiki zacęły kontratak i rusyły na Zachód! Jeśli nifto ik marsu nie powstrzymo, to wkrótce zdobędom całom Europe! A potem? Fto wie? Moze przepłynom Wielkom Wode, dotrom do Hameryki, przejdom Missisipi i wyryktujom Radzieckom Socjalistycnom Republike Dzikiego Zachodu?

Przodek mojego bacy uznoł, ze nimo casu do stracenia. Nawet sie nie spakowoł, ino wartko do Nowego Jorku pojechoł i wsiodł na najblizsy płynący do Europy statek. Kie stanął na europejskim lądzie, nie zwlekoł ani kwili, ino natychmiast rusył w dalsom podróz. Jaze dotorł do Polski. W nocy z 15 na 16 sierpnia nolozł sie w poblizu polsko-bolsewickiego frontu. No i zacął tamok z żołnirzami godać. Pedzioł im, ze koniecnie, ale to koniecnie musi sie spotkać z ponem Piłsudskim. Żołnirze wątpili, coby pon Piłsudski mioł w tej kwili ochote spotykać sie z obcymi. Ale widząc barzo storego cłeka, ftóry barzo piknie pyto, nie mieli serca mu odmówić i w końcu zaprowadzili go do kwatery Komendanta.

– Kimże pan jest? – spytoł pon Piłsudski, zdziwiony, co to za nieznajomy ku niemu przyseł.
– Jestem prostym górolem, ponie marsałku – pedzioł przodek mojego bacy. – Ale choć jestem prostym górolem, to moze jednak mógłbyk wom w tej wojnie jakosi pomóc?
Kozdy inksy na miejscu Komendanta uznołby, ze mo do cynienia z jakimś pomyleńcem. Bo jaki moze być pozytek z jednego pocciwego staruska w zmaganiak z bolsewickom nawałnicom? Ale pon Piłsudski to był pon Piłsudski. Mioł jakisi taki instynkt, ftórego inksi ludzie nie mieli. Cosi podpowiadalo mu, ze temu niespodziewanemu gościowi warto zaufać.
– Jest coś, w czym bardzo by mi się pomoc przydała – pedzioł pon Piłsudski. – Otóż zwiadowcy donieśli mi, że od południa nadciąga Pierwsza Armia Konna Budionnego. To jest bardzo potężna armia i niezwykle waleczna. Jeśli dotrze tutaj i wzmocni siły naszych wrogów – obawiam się, że już po nas!
– A więc idzie o to, ponie marsałku – domyśloł sie przodek mojego bacy – ze dobrze by było tego ancykrysta Budionnego powstrzymać?
Pon Piłsudski przytaknął.
– Pockojcie, ponie marsałku, niekze kwile pomyśle.
Przodek mojego bacy zacął sie zastanawiać. Myśloł, myśloł, jaz wreście popytoł:
– Ponie marsałku, pokozcie mi na jakiejsi mapie, ka ten cały Budionny moze teroz być.
Pon Piłsudski rozłozył na stole wielkom mape. Wskazoł palcem na jedno miejsce lezące na południowy-wschód od Warsiawy.
– Z informacji zwiadowców – pedzioł – wynika, że teraz on musi być gdzieś tutaj.
– Zaroz tam jade – oznajmił górol. – Mom pewien pikny plan!
– Oby ten plan był dobry – westchnął pon Piłsudski. – Proszę mi tylko powiedzieć, ilu żołnierzy pan potrzebuje?
– Ani jednego – odrzekł ku zdumieniu Marsałka przodek mojego bacy. – Przydołby mi sie ino dobry koń, cobyk jak najsybciej do tego fudamenta Budionego sie dostoł.
– Dam panu moją Kasztankę – pedzioł pon Piłsudski. – W tak ważnej misji należy się panu koń, do którego mam największe zaufanie.
Zaroz polecił swojemu adiutantowi, coby Kasztanke przyprowadził. A kie adiutant rozkaz wykonoł, pon Piłsudski podeseł do swej ostomiłej klacy i cosi jej do ucha sepnął. I zaroz Kasztanka ku przodkowi mojego bacy sie obyrtła i parskła ku niemu przyjaźnie. Przodek mojego bacy wartko jom dosiodł i rusył w droge. Jechoł, jechoł, jechoł… Wreście świtać zacęło. Nagle przodek bacy poziro i widzi, ze wielki tłum jeźdźców na wprost niego pędzi. Bolsewiki! Armia pona Budionnego! Tego okrutnego, bezlitosnego dowódcy, co to na sam dźwięk jego nazwiska ludziom włos sie na głowie jezył!

– Zdrastwujtie, bolsewiki – pedzioł przodek bacy.
– Zdrastwujtie – odpowiedziały bolsewiki. – A kim wy jesteście? Cosi nom sie widzi, ze polskim burzujem!
– Fce z wasym dowódcom pogodać – pedzioł przodek mojego bacy. – Z samym ponem Budionnym.
– Takie burzuje jak wy nie bedom nasemu dowódcy zawracały głowy bździnami! – odpowiedziały bolsewiki.
– A cemu myślicie, ze to bździny? Myślicie, ze taki bezbronny storzec jako jo odwazyłby sie jechać ku wasej wielkiej armii ino po to, coby z ponem Budionnym o bździnak godać?
Bolsewiki zastanowiły sie kwile i uznały, ze ten tajemnicy nieznajomy mo racje. Zaroz więc ku ponu Budionnemu go powiodły.
– Cego fcecie? – spytoł pon Budionny. – Ino godojcie wartko, bo ku Warsiawie mi sie śpiesy.
– Nie radze, panocku, śpiesyć ku Warsiawie – pedzioł przodek bacy. – Przysłek wos ostrzec, ze polscy uceni właśnie wyryktowali miksture, dzięki ftórej cłek stoje sie sakramencko silny! Sakramencko! I syćka polscy żołnirze juz sie tej mikstury napili. Jeśli więc rusycie przeciwko nim, to oni gołymi rękami sie z womi rozprawiom! Na strzępy wos rozerwom, a z tyk strzępów wyryktujom pikny bigos. Fcecie tego, panocku?
– Hehehe! – zarechotoł pon Budionny. – I jo mom w to uwierzyć?
– Poźrejcie na mnie, panocku – pedzioł przodek bacy. – Widzicie, ze barzo story i wątły jestem. Ale jo tyz sie tej niezwykłej mikstury napiłek i teroz pokonom najsilniejsego z wos!
– Jest w mojej armii najsilniejsy ze syćkik bolsewików – pedzioł pon Budionny. – Myślicie, ze docie rade go pokonać?
– Cy dom rade? – zaśmioł sie górol. – Wezwijcie tego swojego siłaca! Bedziemy siłowali sie na ręke. Jeśli go pokonom, to zrozumiecie, ze teroz od polskik żolnorzy lepiej trzymać sie z dala.
– Niekze ta – zgodził sie pon Budionny. – Kany fcecie sie siłować?
Przodek mojego bacy rozejrzoł sie.
– Widze tamok pod lasem chałupe – pedzioł. – Spotkojmy sie w niej za godzine.
– Cemu dopiero za godzine? – spytoł pon Budionny. – Godołek wom przecie, ze straśnie mi sie śpiesy.
– Utrudzeni jesteście drogom, odpocnijcie – poradził przodek mojego bacy. – Was siłac tyz niek odpocnie. Inacej bedziecie godać, ze przegroł ze mnom ino dlotego, ze był zmęcony.
– Niby racja – przyznoł pon Budionny. – Niek więc bedzie, jako fcecie. Za godzine spotkomy sie w tamtej chałupie. Jeśli wygrocie z moim cłowiekiem, uznom, ze prowde godaliście o tej miksturze i wte mojo armia zawróci.
Zaroz pon Budionny rozkazoł swoim podwładnym, coby wartko przyprowadzili ku niemu najsilniejsego bolsewika. Przodek mojego bacy zaś kasi odeseł, ale odchodząc zapewnił, ze za godzine bedzie cekoł w umówionym miejscu.

No i godzina minęła. Pon Budionny wroz ze swoim siłacem stawił sie w chałupie pod lasem . A ten siłac – na mój dusiu – wielki był jako niedźwiedź! Nie! Jako hipopotam! A co krok postawił, to ziemia drzała! Kie zaś wydychoł powietrze, to jakby holny wiater duł od jego kufy! Chyba nawet pon Pudzianowski nie miołby z takim osiłkiem sans. A co dopiero starusieńki przodek mojego bacy!
Chałupa, do ftórej weseł pon Budionny i bolsewicki osiłek, to był taki zwycajny wiejski domek. W środku nikogo nie było. Mieskańcy zapewne uciekli na wieść o zblizającyk sie bolsewikak.
– No i kany ten Polak, towarzysu? – spytoł osiłek.
– Tego nie wiem – odrzekł pon Budionny. – Mioł tu kruca być. Pockojmy. Moze za kwilecke przyjdzie ku nom?
Pon Budionny i osiłek siedli na ławie. Cekajom kwadrans – przodka mojego bacy nimo. Mijo drugi kwadrans – przodka bacy nadal nimo. Mijo trzeci, cworty…
– Krucafuks! – zaklął pon Budionny. – Mioł przecie przyjść! A nie przyseł! Pewnie sie przestrasył. No to nic tu po nos. Rusomy na Warsiawe!
Nagle oba bolsewiki usłysały dochodzące z wierchu jakiesi suranie. Teroz dopiero zorientowali sie, ze chałupa mo strych. No i z tego strychu zeseł… przodek mojego bacy. Stanął przed ponem Budionnym i jego osiłkiem, przeciągnął sie i ziewnął.
– Psio mać! – ryknął pon Budionny. – Od godziny juz cekomy na wos!
– Oj, straśnie wos, panocku, przeprasom! – pedzioł przodek bacy wielkom skruche udając. – Posłek sie przespać na strychu. No i… zaspołek. Społek tak twardo, ze nawet nie usłysołek, ze wy tu jesteście. No, ale mieli my siłować sie na ręke. To biermy sie do tego siłowania.
W chałupie nojdowoł sie niewielki stół. Przodek mojego bacy i bolsewicki osiłek siedli przy tym stole na wprost siebie. Pon Budionny stanął z boku i oporł sie o ściane.
– Hmm… – chrząknął górol.
– Co sie dzieje? – spytoł osiłek.
– Cosi ciemno tutok. Przesuńmy stół pod okno, bedzie nom widniej.
Przodek mojego bacy i osiłek wstali i ustawili stół pod oknem. Znowu siedli. Juz mieli zacąć sie siłować, kie przodek bacy pedzioł:
– Tyz niedobrze.
– Co znowu? – spytoł osiłek.
– Jakiesi niescelne to okno. Duje od niego. A jo nie fce dostać zapalenia płuc. Wy, panocku, chyba tyz nie fcecie?
Przodek mojego bacy i bolsewik wstali jesce roz i przesunęli stół na środek izby. Tamto miejsce jednak tyz górolowi nie odpowiadało, bo stół za barzo sie giboł na krzywym klepisku. W inksym miejscu przodek mojego bacy pedzioł, ze to za blisko pieca, pełnego sadzy, od ftórej pylicy mozno dostać. W jesce inksym miejscu rzekomo za barzo śmierdziało stęchliznom. I tak stół po całej chałupie wędrowoł, a przodek mojego bacy ciągle godoł, ze z takiego cy inksego powodu nie jest to dobre miejsce na siłowanie.
– Krucafuks! – Pozirający na to syćko pon Budionny zacął tracić cierpliwość. – Abo zacniecie sie siłować, abo końcymy ten cyrk i rusomy na Warsiawe!
– Nie denerwujcie sie, panocku – pedzioł górol. – Fciołek dobrze. Fciołek, coby stół stanął w jak najlepsym miejscu. Ale skoro tak straśnie sie wom śpiesy, to niekze ta. Niek juz stół pozostanie tamok, ka teroz stoi.
– Nareście! – pon Budionny westchnął w ulgom. – No to zacynojcie!
Po roz kolejny przodek bacy i bolsewicki osiłek siedli przy stole. Obaj oparli swe prawe łokcie o blat. Nagle przodek bacy zerwoł sie na równe nogi i zawołoł:
– Do rzyci z tym stołkiem!
– A to cemu? – spytoł pon Budionny.
– Niewygodny straśnie! Nie do sie na nim siedzieć!
– No to zamieńmy sie stołkami – zaproponowoł wspaniałomyślnie osiłek.
– O, nie! – prociwił sie przodek bacy. – Walka musi być ucciwo! Nie mozecie siedzieć na niewygodnym stołku!
Zaroz poseł sukać inksego stołka. Nolozł ik w chałupie trzy, ale – kozdy był jego zdaniem niewygodny.
– O! – zawołoł nagle. – Widze tu jakiesi deski i jakiesi narzędzia. Sam se nowy, wygodny stołek wyryktuje.
– Co takiego?! – zdumioł sie pon Budionny. – Mieliście sie tu z moim cłekiem siłować, a nie ryktować stołki!
– Spokojnie, panocku, spokojnie – przemówił łagodnie przodek bacy. – Jestem barzo dobrym stolorzem. Wyryktuje ten stołek w dwie minutki.
No, kapecke, minął sie z prowdom. Kapecke. Wyryktowanie stołka zajęło mu nie dwie minutki, ino… dwie godziny! Pon Budionny wściekoł sie straśnie, ale przodek bacy, cały cas godoł, ze juz końcy. Przez dwie godziny tak godoł. Ale wreście stołek był gotowy.
– Cy teroz juz mozecie zacąć sie siłować? – spytoł pon Budionny.
– Mozemy, panocku – odpowiedzioł przodek bacy. – Stół gotowy, mój stołek tyz gotowy, nimo co dalej zwlekać. Bieremy sie za siłowanie!
Bolsewicki osiłek podeseł do stołu i siodł na swoim miejscu. Przodek bacy tyz podeseł do stołu, ale nie siodł, ino stanął na bacność zacął śpiewać:

Heeej! Krywaniu, Krywaniu, wysoki,
Lecom, płynom nad tobom obłoki…

– Co to mo syćko znacyć!!! – pon Budionny dostoł furii. – Robicie se śpasy z oficera Armii Cyrwonej! Ostrzegom, ze na sucho wom to nie ujdzie!
– Śpiewom polskom pieśn bojowom, panocku – odpowiedzioł przodek mojego bacy. – A was cłek nie fce jakiejsi pieśni zaśpiewać? Przecie wiadomo, ze pieśń bojowo krzepi ducha, a im bardziej pokrzepiony duch, tym pikniej ciało jest pokrzepione.
Bolsewicki osiłek poźreł niepewnie na swego dowódce.
– To co? Mom śpiewać? – spytoł.
– Moze rzecywiście takie śpiewanie pokrzepi wos, towarzysu? – zastanawioł sie pon Budionny. – Śpiewojcie!
No i bolsewik zacął śpiewać Międzynarodówke. W tym samym casie przodek bacy dalej śpiewoł o Krywaniu.
– Stop! – zawołoł nagle przerywając swój śpiew. – Musimy zaśpiewać jesce roz!
– Cemu? – spytoł bolsewik, tyz swój śpiew przerywając.
– Niefcący zafałsowołek – pedzioł przodek mojego bacy. – A to miało być przecie śpiewanie, nie fałsowanie.
No i od nowa śpiewać zacęli: górol śpiewoł swojom pieśń, a bolsewik swojom.
– Stop! – znowu przerwoł przodek bacy.
– Co? Znowu zafałsowaliście? – spytoł bolsewik.
– Nie. Tym rozem nie jo, ino wy.
– Jo nie zafałsowołek.
– A właśnie, ze zafałsowaliście, panocku. Mom barzo dobre ucho i uwierzcie mi, ze zafałsowaliście.
– Niekze ta – pedzioł bolsewik. – Mi moje fałsowanie nie przeskadzo. Mozemy śpiewać dalej.
– Nie przeskadzo wom? – spytoł przodek bacy udając zdziwienie. – Fcecie przegrać ze mnom ino dlotego, zeście źle swojom pieśn bojowom odśpiewali?
Bolsewik podrapoł sie po głowie. Pomyśloł, ze ten Polak chyba mo racje: głupio by było przegrać ino z powodu źle zaśpiewanej pieśni. No i zacęli śpiewać po roz trzeci. I znów przodek mojego bacy przerwoł, bo uznoł, ze tym rozem zafałsowali obaj. Za cwortym rozem tyz przerwoł. I za piątym tyz. I za dwudziestym. Ciągle uznawoł, za zafałsowoł abo on, abo bolsewik, abo obaj naroz.
Kie śpiewali po roz dwudziesty pierwsy, pon Budionny… doznoł nagle olśnienia!
– Krucafuks!!! – zawołoł ku górolowi. – Wy chyba wcale nie fcecie sie siłować! Wy po prostu grocie na zwłoke, cobyk na bitwe z Polakami nie zdązył!
Choć pon Budionny przejrzoł wreście fortel, przodek bacy postanowił zyskać jesce choćby pół minutki. Bo fto wie? Moze półminutowe spóźnienie pona Budionnego rozstrzygnie o losak całej wojny?
– O co wy mnie posądzocie, panocku! – spytoł przodek bacy udając wzburzenie. – Ze niby jo nie fce sie siłować? Pewnie ze fce! No to dojmy se juz spokój z tymi bojowymi pieśniami. Siadomy do stołu i zacynomy.
Przodek bacy siodł przy stole. Bolsewicki siłac zrobił to samo. Zacęło sie siłowanie i… od rozu skońcyło! Wynik był nietrudny do przewidzenia: bolsewik pokonoł górola z dziecinnom łatwościom.
– Huraaaa! – uciesył sie pon Budionny i z radości jaze pod sufit podskocył. Zabocył, ze – jak sam przed kwileckom odkrył – Polakowi wcale nie sło o wygranom w siłowaniu, ino o powstrzymanie marsu Armii Konnej na Warsiawe.
– I kany ta waso tajno mikstura, polski burzuju? Hehehe! Haha! – śmioł sie na cały głos. – Nimo zodnej mikstury! Mój cłek wos pokonoł! Zwycięstwo! Zwycięstwo Armii Cyrwonej nad burzuazyjnom Polskom!
Pon Budionny rzucił sie swojemu osiłkowi na syje i wybośkoł go w oba policki.
– Gratuluje wom, towarzysu! – wołoł. – Osobiście zwróce sie do nasej władzy rewolucyjnej, coby wos piknie odznacyła!

Nagle do chałupy wpodł młody, licący se dwajścia śtyry roki bolsewicki żołnirz, co to nazywoł sie Gieorgij Żukow.
– Towarzyse! – zawołoł pon Żukow ku ponu Budionnemu i osiłkowi. – Przegrali my!
– Co ty godos, sietnioku! – zdziwił sie pon Budionny. – My wygrali! Ten oto nas dzielny siuhaj pokonoł przed kwileckom tego storego polskiego burzuja! Ku kwole rewolucji!
– Z całym sacunkiem, towarzysu – odrzekł pon Żukow – ale co mnie obchodzi pokonanie jednego burzuja, kie pod Warsiawom nase wojska rozbito?
– A skąd to wiecie? – spytoł zaskocony pon Budionny.
– Właśnie dotorł ku nom specjalny wysłannik towarzysa Tuchaczewskiego. Nase wojska poniosły straśliwom klęske! A my im nie pomogli – pon Żukow poźreł na pona Budionnego z wyrzutem – bo nie mogli my sie docekać, jaz wydocie rozkaz dalsego marsu ku Warsiawie!
– Krucafuks! – Wściekły pon Budionny zębami zgrzytnął. A potem wskazoł palcem na przodka mojego bacy.
– To śyćko jego wina! – ryknął. – To on nos tutok przetrzymoł! Jakiesi bździny o jakiejsi miksturze opowiadoł! Krucafuks! Biercie go i rozstrzelojcie!
– Nimo casu na zodne rozstrzeliwanie – pedzioł pon Żukow. – Zaroz tu bedom polskie wojska!
– Jaz tak źle jest? – spytoł pon Budionny. – W takim rozie syćka na konie i uciekaca!

I zaroz ta cało hyrno Pierwso Armia Konno rzuciła sie do uciecki.
Wkrótce wojna sie skońcyła. Nasi wierchowali! A pon Budionny do końca zycia wstydził sie przyznać, ze nie zdązył pod Warsiawe ino dlotego, ze powstrzymol go jeden story górol. Dlotego zacął syćkim wmawiać, ze tak naprowde on nigdy ku Warsiawie nie wyrusył, a kie Bitwa Warsiawsko sie rozgrywała, to on cały cas pod Lwowem siedzioł. I jo nie wiem, cemu historycy mu uwierzyli.* Najwyraźniej nic nie wiedzom o przodku mojego bacy. Nie wiedzom, ze siłowoł sie on z osiłkiem z armii pona Budionnego. Z osiłkiem tym przegroł, ale… Na mój dusiu! Oby kozdy z nos ponosił takik porazek jak najwięcej! Hau!

P.S. Przez najblizsy tydzień roboty na holi bedzie telo, ze pewnie nie nojde casu, coby zejść do wsi i do komputra zasiąść. Zostawiom zatem w budzie tyźniowy zapas Smadnego i jałowcowej. Do zobacenia za jakisi cas! 🙂

* Na przykład w hyrnym miesięcniku historycnym napisano tako: Głównodowodzący Armią Czerwoną, Kamieniew nie potrafił narzucić swojej woli Stalinowi i Budionnemu. Była to jedna z przyczyn klęski wojsk sowieckich w Bitwie Warszawskiej. Dowódca 1 Armii Konnej, Budionny, na wyraźny rozkaz Stalina, mimo usilnych próśb Tuchaczewskiego, nie skierował swych sił pod Warszawę, lecz w najważniejszym momencie bitwy usiłował zdobywać Lwów (J. Szczepański, Kontrowersje wokół Bitwy Warszawskiej 1920 roku, „Mówią wieki” 2002, nr 8, s. 30-38).