Winnicka

Moi ostomili, jo o tym nie godołek, ale to wcale nie znacy, ze zabocyłek, jakom prośbe EMTeSiódemecka miała do Maryny Krywaniec. Na wselki wypadek, kieby ftosi nie bocył, powtórze, co naso EMTeSiódemecka pedziała 30 sierpnia o godzinie 21.34:

Mam pytanie do Maryny K. Jak tak lata po świecie, nie widziała gdzieś miejsca, gdzie było napisane: Czekam na EMTeSiódemecke? I jeszcze dodam, że spodziewam się w tym miejscu dla mnie przeznaczonym winniczki jakiejś małej, albo chociaż tylko miejsca na winniczkę.

Jo najsybciej jako mogłek, przekazołek Marynie te prośbe. Ba postanowiłek, ze nie bede o tym godoł, dopóki Maryna cegoś nie nojdzie. A ona pocątkowo nie mogła noleźć nic. Codziennie zaglądała ku mnie i za kozdym rozem godała to samo: ze wznosi sie wysoko, wysoko do wierchu, rozglądo sie uwaznie, ale ani w Tatrak, ani w Beskidak, ani na słowackiej Fatrze nie uwidziała nicego, co by sie nadało na EMTeSiódemeckowom winnicke. Tak było przez pare dni. A potem Maryna nagle przestała mnie odwiedzać. Jaze w łońskim tyźniu przyfrunęła ku nasemu obejściu z takom prędkościom, ze mało piór w locie nie pogubiła.

– Chybojcie za mnom, krzesny! – krzyknęła straśnie podniecono. – Muse wom cosi pokazać!
– Co? – spytołek. – Jeśli to nie jest cosi lepsego od śniadania, ftóre gaździna za kwilecke mi przyniesie, to jo sie nika nie rusom.
– Mom winnicke dlo EMTeSiódemecki! – zawołała Maryna.
Winnicke? Na mój dusiu! To rzecywiście było lepse od śniadania!
– Kany? – spytołek.
– Nie traćcie casu, ino chybojcie za mnom – ponaglała orlica. – Pokaze wom.

I frunęła do wierchu. Pobiegłek za niom. Orlica poprowadziła mnie ku Nowemu Targowi, potem „zakopiankom” ku Tatrom, następnie ku Dolinie Kościeliskiej. A potem zacęła sie wspinacka. Odgodłek, ze kierujemy sie ku Smreczyńskiemu Wierchowi. Minęli my las i noleźli sie między kosówkami. Minęli my kosówki i noleźli sie na skałak. Minęli my skały i noleźli sie wśród winorośli… Co? Winorośli? O, krucafuks! A skąd one na Smreczyńskim Wierchu sie wzięły?

– Krzesno – spytołek – cy te winne krzaki rosły tutok wceśniej?
– Wceśniej nie, ale teroz juz rosnom – padła odpowiedź. – Jesteśmy na miejscu.
– Na mój dusiu! Fcecie mi pedzieć, ze to jest winnicka dlo EMTeSiódemecki?
– Bajako. A co? Nieładno?
– No… ładno. Barzo ładno! Ino skąd te winorośle? Chyba nie powiecie mi, ze klimat juz tak sie ocieplił, ze na wierchak Tater winne krzewy zacęły rosnąć?
– Zdziwieni jesteście, prowda? – Widać było, ze Maryne duma rozpiero. – To syćko moje dzieło! Od swojego barzo mądrego stryka dowiedziałak sie, ze na Węgrzek jest takie pikne miastecko Tokaj. A wokół tego Tokaju winorośli jest telo, co u nos smreków. No to zacęłak tamok latać, pracowicie wykopywałak stamtąd winne krzewy i przenosiłak je tutok, korzenie pomiędzy skalne sceliny wtykając. Specjalnie wybrałak to miejsce, ka zoden ślak nie dochodzi, coby nawet w pełni sezonu EMTeSiódemecka miała pikny spokój.
– No, no, trza przyznać, zeście napracowali sie piknie – przyznołek. – Ino cy pewni jesteście, ze te krzewy sie tutok przyjmom?
– Podobno kiesik zył taki wielki ucony, co to nazywoł sie Trofim Łysenko – odrzekła Maryna. – I on wynolozł jakiesi sposoby, coby kozdo roślina mogła sie do kozdyk warunków dostosować. Wystarcy zatem, coby EMTeSiódemecka pocytała se prace tego Łysenki i wte na pewno bedzie wiedziała, co robić, coby te krzewy nie zmarniały, ino piknie sie rozwijały.

Tak se pomyślołek, ze bidnej Marynie bedzie przykro, kie uświadomie jej, do cego nadajom sie prace pona Łysenki. Postanowiłek więc na rozie zmienić temat. Moze potem cosi sie wymyśli, co z tymi krzakami zrobić?

– A domek tutok jakisi jest? – spytołek. – Przecie EMTeSiódemecka nie moze tutok spać pod gołym niebem.
– Pomyślałak o syćkim! – odpowiedziała orlica, tak jakby ino cekała na to pytanie. – Poźrejcie, krzesny, na samiućki wiersycek.

Poźrełek. Na mój dusiu! Teroz dopiero zauwazyłek, ze na scycie Smreczyńskiego stoi chałupa! I to jako pikno! Maluśko, ale pikno! Góralsko! Pohybołek ku niej. Kie nolozłek sie juz blisko, odniosłek wrazenie, ze skądsi jom znom. Ino skąd? Nurtowało mnie jesce jedno pytanie: jakim cudem tako chałupa na Smreczyńskim Wierchu sie pojawiła?

– Krzesno – odezwołek sie – rozumiem, ze te krzaki mogliście tu o własnyk siłak przytascyć. Ale tego domku to juz chyba nie?
– Ha! Tutok mom dlo wos kolejnom niespodzianke – pedziała orlica.
A potem zawołała głośno:
– Chłopy! Mozecie sie juz pokazać.
Zza chałupy wysły… trzy niedźwiedzie.
– Pozwólcie, krzesny – pedziała orlica – ze przedstawie wom ekipe, ftóro pomogła mi rozebrać pewnom chałupe stojącom na polanie pod Kościeliskiem, a następnie z powrotem poskładać jom tutok.
– Na mój dusiu! – zawołołek. – Polana pod Kościeliskiem? Juz wiem, co to za chałupa! Ona nalezy do Felka znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi! Felek specjalnie wyryktowoł jom na polu kupionym od kościeliskiego gazdy, coby zarabiać dutki na turystak sukającyk pod Tatrami noclegu.
– No to teroz niek ten Felek zarabio dutki na cym inksym – stwierdziła Maryna.
– No, o to byk sie akurat nie martwił – odpowiedziołek śmiejąc sie.
– Tym lepiej! – uciesyła sie Maryna. – Mozecie zatem na tym swoim politykowym blogu pedzieć EMTeSiódemecce, ze winnicka gotowo.

Mnie jednak zacęło zastanawiać, cy ta chałupa trzymo sie na tyk skałak wystarcająco solidnie? I cy niedźwiedzie poskładały jom wystarcająco dobrze, coby nie rozleciała sie przy pierwsym mocniejsym trzaśnięciu drzwiami? Fciołek o to spytać Maryne, ba nagle uwidziołek opartom o głaz drewnianom tablice.

– Krzesno, a to coś tyz wyście przynieśli? – spytołek wskazując łapom na swoje odkrycie.
– A, jo – odparła orlica. – Mioł być przecie napis: Cekom na EMTeSiódemecke. No to jest.
– Ostomiło krzesno – pedziołek – ale tutok wcale nie jest napisane: Cekom na EMTeSiódemecke. Tutok jest napisane: Wejście wzbronione!
– A myślicie, krzesny, ze tablicki z napisem Cekom na EMTeSiódemecke to przed kozdym schroniskiem rozdajom? – spytała orlica. – Chyciłak pierwsom lepsom tablice, jakom uwidziałak na Holi Pisanej. A wy mozecie teroz poprzestawiać litery tak, coby wyseł taki napis, jaki powinien.
– Na mój dusiu! – zawołołek. – Jak jo mom w napisie Wejście wzbronione poprzestawiać litery tak, coby wysło: Cekom na EMTeSiódemecke?
– To juz wy, krzesny, powinniście wiedzieć – pedziała Maryna. – Przecie to wy umiecie cytać, nie jo.

Niekze ta, pomyślołek, w komórce mojego bacy powinno noleźć sie kapecke farby. Zamaluje sie story napis, wyryktuje nowy i jakosi to bedzie. Ale cosi jesce mi sie przybocyło.

– A mocie tutok osiołka? – spytołek.
– Osiołka? – zdziwiła sie Maryna. – Nic nie godoliście, ze EMTeSiódemecce potrzebny jest osiołek.
– To prowda, nie godołek – potwierdziłek. – Ale roz w jednym komentorzu zbocyła ona, ze fciałaby mieć w swej winnicce osiołka.
– O tym jo nie wiedziałak niestety – pedziała Maryna. Była wyraźnie zmartwiono. Ale wte nagle odezwoł sie jeden z niedźwiedzi:
– Krzesny! Być moze jo bede mógł wom pomóc! Ino powiedzcie mi, jaki ten osiołek powinien być?
– Bo jo wiem? – zastanowiłek sie. – Jo sie specjalizuje w owieckak, nie w osłak.
– Ale domyślom sie – niedźwiedź znów zabroł głos – ze powinien być barzo silny?
– Na pewno tak – pedziołek. – Powinien być na telo silny, coby wnosić na ten wierch EMTeSiódemecke, kieby ona sama była zbyt zmęcono, coby wejść na własnyk nogak.
– I domyślom sie tyz – niedźwiedź godoł dalej – ze powinien on barzo dobrze znać góry?
– Pewnie ze powinien! – zgodziłek sie. – Kieby nie znoł, to mógłby zanieść EMTeSiódemecke na Gerlach abo inksom Łomnice zamiast tutok na Smreczyński.
– A cy koniecnie ten osiołek musi mieć długie usy? – spytoł niedźwiedź.
– Cóz… z tego, co wiem… – Nagle zacąłek sie cegoś domyślać. – Ejze! Krzesny! Cy wy mi moze fcecie dać do zrozumienia, ze to wy fcecie być tym osiołkiem?
– A co? Nie nadołbyk sie? – spytoł niedźwiedź. – Barzo chętnie byk nim zostoł, bo z tego, co Maryna godała o EMTeSiódemecce, to mi sie widzi, ze dobrze by mi u niej było. Heeej!
– Cóz… – Nie barzo wiedziołek, jakom dać odpowiedź. – To właściwie EMTeSiódemecka musiałaby sie wypowiedzieć, cy odpowiadałby jej osiołek, ftóry mo łapy jak niedźwiedź, kudły jak niedźwiedź i tak najogólniej rzec bierąc – po prostu jest niedźwiedziem.
– Zaroz! Kwilecke! – wtrącił nagle drugi z niedźwiedzi. – A dlocego on mo być osiołkiem EMTeSiódemecki, a nie jo? Jo tyz fce być jej osiołkiem!
– A myślicie, ze jo nie fce? – odezwoł sie trzeci niedźwiedź. – No to sie sakramencko mylicie! To jo powinienek być osiołkiem, bo jo najlepiej umiem ryceć jak osioł. I-jaaa! I-jaaa!

Pozostałe dwa niedźwiedzie, kie to usłysały, zacęły sie śmiać. I pedziały, ze to nie jest rycenie osła, ino kwicenie turysty, ftóry idzie ślakiem w zbyt ciasnyk butak. A potem zacęła sie normalno kłótnia, bo zoden z niedźwiedzi nie fcioł zrezygnować z funkcji EMTeSiódemeckowego osiołka.

– Uspokójcie sie, fudamenty! – krzyknęła wreście Maryna. – Abo sie uspokoicie, abo zoden z wos tym osiołkiem nie zostonie!
Na te słowa niedźwiedzie zaroz ucichły.
– Posłuchojcie – pedziała Maryna. – Skoro nie mozecie dojść do porozumienia, zrobimy inacej. Przekonomy sie, ftóry z wos najsybciej po górak hybo. Kie jo zawołom: „Start!”, wy popędzicie w dół, jaze do schroniska Ornak. Tamok kozdy z wos bedzie musioł dotknąć ściany tego schroniska. A potem zawrócicie i znów pohybocie tutok. I fto pierwsy dotknie ściany EMTeSiódemeckowej chałupy – ten wygro. Zwycięzce przedstawimy EMTeSiódemecce jako kandydata na osiołka.

Niedźwiedzie uznoły, ze to dobry pomysł. Maryna kazała im stanąć w seregu. Kie wykonały jej polecenie, Maryna zawołała: Start! I syćkie trzy niedźwiedzie pohybały co sił w łapak. A orlica pofrunęła ku Ornakowi, coby sprawdzić, cy zoden nie osuko i nie zawróci przed dotknięciem ściany schroniska.

Nie oglądołek ostatnio zodnyk wiadomości telewizyjnyk. Cy godali tamok cosik, ze widziano, jak trzy niedźwiedzie podbiegajom do ornacańskiego schroniska, praskajom łapami w jego ściane, a potem zawracajom i hybajom w góry? Jeśli nie – to znacy, ze wy, ludzie, jesteście jednak straśne gapy, ze takik rzecy nie umiecie zauwazyć.

Tak więc ostołek w EMTeSiódemeckowej winnicce sam. Siodłek se pod chałupkom i cekołek, jaz niedźwiedzie i pilnująco ik orlica tutok wrócom. Maluśki wiaterek z południa targoł moje kudły. Potem ten maluśki wiaterek zamienił sie w nieco więksy wiater. A potem w jesce więksy. O, krucafuks! Po pewnym casie tak juz duć zacęło, ze musiołek sie za skałom schować, bo łeb urywało! To był halny, moi ostomili. Chyba zreśtom juz wiecie o tym, ze w łońskim tyźniu w Tatrak wioł halny.

I nagle zacęły sie dziać straśne rzecy! Najpierw wiater porwoł jeden winny krzak, potem drugi, a potem trzeci. Cwortego nie porwoł, bo zdązyłek chycić go zębami. Ale porwoł piąty, sósty, siódmy i… O, Jezusicku! Syćkie pozostałe tyz pofrunęły!

Poźrełek ku półonocy. Uwidziołek lecącom ku mnie Maryne. Cy zauwazyła, ze wywiało caluśkom winnicke? Chyba nie. Orlica była tak przejęto niedźwiedzim wyścigiem, ze nie zauwazyła ani halnego, ani zniknięcia winnicki. Ścigające sie niedźwiedzie chyba tyz nie zwracały na ten halny uwagi. Kozdy z nik myśloł ino o jednym: wygrać wyścig i zostać osiołkiem EMTeSiódemecki. Jeden z misiów wyraźnie prowadził. Pozostałe dwa biegły jakiesi sto metrów za nim. Prowadzący niedźwiedź wkrótce nolozł sie pod samiućkim scytem Smreczyńskiego.

– Wygrołek! Wygrołek! – uciesył sie.
– Jesce nie – zauwazyła Maryna. – Wygrocie dopiero wte, kie dotkniecie ściany chałupy.
– Juz sie robi – pedzioł lekcewaząco niedźwiedź.

Widząc, ze jego rywale som daleko za nim, juz bez pośpiechu podeseł do chałupy i juz, juz mioł dotknąć jej ściany, kie nagle… O, krucafuks! Moje obawy okazały sie słusne! Chałupa nie była zbyt dobrze osadzono na skalistym podłozu! Halny dmuchnął mocniej i… ten pikny domek zacął sie zsuwać w dół, w strone Doliny Kościeliskiej!

– A to co? – zdziwił sie niedźwiedź.
– Niewozne! – pedzioł po kwili. – Muse dotknąć ściany i wygrać wyścig!
Ale to wcale nie było takie proste! Zjezdzająco po stromym zbocu chałupa nabierała prędkości. Miś pędził za niom, ale zostawoł coroz bardziej w tyle.
– Krucafuks! – zaklął. – To niesprawiedliwe! Jak mom być pierwsy na mecie, kie ta meta przede mnom ucieko?

Rozpędzony domek prasnął nagle w wystającom ze zboca skałe. Myślołek, ze od takiego zderzenia rozleci sie on na kawałecki. Ale nie, skała nie zniscyła domu, kapecke go ino uskodziła i jednoceśnie… podbiła do wierchu. Pewnie wartko spodłby on na ziem, ale silne podmuchy halnego sprawiły, ze nadspodziewanie długo utrzymywoł sie w powietrzu, cały cas przy tym oddalając sie od nos. Na mój dusiu! Latające samoloty cy inkse helikoptery jo widziołek w zyciu nie roz. Latające dywany widziołek na jednym filmie przygodowym. Ale latającom chałupe to jo uwidziołek po roz pierwsy!

W końcu jednak prawo pona Niutona zawierchowało. Chałupa leciała coroz nizej, coroz nizej, jaz w końcu wpadła do widniejącego w dole Smreczyńskiego Stawu. Oniemiały niedźwiedź przystanął. Podbiegłek ku niemu. Wkrótce dołącyła ku nom Maryna i pozostałe dwa niedźwiedzie. Pozirali my z głupimi minami w dół i zadumali sie nad krótkom, ba niezwykłom historiom chałupy, ftóro zacęła jako Felkowy pensjonat, kwilowo była EMTeSiódemeckowom rezydencjom, a skońcyła jako Titanik.

Po kwadransie takiego trwania w zadumie niedźwiedzie stwierdziły, ze na nie juz chyba pora, bo to juz jesień przysła, więc trza iść tak piknie sie najeść, coby na cały sen zimowy starcyło. Pozegnały sie z Marynom i ze mnom i posły ku lasowi.

Maryna Krywaniec zaś wyglądała na załamanom. Wcale mnie to nie dziwiło. Telo roboty, telo serca włozyła w wyryktowanie piknej winnicki – i syćko na nic! Zastanawiołek sie, jak tej bidnej orlicy humor poprawić. Wreście wpodłek na pewien pomysł. Zabrołek jom do swej wsi pod Turbaczem. Kie my tamok dotarli, było juz corno noc i cało wieś mocno spała. Mojego bace i mojom gaździne tyz pon Morfeusz tak mocno tulił do siebie, ze jasne było, ze nieprędko ik puści. Wroz z orlicom zakradli my sie do chałupy. Zaroz puściłek Marynie na di-wi-di film, ftóry baca z gaździnom dostali na rocnice ślubu – Greka Zorbe. Maryna obejrzała film z zapartym tchem i – tak jak myślołek – od rozu zrobiło jej sie weselej. Nawet śpasować zacęła z nasej niedownej przygody! No bo trza przyznać, ze ta katastrofa, co wydarzyła sie w końcówce Greka Zorby, była niezwykło. Ale ta naso katastrofa na Smreczyńskim Wierchu – tyz była pikno! Hau!