List do Mikołaja

Siedzieli my se z kotem nad wykradzionom gaździnie kiełbasom jałowcowom, gwarzyli o tym i o owym, no i jakosi tak rozmowa zesła na Felka znad młaki, co to jest najbogatsy w nasej wsi.

– To wom powiem, krzesny – odezwołek sie – ze jaki ten Felek jest, taki jest, ale trza mu to przyznać, ze rok temu przed świętami, barzo ładnie sie wobec storej Jaśkowej zachowoł.
– No, nie zrobił tego sam – przybocył kot. – My mu w tym ładnym zachowaniu kapecke pomogli.
– Kapecke – zgodziłek sie. – A tak poza tym… no… troche sie bidok ostanio nacierpioł, kie z nasej winy w śpitalu w Krakowie go zamkli.
– Ku cemu wy zmierzocie, krzesny – zaciekawił sie kot – ze tak dobrze o Felku godocie?
– A, święta idom, świątecno atmosfera… – pedziołek w zamyśleniu. – W taki cas to nie fce sie o kimkolwiek źle godać, ino o syćkik dobrze. A do tego tak se pomyślołek, ze wypadałoby Felkowi jakosi wynagrodzić te przygode ze śpitalem. Moze wyryktujmy mu na święta jakisi pikny prezent?
– Ino jaki? Dutki? – spytoł kot.
– Eee, godocie, krzesny. Dutki nie nadajom sie na świątecny prezent!
– Nadajom, nie nadajom… umiecie wymienić choćby jednom rzec, ftóro dałaby Felkowi więcej radości?
– No… nie umiem – musiołek przyznać.

Było zatem postanowione – załatwimy Felkowi, coby w najblizse Święta dutki w prezencie dostoł. A w jaki sposób? To proste! Trza list do Mikołaja wyryktować! No i kie baca i gaździna nie widzieli, to jo zakrodłek sie do chałupy i na komputrowej drukarce wydrukowołek taki oto list:

Ostomiły Święty Mikołaju. Piknie Cie pytomy, cobyś doł Felkowi pod choinke kapecke dutków. Wprowdzie teroz to jest kryzys finansowy, więc pewnie nawet u Ciebie nie jest z dutkami najlepiej, ale kiebyś doł Felkowi telo, kielo mozes, to byłoby piknie! Hau i miau!

– A cemu „hau” jest na pierwsym, a „miau” dopiero na drugim miejscu? – spytoł kot.
– Napisołek w porządku alfabetycnym – odpowiedziołek. – Ale mnie tam syćko jedno. Jeśli fcecie, coby „miau” było pierwse…
– Pewnie ze fce! – zawołoł kot.
Ale po krótkim namyśle zmienił zdanie.
– Abo niek zostonie jak jest – pedzioł. – Bo kie „hau” bedzie drugie, to bedziecie sie kwolić, ze do wos nalezało ostatnie słowo.

No i treść listu pozostała bez zmian.
– A jak to wyślemy do Mikołaja? – spytoł kot.
– Zwycajnie – pedziołek. – Pódziemy na pocte i wrzucimy ten list do skrzynki.
– Do skrzynki!? – wykrzyknął kot. – Zabocyliście, ze kie naso gaździna powysyłała poctom kartki na Wielkanoc, to dopiero w listopadzie podochodziły one do adresatów? Jeśli dzisiok wrzucicie do poctowej skrzynki list do Mikołaja, to dobrze bedzie, kie dojdzie na wakacje.
– Tyz prowda – pedziołek. – W takim rozie wystrzelimy list prościutko do nieba.
– A skąd wiecie, ze Mikołaj jest w niebie? Nieftórzy godajom, ze zyje na biegunie północnym. A inksi – ze w Laponii.
– Ba kie nas list dojdzie na biegun północny, a okaze sie, ze Mikołaja tamok nimo, to wte co? List zamarznie i telo! W taki lodowy prostokącik sie zamieni! Kie wyślemy do Laponii, a Mikołaja tamok nie bedzie, to jesce gorzej – list zostonie zjedzony przez renifery i zamieni sie nie powiem w co. Ale kie list trafi do nieba, to nawet kie Mikołaj tamok nie miesko – bedzie dobrze. Bo Pon Bócek weźmie ten nas list, poźre i powie: „Na moj dusicku! Przecie to nie do mnie, ino do Mikołaja! No ale na scynście jestem Ponem Bóckiem, ftóry wie syćko, więc Mikołajowy adres ocywiście tyz piknie znom i zaroz prześle list tamok, ka trza”.
– No dobrze, krzesny – odrzekł na to kot. – Ba jak fcecie ten list do nieba wystrzelić? Mocie jakomsi armate abo inksom wyrzutnie rakietowom?
– Nie martwcie sie, juz jo wiem, co robić – odpowiedziołek.

Bo rzecywiście wiedziołek. Następny dzień to był cwortek – dzień jarmaku w Nowym Targu. Pohybołek do miasta z samiućkiego ranka. Posłek na jarmak. Wartko nolozłek stoisko, ka taki jeden obleśny chłop fajerwerki na Sylwestra sprzedawoł. Podesłek do stoiska, chyciłek jednom rakiete w zęby i uciekaca!
– Oddawoj to, beskurcyjo! – wrzasnął sprzedawca i ciskając przekleństwami pohyboł za mnom.
Gonił mnie przez pół godziny. Kiebyk fcioł, to byk uciekoł sybciej i od rozu chłopa daleko z tyłu zostawił. Ale specjalnie uciekołek wolniej, coby sprawdzić cy on choć roz sie w swyk przekleństwak powtórzy. Godom wom: nie powtórzył sie ani rozu!

Wróciłek z rakietom do wsi. Przecytołek instrukcje obsługi – napisali tamok, ze rakiete trza wsadzić do jakiejsi pustej flaski i podpalić lont. No to, coby postąpić zgodnie z instrukcjom, wykrodłek bacy jednom smadno-mnichowom flaske. Pustom cy pełnom? A, zgadnijcie 😉

Trza było jesce zdobyć cosi do podpalenia lontu. Na scynście gaździna dostała na Mikołajki takom podręcnom zapalarke do świec. Kot piknie wykrodł jom z chałupy. Jak to dobrze, ze takie urządzenie wymyślili! Bo zapalić ogień zapałkami, kie jest sie kotem abo psem, to niełatwo rzec. Tak więc zabrali my, list, rakiete, flaske i zapalarke i rusyli ku grapie nad Józkom. Po drodze zabrali my jesce noleziony pod płotem kawałecek śnurka. Wesli my na grape. Tamok ludzie prawie nigdy nie chodzom, więć nifto nie powinien nom przeskadzać.

Najpierw wypili my Smadnego Mnicha (tak, tak, zgadliście – wykrodłek pełnom flaske 😀 ). Potem mozno juz było wsadzić rakiete do opróznionej butelki. Za pomocom nolezionego śnurka przywiązali my do rakiety nas list.
– Krzesny – odezwoł sie nagle kot. – A cy nimo niebezpieceństwa, ze ta rakieta spodnie na wieś i jakomsi chałupe zapali?
– Eee – odpowiedziołek. – Ta rakieta jest tak wyryktowano, coby calućko spaliła sie w powietrzu, zanim spodnie na ziem. Miejmy ino nadzieje, ze zanim sie spoli, ftosi w niebie zdązy nas list przekwycić.
– Ale jednak – nie ustępowoł kot – jest pewno mozliwość, ze rakieta spodnie na wieś.
– Jedno na milion! – zapewniłek.
Pedziołek to z tak wielkim przekonaniem, ze kot od rozu zamilkł. Podpalili my lont i dlo bezpieceństwa oddalili sie kapecke od flaski. Po kwilecce najpierw dało sie słyseć BUMMM!!! A potem – WIUUUU!!! Rakieta pohybała ku niebu. Pozirając na niom kot musioł sie ze mnom zgodzić – mozliwość, coby ona na wieś spodła, była jedno na milion. Ba w pewnym momencie rakieta przestała lecieć do wierchu i skierowała sie ku dołowi. Powinna jednak zaroz piknie sie wypalić. Prawdopodobieństwo, ze praśnie w jednom z chałup wynosiło w tej kwili nie jeden na milion, ino jeden na tysiąc – ale to w dalsym ciągu barzo niewiele. Ino – krucafuks! – ta beskurcyja jakosi nie fciała sie wypalić! Prawdopodobieństwo wypadku wzrosło do jednego na sto, potem do jednego na dziesięć, a potem… O, Jezusicku! Stało sie pewne, ze ta sakramencko rakieta na wieś spodnie! I wiecie, kany ona zmierzała? Ku Felkowej chałupie! Z grapy barzo dobrze było te chałupe widać. Felek nojdowoł sie właśnie przed niom i najwyraźniej nie był świadom, co pędzi w jego strone. Stoł se przed swoim nowo kupionym barzo drogim autem i godoł przez komórke. Przednie drzwi do auta były otwarte. Wyglądało na to, ze Felek właśnie z niego wysiodł, kie nagle jego komórka zadzwoniła.

Na mój dusiu! Zeby tylko ta rakieta nie trafiła w samego Felka! Na scynście minęła go o centymetry. Ale za to… wpadła przez otwarte drzwi do środka auta! Zanim Felek zdązył mrugnąć, jego pikny pojazd stanął w płomieniak. Felek przez moment poziroł na to oniemiały, a zaroz potem zacął krzyceć cosi do komórki. Ba po kwili… Na mój dusiu! Nie zgadniecie, co zrobił! Zacął skakać z radości! Tańcył wokół płonącego wozu i ciesył sie jak dziecko! Wroz z kotem pozirali my na to syćko i własnym ocom nie wierzyli, ze Felek z takiej straty sie raduje.
– Krzesny – odezwoł sie kot – rozumiecie cosi z tego?
– Cosi mi sie widzi, ze Felek zwariowoł – pedziołek. – To, co sie stało, wywołało u niego tak wielki wstrząs, ze po prostu zwariowoł!
– Na mój dusiu! – zawołoł kot. – No to znowu zamknom bidoka w śpitalu! I to przed samiućkimi świętami! Bedzie trza go znowu ze śpitala odbijać!
– Moze łatwiej bedzie nie dopuścić, coby sie tamok nolozł? – zacąłek sie zastanawiać.
– Mozecie sie, krzesny, jaśniej wyrazić, co mocie na myśli? – spytoł kot.
– Mom pewien pomysł – pedziołek. – Musimy podpalić Felkowi jego drugie auto. To wywoło u niego kolejny wstrząs i wte moze z powrotem znormalnieje?
– Nie mocie lepsego pomysłu? – spytoł kot.
– Na rozie niestety nimom – pedziołek. – A w kozdej kwili ftosi moze wezwać do zwariowanego Felka pogotowie. Trza sie pośpiesyć!

No i wartko pohybali my w dół. Kie byli my juz we wsi, uwidzieli my Felka, ftóry właśnie… dochodził do nasej chałupy! Zaroz zapukoł do drzwi. Mojo gaździna otworzyła mu i zaprosiła do środka. Stanąłek pod oknem i zacąłek podsłuchiwać, o cym tamok w chałupie godajom.
– Na moj dusiu! – wołoł Felek. – Krzesno! Na mój dusiu! Nawet nie wiecie, jakie scynście mnie spotkało!
– Słysałak, ze auto ci sie spaliło – odpowiedziała gaździna.
Nic dziwnego, ze juz o tym wiedziała. W mojej wsi wieści rozchodzom sie tak wartko, ze takie TVN24 to mogłoby ino pozazdrościć.
– I co? – spytała gaździna. – To ześ auto stracił, to mo być dlo ciebie takie scynście?
– Jest tak, jako godocie, krzesno! – pedzioł Felek.
– Na mój dusiu! – wykrzyknęła gaździna. – Toś ty chyba nie ino auto, ale tyz rozum stracił!
– O, krucafuks! – pedziołek septem do kota. – Niedobrze. Gaździna juz wie, ze Felek zwariowoł. Pewnie zaroz bedzie po pogotowie dzwoniła.
– Pockojcie, krzesno, pockojcie – pedzioł Felek. – Opowiem wom syćko od pocątku. No więc zajechołek autem przed swojom chałupe. Ledwo wysiodłek, zadzwoniła mojo komórka. To właściciel salonu samochodowego dzwonił. Dzwonił, coby mnie ostrzec, bo okazało sie, ze w modelu, ftóry jo kupiłek, cynść egzemloprzy wyryktowano z wadom konstrukcyjnom – cosi tamok pokiełbasili w elektryce i przez to te auta zupełnie znienacka sie zapalajom!
– Cyli to twoje tyz było z tom felernom elektrykom? – domyśliła sie gaździna.
– Tak właśnie musiało być – pedzioł Felek. – I zanim ten właściciel salonu skońcył godać, mój wóz ni z tego, ni z owego nagle zacął sie palić! Jo więc wołom do telefonu: „Krucafuks!!! Nie mogliście, panocku, ostrzec mnie kapecke wceśniej? Właśnie w tej kwilecce moje auto sie kurzy! Do rzyci z takim autem! Juz nigdy w zyciu nic od wos nie kupie!!!” Na moj dusiu! Krzesno! Ale ten chłop zacął mnie przeprasać! Ale sie kajoł w imieniu firmy! Ale mi kadził, ze jestem dlo nik barzo cennym klientem! Piknie pytoł, cobyk nie rezygnowoł z ik usług. Obiecoł, ze wartko dostarcom mi nowy wóz – tym rozem ze sprawnom elektrykom. A coby zrekompensować stres, na ftóry mnie narazili, zapłacom mi pikne odskodowanie!
Ufff! Teroz mogłek odetchnąć. Felek wcale nie zwariowoł! Naprowde mioł powód do radości! Ponowne zamknięcie w śpitalu mu nie groziło!
– No, no, Feluś – Nie mogłek tego widzieć, ale domyślom sie, ze gaździna pokiwała z uznaniem głowom. – Takie scynście tuz przed świętami cie spotkało… To tak jakbyś od samiućkiego Mikołaja to odskodowanie dostoł!
– A zebyście to wiedzieli, krzesno! – zgodził sie Felek. – Odskodowanie mo wpłynąć na moje konto dokładnie dwudziestego cwortego grudnia. Rozumiecie? W Wigilie! To rzecywiście jakby prezent od Mikołaja!

Eh, co ta gaździna z Felkiem plotom! Przecie to nie zodne JAKBY, ino to JEST prezent od Mikołaja! Ale niekze ta. My z kotem wiemy, jako jest prowda. Hau!

P.S. Heeej! Moi ostomili. Przez najblizse dni telo sie bedzie w chałupie działo, ze nie wiem, kie następny roz do Owcarkówki zajrze. Dlotego juz teroz zyce wom duzo radości i duzo śmiechu przez calućkie Święta. A kie one przeminom – to ta radość i ten śmiech niek trwajom dalej. Tego zyce Alecce, Anecce Chochołowskiej, Anecce Holenderskiej, Anecce Schroniskowej, Appanickowi, Alfredzickowi, Arkadieckowi, Babecce, Badzieleckowi, Bajecce (gdziekolwiek teroz ona jest – wse bedzie z nomi!), Basiecce, BlejkKocickowi, Dydyjecce, Emilecce, EMTeSiódemecce, Enzeckowi, Fomeckowi, Gosicce, Grazynecce, Grzesickowi, Helenecce, Heretickowi, Hokeckowi, Hortensjecce, Innocencickowi, Jagusicce, Janickowi, Jarutecce, Jasieckowi, Jędrzejeckowi, Józefickowi, Lacheckowi, KaeSicce, Kapisonecce, Kasiecce, Mietecce, Misieckowi, Moguncjuseckowi, Mordechajeckowi, Motyleckowi, Mysecce, NieLacheckowi, Okonickowi, Olecce, Orecce, Paffeckowi, Pikwickowi (Pikwicek tak jak Bajecka – wse bedzie wśród nos!), Poni Agnieszce, Poni Dorotecce, Poni Basi i Ponu Pietrowi (Rudolfowi ocywiście tyz!), Plumbumecce, Profesoreckowi, Sebastianickowi, Sygilarecce, Teresecce, TesTeqeckowi, TyzAlecce, Ubukruleckowi, Wawelokowi, Zabecce, Zbyseckowi, Zeeneckowi, no i syćkim Blogowicom z blizsego i dalsego sąsiedztwa, syćkim Politykowym Redaktorom i syćkim tym, co do Owcarkówki zaglądajom, ino komentorzy nie ryktujom. Wesołyk Świąt! 🙂