Nowo kosula mojego bacy

– Au!… Auć!… Auuu!… Krucafuks!… Au!… Au!… Psio mać!… Auu!!!

Tak mój baca dzisiok po południu wykrzykiwoł. Cemu? A bo kupił se w Nowym Targu nowom kosule. Takom piknom, eleganckom, bieluśkom jako moje owcarkowe futro. Ba dlo bacy miała ona jednom wade: w rękawy, w kołnierz, z przodu, z tyłu i po bokak powbijano była cała kupa śpilek! Maluśkik, straśnie kłującyk śpilek! A mój baca to mo ręce zaprawione w ryktowaniu oscypka i strzyzeniu owiecek, natomiast w rozpakowywaniu nowyk kosul – niestety nie. No i wse, kie on takie nowe kosule, prosto ze sklepu, rozpakowuje, to bidok kłuje sie, jakby jeza głaskoł!

– No – murknął w pewnej kwili – chyba juz syćkie te kłujące beskurcyje powyciągołek… O, nie! Tutok jest jesce jedno! Jesce jom muse wyciągnąć! No, wyłoź z tej kosulki, weredo! Wyłoź!… Auuu! Krucafuks!!!

Potem jesce pare rozy bacy sie zdawało, ze wreście syćkie śpilki powyciągoł, ba zaroz okazywało sie, ze jesce jakosi kasik sie schowała. I zodno z nik nie odmówiła se przyjemności ukłucia bacy! Kie wreście wyciągnął on naprowde ostatniom, to rzucił jom za siebie i odetchnął z ulgom. Heeej! Wierzcie mi, ze nawet kie on roz całom noc odganioł wilki od owiec, to nie był jaz tak utrudzony jako teroz! Podł bidny na wyrko, ino… tamok właśnie lezała ta śpilka, co to jom przed kwileckom za siebie rzucił. Śpilka wbiła mu sie w rzyć. Baca po roz kolejny zawył: „Au!” Zerwoł sie zaroz na równe nogi, chycił te nowom kosule i najpierw ze złościom gniótł jom w rękak, wyzywając od najgorsyk ancykrystów, a potem cisnął jom na ziem i zacął po niej skakać.

– Hej! Ojciec! Co sie tamok dzieje? – spytała gaździna, ftóro w kuchni obiad ryktowała i nagle usłysała, jak w izbie obok baca straśnie tupie. – Tańce zbójnickie ćwicys, cy jak?

– Hehehe! – pomyślołek se, stojąc pod oknem chałupy i podsłuchując te całom rozmowe. – Jeśli baca ćwicy jakisi zbójnicki taniec, to pewnie do tej piosnki:

Janicku gibki, bier sie do bitki,
Janicku gibki, bier sie do bitki,
Choćby ci stargali kosulke do nitki,
Choćby ci stargali kosulke do nitki.

– Jo nicego nie ćwice, matka! – odpowiedzioł baca. – Sarpie sie ino z tymi sakramenckimi śpilkami w mojej nowej kosuli!
– Nie narzekoj, ojciec – odpowiedziała z kuchni gaździna. – Nie jest tyk śpilek znowu tak wiele.
– Nie jest ik wiele?! – zawołoł baca. – Na mój dusiu! Kiebyk zbieroł śpilki ze syćkik moik nowyk kosul i kiebyk sprzedoł je teroz w punkcie skupu złomu, to godom ci, matka: zarobiłbyk dutki, ftórymi mógłbyk teroz uratować świat przed tym kryzysem gospodarcym!
– No to zacnij zbieranie od dzisiok – zaśmiała sie gaździna. – Za jakiesi dziesięć abo piętnoście roków bedzies mioł dutki na zazegnanie następnego kryzysu!
– Jeśli dzisiok zbierać zacne, to bede mógł zazegnać następny kryzys nawet wte, kie juz za dwa roki nastonie – pedzioł baca. – Nie wiem w ogóle, co to za głuptok wymyślił, coby śpilki w kosule wbijać! Cy w tym przemyśle odziezowym to syćka myślom, ze ik klientami som wyłącnie fakiry? Kiebyk fcioł sie pokłuć, to byk se zestaw do akupunktury kupił, a nie kosule!
– Ej, ojciec, ojciec – Gaździna znowu sie zaśmiała. – Przecie dobrze wies, ze te śpilki potrzebne som po to, coby kosula sie nie pognietła.
– Acha, coby sie nie pognietła – westchnął baca, pozirając na te swój nowy zakup, tak sponiewierany i pomięty, jakby syćkie owiecki z holi przesły sie po nim z pięć rozy.
– Coby sie nie pognietła… – westchnął baca jesce roz.

Cóz… U mojego bacy wse to tak jakosi jest, ze im więcej śpilek zabezpieco jego kosule przed pognieceniem, tym bardziej mu sie ona gniecie. Nie wiem, jak to jest u inksyk chłopów, ale u mojego bacy właśnie tak. Hau!

P.S. Za niedługo momy piątek trzynastego. To bedzie scynśliwy dzień! Tym bardziej scynśliwy, ze wte imieniny Hortensjecki i urodziny Małgosiecki obchodzimy! Zdrowie Solenizantek! 😀