… jak pasikonik

Nieftórzy pewnie bocom te sprawe, ftórom Alsecka niedowno porusyła. Idzie o to, ze kieby przynapitego cłeka porównać do pasikonika, to jak powinno sie pedzieć? Nabrzdąkany jak pasikonik? Nawalony jak pasikonik? A moze nagrzmocony jak pasikonik? Ta sprawa jest barzo wozno, bo o poprawność polskiego języka w kozdyk okolicnościak trza dbać! W kozdyk! Nie mozemy se więc pozwolić, coby ftosi sie z nos śmioł, ze niby Polacy nie gęsi, niby swój język majom, a kie zacynajom gwarzyć o takim pasikoniku, to właściwie nie wiedzom, co pedzieć.

Posłek więc posukać jakiegosi pasikonika na holi. Nie musiołek sukać długo. Niestety – ten, ftórego napotkołek, nie umioł rozwiać moik wątpliwości.

– Jak to, krzesny? – zdziwiłek sie. – Jak wy, pasikonik, tego nie wiecie, to fto mo wiedzieć?
– A niby skąd mom wiedzieć? – bronił sie pasikonik. – Nigdy nie byłek przynapity.
– W takim rozie – pedziołek – moglibyście sie roz upić, coby było wreście jasne, jakie som przynapite pasikoniki.
– Ale jo nie fce! – prociwił sie pasikonik. – Mój ojciec był abstynentem, mój dziad był abstynentem i jo tyz fce być abstynentem!
– Jesteście egoistom, krzesny! – wygarnąłek owadowi. – Przez wos autorzy słowników języka polskiego bedom mieli kłopot, bo nie bedom wiedzieli, co napisać o przynapitym pasikoniku. Cego dzieci na lekcjak polskiego bedom sie ucyć? Cego bedom sie ucyć studenci filologii polskiej? Tutok idzie o upicie sie dlo dobra wspólnego! Dlo dobra nauki!
– A, dlo dobra wspólnego i dobra nauki to co inksego – pasikonik doł sie wreście przekonać.

No to pohybołek wykraść bacy flaske Smadnego Mnicha. I zaroz z powrotem byłek przy moim nowym znajomym. Ściągłek kapsel zębami. Cy nalezy pocęstować takie maluśkie stworzonko całom półlitrowom flaskom? Nie, chyba nie. To dlo niego mogłoby być za duzo. Napełniłek więc ino ten ściągnięty z flaski kapsel i popytołek pasikonika, coby sie napił. No i on sie napił. I… O, krucafuks! Nawet taki kapsel to było dlo niego za duzo! Cóz. Nalezało chyba wziąć poprawke na to, ze on był abstynentem z dziada pradziada. A jo nie wziąłek i teroz chyciła bidoka pijacko ckawka.
– Barzo dobre… hik! – wołoł nie przestając ckać. – Barzo dobre piwo, krzesny! Dojcie mi… hik! Dojcie mi jesce! Hik! Hik!
– Pockojcie, krzesny – próbowołek owada pohamować. – Na rozie wystarcy. Fcecie w jednej sekundzie przemienić sie z abstynenta w alkoholika? To nawet Gustaw w Konrada tak wartko sie nie przemienił!
– Dobrze, nie dawojcie. Hik! Sam se wezme – stwierdził pasikonik.
I hipnął ku otwartej flasce. A racej próbowoł ku niej hipnąć – bo nie trafił. Poniesło go w zupełnie inksom strone. I to wcale nie przez wiater. Po prostu krzywo hipnął! Spróbowoł jesce roz – i znowu z dala od flaski wylądowoł!
– Chyba celownik kapecke mi nawalił – mruknął. – Ale niekze ta. Zagrom se, bo jakosi tak przysła mi ochota na muzykowanie.
No i wprawił w ruch swoje aparaty strydulacyjne, cyli takie specjalne narządy, co to pasikonikom, świerscom i róznym inksym owadom słuzom do muzykowania. Ino wiecie co? Zamiast miłego dlo ucha cyk-cyk, to on zacął ryktować jakiesi sakramenckie brzdęk-brzdęk- brzdęk… Tak jakby ftosi sarpoł strune kompletnie rozstrojonej gitary.
– Co jest krucafuks? – spytoł owad nie mniej zdziwiony niz jo.
– Skoro granie wom nie wychodzi, a mocie ochote na muzykowanie, to moze spróbujcie cosi zaśpiewać? – zaproponowołek. – Ludzie, kie sie upijom, to śpiewajom.
– Dobry pomysł – pedzioł pasikonik.
I zaroz z jego gymby dobyło sie donośne jako grzmot burzy:

Ma n’atu sole
cchiu’ bello, oi ne’.
‚o sole mio
sta ‚nfronte a te!

O tak to zaśpiewoł. Właśnie tak! Zupełnie jak pon Pavarotti! A przynajmniej prawie tak jak ten pon. Kie skońcył, to zacął dlo odmiany śpiewać: La donna e mobile. A potem jesce arie torreadora z Carmen. Na mój dusiu! Skoda ze Poni Dorotecki przy tym nie było! Bo wiadomo, ze Poni Dorotecka juz wiele ludzkik śpiewaków słysała. Ale śpiewającego pasikonika to chyba jesce nigdy. Gorzej, ze usłyseli go tyz juhasi na holi.

– Fto to tak śpiewo? – zaciekawił sie Wojtek Murzyn.
– To chyba jakisi turysta radio w trowie zostawił – stwierdził Józek Smrek.
No i postanowili tego radia posukać. Krucafuks! Co robić? Chyciłek pasikonika w zęby i uciekaca ku lasowi. Uciekołek przy głośnym akompaniamencie nuconego przez pasikonika Cwału Walkirii. Juz, juz dobiegołek do lasa, kie nagle jakby spod ziemi wyrósł przede mnom Stasek Kowaniecki, ftóry właśnie z grzybobrania wracoł.
– Łap go, Stasek! Łap! – zawołali Wojtek z Józkiem.
Próbowołek Staska wyminąć, ale ten chycił mnie mocno za ogon. Fciołek go ugryźć w ręke, coby mnie puścił, ale bołek sie, ze wte pasikonik wypodnie mi z gymby i zaroz sie wydo, fto takie śpiewy ryktuje. Po kwili Wojtek z Józkiem dobiegli ku nom i tyz mnie chycili, cobyk juz im nie uciekł. Pasikonik tymcasem zacął spiewać Non piu andrai z Wesela Figara.
– Dziwne – pedzioł Józek. – Ten śpiew dochodzi chyba z gymby tego psa! Cyzby to on śpiewoł?
– E, to nie on – pedzioł Stasek. – Kieby śpiewoł, to by kufom rusoł. A przecie nie ruso.
– No to skąd jest ten śpiew? – dociekoł Wojtek. – Mi tyz sie widzi, ze on z gymby tego psa sie biere.
– Pewnie zabroł turyście iPoda i połknął, bo myśloł, ze to kanapka – pedzioł Stasek. – I teroz te dźwięki dobywajom sie z jego brzucha.

Chyba powinienek sie na Staska obrazić! Cy on mnie mo za głuptoka? Jo kanapki od iPoda nie umiem odróznić? Na mój dusiu! Bede na Staska tak długo obrazony, dopóki mnie cymsi piknym nie pocęstuje.

– Myślis, Stasiu, ze tak dobrze mozno usłyseć iPoda ze środka psiego brzucha? – spytoł Józek.
– Pewnie mo barzo dobre głośniki – odrzekł Stasek. – Takie cuda techniki teroz ryktujom, ze trudno za nimi nadązyć.

Juhasi martwili sie ino, ze ten rzekomy iPod moze mi zaskodzić. Postanowili więc zaciągnąć mnie do bacy i spytać, co ze mnom zrobić. Kie ciągli mnie ku bacówce, jo se wepchłek pasikonika pod język, coby go lepiej ukryć. A ta beskurcyja nicym sie nie przejmowała, ino wyśpiewywała Va, pensiero – te hyrnom pieśń niewolników z Nabucco pona Verdiego.

Dosli my do bacówki. Baca właśnie siedzioł nad paleniskiem i poziroł do kotlika, ka ryktowało sie to, co wkrótce bedzie piknym oscypkiem. Kie nos uwidzioł przez otwarte drzwi, wyseł ku nom do pola.
– O co idzie? – spytoł. – I co to za śpiew?
Kie juhasi pedzieli mu, ze musiołek połknąć iPoda, to wpodł na pomysł, coby dać mi tabletki na przecyscenie i wte w wiadomy sposób piknie sie tego ustrojstwa pozbęde.
– Myślicie, baco, ze to pomoze? – spytali juhasi.
– Myśle, ze tak – pedzioł baca. – Na wselki wypadek dom mu od rozu całe opakowanie.

Na mój dusicku! Całe opakowanie?! No to ładnie! Bede mioł sracke stulecia! I syćkie owce na holi ze śmiechu pęknom! A jo nic na to nie mogłek poradzić, bo juhasi cały cas trzymali mnie mocno. Baca zacął sukać w zakamarkak bacówki środków przecyscającyk. Pasikonik tymcasem śpiewoł Ode do radości. Krucafuks! W tyk okolicnościak bardziej stosowne byłoby chyba requiem pona Mozarta!

Tymcasem baca niestety nolozł te tabletki. Wyseł z bacówki i polecił juhasom, coby rozwarli moje scęki, a wte on wsypie mi do gymby całom zawartość butelecki. To niesprawiedliwe! Śtyrek na jednego! Zupełnie jak w łesternie W samo południe! Ino tamok pon Gary Cooper mioł jakiesi sanse, a jo nie miołek zodnyk!

Ba oto nagle pasikonik zacął śpiewać lament Fryderyka z opery Arlezjanka. Heeej! Cy słyseliście moze, ze kie pon Enrico Caruso śpiewoł ten lament, to publicność jaze płakała? Wyobroźcie se, ze ten pasikonik wcale nie był gorsy! Tak rozpacliwie pieśń te ryktowoł, tak przejmująco, ze chyba nawet kamienny posąg by porusył!

E la solita storia del pastore…
Il povero ragazzo voleva raccontarla
E s’addormi.

– śpiewoł pasikonik, a bacy i juhasom ocy zawilgły. Bo słów wprowdzie nie rozumieli, ale ten śpiew tak brzmioł, ze bardziej trafioł do ludzkik serc niz umysłów. A pasikonik śpiewoł dalej, głosem wyrazającym więcej cierpienia niz ból syćkik zębów naroz:

Come l’invidio!
Anch’io vorrei dormir cosi,
nel sonno almen l’oblio trovar!

Kozde wyśpiewywane przez pasikonika słowo zdawało sie być dwakroć smutniejse od poprzedniego. Baca i juhasi zacęli ocami mrugać, nie fcąc sie spłakać, ale było to coroz trudniejse.

Śpiew dosłyseli przechodzący obok bacówki turyści. Zaroz ku nom przysli, coby poźreć, fto tak piknie śpiewo. Była tamok jakosi grupa kolonistów, była jakosi zorganizowano wyciecko z przewodnikiem i jesce paru turystów indywidualnyk. W sumie chyba z piećdziesiąt osób zgromadziło sie wokół nos. Im syćkim od słuchania pasikonikowego śpiewu tyz łzy sie w ocak kryncić zacęły.

Fatale vision, mi lascia!
Mi fai tanto male! Ahimeeeeeeeeeeeeeeeeee!

– zaśpiewoł pasikonik na zakońcenie. W tej kwilecce baca zaślochoł: O, Jezusickuuu! – i z ocu trysły mu dwie wielkie fontanny. Juhasom i zebranym turystom tyz trysły.

– Buuu! Buuu! Chlip, chlip! Buuu! – płakoł kilkudziesięciosobowy tłum.

Juhasi unieśli dłonie, coby otrzeć łzy. A kie je unieśli, to… ocywiście przestali mnie trzymać! Na mój dusiu! No to jo uciekaca! Huraaa! Przemkłek jako błyskawica między nogami turystów.

– Łapać go! Łapać tego psa! – zacęli wołać juhasi, ftórzy dopiero teroz zorientowali sie, ze nieopatrznie mnie puścili.

Hehehe! Mowy nie było, coby mnie ftosi złapoł! Pohybołek ku Bukowinie Waksmundzkiej. Pasikonik tymcasem śpiewoł głosem pona Kiepury:

Brunetki, blondynki,
Ja wszystkie was dziewczynki
Całoooooować chcę!

No, tego to jo nie wiem, cy brunetki i blondynki miałyby ochote, coby przynapity pasikonik je bośkoł. Co o tym sądzicie, dziewcyny?

Cały cas trzymając tego owada w gymbie, dobiegłek do Bukowiny. Tamok stoł turysta i poziroł na góry przez lornetke. Jakosi nie zwrócił na nos uwagi. Moze dlotego, ze pasikonik właśnie śpiewoł arie Jontka Szumią jodły na gór szczycie i ta aria piknie wpasowywała sie turyście w to, co go otacało? U stóp turysty stoł otwarty termos. A obok tego termosa – kubek napełniony kawom. Na to jo zaroz pasikonika do tej kawy wrzuciłek. Niek sie niom opije i wytrzeźwieje wreście krucafuks! Stała sie jednak rzec, ftórej nie przewidziołek: turysta nagle schylił sie, sięgnął po ten kubek z kawom i pociąngął łyka. Zaroz zrobił barzo zdumionom mine. Zacął dziwnie porusać dolnom scękom, a potem… TFU! Wypluł pasikonika z obrzydzeniem.
– Dziwne – pedzioł sam do siebie przyglądając sie zawartości kubka. – Wydawało mi się, że bardzo starannie przelałem kawę z dzbanka do termosa, żeby nie przedostały się żadne fusy. A jednak i tak się przedostały!
Turysta machnął rękom i znowu zacął pozirać przez lornetke. Mnie chyba nawet nie zauwazył. Podesłek ku wyplutemu pasikonikowi. Z pewnym trudem, ale w końcu stanął on na tyk swoik maluśkik owadzik nózkak.
– Jak sie cujecie, krzesny? – spytołek. – Wytrzeźwieliście po tej kawie?
– Chyba tak – pedzioł pasikonik. – Ino łeb mnie cosi boli. Cuje sie jakby jakiesi mini-flaski Smadnego Mnicha turlały mi sie w środku głowy.
– To kac – wyjaśniłek pasikonikowi. – Kapecke bedziecie musieli pocierpieć, zanim dojdziecie do siebie.
– E, niekze ta! – pedzioł pasikonik. – Ból głowy bólem głowy, ale takiej przygody jako jo, to jesce zoden gorcański owad nie przezył! Kie opowiem o tym kumplom, to pęknom z zazdrości!

I scynśliwy, choć skacowany, oddalił sie – jak to było na tej stronie nolezionej przez Emilecke – jak motyl śpiewając w podskokak.

No więc jaki był ten przynapity pasikonik? Cóz. Skoro nawalił mu celownik – to znacy, ze nawalony. Ale skoro zamiast cykania wychodziło mu brzdąkanie, to mozno tyz pedzieć, ze był nabrzdąkany. Ale zarozem kie jego śpiew grzmioł jak burza, to nie do sie ukryć, ze był on takze nagrzmonocny. Jo se myśle, ze jesce pare inksyk piknyk przymiotników mozno by tutok przytocyć Tak, tak, ostomili. O przynapitym pasikoniku do sie pedzieć barzo wiele. Hau!