Być jak Tomek Sawyer

– Cóż to, stary, pracuje się, co?
Tomek odwrócił się na pięcie i zawołał:
– Ach!, to ty, Ben! Wcale cię nie zauważyłem!
– Słuchaj, idę się kąpać, wiesz. Może byś poszedł ze mną? Ale, prawda, ty wolisz pracować, no nie?
Tomek obejrzał kolegę od stóp do głowy i zapytał:
– Co nazywasz pracą?
– Jak to, czyż to nie jest praca?
Tomek znów zabrał się do malowania i powiedział z niedbałą miną:
– Może to jest praca, a może nie. Wiem tylko, że tak się podoba Tomkowi Sawyerowi.
– Nie bujaj, że lubisz malować parkany.
Pędzel nie ustawał w pracy.
– Że lubię? Dobryś sobie. Czemu miałbym nie lubić? Nie co dzień zdarza się człowiekowi sposobność malowania parkanu.
To zupełnie zmieniało postać rzeczy. Ben przestał jeść jabłko. Tomek delikatnie głaskał parkan pędzlem, raz po raz cofał się, by zobaczyć, jak to wypadło, tu lub ówdzie poprawił i znów sprawdzał, czy wynik go zadowoli. Ben śledził każdy jego ruch. Coraz bardziej go to interesowało. Nagle powiedział:
– Słuchaj, Tomek, daj mi trochę pomalować!*

Bocycie ten pikny kawałek z Przygód Tomka Sawyera? To było wte, kie ten cały Tomek zostoł srogo ukarany, a kara polegała na tym, ze musioł pomalować caluśki parkan. I co wte zrobił? Ano to, ze zacął wmawiać syćkim przechodzącym kumplom, ze takie malowanie to nie jest zodno praca, ino pikno przyjemność. Pierwsom ofiarom Tomkowego podstępu stoł sie wyzej wymieniony Ben. A potem przychodziły kolejne chłopaki. I syćkie dały sie nabrać! Syćkie uwierzyły, ze Tomek maluje dlo przyjemności, a nie z musu! No i zaroz zacęły go pytać, coby im tyz pozwolił malować. Wte Tomek „łaskawie” zgadzoł sie odstąpić kolegom pędzel. W dodatku nie za darmo! Musieli mu jakosi za te „przyjemność” zapłacić! I tym oto sposobem siumny Tomek Sawyer nie tylko wykpił sie od kary, ale jesce całom kupe piknyk fantów nazbieroł.

Tak to sie działo ponad sto roków temu. Za to niedowno, jakosi przed trzema abo śtyrema tyźniami, Felek znad młaki, co to jest najbogasty w mojej wsi, postanowił odnowić płot wokół swojej chałupy. Ino samemu to mu sie malować nie fciało. Na wynajęcie robotnika z kolei zol mu było dutków. Ba przybocył se ten hyrny socjotechnicny zabieg Tomka Sawyera. No i postanowił zrobić podobnie. Postanowił, ze bedzie tak samo sprytny. Wziął wiaderko zielonej farby, wziął pędzel, wyseł przed chałupe i beztrosko pogwizdując zacął malowanie. Niedługo potem przechodziła tamok mojo gaździna.
– Witojcie! – pedziała. – A co to? Widze, Feluś, ze pracujecie piknie?
– A! To wy krzesno! – zawołoł Felek uśmiechając sie chytrze do siebie. – Jakosi wcale wos nie zauwazyłek.
– Bo cały cas ino na płot poziros, to nic dziwnego, ze nie zauwazyłeś – odrzekła gaździna, a jej słowa kapecke zbiły Felka z tropu, bo bocując ksiązke pona Twaina, spodziewoł sie on usłyseć inksom odpowiedź.
– A… a nie powinniście, krzesno – zacął niepewnie Felek – pedzieć mi, ze idziecie sie teroz kąpać?
– Kąpać? O cym ty godos, Felek? – zdziwiła sie gaździna.
– No bo tak Ben pedzioł Tomkowo Saw… E, niewozne! – Felek w ostatniej kwili ugryzł sie w język. Pomyśloł, ze najlepiej bedzie, kie od rozu przejdzie do rzecy, bo inacej rozmowa pódzie nie wiadomo w jakim kierunku. – Jo tam lubie malować płoty! Barzo lubie! Heeej! Nie co dzień zdarzo sie cłekowi sposobność malowania płota!
– Ano nie co dzień – przyznała gaździna. – To wies, co Felek? Kie juz skońcys malować ten płot, to potem mój pomaluj.
– C-c-cooo? – Ku zaskoceniu Felka bieg wydarzeń stawoł sie coroz bardziej niepodobny do historyjki opisanej przez pona Twaina.
– No przecie pedziołeś, ze lubis płoty malować. – Gaździna przybocyła Felkowi jego własne słowa. – A mój płot tyz odnowić by sie przydało. Tymcasem chłop mój siedzi jesce na holi, więc nie moge teroz na niego licyć.
– N-n-no d-d-dobrze – zgodził sie Felek, bo po tym, co przed kwileckom nagodoł, głupio mu było sie nie zgodzić.
Gaździna uciesyła sie piknie. I posła ku swej chałupie. A Felek wrócił do malowania. Ale juz nie pogwizdywoł. Jaz tu nagle przysła Janiela.
– Witojcie! – zawołała.
– A, witojcie – burknął Felek.
– Nie pomalowalibyście mojego płota? – spytała Janiela.
– Eee… a cemu jo? – Felka chyciło jakiesi takie dziwne przecucie, ze to chyba nie bedzie najpikniejsy dzień w jego zywobyciu.
– No bo właśnie dowiedziałak sie, ze wy barzo lubicie płoty malować – wyjaśniła Janiela. – A skoro tak lubicie, to pomalujcie tyz mój.
– I mój! – doł sie znienacka słyseć głos Wincentego.
Felek obyrtnął sie do zadka. Za nim stoł Wincenty we własnej osobie. Jakosi zblizył sie do Felka tak, ze Felek w ogóle tego nie zauwazył.
– Noo… nooo… wiecie… -zacął sie plątać. – Jo byk barzo chętnie wom te syćkie pikne płoty pomalowoł, ale… ale… nie bede mioł casu. Mom spotkanie z pewnym miemieckim biznesmenem.
– A to nic nie skodzi! – pedziała Janiela. – Jo moge pockać. Wincenty na pewno tyz. Spotkocie sie z tym Miemcem. Pogodocie se. A kie to wase spotkanie sie skońcy, to pódziecie pomalować nase płoty. Zgoda?
– Zgo… zgo.. zgo-da – pedzioł Felek, bo co inksego mógł pedzieć? Mioł sie przyznać, ze to co godoł o swoim zamiłowaniu do malowania, to były ino bździny?

No i zadowoleni Janiela i Wincenty posli do swyk chałup. Kie sie oddalili, Felek z wściekłościom prasnął pędzel na ziem i kopnął stojące na ziemi wiaderko z farbom. Farba sie wylała, a Felek nie zauwazył, ze wdepnął w niom, kie rusył do chałupy. Weseł do domu i dopiero kie przeseł całom sień, to zauwazył, ze zostawio za sobom zielone ślady. Zanim zdązył brzyćko zakląć, zadzwonił telefon.
– Halo? – spytoł Felek.
– A, witojcie! – w słuchawce odezwoł sie głos sołtysa. – Cało wieś godo o tym, zeście straśnie polubilił malowanie płotów. Cy to prowda?
– Yyy… – odpowiedzioł Felek.
– Głupie pytanie! – zaśmioł sie sołtys. – Niby cemu miałaby nie być to prowda! No to posłuchojcie, Felek, kie ino bedziecie mieli wolnom kwilecke, to wpadnijcie do mnie. Mój płot downo nie był odnawiany i juz nawet sam fciołek go pomalować, ale skoro wy tak barzo lubicie to robić…
– Ale moze wy tyz lubicie, krzesny? – Felek próbowoł jakosi wymigać sie od kolejnego malowania. – Nie bede wom odbieroł tej przyjemności.
– O to właśnie idzie, ze dlo mnie to nie jest zodno przyjemność – odrzekł sołtys. – Całe scynście, ze dlo wos jest. I wy bedziecie zadowoleni, i jo.

Felek był załamany. Niestety na telefonie od sołtysa sie nie skońcyło. Kie hyr o rzekomym nowym zamiłowaniu Felka rozeseł sie po wsi, to kozdy, fto mioł choćby ino najmarniejsy połamany płotek, seł ku nasemu wiejskiemu bogacowi i pytoł o to samo, o co wceśniej popytali mojo gaździna, Janiela, Wincenty i sołtys. Kie Felkowi zdało sie, ze nimo juz we wsi nawet jednej śtachety, o ftórej pomalowanie nie zostołby poprosony – znów mojo gaździna ku niemu przysła.
– Witoj, Feluś! – pedziała. – Wies co? Storo Jaśkowo, co to jest najbidniejso we wsi, nimo śmiałości, coby kogokolwiek o cokolwiek popytać. Ale jo se tak pomyślałak, ze moze i jej byś płot pomalowoł?
– Storej Jaśkowej? – zdziwił sie Felek. – Przecie ona nimo płota!
– Ano nimo – zgodziła sie gaździna. – Ale mógłbyś jakisi płot jej kupić, ogrodzić nim jej chałupe, a potem bedzies mógł go piknie pomalować.

To powiedziawsy, gaździna obyrtła sie i posła do domu. Zanim jednak odesła, przez uchylone Felkowe okno dosły do jej usu straśliwe krzyki: Nienawidze Tomka Sawyera! Nienawidze Tomka Sawyera! Krucafuks! Jak jo nienawidze Tomka Sawyera!!!

Gaździna przystanęła i zacęła sie głośno zastanawiać:
– Cemu on tak nienawidzi sympatycnego Tomka Sawyera?
Nagle jom oślniło. Zrozumiała syćko!
– O, Jezusicku! – zawołała.

I całom droge do nasej chałupy nie telo przesła, co przeturlała sie ze śmiechu. Ale postanowiła oscędzić bidokowi wstydu. Nikomu o swym odkryciu nie pedziała. Ba jo piknie o nim wiem, bo dowiedziołek sie o syćkim od mysy, co to w Felkowej chałupie se miesko.

A Felek? No cóz. Nie mioł wyjścia. Musioł zrobić to, do cego sie przed syćkimi zobowiązoł. Ale piknie skońcył całom robote, zanim jo z moim bacom z holi wróciłek. Tak więc teroz, ostomili, juz bez trudu traficie w moje strony. Kie przyjedziecie pod Turbacz, to pytojcie o wieś, we ftórej syćkie płoty som piknie świezo pomalowane. Kie takom wieś nojdziecie, to bedzie właśnie ta, we ftórej jo mieskom. Hau!

* M. Twain, Przygody Tomka Sawyera, przeł. K. Piotrowski, Warszawa 1973, s. 22.