Kot i pies chyba powariowały!

– Matka! – zawołoł do gaździny mój baca, kie z wiecora weseł do chałupy z drewnem na opał.
– Cego fces, ojciec? – spytała gaździna.
– Poźrej przez okno i zobac, co sie na polu dzieje!
– A co niby mo sie dziać?
– Ano kot i pies chyba powariowały! Biegajom i biegajom dookoła obejścia!
– Wereda pies bidnego kotka goni?
– Nie wyglądo na to, coby go gonił. Oni chyba tak rozem zgodnie biegnom!
– Co ty za bździny, ojciec, godos! – zawołała gaździna. – To chyba nie pies z kotem zwariowały, ino ty!

Ale wreście gaździna wyjrzała przez okno. No i przekonała sie, ze baca prowde godoł: wroz z kotem piknie my se biegali dookoła tej nasej gazdówki. Zdziwiono gaździna wysła do pola. Baca wyseł za niom.
– Wracojcie do domu! – zawołoł baca. – Wartko!
Ani nom sie śniło posłuchać tego polecenia. Biegli my dalej.
– Sama widzis, matka – westchnął baca. – Nie wies, co im sie mogło stać?
– Nie wiem – pedziała gaździna. – Ale za to wiem, co zrobić, coby przestali tak chybać jak jakiesi dwa głuptoki.
Gaździna posła na kwilecke do chałupy, ba zaroz znowu z niej wysła. W jednej ręce trzymała piknom rybke, a w drugiej – kawał kiełbasy jałowcowej.
– No chodźcie tu, moje bidocki, chodźcie – piknie przemówiła ku nom.
Na mój dusiu! Pokusa była wielko! Ale i kot sie jej oporł, i jo. Biegli my dalej.
– Matko Bosko! – zawołała gaździna. – Cegosi takiego to jo jesce nie widziałak, coby te dwie beskurcyje nie pohybały ku swoim ulubionym przysmakom! Pockoj, ojciec. Zaroz wróce.

Znów posła do chałupy. Po kwili znowu wysła. Tym rozem miała ze sobom więksom rybe i więksom kiełbase. Pokusa była więc silniejso. Ba i tym rozem my z kotem nie zrezygnowali z biegania. Wte gaździna pohybała do chałupy po roz trzeci. Za kwilecke wysła z dwiema siatkami pełnymi rybek i kiełbasek. Kapecke tego miała, bo za dnia była w Nowym Targu i nakupowała tamok jedzenia dlo dzieci i wnuków, ftóre na sobote i niedziele miały przyjechać ku nom. Na mój dusicku! Pikny zapach z tyk siatek poddoł nasom siłe woli najwyzsej próbie! Ale… my obaj przesli te próbe zwycięsko!
– To ciągle za mało – pedzioł baca. – Teroz jo póde do chałupy i przyniese jesce więcej ryb i kiełbas.
– Więcej juz nimo – pedziała gaździna. – Przyniesłak syćko, co było w kuchni.
– No to co kruca zrobić? – zmartwił sie baca. – Oni chyba do rana tak bedom biegali! Abo i jesce dłuzej!
– Rozejrzyjmy sie, ojciec, po polu – zaproponowała gaździna. – Moze oni natrafili na jakomsi padline, zjedli jom i ona im zaskodziła? Jeśli nojdziemy reśtki ścierwa, to bedzie znacyło, ze mom racje.

No i baca z gaździnom zacęli przesukiwać teren wokół obejścia. Nie mieli łatwo, bo przecie juz było ciemno. Ba wzięli latarke i sukali barzo uwaznie. Jednak zodnej padliny nie noleźli.
– To jo juz nie wiem, co o tym myśleć – pedziała zmartwiono gaździna. – Trza dzwonić do weterynorza. Inksego wyjścia nie widze.
Ba oto właśnie my z kotem zakońcyli wreście ten bieg. Wykonali my równo 150 okrązeń i na tym poprzestali.
– Musieli sie jednak cymsi struć – stwierdziła gaździna pozirając na nos. – Ale widocnie ta trująco substancja przestała w końcu działać. Na scynście!
No i uspokojeni baca z gaździnom posli do chałupy i połozyli sie spać.

A fcecie wiedzieć, cemu my tak biegali? No to posłuchojcie. Ten bieg odbywoł sie po okręgu, ftóry wydeptali my w śniegu wokół obejścia. No, kapecke krziwy wyseł nom ten okrąg, ale to niewozne. Wozne, ze mioł sto metrów długości. No to teroz juz chyba syćko jasne? Przebiegnięcie po stumetrowym okręgu sto pięćdziesiąt rozy doje w sumie – piętnoście kilometrów. Dokładnie telo, kielo przebiegła Justynka Kowalczyk zdobywając na tej olimpiadzie juz swój drugi medal. A my z kotem tak straśnie sie z tego medalu uciesyli, ze postanowili go jakosi pikne uccić. I uccili my go właśnie w taki sposób – przebiegając piętnoście kilometrów dookoła nasej chałupy. Hau!