W czym mogę pomóc?

Mojo gaździna stała akurat na podwórzu i karmiła kury, kie uwidziała przechodzącego pobliskom drogom cepra.
– Dzień dobry! – pedziała ku nieznajomemu, bo we wsiak pod Turbaczem jest taki zwycaj, ze napotkonym na drodze ludziom – nawet obcym – mowi sie „Dzień dobry”. Teroz juz ten zwycaj pomalućku zaniko, ale nieftórzy starsi górole jesce go podtrzymujom i póki zyjom – bedom podtrzymywali.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – odpowiedzioł ceper.
– Pomóc? – zastanowiła sie gaździna. – Barzo jesteście uprzejmi, panocku, ale…

Gaździna nie dokońcyła, bo właśnie wyseł z chałupy baca, coby sprawdzić cosi w aucie.
– O, jakisi nowy turysta w nasej wsi! – zawołoł baca. – Dzień dobry, panocku!
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – usłysoł baca w odpowiedzi.
– Na mój dusiu! – pomyślołek se. – Co to znowu za cudok? Cy kie jo bede sie z nim witoł, to tyz spyto, w cym moze pomóc?
Podesłek ku turyście. Zamerdołek przyjaźnie ogonem.
– Dzień dobry, piesku, w czym mogę ci pomóc? – spytoł ceper gładząc mnie po głowie.
O, krucafuks!!!
– Ejze, panocku! – zaciekawiła sie gaździna. – Cy wy umiecie pedzieć choć jedno zdanie, do ftórego nie dodocie zaroz „W cym moge pomóc”?
– Jak się postaram, to umiem – zapewnił ceper. – Ale przyznaję, że mam z tym problem.
– Godojcie, panocku, cemu? – popytała gaździna. – Moze cosi na to poradzimy?
– Nie wiem, czy można na to coś poradzić. – Ceper uśmiechnął sie smutno. – Oglądała pani film Dzisiejsze czasy z Charlie Chaplinem?
– Ten, ka pon Chaplin musioł w pracy śruby dokryncać? – spytała gaździna. – Znom ten film! Znom! I boce, ze od tej pracy bidnemu ponu Chaplinowi tak sie w głowie pokiełbasiło, ze potem z rozpędu zacął dokryncać guziki na kiecce jednej poni!
– Hahaha! Śmiesne to było! – zaśmioł se baca, ftóry tyz przybocył se ten film.
– Śmieszne i… straszne – westchnął ceper. – Ja jestem trochę jak ten Chaplin.
– Tyz śrubki dokryncocie? – spytoł baca.
– Niezupełnie – odpowiedzioł ceper.

I zacął swojom opowieść:
– Od trzech lat pracuję jako konsultant w pewnej firmie. I gdy w pracy odbieram jakikolwiek telefon, to zgodnie z poleceniem moich przełożonych zawsze muszę się przedstawić i spytać: „W czym mogę pomóc?” Gdy przychodzi do mnie klient, to za każdym razem muszę go witać tymi samymi słowami: „W czym mogę pomóc?” I tak codziennie od trzech lat! I nic się nie zmienia! Cały czas tylko: W czym mogę pomóc? W czym mogę pomóc? W czym mogę pomóc?… W końcu coś pomieszało mi się we łbie! Teraz nawet gdy spotykam się ze znajomymi, to na powitanie pytam: „W czym mogę pomóc?” Robiąc zakupy w sklepie nie mówię, co chcę kupić, tylko pytam sprzedawczyni, w czym mogę jej pomóc. Zacząłem nawet obcych ludzi na ulicy zaczepiać i pytać: „W czym mogę pomóc?” Ale to jeszcze pół biedy. Ludzie co najwyżej śmiali się ze mnie albo pukali w głowę. Ale niedawno do mojego mieszkania włamali się dwaj złodzieje. A ja, zamiast ich przegnać albo szybko zadzwonić na policję, podszedłem do nich, przedstawiłem się i uprzejmie spytałem: „W czym mogę pomóc?” Złodzieje najpierw osłupieli, ale zaraz potem jeden z nich rzekł: „Skoro chce pan nam pomóc, to proszę powiedzieć, gdzie pan trzyma swoje karty kredytowe i jakie są do nich PIN-y?” O, rany! Nie uwierzycie państwo, ale powiedziałem im! Powiedziałem, bo przez tę swoją pracę wyrobił się u mnie taki odruch, żeby na zadawane pytania udzielać wyczerpującej odpowiedzi! Dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, jakie palnąłem głupstwo! Było już jednak za późno. Złodzieje ogłuszyli mnie jakimś tępym narzędziem. Kiedy się ocknąłem – już ich w moim mieszkaniu nie było. Kart kredytowych oczywiście też. I jeszcze paru innych drobiazgów. Na szczęście zdążyłem zadzwonić do banku i w porę zablokować wszystkie swoje karty. Ale boję się, że ten mój głupi nawyk kiedyś mnie w końcu zgubi!

Bidny niepilocek zamrugoł ocami, próbując sie nie spłakać. Heeej! Smutno była dola tego pona. Barzo smutno! Mom nadzieje, ostomili, ze kie teroz cytocie o jego losie, to mocie pod rękom packe chustecek? Bo inacej to cym wycierocie łzy wylewone z zolu nad jego cięzkim losem?
– No, nie turbujcie sie, panocku. – Gaździna próbowała jakosi niescynśliwca pociesyć. – Teroz jesteście w górak. Odpocniecie se, nawdychocie sie świezego powietrza, to wte moze odwykniecie od tej wasej słuzbowej gadki?
– Taką miałem nadzieję – pedzioł ceper. – Po to właśnie wziąłem urlop i przyjechałem tutaj. Ale jak na razie idzie mi nie najlepiej. Sami widzicie: ledwo tu przyszedłem, to od razu trzykrotnie zadałem pytanie: „W czym mogę pomóc?”
Gaździna zastanowiła sie.
– Panocku? – spytała po kwili. – A kielo dni tego urlopu mocie?
– Równo tydzień – odpowiedzioł ceper.
– Tydzień, godocie? No to mom nadzieje, ze telo wystorcy. Zamieskocie na ten tydzień u nos. Chyba mom pomysł, jak mozno wos wylecyć z tej wasej „choroby zawodowej”.

Gaździna zaprosiła cepra do chałupy. Pokazała mu jego pokój na piętrze i popytała, coby najpierw rozgościł sie, rozpakowoł, a potem zeseł na dół do kuchni. Kie nas gość nolozł sie w kuchni, gaździna juz tamok na niego cekała. W jednej ręce trzymała flaske tabasco, a w drugiej – stołowom łyzke.
– Dzień dobry – pedziała gaździna, choć dzisiok juz przecie sie z tym ceprem witała.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – spytoł ceper.
– A, fciałabyk, panocku, cobyście spróbowali tego – Gaździna nalała tabasco na łyzke i podała gościowi.
– Oczywiście – bez namysłu odpowiedzioł ceper.
Wziął od gaździny łyzke, wloł se to tabasco do gymby i…
– Aaa!!! Aaaaaa!!! – zacął wrzesceć.
Rzucił sie do kranu, przepłukoł gymbe wodom i wte cynściowo mu ulzyło.
– Dzień dobry – znów pedziała gaździna.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – spytoł znów ceper.
– A, fciałabyk, cobyście jesce roz to spróbowali.
Ceper znów bez namysłu wziął od gaździny łyzke z tabasco. No i zaroz znów musioł se gymbe płukać. To syćko powtórzyło sie jesce pare rozy, jaz gaździnie zabrakło tabasco. Ba następnego dnia pojechała wroz z bacom do Nowego Targu. Posła do sklepu samoobsługowego i tamok zgarnęła do wózka syćkie flaski tego sakramenckiego sosu.
– Matka – odezwoł sie baca na widok walającyk sie po wózku flasek tabasco. – Ty to fces tak syćko na swój kost? Wynajęłaś temu niepilokowi pokój za darmo, karmis go za darmo i teroz jesce za własne dutki kupujes dlo niego te syćkie tabasca?
– Aleś ty głupi, ojciec! – oburzyła sie gaździna. – Wies przecie, ze bidok cierpi! To co jo bede dutków załowała?
No i baca woloł juz więcej sie nie odzywać.

Tak więc zacęła sie pikno kuracja nasego gościa. Kie ino pytoł on: „W czym mogę pomóc?” – a pytoł tak ciągle – to gaździna podawała mu tabasco do spróbowania. On zaś – naucony w pracy uprzejmości wobec interlokutorów – nie umioł odmówić. Cierpioł bidok straśnie! Ale mioł nadzieje, ze kuracja okaze sie skutecno. Dni jednak mijały i niestety nie wyglądało na to, coby ta cało tabascoterapia cokolwiek pomogła. Choć kozde pytanie „W czym mogę pomóc?” skutkowało koniecnościom spróbowania tego sakramencko ostrego sosu, ceper nijak nie mógł sie swego nawyku wzybyć. Gaździna zacęła cuć wyrzuty sumienia, ze ino niepotrzebnie cłeka wymęcyła.

Rankiem w ostatni dzień swego urlopu… ceper wstoł z wyrka, ubroł sie i zeseł do kuchni. Tamok gaździna przy ryktowaniu śniadania sie krzątała.
– Dzień dobry – pedzioł ceper. – Dziś wyjeżdżam. Przyszedłem się pożegnać.
– Ooo! – zawołała gaździna. – I to syćko, panocku, co mocie do powiedzenia?
– No… chyba… wszystko – pedzioł ceper, nie barzo rozumiąc, o co gaździnie idzie.
– O, Jezusicku! – zawołała gaździna. – Nie spytoliście mnie, w cym mozecie mi pomóc! Nie spytoliście! Panocku! Jesteście wyleceni!
– O, kurczę! Rzeczywiście! – Dopiero teroz ceper se to uświadomił. Krucafuks! Ale sie cłek uradowoł! Nawet nie domyślocie sie, jak barzo! Skakoł ze scynścia i wołoł: „Jestem wyleczony! Jestem wyleczony!” Chycił gaździne i wybośkoł jom w oba policki, a potem tak długo jej dziękowoł, ze zrobiło sie późno i mógł bidok nie zdązyć na PKS do Nowego Targu. Baca fcioł go podwieźć, ale ten sie uporł, ze pódzie pieso, bo i tak juz wystarcająco duzo temu domowi zawdzięco. No i poseł. Ba jo na wselki wypadek popytołek najwięksego psa we wsi, coby groźnie ujadając pomógł nasemu ceprowi zdązyć na autobus. Ów pies od rozu sie zgodził. I dzięki temu ceper w ostatniej kwilecce zdązył. Mocno zdysony, ale zdązył.

Tak więc syćko skońcyło sie piknie! Ino… następnego dnia rano gaździna obudziła sie i zagodnęła do bacy:
– Dzień dobry, ojciec. W cym moge pomóc?
– A, dzień dobry, matka – odpowiedzioł baca budząc sie. – A w cym jo moge ci pomóc?

Hahaha! Na mój dusicku! Cosi mi sie widzi, ze ta tabascowo kuracja znowu bedzie potrzebno! Tym rozem dlo gaździny i dlo bacy!

A tak przy okazji, ostomili… w cym moge wom pomóc? Hau?

P.S.1. W najblizsom środe piknie tutok bedzie! Bo bedom Zbyseckowe imieniny i Jędrzejeckowe urodziny. Zdrowie Zbysecka i Jędrzejecka! 😀

P.S.2. I w piątek tyz bedzie piknie! Bo wte z kolei Józefickowe imieniny bedziemy świętować. Zdrowie Józeficka! 😀