Coby nie zostawić złego świadectwa

No! Wreście przecytołek ten Kapelusz na wodzie, co to go pon Bonowicz napisoł. O cym jest ta ksiązka? Ano jest to, ostomili, zbiór anegdotek z zycia najsłynniejsego góralskiego filozofa, jegomościa Tischnera z Łopusznej. Na mój dusiu! To juz drugi zbiór anegdot o tym hyrnym jegomościu! Pierwsym były Gawędziołki o profesorze Tischnerze pona Jana Fudali.* Ale cóz. Skoro jegomość telo śpasowoł, to jo sie nie dziwie, ze w jednej ksiązce te syćkie śpasy nie mogły sie zmieścić. Fto wie? Moze bedzie potrzebno jesce trzecio? Abo nawet cworto i piąto?

Tak w ogóle to nie wiem, cy wiecie, ze sam jegomość Tischner o swoim śpasowaniu gwarzył tak: Po mnie nic nie zostanie oprócz tych paru dowcipów.** Na mój dusiu! Nic? Przecie wiadomo, ze zostało! Barzo wiele zostało! Dlotego twierdzenie, ze poza dowcipami nic po nim nie zostonie, to był chyba jego najwięksy dowcip.

Skąd w ogóle ten tytuł Kapelusz na wodzie? Wielu z wos na pewno sie domyślo. Idzie ocywiście o te hyrnom Tischnerowom opowiastke o powodzi na Dunajcu. Nie bede jej tutok zbocowoł, bo zbocowołek juz we wpisie z 8 cerwca 2007 rocku. Opowiem za to inksom, tyz piknom, wycytonom w tej ksiązecce. Jest to podobno autentycno historia z casów PRL-u. Głównom bohaterkom jest tutok znajomo Tischnera, ftóro prowadziła na Głodówce kiosk spożywczy. Akurat był „kryzys kawowy” i w kiosku brakło kawy. Jakiś turysta z Warszawy zaczął się burzyć: „Jak to nie ma? Dlaczego nie ma?”. Przecież wiadomo było dlaczego… Więc właścicielka mówi: „Panie, widzieliście kiedy ziarenka kawy? Tam są takie rowki. No więc ten, co te rowki rzeźbił, umarł. No i nie ma kawy”.*** Barzo pikno historyjka! Humor góralski i barejowski w jednym! A cy prowdziwo? Cóz, godajom, ze w kozdej bojce kryje sie jakiesi ziarko prowdy. Dlotego w tej historii o kioskarce ziarek kawy mogło braknąć, ale ziarka prowdy – nie zabrakło na pewno.

Niemało pon Bonowicz zbocowoł o tym, co ksiądz profesor o inksyk księdzak gwarzył. A wiadomo, ze Tischner straśnie nie lubił łamać ósmego przykazonia (podobnie zreśtom jak pozostałyk dziewięciu). Dlotego kie w księdzowym środowisku działo sie cosi niedobrego, to godoł o tym wprost, a nie udawoł, ze syćko jest piknie. Ocywiście o tym, co złe, tyz umioł gwarzyć na wesoło. Kiesik na przykład pedzioł: Bywają księża, których nie należy pokazywać ludziom dłużej niż godzinę dziennie. A kie roz dziennikorz Gazety Wyborcej spytoł go: Co ksiądz powiedziałby ludziom, którzy przestają chodzić do kościoła, bo proboszcz kupił sobie mercedesa?, Tischner odpowiedzioł: Jestem tak tolerancyjnym, że jednocześnie podzielam dobry gust proboszcza i zdanie tych, którzy się mu sprzeciwiają. Ba zaroz potem pedzioł cosi jesce, chyba barzo woznom rzec: W kościele nie czcimy ani proboszcza z mercedesem, ani proboszcza bez mercedesa, tylko Pana Jezusa..****

Jest tyz w tym Kapeluszu na wodzie pikno opowieść księdza profesora ku przestrodze dlo tyk, ftórym barzo zalezy na dobrej opinii. Posłuchojcie.

Mój kolega, Jasiu Dukała, wiódł swojego czasu jako kapelan akademicki spory ze swoim proboszczem. Kiedy chodził po kolędzie, proboszcz kazał mu zapisywać uwagi dotyczące każdej odwiedzanej rodziny w kartotece. Jasiu kiedyś zapisał, że źle mówili o kazaniach księdza proboszcza. Biedny proboszcz przepisywał kilkadziesiąt stron tych kartotek, tak bardzo mu zależało, żeby nie zostawić o sobie złego świadectwa w historii.*****

Na mój dusiu! Ten probosc faktycnie był barzo bidny! I to wcale nie dlotego, ze musioł kilkadziesiąt stron poprzepisywać! W końcu nawet jeśli sie przy tej robocie strudził, to na pewno prędzej cy później mógł se odpocąć. Ale jego bida polegała na cym inksym. Bo tak mi sie widzi, ze mioł on trzy wyjścia. Najlepse było takie, coby postarać sie cosi w swyk kazaniak poprawić. Nawet pogodać z ludźmi, popytać ik, co im sie nie podobo. Moze wysłoby to tym kazaniom na dobre? A nawet kieby nie wysło, to jo se myśle, ze wierni i tak by docenili, ze probosc przynajmniej sie staro. Drugie wyjście było takie, coby nic nie robić. Nienajlepse, ale przynajmniej wiadomo, ze cas zrobiłby swoje. Kościelne kartoteki przykryłby w końcu kurz historii. Moze kiesi, w dalekiej przysłości, ftosi by je na kwilecke odkurzył. Ba nawet kieby poźreł na te notki o kiepskik kazaniak, to pewnie ino mruknąłby pod nosem „Aha” i zacąłby sukać jakik ciekawsyk informacji. Jednak ten probosc wybroł wyjście trzecie – najgorse. Bo cy jest mozliwe, coby w parafii nie dowiedziano sie, ze on tak pracowicie poprawioł kartoteki? Chyba nie. I dopiero musieli sie parafianie uśmiać! Wiadomo, jak to jest. Krucafuks! Domyślom sie, ze zacęli rozpowiadać o tym na lewo i prawo, syćkim blizsym i dalsym znajomym! I pewnie jesce przez wiele roków bedom rozpowiadali. W dodatku w kolejnyk opowieściak ilość przepisanyk przez probosca stron bedzie rosła – teroz jest ik kilkadziesiąt, ba niedługo bedzie kilkaset, a za jakisi cas – kilka tysięcy. Napytoł se ten ksiądz bidy. Oj, napytoł! Nie fcąc zostawić o sobie złego świadectwa, zostawi sakramencko złe. Heeej! Bo tak to jest, ze na pewno worce sie starać, coby sie nie skompromitować. Ba nie nalezy starać sie za barzo. Bo kie ftosi bedzie staroł sie za barzo, to nic w ten sposób nie osiągnie, ino bedzie mioł jesce gorzej. Hau!

* J. Fudala, Gawędziołki o profesorze Tischnerze, Warszawa 2002.
** W. Bonowicz, Kapelusz na wodzie. Gawędy o księdzu Tischnerze, Kraków 2010, s. 128.
*** Ibidem, s. 114.
**** Ibidem, s. 168-169.
***** Ibidem, s. 169-170.