Wyścig scurów

Felek znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi, wybudowoł pod Nowym Targiem nowom hurtownie. No bo biznes piknie sie Felkowi rozkrynco i na potrzeby tego rozkryncającego sie biznseu dotykcasowo hurtownia zrobiła sie za mało. No i piknie. Ta nowo hurtownia na pewno mi sie przydo. Podobnie jak ta staro sie przydawała. Wse mogłek noleźc w niej cosi, co było mi potrzebne a to do pracy naukowej, a to do działalności zbójnickiej, a to do róznyk inksyk celów. A w tej nowej, więksej – powinno być jesce więcej przydatnyk mi rzecy! Trza było ino jom zwiedzić, poznać jej zakamarki i sprawdzić, kany bedzie mozno zakradać sie tak, coby nie zostać przez zodnego cłowieka zauwazonym.

Pohybołek pod Nowy Targ, ku temu nowemu Felkowemu interesowi. Wesłek do środka – a tamok okazało sie, ze Felek mioł spotkanie z pracownikami.
– Jutro, jako juz wiecie, bedzie pikne otwarcie – godoł Felek. – A pojutrze bierecie sie syćka do roboty. Bedom tutok obowiązywały specjalne zasady.
– Jakie zasady? – spytali pracownicy.
– Wyścig scurów – oznajmił Felek. – Byłek niedowno na jednym spotkaniu biznesowym i tamok usłysołek, ze najwiękse zyski majom te firmy, ka wyścig scurów obowiązuje. A jo fce, coby ta hurtownia przynosiła zyski jak najwiękse!
– Ale sefie – zacęli śpekulować pracownicy – cy aby na pewno taki wyścig szczurów wyjdzie nom na dobre?
– Pewnie, ze tak! – zawołoł Felek. – Fto z wos bedzie w tym wyścigu najlepsy – temu bede dawoł najwiękse wynagrodzenie. Haj.

Tak Felek godoł, a jo posłek rozejrzeć sie po hurtowni. Ocywiście barzo ostroznie to robiłek, coby nifto mnie nie zauwazył. A kie juz sie rozejrzołek, to wysłek do pola. Traf fcioł, ze zauwazyłek jakiegosi scura, ftóry sukoł cegosi do jedzenia w ulicnym kosu na śmieci.
– A wy tu co, krzesny? Na ten wyścgi scurów zeście przysli? – zaśpasowołek.
– Jaki wyścig? – spytoł scur, wychylając łeb znad krawędzi śmietnika.
– Wyścig scurów, co to w tej tutok hurtowni bedzie – pedziołek. – Jej właściciel obiecoł, ze fto ten wyścig wygro, ten bedzie piknie nagrodzony.
Scur zeskocył ze śmietnika na ziem. Ocy mu błyskały.
– Naprowde taki wyścig bedzie? – zaciekawił sie. – A mój śwagier z Ludźmierza tyz bedzie mógł wziąć w nim udział?
– A niek se biere w nim udział, fto fce – odpowiedziołek. I pohybołek ku mojej wsi, bo właśnie przybocyło mi sie, ze niedługo mojo gaździna powinna ryktować obiad.

Ba na drugi dzień znowu ku Felkowej hurtowni sie wybrołek. Byłek ciekaw, jak on wyryktuje to otwarcie. Heeej! Wyryktowoł je piknie! Bo uznoł, ze coby hurtownia przynosiła dochód, to przydo sie dobro promocja. Cało impreza miała sie odbyć pod gołym niebem. Pogoda zreśtom piknie temu sprzyjała. Był to koniec października, a wte – jak pewnie bocycie – pikno złoto polsko jesień wierchowała w całym kraju. Na głównej bramie wjazdowej do hurtowni wisiała kolorowo wstęga. Na wprost bramy firma kateringowo poustawiała stoły, ftóre uginały sie pod cięzarem najrozmaitsego jadła: od polskiego bocku i schabu po zagranicnego homara i świeze ostrygi. Posilającym sie przygrywały na przemian jaze trzy orkiestry dęte: policyjno, wojskowo i strazacko. Sam Felek przybył udekorowony kilkunastoma medalami. Na cwartkowym jarmaku se je kupił. Na impreze zostali zaproseni znamienici goście: Felkowi partnerzy handlowi i rózne inkse wozne osoby, wśród nik przedstawiciel władz województwa małopolskiego. Zwykłyk gapiów tyz niemało tamok ściągło. Haj.

No i po paru piknyk przemówieniak najpierw jednego gościa, potem drugiego, a potem trzeciego Felek wręcył przedstawicielowi województwa malopolskiego wielkie nozyce i popytoł go, coby przeciął wisącom na bramie wstęge, dokonując w ten sposób symbolicnego otwarcia. Przedstawiciel zrobił to, o co Felek pytoł. Ciach! I juz były dwie półwstęgi zamiast jednej całej. Rozległy sie gromkie brawa. Syćkie trzy orkiestry rozem zacęły grać „Ode do radości”. Felek uchylił brame i pedzioł:
– Oto nowo duma lokalnego biznesu!
Zaroz potem… O, Jezusicku! Przez uchylonom brame cosi niesamowitego wysypało sie ze środka! Jak to cosi wyglądało? Na pierwsy rzut oka – była to tako wielko, saro, bezkstałtno masa. Po kwili jednak kozdy zorientowol sie, ze to… scury! Na mój dusiu! Kielo ik było? Kilka tysięcy? Kilkadziesiąt? Kilkaset? Za barzo sie beskurcyje wierciły, coby móc je policyć.

Scury rozbiegły sie na syćkie strony. Ludzie wpadli w panike i tyz fcieli rozbiec sie na syćkie strony, ba uciekając w róznyk kierunkak wpadali na siebie nawzajem. Syćka panikowali, jakby byli na tonącym Titaniku, a nie na zwkłej imprezie promocyjnej. Telo ino, ze tutok orkiestry nie grały, ino zacęły ciskać w scury swymi instrumentami. Niezbyt celnie zreśtom.
– Policja! – zawołoł przedstawiciel władz wojewódzkik zwracając sie ku grajkom z policyjnej orkiestry. – Niech policja coś z tym zrobi!
Ba policjanci pedzieli, ze oni som od łapania bandytów, a te scury to nie bandyci, ino prowdziwo wrogo armia, z wrogom armiom zaś powinno walcyć wojsko. Wojskowi na to pedzieli, ze to nie wrogo armia, ino klęska zywiołowo, a od walk z klęskami zywiołowymi som strazacy. Ba strazacy pedzieli, ze telo scurów to nie klęska, ino apokalipsa, a przed apokalipsom, to ino cud moze uratować. I wte Felek pewnie pozałowoł, ze opróc orkiestry policyjnej, wojskowej i strazackiej nie zaprosił jesce Armii Zbawienia. Moze ona – zgodnie z nazwom – zbawiłaby syćkik od tej niezwykłej inwazji?

Nagle w tłumie tyk sakramenckik gryzoni dojrzołek mojego znajomego, ze ftórym godołek dzień wceśniej.
– Na mój dusiu, krzesny! – zawołołek. – Co sie tutok dzieje?
– Jak to co? – odrzekł scur. – Przysli my na wyścig scurów, o ftórym sami zeście wcora godali.
– Ale skąd wos sie tutok wzięło jaz telo? – cudowołek.
– Cóz – odrzekł scur. – Pedziołek o tym wyścigu śwagrowi z Ludźmierza, śwagier z Ludźmierza pedzioł ujkowu z Rabki, ujek z Rabki pedzioł strykowi z Suchej Beskidzkiej, stryk z Suchej Beskidzkiej pedzioł ujnie z Myślenic… No i wieść sie rozesła i kapecke sie nos uzbierało.
– Krucafuks! – zakląłek. – No to widze, ze jesteście zupełnie jak ludzie. Bo tyz lubicie imprezy masowe.
– Skoro obiecono jest pikno nagroda… – pedzioł scur. – A tak przy okazji. Wiecie kany jest meta tego wyścigu?
– Meta? – zastanowiłek sie. – Krzesny, z tego, co jo wiem, w ludzkim pojęciu wyścig scurów to jest cosi takiego, ka zodnej mety nimo.
– Jak to nimo? – zdziwił sie scur. – Jak jest wyścig, to i meta musi być.
– No to spytojcie sie właściciela tej hurtowni – odrzekłek.
– A ka on? – spytoł scur.
Wskazołek na Felka.
– Dzięki, krzesny! – zawołoł scur i zwrócił sie do swyk kompanów. – Hybomy syćka ku temu miłemu ponu! On wie, ka jest meta tego wyścigu!

I zaroz syćkie scury rusyły ku Felkowi. Na mój dusiu! Ale go zaroz oblazły! Po jego portkak zacęły sie wspinać, po marynarce, nieftóre wlazły mu na głowe. Felek próbowoł je z siebie postrząsać, ale beskurcyje mocno sie trzymały.
– Panocku! Panocku! – wołały scury. – Nie bójcie sie nos! My fcemy ino wiedzieć, ka jest meta?
Jak sie pewnie domyślocie, Felek słabo zno język scurów. Więc zamiast kulturalnie odpowiedzieć, zacął sie drzeć:
– Ratunkuuuu! Pomocyyyy! Te ancykrysty fcom mnie zjeść!
E, bździny godoł. Wcale nie fciały. Ba i tak zrobiło sie niebezpiecnie, bo przecie Felek mógł dostać zawału! I taki miałby być koniec jego biznesowego imperium? Zol mi sie bidoka zrobiło. Postanowiłek go ratować.
– Hej, krześni! – zawołołek ku scurom. – Fcecie wiedzieć, kany jest meta wyścigu?
– No przecie ze fcemy! – odpowiedziały scury.
– No to poźrejcie na te stoły. – Wskazołek łapom na stoły, ka katering jedzenie poustawioł. – Widzicie to pikne jedzonko? To jest waso meta. A to jedzonko, to nagroda dlo najlepsyk.
– O, Jezusicku! – zawołały scury. – Jedzonko! Jedzonko! Telo jedzonka!
I wreście zostawiły Felka, coby ku jadłu pognać. Na mój dusiu! Nie minęła minuta, jak na stołak nie zostoł nawet najmniejsy okrusek! Takie to som zarłocne weredy!

No a kie juz syćko zjadły, to zawołały ku Felkowi „Dziękujemy!” (tego Felek ocywiscie tyz nie zrozumioł) i pohybały ku Ludźmierzowi, ku Suchej Beskidzkiej, ku Myślenicom… Kozdy ku swojemu domowi.

Ludzie pozirali na to syćko jak wryci. W końcu ochłonęli. Syćkim nagle sie przybocyło, ze kasi barzo sie śpiesom, więc podziękowali Felkowi za zaprosenie i jedni odesli, drudzy odjechali autami. Felek zostoł na pobojowisku sam. W końcu i on wsiodł do swojego nowego BMW i wrócił do wsi.

Ba następnego dnia nazod był w hurtowni, coby doglądnąć porządków po wcorajsej imprezie. No i przy okazji ftórysi z pracowników spytoł go, co z tym wyścigiem scurów? A Felek, kie to usłysoł, najpierw zrobił sie na kufie blady, potem zielony, a potem cyrwony i ryknął:
– Krucafuks!!! Ani słowa o scurak! Od dzisiok zabronione jest tutok syćko, co mo jakikolwiek związek ze scurami! Zrozumiano? A fto ino spróbuje cosi o wyścigu scurów zbocyć – ten zaroz wylatuje z roboty! Dyscyplinarnie!!!

Potem jesce z Felkowej gymby wysypało sie telo tak brzyćkik słów, ze kiebyk mioł je tutok powtórzyć, to musiołbyk przeinacyć Owcarkówke na bloga tylko dlo dorosłyk.

A widzieliście, co w takiej Wikipedii o wyścigu scurów pisom? Pisom to, ze ten wyścig to tako niekońcąco sie pogoń. No i jak widać – nie wse jest to prowda. Bo u Felka ta pogoń sie skońcyła. I to barzo sybko. Hau!

P.S.1 No mój dusicku! Nie wiem, jak to sie stało, ba poźrełek na wyryktowony przez Alecke kalendorz i odkryłek, cośmy zupełnie rocnice ślubu Jasiecka Juhasa przegapili, co to była 6 października! No to zaroz zaległe Jasieckowe zdrowie wypijom, bo obowiązkowo wypić je trza. Zdrowie Jasiecka! 😀

P.S.2. A co w najblizsym casie w tym kalendorzu widzimy? Aneckowe urodziny. We wtorek one bedom. A zatem – syćko jedno, cy po holendersku, cy po polsku – kie ten wtorek przyjdzie, trza bedzie zawołać: „Zdrowie Anecki!” i cosi piknego za jej pomyślność wypić. Haj 😀