Spisywac

I jak tam, ostomili, idzie u wos ten spis powsechny? Zdecydowaliście sie na komputrowy samospis cy wolicie pockać na gusowskiego spisywaca? W mojej wsi ludzie woleli spisywaca. No bo z komputrem to ani napić sie nie mozno, ani pogodać. A z zywym cłowiekiem – mozno jedno i drugie! Haj.

Nie musieli my długo cekać. Juz w poniedziałek spisywac pojawił sie w mojej wsi. Przyjechoł takim storym miemieckim autem. Mioł na sobie garnitur, nie najdrozsy moze, ale najtańsy tyz nie. W sumie to nawet na całkiem fajnego chłopa wyglądoł. Kie przybył do wsi, to najpierw zatrzymoł sie pod chałupom Wojtka Murzyna. Wysiodł z auta zabierając ze sobom taki mały komputerek, co to sie podobno hand-heldem nazywo. I po kwilecce zapukoł do drzwi.
– Dzień dobry – pedzioł, kie Wojtek mu otworzył – jestem rachmistrzem prowadzącym narodowy spis powszechny. Mogę wejść?
– A wejdźcie, panocku! Wejdźcie! – popytoł Wojtek.

Zaprowadził spisywaca do kuchni. Wskazoł mu krzesło przy stole, a potem wyciągnął z safki flaske gorzołki i dwa kieliski.
– Moze napijemy sie najpierw? – spytoł.
– Nie, nie, dziękuję, jestem przecież w pracy – odmówił uprzejmie spisywac.
– W pracy bedziecie dopiero wte, kie zacniecie zadawać mi pytania – zauwazył Wojtek. – A teroz jesce nie zadajecie. No to chyba mozecie sie kapecke napić? To jest barzo dobro gorzołka, panocku. Skostujcie. Nie pozałujecie.

Spisywac uznoł, ze właściwie Wojtek mo racje. No i wypili se po jednym kielisecku. A potem jesce po jednym.

Wreście spisywac wziął sie do roboty. Zadawoł Wojtkowi pytania, a Wojtek piknie odpowiadoł. Syćkie odpowiedzi zostały zapisane na komputerku. Kie spisywac skońcył, to podziękowoł Wojtkowi i poseł do swego auta. Zaroz podjechoł pod kolejnom chałupe. A była to chałupa Wincentego. Spisywac zapukoł do drzwi.
– Pokwolony – pedzioł Wincenty na widok gościa.
– Pokwo… to znaczy: dzień dobry – pedzioł spisywac. – Jestem rachmistrzem…
– A! Wiem, wiem! – Wincenty nie doł mu dokońcyć. – Wejdźcie, panocku! Popytocie, o co tam trza, ale najpierw – moze sie napijmy?
– Czy ja wiem? – wahoł sie spisywac. – Troszeczkę już wypiłem u pańskiego sąsiada.
– Ino jeden kielisecek, panocku! – nalegoł Wincenty. – Jeden kielisecek chyba wom nie zaskodzi?
– No, chyba nie – zgodził sie spisywac.

I wypili se po kielisecku. A ze jeden – jako zgodnie ukwalowali – nie zaskodzi, to wartko dosli do wniosku, ze drugi tyz nie powinien.

Ba potem juz spisywac piknie zabroł sie do pracy. Zacął zadawać Wincentemu pytania. Widać było przy tym, ze jest w barzo dobrym humorze, więc Wincenty był nawet wdzięcny Głównemu Urzędowi Statystycnemu, ze przysłoł do nasej wsi kogosi sympatycnego, a nie jakiegosi ponuroka.

Spisywac sprawnie sie uwinął i zaroz rusył ku następnej chałupie, ka miesko nas sołtys. Zapukoł zaroz do drzwi. Otworzyła mu sołtysowo.
– Dzień dobry – pedziała.
– Ah! Dzień dobry! Dzień dobry! – zawołoł radośnie spisywac. – Ślicznie dziś pani wygląda!
Sołtysowo przyjrzała sie podejrzliwie niepilokowi.
– Cy wy to jesteście moze akwizytorem? – spytała.
– A, nie zgadła szanowna pani! – Spisywac uśmiechnął sie od ucha do ucha. – Ja tu, kochaniutka, nie robię żadnej akwizycji, tylko spisik powszechny.
– To pon spisywac! – doł sie słyseć z głębi chałupy głos sołtysa. – Wpuść pona do środka!

No i sołtysowo wpuściła.
– Fcecie sie moze, panocku, cegosi napić? – od rozu zaproponowoł sołtys.
Spisywac sie zastanowił.
– Ja już coś piłem w dwóch poprzednich domach – pedzioł.
Wte sołtys uporł sie, ze i on musi gościa cymsi piknym pocynstować. No bo co? On, sołtys, miołby być gorsy od Wojtka Murzyna i od Wincentego? Byłby wstyd! W dodatku kie jest sie sołtysem, to nie wypado cynstować byle cym. Zaroz więc na stole pojawiła sie pikno whisky z samiućkiej Skocji. I popili se piknie.

A potem spisywac zacął zadawać sołtysowi pytania. Nie sło mu juz tak sprawnie, jako u Wojtka i u Wincentego. Furt mylił sie przy wprowadzaniu danyk do komputra, więc furt musioł cosik poprawiać. Ale w końcu zarejestrowoł syćkie sołtysowe odpowiedzi. I poseł do swego auta. Podjechoł ku następnej chałupie, ka miesko śwagier mojego bacy. Wylozł z auta, rusył ku drzwiom, ba po drodze potknął sie o jakisi kamyk i przez to polecioł do przodu i prasnął głowom w drzwi. Na scynście nie uderzył sie zbyt mocno. Po kwili drzwi sie otworzyły i stanął w nik śwagier mojego bacy, ftóry fcioł sprawdzić, co tak w jego drzwi prasło.
– O, witojcie – pedzioł śwagier. – Kim jesteście, panocku?
– Maj nejm is Bond! Dżejms Bond! – odpowiedzioł spisywac.
– Co takiego? – spytoł śwagier.
– Hahaha! Dał się pan nabrać! – zaśmioł sie spisywac. – Tak naprawdę jestem tu z polecenia Głuchego Obrzędu Sadystycznego, żeby spisać pana i pańskie gospodarstwo.
– A! Pon spisywac! Wejdźcie, panocku – popytoł śwagier.

No i spisywac weseł. W środku – jak sie okazało – był tyz mój baca, ftóry akurat wpodł do śwagra z wizytom.
– Właśnie mieli my sie tu napić Łąckiej Śliwowicy – pedzioł śwagier. – Moze napijecie sie z nomi?
– Ale ja… – zacął spisywac, ba nie dokońcył. – A właściwie to czemu nie! W końcu przysłał mnie tu GUS, a nie Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych!

I zaroz pikno flaska śliwowicki posła w ruch. Popili se we trzek, pogodali, ale spisywac nie zabocył, po co tutok przyseł. Zaroz uruchomił swój komputerek i pedzioł:
– A teraz chciałbym zadać parę pytań.
Ba zanim zadoł pierwse pytanie – chyciła go ckawka. Kie mu przesła, nasła go nagle wielko ochota na śpiewanie:
– Góraaaaaalu, czy ci nie żaaaaal! Góraaaaalu…
– Kocham wszystkich górali! – zawołoł, kie skońcył śpiewać.
Potem wstoł i wybośkoł mojego bace w oba policki.
– Tego drugiego górala też kocham! – I wybośkoł śwagra.
– I tego trzeciego też! – I jesce roz mojego bace wybośkoł.
– Barzo nom miło, panocku – pedzioł mój baca. – Ino cy nie powinniście juz sie wziąć za ryktowanie tego spisu?
– Może i powinienem, ale nie chce mi się – pedzioł spisywac.
Baca ze śwagrem nie fcieli jednak, coby cłek mioł kłopoty z powodu zaniedbania obowiązków. Więc postanowili pomóc mu te obowiązki wypełnić.

Spisywac wpisoł na komputerek dane uzyskane od śwagra, a potem popytoł o jesce kapecke śliwowicki. Cóz, gość to gość, nie wypadało odmówić. Więc dostoł jesce kielisecek. A potem poseł do auta i rusył z piskiem opon. Ino… rusył nie do przodu, ba do tyłu. Na mój dusiu! Niewiele brakowało, a wpodłby do potoka! Na scynście w ostatniej kwili sie zatrzymoł. Próbowoł otworzyć w swym aucie drzwi, ale jakosi mu to sie nie udawało. Więc w końcu opuścił sybe w drzwiak i zacął wychodzić przez okno. Kie wreście wyseł, skierował sie ku chałupie sołtysa.
– Panocku! Panocku! – zawołali z dala mój baca i śwagier, ftórzy stali przed chałupom i pozirali, co spisywac robi. – W tej chałupie wyście juz byli!
– Rzeczywyszcze – wymamrotoł spisywac. – Tylko czemu przedtem ta chałupa nie kiwała sze na boki, a teraż sze kiwa?

Baca ze śwagrem zrozumieli, ze kie spisywac bedzie pracowoł sam, to moze se bidok nie dać rady. Dlotego postanowili mu pomóc. Podbiegli do auta i posadzili spisywaca na tylnym siedzeniu. Śwagier tyz siodł z tyłu, baca zaś zajął miejsce za kierownicom. Auto rusyło. Zatrzymało sie przed chałupom stojącom koło chałupy śwagra. W tej chałupie obok miesko Janiela. Cało trójka wysiadła z auta. Spisywac chwioł sie kapecke na nogak, więc baca ze śwagrem chycili go na wselki wypadek z obu stron i tak syćka trzej podesli ku chałupie. Zapukali do drzwi i zaroz Janiela im otworzyła.
– A to co? – spytała zaskocono. Od rozu było widać, ze nie co dzień sie jej zdarzo, coby mój baca ze śwagrem jakiegosi przynapitego niepiloka ku niej przyprowadzali.
– Dżen dobry – odezwoł sie spisywac. – Ja tu robie szpisz.
– Co? Spisz? – zdziwiła sie Janiela. – Toście zabłądzili, panocku. Spisz jest nie tutok, ino po tamtej stronie Dunajca.
– Nicego nie rozumiecie, krzesno – pedzioł śwagier. – Ponu idzie nie o Spisz, ino o spis! Narodowy spis powsechny!
– No dobrze, ale co sie stało, ze musicie pona podtrzymywać? – próbowała dociec Janiela.
– A coście myśleli? – spytał baca. – Ze robota przy takim spisie jest lekko i przyjemno? Nic z tyk rzecy! To jest barzo cięzko praca! I dlotego właśnie pon jest juz zmęcony i ledwo stoi.

Wreście Janiela wpuściła spisywaca do środka. I piknym koniakiem go pocynstowała, bo ona przecie nie jest mniej gościnno niz inksi mieskańcy mojej wsi.

Wkrótce syćko, co GUS fcioł wiedzieć o Janieli i jej rodzinie, zostało piknie wprowadzone do komputerka. Spisywac rusył w dalsom droge. Dzięki pomocy bacy i śwagra jakosi posuwoł sie ze swom robotom do przodu. Baca ze śwagrem piknie pomagali mu iść. A kie juz nawet podtrzymywany nie mógł na nogak ustać – to baca broł go za ręce, śwagier za nogi i we dwók nosili do chałupy, do auta, a potem do kolejnej chałupy i znowu do auta.

A w kozdej z chałup spisywac dostawoł do wypicia cosi, co miało mniej lub więcej procentów. Nieftórzy cynstowali tyz jadłem. Ino Felek znad młaki nic nie doł, bo pedzioł, ze barzo chętnie by cymsi gościa pocynstowoł, ale niestety on, Felek, jest tak bidny, ze na nic go nie stać. Nie fcąc być jednak niegościnnym gotów był pozycyć spisywacowi kubek, do ftórego mozno se nabrać orzeźwiającej górskiej wody z pobliskiego potoka.

Kie wreście udało sie spisać syćkik ludzi we wsi, mój baca fcioł odwieźć spisywaca do domu.
– Kany mieskocie, panocku? – spytoł.
Ale odpowiedziało mu ino głośnie chrapanie. Baca próbowoł wroz ze śwagrem jakosi go dobudzić – ale nie dali rady. Cóz, ukwalowali, ze spisywac przenocuje w nasej chałupie. Przyjechali więc ku nom. Wnieśli tego śpiocha na piętro i połozyli na wyrku, w jednym z pokoi gościnnyk. A potem baca wroz z gaździnom posli spać, śwagier zaś wrócił do siebie.

Rankiem… bace i gaździne obudził straśliwy łomot. Oboje zerwali sie na równe nogi.
– Tsunami! – wykrzyknął bez namysłu baca.
– Eee, to chyba ino nas spisywac spodł z wyrka – pedziała gaździna. – Pódźmy na góre i obacmy.

No i zaroz baca z gaździnom pohybali na piętro. Tamok, w sieni, uwidzieli pona spisywaca. Właśnie wstawoł z podłogi i obiema rękami rozcieroł rzyć, na ftórom widocnie musioł przed kwileckom upaść.
– Co sie stało, panocku? – spytała gaździna.
Spisywac machnął rękom
– Próbowałem się powiesić. Znalazłem na strychu kawał sznura i chciałem się na nim powiesić. Ale sznur się zerwał i upadłem na podłogę.
Teroz dopiero baca z gaździnom zauwazywli, ze spisywac mo na syi pętle, a spod sufitu zwiso kawałecek urwanego śnura. Śnur przywiązony był do haka, ftórego baca wbił kiesik w sufit, coby wiesać na nim huśtawke dlo wnuków.
– Na mój dusiu! – zawołoł baca. – No to całe scynście, ze ten śnur sie urwoł! Chociaz to dziwne… Wydawało mi sie, ze on jest na telo mocny, ze bez trudu cłowieka udźwignie….

Cóz, mogłek bacy wyjaśnić, jak to było. A było tak, ze kot zauwazył, ze nas gość ryktuje sie do samobójstwa. Kie to zauwazył, zaroz ku mojej budzie pohyboł, coby mnie zaalarmować. Jo wte zawołołek mieskające w nasej sopie mysy i popytołek je, coby wartko pobiegły do chałupy i kie nas spisywac bedzie sie wiesoł, to one niek wartko śnur przegryzom.
– A ten kot tymcasem nie bedzie próbowoł nos chycić? – spytały bojaźliwie mysy.
– Cłowiek fce sie powiesić! Nimo casu na śpasy! – krzyknął kot. – Ale jeśli fcecie, to jo obiecuje, ze na cas akcji ratunkowej nie bede na wos polowoł.
I wte mysy pohybały do chałupy. I jako juz wiecie – piknie udało sie bidoka uratować. A ze baca i gaździna o nicym nie wiedzom – niekze ta. Wozne, ze pon spisywac dalej zyje!

– Co to w ogóle za pomysł, coby sie wiesać? – spytała mojo gaździna spisywaca. – Poźrejcie, kielo jo mom roków. I wcale mi sie jesce zywobycie nie znudziło! A wom, panocku, juz sie znudziło?
– Co to za życie! – westchnął spisywac. – Mało że dziś zbudziłem sie na nieprawdopodobnie paskudnym kacu, to jeszcze odkryłem, że wykasowałem na swym komputerze wszystkie dane, jakie wczoraj pracowicie zbierałem przez cały dzień! Nie wiem, jak to zrobiłem, bo wielu rzeczy z wczorajszego dnia nie pamiętam. Coś musiałem jednak sknocić. Skasowałem dosłownie wszystko!
– Nie turbujcie sie, panocku – pedziała gaździna. – Umiem ryktować piknom miksture na kaca. Zaroz sie lepiej pocujecie.
– Kac to pół biedy. Przejdzie prędzej czy później. – Spisywac nadal był niepociesony. – Ale co ze skasowanymi danymi? Mam jeszcze raz odwiedzić wszystkie domy w tej wsi? Tutejsi mieszkańcy są zbyt gościnni! To nie na mój organizm!

Spisywac ściągnął śnur ze swej syi i ze złościom cisnął go precki.
– Jeśli chcecie, gaździno, przyrządzić mi miksturę, to przyrządźcie. Ale trującą!
– Panocku, spokojnie – łagodnie przemówiła gaździna. – Nie musicie znowu obchodzić syćkik chałup. Wystarcy, kie pódziecie ino do Józki spod grapy.
– A kto to taki ta Józka? – spytoł spisywac.
– Józka, panocku, to ftosi, fto wie syćko o syćkik tutejsyk mieskańcak.
– Byli my u niej wcora przy ryktowaniu spisu – przybocył spisywacowi baca.
– I trza było, ojciec – gaździna ku bacy sie obyrtła – juz wcora Józke o syćko wypytać, a nie ciągać pona po całej wsi!
– No ale – odezwoł sie spisywac – takich na przykład numerów PESEL wszystkich dorosłych mieszkańców wsi to ona chyba nie zna?
– Panocku! – Gaździna sie oześmiała. – To racej wy nie znocie nasej Józki!

A potem popytała spisywaca na śniadanie. Po śniadaniu zaś zaprowadziła go ku Józce spod grapy. Było tak, jako gaździna godała – Józka umiała piknie odpowiedzieć na kozde pytanie dotycące dowolnego mieskańca wsi. Skasowane poprzedniego dnia dane zostały piknie odzyskane!

Potem gaździna popytała jesce spisywaca do nasej chałupy na obiad, a po obiedzie baca podarowoł gościowi piknego oscypka. Spisywac wsiodł do swego auta i opuścił nasom wieś w piknym humorze i pełen radości zycia. Haj.

Tak więc, ostomili, w mojej wsi – juz po spisie. A jeśli do wos przyjdzie jakisi spisywac? To jak go przyjmiecie? Cy okazecie mu tradycyjnom polskom gościnność? Jeśli fcecie – to mozecie ocywiście. Ale lepiej z umiarem jom okazujcie, z umiarem. Hau!