Walkiria na holi

Krucafuks! Niedowno znów wilki wokół nasej holi zacęły sie kryncić. Trza było wzmóc cujność i owiec staranniej pilnować. Roz jo i inkse owcarki – Dunaj, Harnaś i Modyń – uwidzieli te wilki pod lasem. Wte zawołali my ku nim:
– Owiecek by sie pojadło! Co?
– A wom Smadnego Mnicha by sie popiło! Co? – odpowiedziały na to wilki.
– Hehehe! – zaśmiołek sie wroz z pozostałymi owcarkami. – Popiłoby sie, popiło. Ba my mozemy wykraść nasemu bacy telo Smadnego Mnicha, kielo fcemy. A wy, weredy, ani jednej owiecki nie wykrodniecie, bo kie ino spróbujecie jakomsi tknąć – to zaroz bedziecie mieli bliskie spotkanie trzeciego stopnia z nasymi owcarkowymi zębami.
– Hahaha! – zaśmiały sie z kolei wilki. – Wcale nie mozecie wykradać bacy telo Smadnego, kielo fcecie. Bo kiebyście wykradli za duzo, to baca zacąłby cosi podejrzewać.

Krucafuks! Nie mozno było zaprzecyć, ze ancykrysty miały racje.

– No, niby moglibyście hipnąć po to piwo na Słowacje – godały dalej wilki – ino fto bedzie wte owiec pilnowoł? Hehehe!
– No właśnie. Fto? – westchnął Dunaj.
– No właśnie – westchnął Harnaś.
– No właśnie – westchnął Modyń.
– No wła… – fciołek tyz westchnąć, ba nagle cosi przysło mi do głowy. – Pockojcie, krześni. A moze dałoby sie zrobić tak, coby owce umiały same sie przed wilkami obronić? Wte one byłyby bezpiecne, a my mogliby chodzić na Słowacje po Smadnego.
– A niby jak te owce miałyby sie bronić przed wilkami? – spytoł Dunaj.
– Ostońcie na holi i popilnujcie stada – pedziołek. – Jo pohybom w dół i cosi przyniese.

No i pohybołek w dół. Zakrodłek sie do hurtowni Felka znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi. Wyniesłek stamtela piknego iPoda. Potem zakrodłek sie do komputra w mojej chałupie i na tego iPoda wgrołek „Cwał Walkirii” pona Wagnera. No i nazod na hole wróciłek.

– Co fcecie z tym zrobić, krzesny? – spytali mnie Dunaj, Harnaś i Modyń, kie uwidzieli, co ze sobom przyniesłek.
– Obacycie – pedziołek. – Zrobimy eksperyment.

Wybrołek najsłabsom owiecke w stadzie mojego bacy. Włozyłek jej iPodowe słuchawecki do usu. Sam iPod zawisnął na śnurecku pod jej syjom i wisioł na telo nisko, coby owiecka mogła bez więksego trudu sięgnąć doń przednim kopytkiem. A potem zabrali my jom w las. Ino Modyń zostoł na holi, coby pilnować reśty owiec i w rozie potrzeby donośnym wyciem wezwać nos nazod.

Posli my ku takiej małej polance, na ftórej nojdowało sie mnóstwo wilcyk śladów. Beskurcyje musiały tamok cynsto chodzić. Kazali my owiecce stanąć na środku polanki.
– Teroz słuchojcie, krzesno – pedziołek. – Dunaj, Harnaś i jo ukryjemy sie za jałowcami, a wy paście sie tutok piknie. Kie uwidzicie, ze zblizajom sie wilki, wciśnijcie kopytkiem ten przycisk.
– A nie zjedzom mnie te wilki? – spytała bojaźliwie owca.
– A cy my, owcarki, choć roz pozwoliły wilkom zjeść owiecke z nasej holi? – spytołek.
– No… nie – musiała przyznać owca.
– No to teroz tyz nie zjedzom – pedziołek. – Zreśtom bedziemy cały cas pozirać na wos zza tyk jałowców. Jeśli zacnie sie dziać cosi niedobrego – przerwiemy eksperyment i pohybomy ku wom z pomocom.
Owca – choć niechętnie – zgodziła sie zrobić to, o co jom pytołek. Ustawiłek iPoda tak, coby „Cwał Walkirii” mógł sie włącyć za jednym ino wciśnięciem odpowiedniego przycisku.

No a potem wroz z Dunajem i Harnasiem ukryłek sie za jałowcami. Owca zaś ostała na środku polany. Nagle – poculi my zapach zblizającyk sie wilków. Na scynście wiater wioł od nik ku nom – tak więc one z kolei nasego zapachu pocuć nie mogły. Kwadrans nie minął, jak te weredy pojawiły sie na polanie. Całe stado!

– Na mój dusiu! – zawołoł jeden z wilków. – Widzicie to, co jo?
– Widzimy – pedzioł inksy. – Pikno owiecka! Samiućko! I zodnyk owcarków!
– No to – głos zabroł przewodnik wilcego stada – ponie i ponowie, zyce syćkim smacnego i… do ataku!
– Do atakuuuu! – zawyły wilki i pohybały ku nasej owcy.

Owca zaś poźreła przerazono – i w uciekaca!

– Co ta sietniocka robi! – zeźliłek sie. – Miała włącyć „Walkirie”!
– Obawiom sie, krzesny – pedzioł Harnaś – ze nic nie włący, bo za barzo spanikowała.
– Eksperyment sie nie udoł – stwierdził Dunaj – rusojmy wartko, bo zaroz jom pozrejom.
– Rusojmy – zgodziłek sie.

Wyskocyli my zza jałowców i pognali za wilkami. Owca tymcasem wbiegła w las. Jaz dziwne, ze w biegu nie zgubiła tego iPoda. Bidocka pędziła co sił w nogak. Wystrasyła przy tym jakiegosi kruka, ftóry akurat stołowoł sie przy jakiejsi padlinie. Kruk poderwoł sie do wierchu i niefcący trącił skrzydłem wisącom na smrekowej gałęzi syske. Syska sie urwała i spadła na przycisk na owieckowym iPodzie, a spadając – piknie włącyła ten „Cwał Walkirii”.

Co było dalej? Ano to, ze dźwięki „Cwału” pohybały wartko po cienkik przewodzikak ku usom owiecki. Z usu pohybały do mózgu, a z mózgu – rozesły sie po całym organizmie. I wte naso owca… nagle obyrtła sie przodem ku goniącym jom wilkom. Poźreła niesamowicie dzikim wzrokiem. Zgrzytła zębami, jaz posły iskry.

– Meee!!! – zawołała. Ale trza wom wiedzieć, ostomili, ze to „Meee” wcale nie zabrzmiało jak rozpacliwy jęk bezbronnej zywinki. Racej przybocowało ryk lwa.
Owca pohyliła łeb, tupła gniewnie przednim kopytkiem i po kwilecce… PRASK!!! Uderzyła głowom w najblizsego wilka. Wilk zawył i poturloł sie na pędzącom za nim reśte stada. I zaroz całe to stado poprzewracało sie na ziem.
– O, Jezusicku! Co to było? – spytały zdziwione wilki pomału podnosąc sie z ziemi.
A owca, ftórom cały cas zagrzewoł do boju hyrny utwór pona Wagnera, podbiegła ku nim, zębami chyciła jednego z nik za kark, a potem zakrynciła nim i rzuciła do wierchu.
– Ratunkuuu!!! – zawołoł przerazony wilk, będąc kwilowo zywym dowodem na to, ze nie ino nietoperze mogom być ssakami latającymi.
Zaroz jednak wylądowoł u stóp nasej owcarkowej trójki.
– Witojcie, krzesny! – zaśmioł sie Harnaś. – Jak tam wom idzie dzisiejse polowanie?
– Krucafuks! – zawołoł wilk. – Godojcie, co to za owca? Z hodowli pona Chucka Norrisa cy jak?

Tymcasem owiecka podbiegłu ku nom i temu wilkowi.
– Nadal fcecie mnie zjeść, krzesny? – spytała.
– J-jo? – wilk sie zająknął. – Jo tutok przysłek ino na borówki! Ale właśnie mi sie przybocyło, ze jest tako polana, ka tyk borówek rośnie więcej. Więc wyboccie syćka, ze wos pozegnom, ba straśnie mi sie tamok śpiesy. Dowidzenia!
– Tak, tak, nom tyz sie śpiesy do tyk borówek – pedziały pozostałe wilki. – Dowidzenia, dowidzenia…

I pohybały jaz sie za nimi kurzyło. Na mój dusicku! Eskperyment piknie sie udoł! Pon Wagner umioł wydobyć z bezbronnej owiecki więcej męstwa, niz sie tego spodziewołek! No to wreście my, owcarki, bedziemy mogły chodzić se na Smadnego Mnicha bez obawy, ze stadu nasego bacy stonie sie jakosi krziwda.

Wkrótce znowu zakrodłek sie do hurtowni Felka. Pohybołek tamok pare rozy i w sumie wyniesłek stamtela telo iPodów, kielo jest owiec na nasej holi. Ocywiście na kozdego iPoda piknie wgrołek ten „Cwał Walkirii”. Naucyłek owce, jak trza to urządzenie obsługiwać, coby w rozie zagrozenia ze strony wilków włącyć se ten utwór.

No i niebawem Harnaś, Dunaj, Modyń i jo posli se na Słowacje, zostawiając na holi owiecki uzbrojone w iPody z „Walkiriom”. Na tej Słowacji zaprzyjaźnione slovenske čuvače, co to som barzo bliskimi krewnymi owcarków podhalańskik, zabrały nos na zaplece takiej jednej piknej piwiarni, nalezącej do słowackiego wspólnika Felka znad młaki. Heeej! Ale myśmy se tego Smadnego tamok popili! Cały wtorek my tamok przesiedzieli. Siedzieli i wiedzieli jedno: bardziej worce być owcarkiem niz jakomkolwiek inksom zywinom, z cłowiekiem włącnie. Haj.

We środe rano kapecke zackniło sie nom za nasom holom, za bacom, za juhasami, no i za owieckami tyz. Podziękowali my čuvačom za pikny pocęstunek i rusyli ku nasym Gorcom. Po paru godzinak byli my juz nazod na holi. A tamok… Krucafuks! To co cośmy uwidzieli, przechodziło zarówno ludzkie, jak i owcarkowe pojęcie! Owce – zamiast trzymać sie w stadzie, jak nakazuje starodowny owcy zwycaj – pasły sie kozdo, kany fciała! Jedno na jednym skraju holi, drugo na drugim, trzecio przy ślaku na Turbacz… Baca i juhasi siedzieli zrezygnowani pod bacówkom. Wyglądało na to, ze przez cały wcorajsy dzień próbowali jakosi nad tym stadem zapanować, ba nie dali rady i w końcu sie poddali. No, krucafuks! Dobrze ześmy juz wrócili z tej Słowacji. Trza bedzie zaroz przywrócić tutok pikny porządek.

Pohybali my ku baranowi-przewodnikowi stada. Posł sie spokojnie. W usak mioł słuchawki, a popod jego syjom wisioł iPod, ftórego jo sam mu niedowno podarowołek. Wyglądało na to, ze sie z tym ustrojstwem nie rozstawoł. Podobnie jak pozostałe owce.

– Krzesny! – zawołołek groźnie ku baranowi.
– Cego? – spytoł baran, ftóry najwyraźniej ani kapecke nie przestrasył sie mojego groźnego głosu.
– Co sie tutok dzieje? – spytoł Modyń.
– Nic – padła odpowiedź. – Nic opróc tego, ze teroz owce tutok wierchujom. Nie ludzie, nie wy owcarki, ino owce.
– Przecie tutok zrobiła sie jakosi anarchia! – zauwazyłek. – Dojecie chociaz bacy mleko na oscypki i bundza?
– Moze dojemy, a moze nie – odrzekł baran i obyrtnął sie ku nom rzyciom, dając do zrozumienia, ze nimo ochoty dalej z nomi godać.
– Koniec świata! – zawołoł Dunaj. – Te głuptoki fcom zniscyć tutejsom wielowiekowom tradycje pasterskom!
– Nicego nie zniscom – pedzioł Harnaś. – Zaroz je syćkie nazod do stada zagonimy.
– Co zaroz zrobicie? – spytoł zaciekawiony baran-przewodnik odwracając głowe ku nom.

A po kwilecce włącył se te sakramenckom „Walkirie” na swym iPodzie i – zaatakowoł nos! Na mój dusiu! Nie mieli my zodnyk sans! Tego jesce w historii Podhola nie było: śtyry owcarki musiały uciekać przed jednym baranem! Jaz na skraj lasa nos pogonił i dopiero tamok sie zatrzymoł.

– Mocie jesce cosi do powiedzenia? – spytoł.
– Pockojcie, weredo! – warknąłek. – Myślicie, ze bedziecie sie mogli w nieskońconość dopingować tom „Walkiriom”? Hahaha! Kie baterie sie wom w tyk iPodak wycerpiom, to wase wierchowanie sie skońcy.
– Pódźcie za mnom – spokojnie pedzioł na to baran.

Zaprowadził nos w miejsce, ka rosły gęsto młode smrecki. Poźreli my pomiędzy te smrecki, a tamok – krucafuks! – było schowanyk pare pudeł zapasowyk baterii do iPodów! Nie moge zaprzecyć, ze byłek pod wrazeniem.

– Wystarcy tego do Świętego Michała – triumfowoł przewodnik owcego stada. – A coście myśleli? Ze wy owcarki mozecie wykradać rózne rzecy z Felkowej hurtowni, a my owce nie?
– Nojdziemy na wos sposób! – zawołoł Harnaś. – Wykrodniemy Felkowi iPody dlo siebie, tyz zacniemy słuchać tej „Walkirii” i wte bedziemy równie walecni jako wy!
– Ale wos jest ino śtyrek, a nos owiec – śtyrysta – zauwazył baran. – Nic wom ta „Walkiria” nie pomoze.

Spuściłek bezradnie łeb. Pozostałe owcarki tyz. Baran wierchowoł.
– Odkąd my, owce, radzimy se z wilkami same, to wy nie jesteście juz nom potrzebni – godoł dalej. – Mozecie wracać do wsi, bo na holi nie potrzeba takik darmozjadów jako wy.
Zamecoł dumnie, obyrtnął sie i wrócił tamok, ka przed kwileckom sie posł.

– No toście wymyślili, krzesny, z tom „Walkiriom” – pedzieli do mnie z wyrzutem Dunaj, Harnaś i Modyń.
– Przepytowuje piknie – pedziołek skrusony. – Krucafuks! Ze woda sodowo straśnie uderzo do głowy ludziom – to wiedziołek. Ale ze zywinie tyz – tego dowiaduje sie dopiero teroz.

Cóz. Na hole nie było co wracać. Rusyli my ku Nowemu Targowi. Nie dlotego, zeby Nowy Targ był nasym celem, ino dlotego, ze kasi trza było póść. Sli my przed siebie. Dosli do Bukowiny Waksmundzkiej. Stamtela był pikny widocek na Tatry. Ba zoden z nos nie był w nastroju do podziwiania piknyk widocków.

– Eh, gorzej juz chyba być nie moze – stwierdził w pewnej kwili Modyń.
– Jo se myśle, ze moze – pedziołek.
– Cyzby? – spytoł Modyń.
– Bajuści – pedziołek. – Moze jesce padać dysc.

I w tej kwilecce – jak nie lunęło! To było prowdziwe oberwanie chmury! No, krucafuks! Mało ze zostali my wygnani z holi, mało ze lało, to jesce niefcący wyryktowołek plagiat z filmu Młody Frankenstein !*

Pokiela sie nie wypadało, sli my w strugak ulewnego dyscu. Ale – jak to godajom – nimo tego złego, coby na dobre nie wysło. A co z tego dyscu wysło dobrego? Zaroz wom powiem.

Kie dotarli my do Długiej Polany nad Kowańcem, to nagle dogoniła nos najsybso owca w stadzie mojego bacy.
– Ratujcie, krześni! Ratujcie! – wołała zdysano. – Wilki nos atakujom!
– No i co z tego, ze atakujom? – spytoł Harnaś. – Przecie mocie te swoje iPody z „Cwałem Walkirii”.
– Juz nie momy! – padła dramatycno odpowiedź. – Nie momy! Kie spodł ten wielki dysc, to cosi niedobrego z tymi nasymi iPodami sie stało. Przestały działać!

Na mój dusiu! Zwarcie! W tej ulewe iPody musiały przemoknąć i zrobiło sie w nik zwarcie! I dlotego sie popsuły! No to sami widzicie, tegorocne lato moze i jest jaz za barzo dyscowe, ale jednak z dyscu som tyz rózne pozytki: roślinki dzięki niemu rosnom, pon Gene Kelly moze dzięki niemu śpiewać i tańcyć, no i dzięki niemu tyz pojawiła sie sansa na przywrócenie porządku na nasej holi!
– A kany pozostałe owiecki? – spytoł Dunaj.
– Zaroz tu przybędom – pedziała owca. – Jo tu dobiegłak pierwso, bo jestem najsybso w stadzie.

Nie trza było długo cekać, jaz reśta stada tyz do Długiej Polany dobiegła.
– Pomocy! Pomocyyy!!! – wołało stado rozpacliwie, a najgłośniej to wołoł baran-przewodnik. Juz fciołek wygłosić mu wykład moralizatorski, ale zaroz za owieckami pojawiły sie wilki. Nie było więc casu na wykłady. Trza było najpierw spełnić odwiecny owcarkowy obowiązek.

Wilki – zakwycone, ze zaroz piknie se pojedzom – jakosi nos owcarków nie zauwazyły.
– Juz nom nie uciekniecie! – zawołały ku owcom. – Momy wos!
– A my momy wos – odpowiedzieli na to Dunaj, Harnaś, Modyń i jo. I wbiegli my wartko pomiędzy wilki a owiecki.

Wilkom opadły scęki. Teroz dopiero uwidziały nasom owcarkowom kompanie. Po kwilecce jeden z nik odzyskoł mowe i pedzioł do pozostałyk:
– Wiecie co? Przybocyła mi sie jesce jedno polana, ka rosnom barzo pikne borówki. Moze pohybomy tamok?
– Dobry pomysł – pedziały pozostałe wilki. – Borówki som barzo zdrowe, zawierajom duzo witaminy C, to nimo co tracić casu, ino trza tamok wartko hybać.

I po kwilecce te weredy uciekły tak sybko, jakby miały w rzyciak silniki odrzutowe od F-16.

Na mój dusiu! Ale owiecki były nom wdzięcne! Dziękowały i dziękowały. A baran-przewodnik pedzioł, ze osobiście bedzie dlo nos Smadnego Mnicha wykradoł. W tyk okolicnościak – znowu nie wygłosiłek swego moralizatorskiego wykładu. A, niekze ta. Co by nie godać – to przecie nie owce wpadły na pomysł z tymi iPodami, ino… no, wiadomo fto.

I tak oto, ostomili, zycie na nasej holi wróciło do normy. Syćko jest tak, jako drzewiej było: owiecki piknie sie pasom, wilki piknie na te owiecki polujom, ale zodnej upolować nie mogom, bo my owcarki im na to nie pozwalomy. Hau!

P.S.1. No i trza tutok w Owcarkówce więksy zapas Smadengo Mnicha na najblizsom sobote załatwić. Bo w te sobote Basiecka sie nom urodzi. Zdrowie Ostomiłej Jubilatki! 😀

P.S.2. Dodatkowo jesce trza załatwić Smadnego na ugoscenie w Owcarkówce nowego wędrowca – Tomecka. Powitać piknie! 😀

* Na wselki wypadek doje tutok dialog z tej scenki (stela):
Dr. Frederick Frankenstein: What a filthy job (Paskudno robota).
Igor: Could be worse (Mogło być gorzej).
Dr. Frederick Frankenstein: How? (Jak?)
Igor:: Could be raining (Mogło padać).
I w tej kwilecce zacyno lać jak z cebra.