Nowo pralka dlo Jaśkowej

To było jakisi cas temu. Siedziołek se na holi, kie zupełnie nieocekiwanie przyseł ku mnie ze wsi kot mojej gaździny.
– Witojcie, krzesny – pedziołek. – Cemuście tutok przysli?
– Starej Jaśkowej popsuła sie pralka – pedzioł kot. – I to akurat, kie gwarancja sie skońcyła! Krucafuks!
– Krucafuks! – powtórzyłek po kocie, bo zodno trafniejso wypowiedź nie przychodziła w tej kwili mi na myśl.

Staro Jaśkowo, co to jest najbidniejso w mojej wsi, miała te pralke od dwók roków. A wceśniej – nie miała zodnej. Syćko prała ręcnie. Ba Jaśkowo robiła sie coroz starso – a sił jej nie przybywało. No i dwa roki temu mojo gaździna wpadła na pomysł, coby cało wieś zrobiła zrzutke na automatycnom pralke dlo bidocki. I tak sie stało – zrzuciła sie cało wieś. Cało – z wyjątkiem Felka znad młaki, co to jest u nos najbogatsy. Kie ino zrzutkowo akcja sie zacęła, Felek kasi zniknął. Zwycajnie przepodł jak kamień w wode! Ludzie juz nawet fcieli zgłosić zaginięcie na policje, ba kie ino dutki na pralke uzbierano i zrzutka sie skońcyła – Felek nagle piknie sie odnalozł. Pralke kupiono i zaroz dostarcono jom Jaśkowej. Jaśkowo wprowdzie nie fciała tak drogiego prezentu przyjąć, ba mojo gaździna w końcu jom przekonała. Heej! Bo ka diabeł nie moze – tam babe pośle, a ka baba tyz nie moze – tam pośle babe scególnom, cyli mojom gaździne na przykład. No i od tej pory Jaśkowo nie musiała juz męcyć sie praniem ręcnym. Jaz do dzisiok…

– Nie myślicie, krzesny, ze przydałoby sie Jaśkowom jakosi poratować? – spytoł kot.
– Jo myśle, ze nie bedzie źle – pedziołek. – Ludzie we wsi chyba pomogom jej to naprawić? Abo zrobiom zrzutke na nowom pralke.
– Jaśkowej nie znocie cy jak?! – zawołoł kot. – Jak ludzie majom jej pomóc, kie ona nikomu sie nie przyzno, ze potrzebuje pomocy? Ino zywina we wsi wie o jej kłopocie. Ludzie – nie wiedzom nic. A zanim sie dowiedzom, to tyźnie upłynom! Abo nawet miesiące!
– Co prowda, to prowda – zgodziłek sie z kotem. – Ale juz wiem, co zrobimy. Zakrodniemy sie do Felka i zabieremy mu telo dutków, kielo bedzie trza na nowom pralke. Potem podrzucimy te dutki Jaśkowej.
– Pomysł do rzyci – pedzioł kot. – Przecie Jaśkowo, kie te dutki uwidzi, to pomyśli, ze ftosi je zgubił. I zaroz odwiezie je na policje abo do biura rzecy nolezionyk w Nowym Targu. Jesce sie na autobus do tego Nowego Targu wykostuje.
– Tyz prowda – pedziołek i pomyślołek kwilecke. – Juz wiem! Wykradzione Felkowi dutki wsadzimy do koperty, a do tyk dutków załącymy pismo, niby od KRUS-u. No i w tym piśmie napisemy, ze KRUS pomylił sie w wyliceniu naleznej Jaśkowej emerytury rolnicej, więc w kopercie nojduje sie sprawiedliwy zwrot nalezności.
– No… – mruknął kot – kie tak zrobimy, to jest sansa, ze Jaśkowo te dutki przyjmie.

Tak więc plan był gotowy. Popytołek owcarki na holi, coby dobrze pilnowały owiecek, kie mnie nie bedzie i wroz z kotem pohybali my do wsi. A potem zakradli my sie do Felkowej chałupy. Felek siedzioł w środku, ale na scynście pochłonięty był oglądaniem Pogody dla bogaczy na di-wi-di i na nic inksego nie zwracoł uwagi. Wroz z kotem zacęli my węsyć po izbak, przeglądać rózne suflady i inkse schowki w posukiwaniu jakiejsi gotówki. Ale krucafuks! Gotówki nika nie było! Cy ten Felek zgłupioł? Syćkie dutki w banku trzymo? A jeśli jego bank zbankrutuje, to wte co zrobi?

Noleźli my jeden wielki sejf. Moze tamok były jakiesi pikne banknoty? Ino jak ten sejf otworzyć? Widziołek ino jedno rozwiązanie: trza popytać jakiegosi konia we wsi, coby pomógł nom wyciągnąć to wielkie zelazne pudło do pola, a następnie do lasa. Potem mogłek wykraść z Felkowej hurtowni kapecke petard, ftóre Felek kozdego roku tuz przed Sylwestrem sprzedoje. Z petard mozno by wydobyć proch, podłozyć pod sejf, podpalić i zaroz sejf ten piknie stołby przed nomi otworem.

Ledwo obmyśliłek ten pikny plan – odezwoł sie dzwonek do drzwi wejściowyk. Felek pohyboł otworzyć.
– Fto to moze być? – spytoł kot.
– Nie wiem – pedziołek – ale jeśli ftosi w interesak, to Felek moze fcieć poźreć do sejfu. Schowojmy sie lepiej w inksej izbie.

No i pohybali my do inksej izby. Trafili my do takiej, ka nojdowało sie całe mnóstwo wypchanej zywiny. To były niby trofea myśliwskie Felka. Ba tak naprowde to Felek kupił je od inksyk polowacy. I udawoł, ze to on to syćko upolowoł.

Usłyseli my, jak Felek otwiero drzwi.
– Gud morning – doł sie słyseć głos Felka, widocnie gość wyglądoł na cudzoziemca. – Du ju spik inglisz?
– Jes, aj du – odpowiedzioł gość. – Ale po polsku też gadam. Bo ja chętnie uczę się języków krajów, które odwiedzam. A żeby lepiej opanować wasz język – to dziesięć razy Trylogię pana Sienkiewicza przeczytałem!

Trza przyznać, ze ten cudzoziemiec wprowdzie gwarzył z lekkim akcentem, ale jednak całkiem piknie ten nas polski język opanowoł.

– Jam przybył do tej waszej Rzplitej w pewnej osobliwej sprawie – godoł dalej nieznajomy. – A gdym do tutejszej wsi zajechał, to koło tutejszej karczmy, natknął żem się na grupkę kmieciów. I gdym im swą sprawę przedstawił, oni mi doradzili, bym zwrócił się właśnie do waćpana.

Co? Do waćpana? Na mój dusiu! Ten cłek chyba faktycnie z dziesięć rozy Sienkiewiczowskom Trylogie przecytoł!

– Nie przedstawiłem się jeszcze – pedzioł cudzoziemiec. – Jam jest Ruben van Filantroop, milioner z Holandii. Przed kilku laty uznałem, że dość już pomnażania fortuny – czas się z innymi swym majątkiem podzielić. Zacząłem więc wspierać ludzi biednych…
– Wspierocie bidnyk, panocku?! – zawołoł Felek. – To barzo piknie! Bo wiecie, co? U mnie to ostatnio nie najlepiej z dutkami.
– Dutkami? – Usłysołek selest kartek. Pewnie pon van Filnatroop wyciągnął z kieseni jakisi słownik polsko-holenderski, coby sprawdzić w nim, co to som „dutki”.
– Po holendersku to bedzie „Geld”, panocku – pedzioł Felek, bo on słowo „dutki” to zno chyba we syćkik językak świata.
Ba Holender, zajęty wertowaniem słownika, jakosi nie zwrócił uwagi na to, co Felek pedzioł.
– Nieważne – odezwoł sie w końcu. – Chciałem w każdym razie waćpanowi rzec, że wspieram też różne placówki kulturalne. Na przykład muzea. Po świecie jeżdżę, osobliwości najrozmaitsze skupuję i potem muzea nimi obdarowuję. I jam w tej sprawie tutaj właśnie przybył. Czy waćpan posiadasz może, jakąś niepowtarzalną polską osobliwość, którą mógłbym holenderskiemu muzeum podarować? Godziwie zapłacę.
– Godziwie? – zainteresowoł sie Felek. – A to zaroz cosi sie, panocku, nojdzie. Wejdźcie do środka.

No i zaroz było słychać, jak Felek wroz z tym gościem, co to językiem z Trylogii godoł, wchodzom do chałupy.
– O! Poźrejcie na to – pedzioł Felek. – Pikny góralski kapelus. Moze to byście kupili?
– Hmmm… – zastanowił sie Holender. – Kapeluszy tom już wiele podczas swych wojaży nazwoził. Kapelusze kowbojskie, kapelusze tyrolskie, sombrera… Nie masz może waszmość jakiejś innej osobliwości?
– Mom, mom – odpowiedzioł Felek. – O, moze tako ciupaga? W holenderskik muzeumak pewnie nie mocie takiej ani jednej?
– Przebóg, waszmość! – zawołoł pon van Filantroop. – Toż to narzędzie przemocy! Prędzej na pal nadziać się pozwolę, albo strzałą tatarską dam się przebić, aniżeli narzędzie takie wręczę komuś w darze!
Felek próbowoł przekonać gościa, ze ciupazka to moze i jest narzędzie przemocy, ale piknej przemocy, zbójnickiej. Pon van Filantroop uporł sie jednak, ze ciupagi nie kupi i ślus.

Wte Felek pokazoł Holendrowi oscypka. Ten skostowoł i piknie sie zakwycił. Pedzioł jednak tak:
– Smak tego sera jest iście niebiański. Ale właśnie dlatego nie mogę go kupić. Zanim do muzeum bym go dowiózł, wszystek bym zjadł!
– Krucafuks! – zaklął Felek, bo chyba zezłościła go kapecke wybredność gościa. – Nie sukojcie, panocku, słowa „krucafuks” w słowniku, bo chyba go tamok nimo. Pockojcie, pokoze wom inkse osobliwości.

No i Felek chodził z ponem van Filantroopem po chałupie i próbowoł zainteresować go kierpcami, malunkami na śkle, storymi gęślami… Ale to syćko ciągle nie było tym, co pon van Filantroop mógłby fcieć kupić.

– Krzesny – odezwołek sie tymcasem do kota. – Felek moze w kozdej kwili wejść z tym ponem do tej izby, we ftórej jesteśmy my. I co wte zrobimy? Przez okno nie uciekniemy, bo zakratowane.
– Mozemy sie schować za ftórymsi z tyk tutok wypchanyk zwierząt – pedzioł kot.
– Wy sie schowocie, bo jesteście nieduzi. Ba co ze mnom? – spytołek.
Kot rozejrzoł sie po izbie.
– Połózcie sie na wisącej na ścianie głowie jelenia – pedzioł. – Kie Felek z tym Holendrem tutok wejdom, to pomyślom, ze na tej głowie jest ino grubo warstwa downo nie zamiatanego kurzu.

Cy owcarka podhalańskiego mozno pomylić z grubom warstwom kurzu? Nie było casu, coby sie nad tym zastanawiać. Felek z ponem van Filantroopem w kozdej kwili mogli tutok wejść. Nie łatwo było wgramolić sie na te głowe jelenia. Ba wroz z kotem podsunęli my wielki fotel pod ściane. No i z tego fotela jakosi udało mi sie tamok wdrapać. Ufff! Piknie pytom, cobyście nie próbowali se wyobrazić, jak wte wyglądołek. Na pewno straśnie głupio.

Tymcasem holenderski milioner stwierdził w końcu, ze nie nojdzie u Felka nicego, co nadałoby sie na dar dlo muzeuma. Pozegnoł sie z niepociesonym Felkiem i odjechoł. A do tej myśliwskiej izby – w ogóle nie zostoł zaprowadzony. Widocnie Felek od rozu uznoł, ze nie nojdzie tamok nicego, cym mógłby gościa zaciekawić. No, krucafuks! To po co jo posłuchołek tego głupiego kota! Niepotrzebnie ino wdrapywołek sie na te jeleniom głowe! A teroz – trza było jakosi zejść. Zeskocyłek na oparcie fotela, a z oparcia na podłoge, ba – krucafuks! – wpodłek prosto na stojącego tamok wypchanego lisa! No i niestety – lis sie kapecke uskodził. Złamołek mu przedniom łape. Próbowołek jom jakosi wyprostować, ale nie dołek rady. I teroz ten lis furt przewracoł sie na bok.
– Ostowcie to, krzesny – pedzioł kot. – Trudno, stało sie.
– E, no, kapecke mi głupio – pedziołek. – Wprowdzie ten bidok i tak juz jest niezywy, ale skoro zrobiłek mu krzywde, to chyba wypado jom jakosi naprawić.
– Ciekawe jak? – spytoł kot.

Nic nie pedziołek, ino wymkłek sie z izby myśliwskiej i zakrodłek do Felkowej aptecki. Felek znów był całkowicie pochłonięty oglądaniem Pogody dla bogaczy. A jo zaroz wróciłek sie z piknym kawałem chusty. Wroz z kotem wyryktowali my pikny temblak dlo tej złamanej lisiej łapy.

– Ino cy Felek nie zdziwi sie, kie uwidzi tego lisa z łapom na temblaku? – śpekulowoł kot.
– E, pomyśli, ze od pocątku mioł takiego właśnie lisa, ino o tym zabocył. – Takom miołek w kozdym rozie nadzieje, ze tak właśnie Felek pomyśli.

Ba jesce cosi mnie turbowało.
– Krzesny – pedziołek do kota. – Temblak temblakiem, ale ten lis nadal nie fce stać, ino dalej sie przewraco.
– Nic na to nie poradzimy – stwierdził kot.
– E, nie godojcie – pedziołek. – Mom jeden pomysł. Przed chałupom storej Jaśkowej widziołek taki pikny kijek. I tak mi sie widzi, ze kieby postawić tego lisa na tylnyk łapak, a przedniom oprzeć na tym kijku, to wte bedzie piknie stoł.
– A jeśli kij okaze sie za długi abo za krótki? – spytoł kot.
– To wte posukomy inksego kijka – pedziołek. – Zabiermy tego lisa do starej Jaśkowej.
– A nie prościej ten kij przynieść tutok? – spytoł kot.
– Nie, nie prościej – pedziołek. – Bo jeśli kij bedzie pasowoł – to nimo problemu. Ba jeśli okaze sie, ze trza posukać inksego – to lepiej jak bedziemy mieli tego lisa przy sobie, niz furt z kolejnymi kijkami hybali do Felkowej chałupy i sprawdzali, cy som dobre.

Kot zgodził sie ze mnom. Po cichutku wysli my z izby i wynieśli Felkowego lisa do pola. A potem pohybali ku starej Jaśkowej. Przed jej chałupom od rozu uwidziołek ten kijek, ftóry miołek na myśli. Okazało sie, ze jego długość była w sam roz! Ba nadal był pewien kłopot: lis, podparty kijkiem, kapecke sie jednak giboł. Barzo łatwo go było przewrócić.

– I co teroz? – spytoł kot.
– Tak mi sie wydoje, ze trza mu cosi podłozyć pod lewom tylnom noge i wte bedzie lepiej stoł – pedziołek.
– No to podłózmy mu byle co i ślus – zaproponowoł kot.
– To nie moze być byle co! – prociwiłek sie. – Kiebyście wy byli niezywi i wypchani, to fcielibście, coby byle co wom pod łape podkładano?
– Jo se myśle, ze wte byłoby mi syćko jedno – pedzioł kot.
– A bo głupi jesteście – pedziołek. – A temu lisowi być moze zalezało na zachowaniu godności nawet po śmierzci.
– To wy jesteście głupi – odrzekł kot. – Niby co takiego fcecie mu podłozyć, coby jego godności nie narusyć?
– Cosi piknego. Na przykład… piknom kanapke! – zawołołek i w tej samej kwili uwidziołek idące ku Turbaczowi dwie śwarne turystki.

Pohybołek ku nim. Stanąłek przed nimi, a potem pozirołek prosto w ocy roz jednej, a roz drugiej. I zaroz pocynstowały mnie piknom kanapeckom. Mniam! Ale ona pachniała! Jaz nie mogłek sie powstrzymać i… zjodłek! Musiołek więc wrócić sie do tyk turystek i popytać o dodatkowom kanapecke. Na scynście miały jesce jednom. Ale krucafuks! Te drugom tyz zjodłek! Sam nie wiem, jak to sie stało, ale, ostomili, to było silniejse ode mnie. Pohybołek ku turystkom po roz trzeci. Niestety kanapek juz im zabrakło. Ale miały jajko na twardo i tyz mi je dały. Kie podziękowołek im piknym merdnięciem ogona i pohybołek ku chałupie Jaśkowej, nagle stanął przy mnie kot i pedzioł:
– Dawojcie mi to, jajko, krzesny, bo jak tak dalej pódzie, to syćkim turystom spod Turbacza zjecie cały prowiant, a nasemu lisowi dalej nie bedzie cego pod noge podłozyć.
I zaroz mi to jajko zabroł.
– A wy tego nie zjecie? – spytołek.
Z zapchanej jajkiem kociej gymby wydobyło sie:
– Jehli to nie jeht rhyba, to nie.

No i trza przyznać, ze kot tego jaja nie zjodł. Podłozyli my je w końcu pod lisiom noge i… nas rudzielec wreście piknie stoł! Moze kapecke dziwacnie wyglądoł z tom łapom na temblaku, kijem i jajkiem, ale wreście przestoł sie przewracać. Wzięli my jesce kapecke zywicy ze smreka, coby tego kija i to jajko do łap lisik piknie przykleić.

– No, krzesny – pedziołek do kota. – Teroz wreście mozemy odnieść tego lisa do Felka.
Ba nagle… pod chałupe storej Jaśkowej zajechało pikne auto. Z auta wysiodł jakisi elegancko ubrany pon. Na mój dusiu! To był van Filantroop! Wprowdzie u Felka nie widziołek go, ino słysołek, ale od rozu poznołek go po zapachu. Na wselki wypadek wroz z kotem wartko skryli my sie za naroznikiem chałupy. Ba zza tego naroznika pozirali my ciekawi, co bedzie dalej. Pon van Filantroop podeseł do drzwi i zapukoł. Otworzyła mu Jaśkowo.
– Pokwolony – pedziała Jaśkowo.
– Witajże, waćpani – pedzioł pon van Filantroop. – Kontent będę wielce, jeśli chwil kilka skromnemu podróżnemu poświęcić się zgodzisz.
– E, jakosi dziwnie godocie – zauwazyła Jaśkowo. – Nie tak jak my, ale tyz nie tak jak cepry z Krakowa cy z inksej Warsiawy. To skąd wy jesteście? Znad morza?
– Owszem, znad morza – potwierdził pon van Filantroop. – Dokładnie znad Morza Północnego.
– To by sie zgadzało – pedziała Jaśkowo. – Bo Bałtyk lezy na północy właśnie.
– Czy ten niezwykły wypchany lis przed tym domem to do waćpani należy? – spytoł pon van Filantroop.
– Cy jo wiem? – mrukła Jaśkowo. – Telo gratów przez długie roki mojego zywobycia sie nazbierało, ze sama juz nie boce, co jest moje, a co nie. Ba skoro ten lis pod mojom chałupom stoi – to chyba jest mój.
– Muszę mości dobrodziejce rzec, iż ten lis to niezmierna osobliwość – pedzioł pon van Filantroop. – Wielem krajów zwiedził, wielem rzeczy niezwykłych widział. Ale Bóg mi świadkiem, że takiego lisa widzę po raz pierwszy! Czy waćpani zgodziłaby się odsprzedać mi tę osobliwość? Gotów jestem nawet sto tysięcy waćpani zapłacić.
– Sto tysięcy! – wykrzyknęła Jaśkowo. – Za takie byle plugastwo fcecie mi zapłacić sto tysięcy złotyk?
– Nie złotych. Euro, mości dobrodziejko – uściślił pon van Filantroop.
– O, Jezusicku! – Jaśkowo sie przezegnała. – Panocku! Weźcie se te wypchanom beskurcyje za darmo!
– Za coś tak niezwykłego nic nie zapłacić zacnej białogłowie, to się po prostu nie godzi – pedzioł pon van Filantroop.
– Niekze ta – pedziała Jaśkowo. – Jak juz koniecnie musicie, to zapłaćcie mi dziesięć euro.

Cało Jaśkowo krucafuks! Dojcie jej całom ręke – a ona co najwyzej palec zgodzi sie wziąć. Sakramencko bidno – ale sakramencko honorno.

– 90 tysięcy – zaproponowoł pon van Filantroop. – I ani jednego euro mniej.
– Dobrze – pedziała Jaśkowo. – Moze być 90. Ale bez tysięcy. Samo 90.

No i tak targowali sie, targowali i targowali. Jaz wreście ukwalowali, ze pon van Filantroop zapłaci tysiąc euro. Tyz piknie. Powinno wystarcyć na całkiem porządnom pralke. Pon van Filantroop zapłacił, zabroł lisa do swego auta i pojechoł.

Jakie były dalse losy nasego liska? Myślołek, ze tego juz nigdy sie nie dowiem. Jaz 7 września o godzinie 15:24 ukazoł sie taki komentorz Anecki:

Zrobiło się tak gorąco, że „zanurkowaliśmy” do muzeum. Tam chłodne sale pozwoliły odsapnąć, a przy okazji natknęłam się na przedziwny eksponat. W rogu niewielkiej sali stał wypchany lis. Jedną łapę miał na temblaku, podpierał się kijem, a lewę stopą przytrzymywał jajko.
Jego morda wydała mi się dziwnie znana, czyżby lisek chytrusek????
A może jest to jego przodek, który zabłądził do „holinderskich” lasów i padł od kuli myśliwego??????

Na mój dusiu! No to teroz juz, ostomili, wiecie, skąd ten lis sie tamok wziął. To po prostu dar pona van Filantroopa, od starej Jaśkowej kupiony. A jeśli z dokumentów muzeuma wyniko, ze pochodzenie tego eksponatu jest inkse – to znacy, ze w tyk dokumentak jest jakosi pomyłka. Hau!

P.S.1. KOMUNIKAT BUDOWEJ KOMISJI WYBORCEJ W SPRAWIE NADANIA HONOROWEGO OBYWATELSTWA OWCARKÓWKI PONI WISŁAWIE SZYMBORSKIEJ, PONU TARIQOWI JAHANOWI I PONI FANNIE FLAGG. Głosów oddano – telo, kielo trza. Głosów za – tyz telo, kielo trza. Głosów przeciw – nic a nic. A zatem Budowo Komisja Wyborco ogłaso, ze poni Wisława Szymborska, pon Tariq Jahan i poni Fannie Flagg som pełnoprawnymi honorowymi obywatelami Owcarkówki. Haj.

P.S.2. A juz w najblizsom sobote – urodziny Waweloka bedom. No to zdrowie Waweloka po roz pierwsy! 😀

P.S.3. Zreśtom w ogóle ten najblizsy weekend piknie nom sie zapowiado. Bo z kolei w niedziele Alecka z Jerzoreckiem ślub pikny bierom. No to zdrowie Ostomiłej Młodej Pary! 😀