Substytut neutrina

Czemu mi ostatnio czasu brak, chociaż niby nic nie robię? – spytała Alecka 3 października o godzine 21:19 – Owczarek z Kotem powinni się nad tym problemem zastanowić naukowo.

Tyz tak pomyślołek. Nalezało sie nad tym zastanowić. Bo to przecie nie tylko Alecka mo ten dziwny problem z casem. Inksi ludzie tyz majom. A bywo, ze i zywina. Haj.

Dlotego sprowadziłek do mojej wsi Maryne Krywaniec. Potem wroz z niom i z kotem gaździny siedłek pod lasem i pedziołek, ze musimy sie dowiedzieć, jak ten furt uciekający cas zatrzymać choć na kwilecke.

– Głupi jesteście, krzesny – pedzioł kot. – Casu zatrzymać sie nie do.
– Kie fcecie sie poddać, zanim przynajmniej spróbujecie, to wy jesteście głupi – odpowiedziołek.
– A drapnąć wos w kufe? – spytoł kot.
– A ugryźć wos w rzyć? – spytołek jo.
– Spokój, krucafuks! – wtrąciła Maryna. No a my z kotem, jako ze Maryna jest nasym harnasiem, musieli jej posłuchać, więc sie uspokoiliśmy.
– Niek owcarek godo dalej – pedziała po kwilecce orlica.
No to zacąłek godać:
– Nie wiem, cy wiecie, krześni, ze zył kiesik taki jeden hyrny ludzki mędrol, co to nazywoł sie Albert Ajnsztajn. No i ten pon Ajnsztajn pedzioł roz, ze nic nie moze być sybse od światła.
– A nie moze? – spytała Maryna.
– Przez długie roki syćka myśleli, ze faktycnie nie moze – odpowiedziołek. – Ba niedowno ludzie odkryli takom małom, zupełnie maluśkom beskurcyje, co to nazywo sie neutrino. I okazało sie, ze to neutrino jest jednak sybse! To znacy pewności jesce nimo, ale wskazujom na to wyniki pewnyk badań.

Prowde godołek. Fto o tyk sakramenckik neutrinak jesce nie słysoł, ten moze se nawet tutok w Polityce o tym pocytać.

– No i nie miołek racji, ze on jest głupi? – zwrócił sie kot do Maryny. – Najpierw godo o casie, a potem o jakiesik neutrinak. Co jedno mo wspólnego z drugim?
– Pockojcie, krzesny – odrzekła Maryna. – Moze jednak mo?
– Pewnie ze mo! – pedziołek. – Ludzcy naukowcy godajom, ze jeśli sie potwierdzi, ze z tymi neutrinami to prowda, to wte nastąpi prowdziwy przewrót w świecie fizyki! Bo to bedzie na przykład znacyło, ze mozliwe som podróze w casie! A skoro neutrino wierchuje nad casem, to znacy, ze moze go tyz… spowolnić! Kieby zatem udało nom sie te maluśkom beskurcyje chycić…
– Fcecie chycić neutrina? – przerwoł mi kot.
– Neutrina nie, bo chyba nie domy rady – pedziołek. – Ba mozemy spróbować chycić jego substytut.
– Chycić co? – spytali Maryna z kotem naroz.
– Musimy chycić cosi, co pędzi sybciej, niz mu teoretycnie wolno – pedziołek. – A co w nasej wsi pędzi sybciej niz wolno?
– Nie jo – zapewnił kot.
– Ani jo – zapewniła Maryna.
– Jo tyz nie – pedziołek. – Ba robi to na przykład taki jeden wspólnik Felka znad młaki. Kie ten wspólnik przyjezdzo do Felka w interesak, to jedzie swym autem przez wieś z prędkościom 150 kilometrów na godzine. A przecie tutok jest teren zabudowany, więc mozno tutok jechać ino 50. Jeśli więc wspólnik Felka jedzie sybciej – i to duzo sybciej – to znacy, ze jest tym, kogo potrzebujemy. To jest pikny neutrinowy substytut.

Orlica z kotem wreście zaciekawili sie tym, co godołek. W końcu oni oboje tyz barzo chętnie zapanowaliby nad furt uciekającym casem. Skoro wspólnik Felka był w stanie nom pomóc – nalezało z tej mozliwości piknie skorzystać.

No i wyryktowali my we trójke zbójnicki plan złapania Felkowego wspólnika, coby potem zrealizować naukowy plan wciągnięcia go do współpracy nad okiełznaniem tego sakramenckiego casu. Pozostało cekać, jaz ten wspólnik przyjedzie do wsi.

Pare dni my cekali – jaz wreście przyjechoł. W łoński cwortek rano. Jak zwykle pędził swym autem tak, jak by jechoł po torze dlo Formuły 1, a nie wąskom drogom w górskiej wsi. O mało co jednego psiaka przebiegającego przez jezdnie nie rozjechoł! Tak kruca pędził, ze nie mogło być najmniejsyk wątpliwości – to był wręc wymarzony dlo nos substytut neutrina. Haj.

Maryna frunęła do wierchu. W swyk śponak miała dwie gorzci wielkik, ostryk gwoździ. Na mój znak wypuściła te gwoździe z pazurów. Spadły one na droge tuz przed pędzącym autem. Auto wjechało na te gwoździe i… PAF! PAF! PSSSS… Dlo tego auta to był juz koniec trasy. Przejechało jesce kawałecek drogi slalomem i stanęło.

Nas substytut neutrina wyskocył wściekły z samochodu. Poźreł na powbijane w opony gwoździe. I zaroz zacął tak sakramencko kląć, ze jo wom tego tutok nie powtórze. No… dobrze, umówmy sie, ze powtórze, ale syćkie brzyćkie słowa zastąpie nazwami kwiatów. Więc sło to tak:
– Co za – tulipan – kretyn rozsypał tutaj te fiołkowe gwoździe! Chryzantema! Jak ja go – stokrotka – dorwę, to mu – piwonia – nogi z tej jego konwalii powyrywam! Do stu tysięcy pelargonii! Już ja temu krokusowi pokażę! Żonkil skończony jeden! Zakichany nenufar! Sasankowy przebiśnieg! I jak ja – bratek – pojadę dalej? Nasturcja!!! Dalia!!! Begonia!!! Gerbera!!! Szarotka!!! Róża!!!
… i tak dalej, i tak dalej. Haj.

Tymcasem chyciłek nasego substytuta za portki.
– Puszczaj, ty zapchlony kundlu! – zawołoł substytut bezkutecnie próbując doprowadzić do rozstania swojej nogawki z moimi zębami.
Jo tam sie nie obraziłek. Bo niby za co? Przecie ani bycie kundlem, ani posiadanie paru pcheł to nie jest zoden wstyd. Ba coby chłop nie przeskadzoł w ryktowaniu nasego planu, pedziołek:
– Wrrrrr!
To, co pedziołek, w tłumaceniu na ludzki tyz musiołbyk piknie ukwiecić, coby bez straśliwyk wulgaryzmów sie obyło. Ba przynajmniej zabrzmiało to wystaracjąco groźnie, coby Felkowy wspólnik sie zląkł. Przestoł sie sarpać, ino pedzioł trzęsąc sie ze strachu:
– D-d-d-dobry piesek.
No! Tym rozem to sie zezłościłek. Przecie jo w tej kwilecce byłek zbójnik, a nie zoden dobry piesek! Tylko dlotego, ze ten substytut neutrina był zbyt cennym przedmiotem dlo nasyk badań naukowyk, powstrzymołek sie od ugryzienia w rzyć.

– Czego to bestia może ode mnie chcieć? – zacął sie zastanawiać wspólnik Felka. – Już wiem! Jakiś gang porwał mnie dla okupu i specjalnie wytresował tego psa, żeby zaciągnął mnie do ichniej kryjówki. A zatem… spokojnie, tylko spokojnie. Najważniejsze to nie wpadać w panikę.
Ale z niego głuptok krucafuks! Co on myśli, ze ino dlo okupu mozno kogosi porywać? A dlo dobra nauki to juz nie?

Ciągłek chłopa ku nasej chałupie. Piknie sie składało, bo baca z gaździnom pojechali akurat na jarmak do Nowego Targu. Tak więc kwilowo mogli my przeinacyć chałupe na laboratorium badawce, ze ftórego dorobku w niedalekiej przysłości bedom korzystały i PAN, i CERN, i nie wiem, fto tam jesce.

Maryna piknie uprzątnęła rozsypane na jezdni gwoździe, coby zodne inkse auto nie nadziało sie na nie. A potem dyskretnie leciała za mnom i nasym substytutem.

Kie dotarli my do chałupy, tamok cekoł juz na nos kot. Zaroz wyciągł on spod wycieracki kluc, hipnął na klamke, wsadził kluc do zamka i przekryncił go. A potem podskocył na tej klamce i drzwi piknie sie otworzyły.
– Niesamowite! – zawołoł wspólnik Felka. – Ten tajemniczy gang wytresował do swoich celów nie tylko psa, ale też kota! Trzeba przyznać, że mają na swoich usługach świetnych treserów.
Zaciągłek nasego substytuta do izby, ka najduje sie komputer. Poprowadziłek chłopa do biurka z komputrem i obyrtłek go rzyciom do stojącego obok fotela. Ostawiłek wreście jego portki i głośno zascekołek. Substytut neutrina zrobił krok w tył, wpodł na ten fotel i zaroz na nim siodł.
– Teroz! – zawołołek. – Wartko!
Do izby wpodł kot z Marynom, ftóro trzymała w dziobie spory kawał śnura. Zaroz oboje w oka mgnieniu przywiązali nasego substytuta do fotela.
– Co to za gang? – cudowoł substytut. – Nawet ptaka wytresowali!

No, zbójnicko cynść nasego planu została wykonano. Teroz nalezało przystąpić do cynści naukowej. Wskocyłek na biurko. Stanąłek na wprost nasego substytuta i pedziołek:
– Nie bójcie sie, panocku. Nie zrobimy wom krziwdy. Powiedzcie ino, jako ze jesteście piknym substytutem neutrina, co trza zrobić, coby choć kapecke spowolnić uciekający cas?
– Mówiłek, ze ten pies jest głupi! – zawołoł kot. – Godo do tego chłopa, jak by nie wiedzioł, ze ludzie języka zywiny nie rozumiom!
Bajuści! Kot mioł racje! Jak jo mogłek zabocyć o tak ocywistej rzecy! Na swoje usprawiedliwienie miołek jednak to, ze przecie nie jest wcale rzadkom rzecom, ze naukowcy bywajom roztargnieni.
– No to jak bedziemy z nim godali? – zmartwiła sie Maryna.
– Mom pomysł! – zawołołek. – Bedziemy pisali nase pytania na komputrze. Ten pon bedzie je cytoł i wte bedzie mógł nom piknie odpowiadać.
– Wte dowie sie, ze jesteście psem umiejącym obsługiwać komputer – zauwazył kot.
– Niekze ta – pedziołek. – Tutok idzie o barzo woznom sprawe dlo całej ludzkości! O cas! A kie piknie pona popytom, coby nikomu nie godoł o moik komputrowyk umiejętnościak – to moze nie bedzie godoł?
No i zaroz włącyłek komputer. Kie ta sakramencko masyna sie uruchomiła, otworzyłek jo Łerda. Wyryktowołek w tym Łerdzie duzom ccionke i pogrubiłek jom, coby mieć pewność, ze wspólnik Felka bedzie jom dobrze widzioł. I zacąłek pisać:

Ostomiły substytucie neutrina. Jak dowiedli badace z Europejskiej Organizacji Badań Jądrowyk CERN

– Oczom własnym nie wierzę! – zawołoł wspólnik Felka pozirając na to, co jo robie – Rozumiem, że ktoś mógł nauczyć te bydlaki paru prostych sztuczek. Ale obsługi komputera? Przecież to nie może dziać się naprawdę!… Ach! Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść! To nie zwierzęta! To kosmici! Zostałem porwany przez najeźdźców z obcej planety! Na pomoc! Ratunku! Ratunkuuuuu!!!!
– Panocku, uspokójcie sie – przemówiłek łagodnie. – Nie jesteśmy zodnymi kosmitami. Nic wom nie grozi.
Krucafuks! Znowu zabocyłek, ze ludzie nie znajom języka zwierząt.

– Krzesny – odezwoł sie nagle kot. – Jo chyba słyse, ze jakiesi auto zajechało pod chałupe.
Wciągłek w nos powietrze… O, kruca! Od rozu poznołek ten zapach! Gaździna z bacom wrócili z Nowego Targu!
– Ostomili – zwróciłek sie do Maryny i kota. – Chybojmy stela!
– A co bedzie z nasym substytutem? – spytała Maryna.
– Niestety nimo casu, coby go ukryć – pedziołek. – Gaździna z bacom zaroz tutok wejdom. W uciekaca!

Otworzyli my wartko okno i uciekli do pola. Ba za barzo my sie od chałupy nie oddalili. Fcieli my wiedzieć, co sie dalej z nasym substytutem zadzieje. No i usłyseli my, jak gaździna wchodzi do izby i woło:

– Na mój dusiu! Panocku! Kim wy jesteście? Zaroz! Jo wos chyba znom! Wy to chyba wspólnik nasego Felka?
– Zgadza się – potwierdził substytut. – Ale teraz ratujcie mnie, gaździno! Uwolnijcie mnie z tych więzów!
– No właśnie! Słodki Jezusicku! Fto wos tak związoł? – spytała gaździna. – Pewnie dzieciaki zrobiły wom głupi śpas. Pockojcie, panocku, zaroz wos uwolnie.
– To nie dzieciaki! To kosmici! – pedzioł wspólnik Felka. – Jeden wyglądał jak wielki biały pies, drugi jak kot, a trzeci jak ogromne ptaszysko!
– Wiecie co, panocku? – odezwała sie gaździna. – Jo wos jednak nie rozwiąze.
– Dlaczego? – spytoł wspólnik Felka, zdumiony, ze gaździna nagle zmieniła zdanie.
– No właśnie, matka, dlocego? – wtrącił sie mój baca. – Nie widzis, ze bidok jest cały blady od tego cegosi, co przezył, kie nos tutok nie było?
– Nie rozwiąze i ślus! – uparła sie gaździna. – Skoro godocie mi tutok, panocku, o kosmitak, to znacy, ze z wasom głowom cosi nie w porządku. Aboście sie za duzo Gwiezdnyk wojen naoglądali, abo nie wiem co. Więc zadzwonie po pogotowie i niek doktory zabierom wos do śpitala. A tamok psychiatrzy piknie wos zbadajom.
– Psychiatrzy? Eee… yyy… nooo… – zacął stękać wspólnik Felka. – Oczywiście, że to jakieś dzieciary obskoczyły mnie, zawlokły tutaj i związały. A z tymi kosmitami to był tylko sen, który mi się przyśnił, kiedy usnąłem tkwiąc związany na tym krześle.
– A to trza było od rozu, panocku, godać, ze to sie wom ino śniło! – zawołała gaździna. – Skoro to był ino sen – moge wos rozwiązać.

No i gaździna rozwiązała nasego substytuta. Potem jesce fciała go piknie ugościć, kwaśnicom pocynstować, ale on pedzioł, ze straśnie mu sie śpiesy i wybiegł z chałupy. Potem gnoł przed siebie, jak by naprowde gonił go jakisi oddział kosmitów wroz z odziałem psychiatrów. Nawet nie zwrócił uwagi na swoje porzucone auto, ftóre minął po drodze, ino gnoł dalej. Dziwne. Przecie to było całkiem pikne auto. Wystarcyło zmienić opony – i byłoby jak nowe. Ale… jego strata.

Wspólnik Felka opuścił wieś i pohyboł w strone Krościenka. Cosi mi sie widzi, ostomili, ze on juz nigdy więcej do mojej wsi nie przyjedzie. Haj.

No i kapecke skoda, ze tak to sie syćko skońcyło. Nie doprowadzili my nasyk naukowyk badań do końca. Chociaz… myśle, ze to, co udało nom sie zrobić, śmiało bedzie mozno opisać w najbardziej prestizowyk naukowyk casopismak. Bo chyba juz wiem, cemu syćka furt majom za mało casu. Winne som neutrina! Bo one, kieby ino fciały z nomi współpracować, mogłyby wiele tutok pomóc. Ba – jako uwidzieliscie – nas substytut neutrina nie fcioł póść na zodnom współprace. Więc te prowdziwe neutrina pewnie tyz nie fcom. I to właśnie przez te ik aspołecnom postawe, przez ik niechęć do współpracy ciągle nom casu brakuje. Hau!

P.S. Ale cas na powitanie nowyk gości Owcarkówki – wse musi sie noleźć. No to powitojmy piknie nowo przybyłego Łukasecka! Niek siednie se wygodnie i piknie sie rozgości 😀