Cyz nie ratuje sie koni?
Niedowno w Gazecie Wyborcej ukazoł sie artykuł o koniak wozącyk turystów do Morskiego Oka. Artykuł ten mozno przecytać tyz w internecie. O, tutok on jest. Ba od rozu ostrzegom, ze nie napisano tamok nic wesołego. Temat jest smutny. Idzie o to, ze te przejazdzki wozami konnymi ku najpikniejsemu jezioru w Tatrak to dlo turystów pikno atrakcja, ba dlo koni – jest to barzo cięzko praca. Casem jaz za cięzko. Niby jest przepis, ze nie wolno tamok zabierać na wóz więcej niz 14 pasazerów. Ale nieftórzy woźnice majom ten przepis w rzyci i zabierajom duzo więcej. Roz widziano nawet, ze jaz 27 osób w jednym wozie siedziało. Do tego dochodzom jesce cięzkie plecaki tyk turystów, ftórzy planujom jakiesi dalse wyciecki.
Wiadomo: im więcej pasazerów – tym więcej dutków. Ino bidne konie musom to syćko ciągnąć. I casem nawet końskie zdrowie nie wystarco, coby w takik warunkak wytrzymać. Trzy roki temu – jeden koń nie wytrzymoł i podł martwy na ocak turystów. W tym roku – kolejny koń, ciągnąc cięzki wóz, nagle sie przewrócił. Poni, ftóro to widziała, pedziała Gazecie Wyborcej tak:
Pierwsze, co zobaczyliśmy, to jak nagle koń padł na ziemię. Ludzie stali dookoła przerażeni, nie wiedząc, co się stało, wokół konia stało dwóch górali – jeden CIĄGNĄŁ leżącego konia do wstawania – nawet nie polali go wodą, nie dali nic do picia! Koń leżał ok. 10 minut na ziemi, nawet nie drgnął. (…) Zajechał wóz. Koń był na tyle słaby po wstaniu, że wchodząc po desce do tego wozu, nie był w stanie wejść, bo uginały się pod nim nogi.*
Co było dalej? Tego autorom artykułu nie udało sie dowiedzieć. Dlotego napisali, ze dalsy los tego stworzenia jest nieznany. Tymcasem… jo, ostomili, wiem, co dalej było. Ba niek opowiem syćko od pocątku.
No więc siedziołek se na swej holi pod Turbaczem i pilnowołek owiecek. Nagle… wpadła na hole jak bomba samiućko Maryna Krywaniec.
– Krzesny! – zawołała. – Trza ratować wartko jednego bidoka!
– Jak trza, to uratuje – pedziołek. – W końcu jestem najwięksym przyjacielem cłowieka.
– Tym rozem nie o cłowieka idzie, ino o konia – wyjaśniła orlica.
– Cóz, koń tyz pikny – pedziołek. – W końcu kieby nie było koni, to syćkie westerny wyglądałyby straśnie głupio. No ale godojcie, co sie stało.
– Jeden koń – zacęła godać Maryna – podobnie jak wiele inksyk zreśtom, musi furt cięzko pracować woząc turystów od Palenicy do Morskiego Oka i nazod od Morskiego Oka do Palenicy. Ba w ostatnik dniak bidok pocuł, ze zacyno tracić siły. Cy sie przepracowoł, cy jakosi choroba go chyciła – tego on sam nie za barzo wie. W kozdym rozie kie mnie przypadkiem uwidzioł latającom nad smrekami, to błagoł, cobyk mu pomogła, bo on cuje, ze cosi barzo niedobrego sie z nim dzieje…
Zamyśliłek sie.
– Mom pomysł! – zawołołek po kwil. – Oddomy tego konia w dobre ręce. Znom takie jedno przytulisko dlo zywiny, ka piknie o niego zadbajom. Pódzie tamok udając bidne, bezpańskie, zagubione zwierze – na pewno go przyjmom. Haj.
– Ino coby mógł póść do tego przytuliska, najpierw musiołby jakosi uciec od właściciela – zauwazyła Maryna.
– Bajuści, krzesno – pedziołek. – Zrobimy tak. Wykrodne mojemu bacy cuche i góralski kapelus. A potem wroz z pozostałymi owcarkami z holi – Dunajem, Harnasiem i Modyniem – pohybomy ku Tatrom, ku tej drodze do Morskiego Oka. Kie nojdziemy wóz ciągniony przez tego bidoka, to jo zarzuce cuche na swój grzbiet, kapelus włoze na głowe, stone na dwók tylnyk łapak i zacne ryktować pikny góralski taniec. Kie turyści i woźnica to uwidzom, zdziwiom sie straśnie, wlepiom we mnie wzrok i nawet nie zauwazom, jak w tym samym casie Dunaj, Harnaś i Modyń przegryzom uprząz tego konia. A zaroz potem uciekniemy syćka w las. Ludzie nos nie złapiom, bo za wolno biegajom. A nawet kieby mieli tamok jakiesi auto, to przecie autem po gęstym lesie nie bedom mogli nos gonić. Plan nimo prawa sie nie udać! Haj.
– Hahaha! O, Jezusicku! – doł sie nagle słyseć z góry głośny śmiech. – Owcarek ryktujący góralskie tańce! Ale śpas! Musimy to uwidzieć! Haha!
Poźrełek do wierchu. Uwidziołek stado śpaków, ftóre przelatywały nad mojom holom. Krucafuks! U stóp Gorców widywołek śpaki nie roz. Ale na wysokie hole – zalatujom one racej rzadko. Pech fcioł, ze jak juz przyleciały, to akurat wte, kie my z Marynom ukwalowali o naprowde powoznej sprawie. Głupie śpaki! Same ino bździny gniezdzom sie w tyk ik ptasik mózgak. Przy całym sacunku ocywiście dlo tyz ptasiego mózgu Maryny.
Miołek jednak wozniejse zmartwienie niz głupota śpaków. Fto bedzie pilnowoł owiecek, kie syćkie owcarki z holi pohybajom ku Tatrom? Postanowiłek odsukać okolicne wilki i z nimi pogodać. Pohybołek w las i nolozłek wkrótce jedno stado. Na scynście posło duzo łatwiej, niz myślołek. Wilki zrozumiały, ze sprawa jest wyjątkowo. Przyrzekły, ze pokiela nie wrócimy z Tater, one nie bedom atakowały nasyk owiec i inksym drapieznikom tyz na to nie pozwolom. Wilki to beskurcyje straśne, ale kie cosi przyrzeknom – to dlo nik rzec święto. Wiedziołek, ze dotrzymajom słowa.
Nie tracąc więcej casu wykrodłek… yyy… to znacy pozycyłek od mojego bacy cuche i kapelus. I wroz z trzema pozostałymi owcarkami rusyłek w strone Tater. Nad nomi leciała Maryna. A za Marynom – stado śpaków. To stado robiło sie coroz więkse, bo coroz to kolejne maluśkie latające weredy do niego dołącały. I tylko chichotały beskurcyje jedne, ze bedom miały pikne przedstawienie z tańcującym owcarkiem w roli głównej. Kielo sie ik w sumie uzbierało? Kilkaset? Kilka tysięcy? Nie wiem. Nie miołek ani casu, ani ochoty na to, coby je licyć.
Minęli my Łysom Polane i dotarli do Palenicy. Popytołek Maryne, coby wzniesła sie wyzej i spróbowała wypatrzeć tego konia, ftórego momy ratować. Orlica frunęła do wierchu.
– Na mój dusicku! – jęknęła nagle. – Za późno!
– Co za późno? – spytołek.
– Ten bidny koń właśnie upodł na ziem! – zawołała Maryna. – Lezy na drodze i nie moze wstać!
– O, Jezusicku! – przeraziłek sie. – A zyje?
– Nie jestem pewno… – pedziała orlica.
– Godojcie, co widzicie – popytołek.
No i Maryna zacęła godać:
– Zyje, bo sie porusył. Ale ledwo… Jakiesik dwók ludzi ściągo z niego uprząz… Wprowadzajom go po desce na jakisi wóz… Ale z wielkim trudem, bo bidok nimo siły iść… Jest juz na wozie… Jadom z nim teroz w dół…
Nie cekając na dalse informacje od Maryny, zerwołek sie do biegu i pohybołek ku Morskiemu Oku. Sam nie wiem cemu. Przecie skoro ten koń nie mioł sił, to i tak nie było sans, coby wroz z nomi uciekł.
Biegłek, biegłek… Jaz uwidziołek jadący z naprzeciwka wóz z tym niescynśnikiem. Wóz ciągnął inksy koń, po ftórym widać było, ze jest w paskudnym nastroju. I trudno było sie mu dziwić – przecie wiedzioł, ze ciągnie kompana, nad ftórym juz Śmierztecka stoi i ostrzy swojom straśliwom kose. Na wozie siedziało dwók chłopów.
Stanąłek z boku drogi. Kie wóz mnie mijoł, wypuściłek z zębów cuche i kapelus, ftóre potela cały cas w tyk zębak trzymołek.
– Co z nim? – spytołek ciągnącego wóz konia.
– Źle, barzo źle – odpowiedzioł nie zwalniając ani na kwilecke, coby siedzące na wozie chłopy nie zorientowały sie, ze godomy ze sobom.
Przysiodłek w pocuciu bezradności…
– Krzesny – odezwała sie Maryna, ftóro przyfrunęła ku mnie.
– Co, krzesno? – spytołek zrezygnowanym głosem.
– Nas plan sie nie udoł. Ale te cuche i ten kapelus to chyba musicie oddać bacy.
– Yhy – odpowiedziołek, sam nie wiedząc, co właściwie to „yhy” mo znacyć.
– Jak nie za dobrze sie cujecie, to moze jo wezme obie te rzecy i dostarce na wasom hole? – zaproponowała orlica.
– Yhy…
Maryna zozumiała, ze trudno w tej kwili bedzie ze mnom godać. Wzięła kapelus w dziób, cuche chyciła w swe śpony i pofrunęła w strone Gorców.
Ba minęła zaledwie kwila, jak usłysołek głośne krzyki:
– O, Jezusicku! Przecie to janioł! Prowdziwy janioł tutok z nieba przylecioł!
Co za janioł znowu? Poźrełek za oddalającym sie wozem, poźrełek do wierchu i… Na mój dusicku! Syćko zrozumiołek! Ci dwaj siedzący na wozie chłopi dostrzegli przelatującom nad nimi Maryne. Ino kapelus w jej dziobie wzięli za janielskom głowe, a zwisającom z jej sponów cuche – za janielskom kiecke. Do tego – jak widać – nie umieli odróznić orlik skrzideł od skrzidełek janielskik.
– Hahaha! Haha! – rozległ sie znienacka głośny śmiech. – Orlica jako janioł! To jesce lepsy śpas niz tańcujący po góralsku owcarek!
O, kruca! To znowu te sakramenckie śpaki! Zupełnie o nik zabocyłek. Tymcasem one towarzysyły nom cały cas! I nagle… cosi strzeliło mi do głowy.
– Maryna! – zawołołek ku orlicy. – Znocie moze w poblizu takie miejsce, ka dałoby sie tego konia piknie ukryć?
– Chyby znym – odpowiedziała orlica, kapecke niewyraźnie, bo przecie trzymała w dziobie ten kapelus.
– Ej! Beskurcyje! – zwróciłek sie ku śpakom.
– Ku nom godocie? – spytały śpaki.
– A ku komuz by inksemu – odpowiedziołek. – Barzo lubicie śpasy?
– Barzo – to mało powiedziane! – odpowiedziały śpaki i zachichotały.
– No to proponuje wom, cobyście zrobili nowy barzo pikny śpas. Chyćcie tego konia i pofruńce wroz z nim za orlicom. Docie rade to zrobić?
– Latający koń? Haha! – zaśmiały sie śpaki. – To bedzie sakramencko pikny śpas! Musimy dać rade!
I zaroz cało chmara tyk beskurcyjej sfrunęła ku lezącemu na wozie koniowi. Jedne chyciły go za grzywe, inkse za ogon, jesce inkse ucepiły sie jego sierzci.
– Ej-roz! Ej-dwa!! Ej-trzy!!! – zawołały po kwili chórem.
Na „trzy” sarpnęły rozem mocno i… wprowdzie z trudem, ale piknie uniesły konia do wierchu.
Tymcasem te dwa chłopy były tak zapatrzone w janioła-Maryne, ze w ogóle nie zauwazyły tego, co sie działo za ik plecami. Dopiero po kwili dostrzegli, ze ku temu „janiołowi”… zblizo sie jakiesi wielkie bezwładne cielsko.
– A co to jest? – spytali zdumieni.
Dopiero po paru sekundak poźreli na wóz i zauwazyli, ze konia nimo!
– Co to mo syćko znacyć? – spytoł jeden drugiego.
– Nie rozumies? Ten koń zdechł. Ale widocnie prowadził ucciwe zycie, więc ten janioł przylecioł tutok, coby go zabrać do nieba.
– Nie wiedziołek, ze konie idom do nieba.
– Jo tyz nie. Ale widocnie idom.
Chłopy zesły z wozu na ziem, uklękły, przezegnały sie i zacęły odmawiać Ojce Nas, Zdrowaś Mario i syćkie inkse mozliwe modlitwy. Ba w końcu Maryna i niesiony przez śpaki koń znikli za lasem.
Chłopy powstały z klęcek. Najpierw pomyślały, ze jak ino wrócom do swyk domów, to piknie opowiedzom syćkim, jaki niezwykły cud uwidziały. Ba zaroz uświadomiły se, ze syćka ik ino wyśmiejom. Więc w końcu postanowiły, ze o ik spotkaniu z janiołem nikomu nie powiedzom. No i nie powiedzieli nikomu. Nawet redaktorom Gazety Wyborcej. Haj.
A co z koniem? Ano śpaki zaniesły go ku wskazanej przez Maryne małej polance, tak piknie ukrytej w lesie, ze nie groziło tamok, ze jakikolwiek cłowiek bedzie go niepokoił. Na mój dusiu! Naprowde niewiele brakowało, a jakisi prowdziwy janioł musiołby po niego przylecieć, coby go zabrać do nieba. Ba na scynście pomaluśku, barzo pomaluśku bidok zacął dochodzić do siebie. A śpaki – trza im to przyznać – przez cały cas jego powrotu do zdrowia dokarmiały go wykradanym kasi owsem. Bo pedziały, ze za współudział w tak sakramencko piknym śpasie nalezy sie temu koniowi nagroda.
W końcu nas wspólny pacjent piknie odzyskoł siły. A potem zgodnie z planem – trafił w dobre ręce. Ino pytoł mnie piknie, cobyk adresu tyk „dobryk rąk” publicnie nie ujawnioł. Więc nie ujawniom. Haj.
I tak oto naso akcja ratunkowo zakońcyła sie barzo piknie. Ale tak w ogóle, ostomili, problem istnieje dalej. Dalej wiele koni musi straśnie cięzko pracować na drodze z Palenicy do Morskiego Oka. Dlotego dobrze by było, coby jacysi ludzie wymyślili jakisi sposób na to, coby tym bidnym stworzeniom wreście dopomóc. Mom nadzieje, ze kiesik wymyślom. Hau!
P.S. A dzisiok, ostomili, mozemy piknie poświętować, bo Grzesicek nom sie piknie dzisiok urodził. No to zdrowie Grzesicka! 😀
* B. Kuraś, D. Maciejasz, Koń jaki jest, nikt nie widzi, „Gazeta Wyborcza” z 20 lipca 2012, s. 8.
Komentarze
Bo w Polsce przepisy są piękne, ale tylko na papierze. Nikt nie traktuje ich poważnie – nawet ci, którzy powinni pilnować ich przestrzegania. Potrzebny jest dobry szeryf, który zaprowadzi wreszcie porządek.
A dziękuję bardzo za pamięć.
Pozdrawiam, informując , że żyję, acz tegoroczne urodziny to raczej powód do traumy w sumie, choć z drugiej strony w gronie trójkowiczów już żem pełną gębą:)
Grzesiowi-samych sukcesow i powodzenia,Twoje Zdrowie po raz pierwszy 🙂
Nie moge czytac takich smutnych opowiesci!!!
Najchetniej sama wyruszyla bym na pomoc temu zwierzeciu.Niestety ludzkich „katow”zywiny nie brakuje pod zadna szerokoscia geograficzna.A przeciez mamy przepisy,ktore wystarczy tylko respektowac!
O takich sprawach trzeba pisac non stop,az temu czy innemu biurokracie,czy policji zechce sie ruszyc „zyc” i pomoc naszym mniejszym braciom,ale czy rzeczywiscie sa oni mniejsi,rozumem na pewno nie!!!!!
Ciao amici.
Wszystkiego najlepszego Grzesiowi! Zdrowie po raz pierwszy!!! 😀
Też, jak i Ana, nie lubię takich opowieści! Nie rozumiem podejścia niektórych ludzi do zwierząt, większość traktuje przecież zwierzęta tak, jakby one nie odczuwały cierpienia. Kiedyś sama widziałam jak koń upadł, bo nie dał rady uciągnąć przeładowanego wozu. To było strasznie dawno, ale do dziś nie mogę zapomnieć tego widoku! I najgorsze jest to, że od tamtego czasu nic, albo prawie nic nie zmieniło się. A podobno jest ustawa, która zakazuje nieludzkiego traktowania zwierząt.
No, właśnie – gdzie jest szeryf? Skoro są przepisy, to dlaczego nikt nie pilnuje ich przestrzegania?!
Udało się ukarać zwyrodnialców znęcających się nad psami – a to przecież na podwórkach bylo – znęcanie się nad końmi odbywa się publicznie! Dlaczego nikt nie reaguje?! A ci turyści – dlaczego wsiadają do przeciążonych wozów? Nie wiedzą? Sami idioci czy analfabeci? Nie mogę logicznie myśleć ani pisać, bo emocje mnie szarpią.
Ana ma rację – pisać, mówić bez przerwy – może ktoś z ‚wadzy’ zareaguje.
Hortensjo – obawiam się, że to jest właśnie „ludzkie” traktowanie zwierząt. 🙁
Grzesiu – wszelkiej pomyślności i radości z życia! 🙂
Nie rozumiem, jak można przeżywać traumę z powodu kolejnych urodzin – chyba trzeba osiągnąć odpowiedni wiek, żeby się cieszyć każdymi. 😉
Zdrowie Grzesia po raz pierwszy! 😀
Podobnie jak Ana, nie moge czytac o takich zachowaniach. Tytul dzisiejszego wpisu przypomina mi tytul powiesci „They shoot horses, don’t they?”
Pon Ghandi podobno powiedzial nastepujace slowa:
„The greatness of a nation and its moral progress can be judged by the way in which its animals are treated.”
Wlasnie,to jak traktuja ludzie zwierzeta,swiadczy o ich poziomie cywilizacji!?
@Orca:
O wielkości narodu i jego moralności świadczy zachowanie się jego przedstawicieli przy korycie. – TesTeq
Jest takie przysłowie – jaki pan, taki kram.
Ja przez te wszystkie moje lata widziałem dużo i wymyśliłem sobie takie powiedzenie: że każde zwierzę, czy to kot, pies koń i insza zwierzyna jest odzwierciedleniem swojego pana.
Jeżeli właściciel jest bydlakiem to zniszczy i zwierzę ( No cóż, wielu jest takich, co poza dutkami nic innego nie widzą, nawet konia, który na to pracuje ((
No cóż, głupców i okrutników nie brakuje, a obawiam się, że ich co chwila przybywa więcej (((
Grzesiowi sto lat i życzę więcej optymizmu ))))
Wawrzek-masz racje,budlakow przybywa.
Mnie smuci fakt,ze jak znajda sie tacy,ktorym los zwierzat lezy na sercu i staraja sie naprawde cos dobrego w tej materii zrobic,zawsze znajdzie sie banda glupcow,ktora zakrzyczy wszystkich.Zreszta z chamstwem jest podobnie,zawsze na wierzchu 😮
Okazuje się, niestety, że największym wrogiem zwierząt jest człowiek!
Do TesTeqecka
„Potrzebny jest dobry szeryf, który zaprowadzi wreszcie porządek.”
Cemu nie? Ino trza bocyć, coby tyk seryfów nie było za duzo. Bo kie jest za duzo seryfów, to juz pon z Kobuszewski z ponem Gołasem ostrzegali, cym to grozi 😀
Do Grzesicka
„tegoroczne urodziny to raczej powód do traumy w sumie”
Nie trza, Grzesicku. Przecie wiadomo, ze cłowiek do trzydziestego roku zycia sie starzeje, a potem juz – ino piknie młodnieje 😀
Do Anecki
„(…) pomoc naszym mniejszym braciom,ale czy rzeczywiscie sa oni mniejsi,rozumem na pewno nie!!!!!”
Tak se myśle, Anecko… przecie wystarcyłoby, coby po wejściu do wozu 14 pasazerów – następni pedzieli, ze nie wsiędom, ino cierpliwie pockajom na następny wóz… Ocywiście istnieje i tako mozliwość, ze nie kozdy turysta jest świadom, ze ciągnięcie ponad 20 pasazerów to juz dlo konia zbyt wielki wysiłek. Ale moze trza w takim rozie uświadamiać? I wte moze dałoby to jakisi skutek? A jeśl nie? To wte faktycnie nalezałoby sie zastanowić, fto w tym braterstwie jest mniejsy 😀
Do Hortensjecki
„A podobno jest ustawa, która zakazuje nieludzkiego traktowania zwierząt.”
Bajuści. No i przecie som tyz nauki samego Świętego Franciska. Więc jak Święty Francisek nie pomago, ustawa nie pomago, to… moze faktycnie, jak radzi TesTeqecek, jakisi seryf by sie przydoł? 😀
Do Alsecki
„Ana ma rację – pisać, mówić bez przerwy – może ktoś z ‚wadzy’ zareaguje.”
Tyz tak mi sie widzi. Moze słowo kozdego z nos w tej sprawie to ino kropla, ale przecie – jak godajom – kropla wody drązy skałe. Więc – drązmy! 😀
Do Orecki
„Tytul dzisiejszego wpisu przypomina mi tytul powiesci ‚They shoot horses, don’t they?'”
Dokładnie tak, Orecko! Tytuł tego wpisu nawiązuje do tytułu tamtego filmu. W Polsce ten tytuł brzmi: „Czyż nie dobija się koni?” Ten film – barzo dobry zreśtom, z poniom Jane Fondom w jednej z głównyk ról – skońcył sie źle. Kie idzie o te historie z trasy do Morskiego Oka – wciąz jesce mozemy walcyć o to, coby skońcyła sie dobrze 😀
Do Wawrzecka
„Ja przez te wszystkie moje lata widziałem dużo i wymyśliłem sobie takie powiedzenie: że każde zwierzę, czy to kot, pies koń i insza zwierzyna jest odzwierciedleniem swojego pana.’
Bajako, Wawrzecku! Boce tyz, jak kiesik poni profesor Świderkówna tłumacyła, ze hyrne biblijne słowa: „Cyńce se ziemie poddanom” w oryginale znacom nie ino to, ze cłek mo nad ziemiom panować, ale jest tyz za te zieme – w imieniu Pona Bócka – odpowiedzialny. A skoro cłek jest odpowiedzialny za ziemie, to znacy, ze za mieskającom na niej zywine tyz 😀
Do Fusillecki
„okazuje się, niestety, że największym wrogiem zwierząt jest człowiek!”
Casem tak bywo… Ba na scynście nie wse. Tutok w budzie na przykład – jak widać som przyjaciele zywiny, nie wrogowie 😀
Dobrze, że choć w tym przypadku udało ci się Owczarku pomóc biedakowi. Zwierzęta chyba nigdy nie miały z nami lekko, sami z sobą nie mieliśmy wcale lepiej. Ale to się chyba zmienia, wciąż za wolno, ale jednak
Grzesiu 😀 wszystkiego dobrego!
„Tytuł tego wpisu nawiązuje do tytułu tamtego filmu.”
„Wiedziołak, wiedziołak” – to parafraza slow Owczarka, kiedy zobaczyl zdjecie, ktore podpisalam, ze to z gor Olympic Mountains, a okazalo sie, ze zdjecie jest z piknych Tatr.
Film tez mi sie bardzo podobal.
Pozdrowienia dla Maryny. Owczarek i MAryna skutecznie wyploszyli kreta, ktory u nas kopal tunele. Szczesliwy kret slucha teraz muzyki indianskiej i nie mysli o powrocie do naszego ogrodu. Teraz widze, ze MAryna z Owczarkiem zabrali sie za ratowanie konia. Gratulacje!
Proponuje jeszcze jedna metode. Osoby, ktore nie popieraja wykorzystywania koni dla celow rozrywkowych moga przygotowac napisy informujace ile koni juz nie zyje z powodu tej „atrakcji”. Mozna rowniez rozdawac male kartki osobom w kolejce do furmanki z informacja o niezyjacych koniach. Moze to zadziala i zniecheci turystow do korzystania z tej „atrakcji”. Ludzie moga przestac korzystac z przejazdzki i „śluz”.
Serdeczne pozdrowienia dla solenizanta – Grzesicka!
Do Emilecki
„Zwierzęta chyba nigdy nie miały z nami lekko, sami z sobą nie mieliśmy wcale lepiej. Ale to się chyba zmienia, wciąż za wolno, ale jednak.”
Ano róznie to bywo. Choć jo – mom u bacy i u gaździny baaarzo dobrze. Nawet kie casem gaździna praśnie mnie śmatom, kie mnie przyłapie na wykradaniu jałowcowej. Ba faktycnie, Emilecko, w sumie chyba pomalućku namienio sie na lepse. Choć kapecke dziwne, ze ludzie dopiero teroz zauwazajom to, co Święty Francisek zauwazył juz wiele wieków temu 😀
Do Orecki
„Osoby, ktore nie popieraja wykorzystywania koni dla celow rozrywkowych moga przygotowac napisy informujace ile koni juz nie zyje z powodu tej ‚atrakcji’. Mozna rowniez rozdawac male kartki osobom w kolejce do furmanki z informacja o niezyjacych koniach. Moze to zadziala i zniecheci turystow do korzystania z tej ‚atrakcji’. Ludzie moga przestac korzystac z przejazdzki i ‚śluz’.”
Tyz prowda. Zreśtom myśle, ze nawet te nase komentorze tutok som – jak to kapecke wyzej zbocyłek – maluśkimi kroplami drązącymi skałe. No i właśnie nie wyklucom takiej mozliwości, ze nieftórzy turyści nie som świadomi tego, jakie te konie przezywajom męcarnie. Dlotego worce uświadamiać. Im bardziej świadomi turyści – tym lepiej dlo tyk koni 😀
fusilla pisze: Okazuje się, niestety, że największym wrogiem zwierząt jest człowiek!
Człowiek lubi większość zwierząt. Smakują mu, więc je zjada.
Na podobnej zasadzie można byłoby twierdzić, że człowiek jest największym wrogiem krzeseł, ponieważ na nich siada.
Tak dowcipnie o tak smutnej sprawie!… Śmiech przez łzy!
I ten tytuł – parafraza…
A trasa Palenica – Pol. Włosienica to faktycznie horrorek i mafia. Mafia, która nie pozwoli na rowery (por. Dol. Chochołowska) czy meleksy dla starszych/mniej sprawnych… czy cokolwiek ekologicznego i niekontrowersyjnego.
Gdyby Polacy „szanowali” zwierzęta — najoczywiściej byłoby bojkotować takie „usługi”, jak oferowane w Palenicy Białczańskiej.
…Ale fotkę nad Morskim Okiem chce każdy (lub prawie), a 20 km dziennie (mocno zaokrąglam w górę a połowa tego ‚zaokrąglenia’ jest ‚z górki’) potrafi przejść może tylko co dziesiąty polski „miłośnik gór”…
Jak z pieskami – od pieskiego życia podwórzowych (a zwłaszcza chowanych na „złe psy”), poprzez pracowity ale wolny i radosny styl oOwczarków, aż po rozpieszczonych kanapowych delikacików —
— tak i z losem koni bywa różnie.
Właśnie mi Komentator podrzucił zdjęcie-schemat 26-tonowego aucicha, jakim podróżują konie królewskiej wnuczki (UK), srebrnej medalistki drużynowej wczorajszego wydarzenia… oraz ona sama. Kosztuje toto, prawią, 500,000 funciszy, ma bajery i wodotryski… z klimą, granitowymi blacikami w kuchni i dwiema… dwiema, hers-and-his 😀 umywalkami… – 6 koniów i sześć humansów się zmieści… humanitarnie. A Zara powozi tym sama (ma wszakoż kamerki wspierające cofanie tego wehikułu… i wewnętrzne monitorujące (dobro)stan jej czworonożnych przyjaciół… ) http://basiaacappella.wordpress.com/2012/07/31/uprzejmosc-gospodarza/#comment-22026 😀
O, tu jest jeszcze lepiej opisany i rozpisany schemat owego pałacu na kółkach. I Zara w akcji:
http://www.dailymail.co.uk/news/article-2181966/London-Olympics-2012-Inside-Zara-Phillipss-500-000-horse-box-thats-fit-princess.html
Poprzedni baaardzo wierny przyjaciel królewskiej wnuczki (bez „tytułu” innego niż medalowe) miał na imię Toytown, obecny, srebrny* – High Kingdom. Tyz piknie a nawet godnie… 😎
A, gospodarze mają wreszcie złoto, gdyby ktoś nie wiedział 😀
___
*choć wczoraj nie pojechał najlepiej, ale Z twierdzi że pomyliła się ona a na dodatek koń przedwczoraj musiał dostać dwa nowe buty – przednie
O właśnie, wydaje mi się, że opisywanie i pokazywanie, jak członkowie rodziny królewskiej postępują z naszymi braćmi mniejszymi mogłoby co nieco wpłynąć na postępowanie niektórych ludzi ze zwierzętami. Nie ma to jak, w tym wypadku w pozytywnym znaczeniu tego słowa, snobizm.
Dobrze, Basiu, że o tym wspomniałaś; należało by tylko to mocno rozpropagować i podkreślać. 😀
Taaaaaak, te nierownosci-jeden ma pelna miche,a drugi musi sie obejsc sucha koscia 🙁
Bajuści! Skoro – jak zauwazył polski poeta (tzn. Słowacki, ale polski) – jesteśmy pawiem narodów i papugom, to moze chociaz ten i ów uzno, ze worce w tej sprawie papugować Anglików? 😀