Polinezja Obidowska

Jak pewnie bocycie, w poprzednim wpisie piknie pytołek mieskańców Polinezji, coby wyryktowali seść nowyk przesądów. No i wte Wawrzecek poradził mi tak:

Owczarku! To jest do przeprowadzenia, wystarczy, że „przekupisz” jałowcową lub Smadnym Mnichem jakiegoś dziennikarza, by napisał o jakiejś klątwie dotyczącej gór.

Na mój dusiu! Barzo dobro myśl! Przekupić jakiegosi dziennikorza! Najlepiej znanego w całej Polsce! Ino… cy tako jałowcowo ze Smadnym by wystarcyły, coby przekupić kogosi znanego? Mogły nie wystarcyć. Tutok racej potrzebne były dutki. Duzo dutków. Na scynście nie było to dlo mnie zodnym problemem. W końcu od cego miołek Felka znad młaki! Haj.

Kie zatem mój baca z mojom gaździnom pośli juz spać, jo zakrodłek sie do chałupy, siedłek przy komputrze i… wesłek na e-mailowe konto Felka. No i zaroz zacąłek ryktować list do takiego jednego barzo znanego telewizyjnego redaktora:

Ostomiły Ponie Redaktorze. Pise do Pona, bo fciołbyk, coby piknie rozpowsechnił Pon w tej swojej telewizji seść polinezyjskik przesądów.

I wymieniłek te seść przesądów, co to znocie je z mojego poprzedniego wpisu. E-maila zakońcyłek takimi słowami:

A coby Wom, ostomiły Ponie Redaktorze, lepiej rozpowsechniało sie te przesądy, to wiedzcie, ze jak zrobicie, o co wos pytom, to zapłace wom pół miliona złotyk. Haj.

Jak wykraść Felkowi pół miliona – to ocywiście wiedziołek. Jak przekazać te dutki redaktorowi – tego jesce nie wiedziołek, ale nie miołek wątpliwości, ze cosi wymyśle. Na mój dusiu! Jakie to syćko było proste! Podpisołek sie za Felka, wysłołek maila i barzo z siebie zadowolony posłek spać.

Kie nadeseł poranek, postanowiłek przelecieć sie kapecke po wsi, coby sie dowiedzieć, co słychać u inksyk psów. No i akurat kie przebiegołek obok Felkowej chałupy… uwidziołek, ze od strony Dunajca jedzie cała kupa aut! Krucafuks! Kielo ik było? Nie pomyślołek wte, coby policyć. Ale ze trzydzieści co najmniej. Syćkie te auta podjechały pod dom Felka i tamok stanęły. Zaroz wysypoł sie z nik tłum ludzi z aparatami fotograficnymi, kamerami i mikrofonami. Na mój dusiu! To byli ludzie z róznyk redakcji telewizyjnyk, radiowyk i gazetowyk! Ino po co oni tutok przyjechali? Felek zwołoł u siebie jakomsi konferencje prasowom cy jak? Nie, wartko przekonołek sie, ze nicego nie zwoływoł. Bo zaroz otworzył drzwi i uwidziołek, ze jest potargany, nieogolony i ubrany ino w ślafrok. Poźreł zdumiony na przybyłyk ku niemu redaktorów. Fcioł chyba cosi pedzieć, ba zanim zdązył sie odezwać, zacęły go oślepiać lampy aparatów fotograficnyk.

– Proszę pana! Proszę pana! – zawołoł jakisi redaktor. – Od jak dawna kontaktuje się pan z Polinezyjczykami?
– Czy ma pan może jakąś rodzinę na Polinezji? – spytoł inksy redaktor.
– A niech nam pan powie – odezwała sie jedno redaktorka – czy pańskie działania zmierzają do tego, żeby odebrać Polsce górskie tereny i przekazać Polinezyjczykom?
– A czy pan … – zacął pytać ftosi jesce inksy
– Ludzieee! – ryknął Felek. – Co wos kruca napadło? O co wom idzie z tymi Polinezyjcykami?

Wte przed przed tłum wystąpił – na mój dusiu! – ten pon redaktor, do ftórego w nocy wysłołek e-maila!

– Winien jestem wyjaśnienie – pedzioł ten pon do Felka. – Otóż tego e-maila, którego pan tej nocy do mnie wysłał, nie zamierzałem nikomu ujawniać. Ale… okazało się, że w moim komputerze był jakiś wirus. No i ten wirus sprawił, że pańska wiadomość została rozesłana do całego mnóstwa osób, w tym do wielu redakcji…
– Ale, panocku, o jakim wy e-mailu godocie? – spytoł Felek. – Przecie jo wos nie znom. To znacy… moze i znom, ale ino z telewizji. I na pewno nic ku wom nie pisołek.
– Proszę pana – odporł pon redaktor. – Niech pan się nie wypiera, bo mam tu nawet przy sobie wydruk tego pańskiego e-maila.

Dziennikorz pogrzeboł kwilecke w kieseni i zaroz wyciągnął z niej złozony arkusik papieru. Rozłozył go i wręcył Felkowi.
– Oto ten wydruk – pedzioł. – Chce pan mi wmówić, że pan tego nie napisał?

Felek wziął wydruk od redaktora, przecytoł, a potem zacął drapać sie po głowie.

– Dziwne to, barzo dziwne – pedzioł.
– Nam też się wydało dziwne – rzekły stojące przed Felkiem redaktory – dlaczego za rozpowszechnienie przesądów z dalekiej Polinezji obiecał pan aż taką kupę kasy? W końcu tak poważny biznesmen jak pan raczej nie mógł tylko żartować? Ale zaczęliśmy kojarzyć fakty i przypomnieliśmy sobie, jaka jest obecnie sytuacja na Polinezji. A jaka ona jest, wiadomo: poziom oceanu się podnosi, przez co niektóre z tamtejszych wysp mogą niedługo znaleźć się pod wodą. I co mają zrobić mieszkańcy tych wysp? Muszą się gdzieś przenieść. Tylko gdzie? Tego do tej pory nikt nie wiedział. Teraz jednak ten pański e-mail wszystko wyjaśnia.
– Niby co wyjaśnio? – spytoł Felek.
– Wszystko! – zawołały redaktory. – Po prostu wszystko! Chce pan rozpowszechniać w Polsce polinezyjskie przesądy dotyczące gór. Z tego wynika, że zamierza pan oswoić Polaków, zwłaszcza tych bywających w górach, z polinezyjską kulturą. A w jakim celu miałby pan to robić? Odpowiedź może być tylko jedna: musiał pan zawrzeć z Polinezyjczykami jakieś porozumienie, że sprowadzi pan w polskie góry mieszkańców zagrożonych wysp. Wielka migracja Polinezyjczyków do Polski! I być może związane z tym przekazanie im naszych południowych terenów! To przecież prawdziwa sensacja! Chyba nie dziwi pana, że chcemy przekazać tę sensację społeczeństwu?
– A, przekozujcie se społeceństwu, co fcecie, ale mi dojcie święty spokój! – zdenerwowoł sie Felek i trzasnął drzwiami.

Ba dziennikorze nie zamierzali tak łatwo zrezygnować. Zacęli sie zastanawiać, cy nie dałoby sie wejść do chałupy przez okno. Jeden śpekulowoł nawet, cy nie popróbować przez komin.

Nagle otworzyły sie automatycne drzwi od przylegającego do chałupy garazu. W garazu stoł pikny nowiutki jaguar, a za jego kierownicom siedzioł Felek. Nadal w ślafroku, widocnie nie fcioł tracić casu na przebieranie sie. Fcioł wartko stamtela wyjechać i uciec przed wścibskimi redaktorami. Ba nie było najmniejsyk sans, coby ten plan sie udoł. Redaktory otocyły auto i znów zacęły zasypywać Felka pytaniami o jego kontakty z Polinezjom. Wściekły Felek walił pięściami w kierownice, trąbiąc niemiłosiernie, a przez lekko uchylonom sybke krzycoł ku dziennikorzom, ze jak sie nie rozstąpiom, to ik porozjezdzo. Ba jakosi nifto sie jego groźbami nie przejął.

Krucafuks! To jo wrobiłek bidnego Felka w to syćko, więc teroz chyba powinienek mu pomóc. No to pomogłek. Wbiegłek w tłum redaktorów i zacąłek ujadać tak, jak byk był zarazony dziesięcioma wściekliznami naroz. Zaskocone redaktory raptownie odksocyły od auta. Felek skorzystoł z okazji. Rusył z piskiem opon i pognoł w kierunku mojej chałupy. Jo zaś wartko hipłek do pola. Ukryłek sie za pobliskim smrekiem i zacąłek nadsłuchiwać, co teroz redaktory bedom godać. A one godały tak:
– Rany! Co to za bestia nas zaatakowała?
– To był chyba jakiś wściekły pies?
– Pies? To bydlę było dużo większe od psa! To musiał być niedźwiedź!
– Ale on był biały. A u nas nie ma białych niedźwiedzi, są tylko brunatne.
– Widocznie to był niedźwiedź polarny! Ten bogacz pewnie specjalnie sprowadził go z jakiejś Grenlandii i wytresował, żeby pilnował mu domu.
– E! Słuchajcie! My tu gadamy, a tymczasem ten facet ucieka nam z naszą sensacją! Gońmy go!
– Racja! Gońmy!

No i redaktory pohybały do swyk aut. A jo domyśliłek sie, ze skoro Felek pojechoł w strone mojej chałupy, te pewnie bedzie fcioł sukać schronienia u mojego bacy i mojej gaździny.

Pohybołek ku swej chałupie na skróty. Dotorłek ku niej w tej samej sekundzie co Felkowy jaguar. Felek zaroz wyskocył z auta i zacął tak walić do nasyk drzwi, jakby sie paliło. Po kwili otworzyła mu mojo gaździna.

– Witoj, Feluś – pedziała. – A cemu ty jesteś w ślafroku? Cy to jest teroz nowy strój obowiązujący w świecie wielkiego biznesu?
– Wpuśćcie mnie wartko! – popytoł Felek. – I dobrze zamknijcie drzwi na syćkie zasuwki!

To powiedziawsy Felek wepchnął sie do chałupy, mało nie taranując przy tym gaździny. Jo zaś podesłek do okna, stanąłek na tylnyk łapak, przednimi oporłek sie o ściane i poźrełek do środka ciekaw, co dalej bedzie sie działo.

No i uwidziołek, jak Felek wyciągnął ten wydruk e-maila, co to od redaktora go dostoł i podoł gaździnie. Gaździna przecytała i podała mojemu bacy. Baca tyz przecytoł, a potem wzrusył ramionami i spytoł:
– Feluś, o jakik polinezyjskik przesądak tyś tutok napisoł?
– To nie jo napisołek – sprostowoł Felek. – Ba przez tego sakramenckiego maila od rozu cało kupa redaktorów przycepiła sie do mnie, bo ubzdurała se, ze jo jakiesi tajemnice kontakty z Polinezyjcykami nawiązołek. Na mój dusiu! Zebyk jo chociaz wiedzioł, fto wyryktowoł mi taki śpas, ze napisoł tego e-maila podsywając sie pode mnie…
– Moze jakisi dzieciak z nasej wsi zrobił ci figla? – próbowała zgadywać gaździna. Ale cóż – nie zgadła.

Tymcasem pod nasom chałupe zajechały auta z redaktorami.
– Patrzcie! – zacęły wołać redaktory. – Tutaj jest jaguar tego faceta! A więc to tu musiał się schować! Mamy go!

– O, Jezusicku! Noleźli mnie! – jęknął Felek. – I znów bedom mnie o te Polinezje męcyć!
– Spokojnie, Feluś, tylko spokojnie – pedziała gaździna i… wysła przed chałupe.

– Witojcie! – odezwała sie do redaktorów. – Nazywom sie Polinezja Obidowska. Cym moge poństwu słuzyć?
– Jak się pani nazywa? – zdziwiły sie redaktory.
– Polinezja Obidowska – powtórzyła gaździna. – A co? Zdziwiło wos moje imie? Mom je po matce, matka po babce, a babka po prababce. Bo od starodownyk casów w mojej rodzinie najstarso baba w kozdym pokoleniu dostoje na imie Polinezja.
– Niemożliwe! – zawołały redaktory. – Nikt z nas nigdy nie słyszał, żeby polskim góralkom nadawano takie imię!
– Nie wierzycie? – spytała gaździna. – To pódźcie do nasego księdza probosca i sprawdźcie w księgak parafialnyk. Tamok piknie uwidzicie, ze to imie jest znane w tyk stronak od wieków. A wte wyjdziecie na głuptoków, zeście mi nie uwierzyli.

Gaździna pedziała to z takim przekonaniem, ze redaktory uznały, ze to musi być jednak prowda. A w księgak parafialnyk wolały nie sprawdzać, coby nie wyjść na tyk głuptoków.

– Fcieliście sie pewnie dowiedzieć, o co idzie z tym całym e-mailem w sprawie polinezyjskik przesądów? – godała dalej gaździna. – No to syćko wom wyjaśnie, ostomiłe redaktory. Wcora późnym wiecorem Felek przyseł do mnie z flaskom Łąckiej Śliwowicy. Popili my se we dwoje, no i… cóz tu ukrywać… wypili za duzo. Zrobili my sie przynapici. I wte nagle Felek pokwolił sie, ze on mo telo dutków, ze za ik pomocom, moze zrobić syćko. No to jo go spytałak, cy moze za pomocom tyk dutków rozpowsechnić seść przesądów, we ftóre jo barzo mocno wierze. Felek pedzioł, ze nimo problemu. Poseł zaroz do komputra i wyryktowoł tego całego e-maila. A w e-mailu tym te seść przesądów nazwoł „polinezyjskimi” od mojego imienia, a nie od tyk piknyk wysp na Pacyfiku.
– Tak właśnie było? – spytały redaktory. – Ten cały e-mail i obietnica pół miliona złotych to było tylko zwyczajne pijackie wariactwo?
– No przecie godom – odrzekła gaździna. – Felek nie fcioł wom tego wyjawić, bo to przecie wstyd straśny. Ale tako jest prowda.
– Czyli nie ma żadnej sensacji? – fciały sie upewnić redaktory.
– Ano nimo – rzekła gaździna alias Polinezja Obidowska.
– Eee… – pedziały zdegustowane redaktory. – Niepotrzebnie tylko przebyliśmy taki szmat drogi, żeby tu się dostać.

Wśród nik zaś najbardziej zdegustowany był ten dziennikorz, do ftórego wysłołek maila. On chyba jednak kapecke na te pół miliona licył. Haj.

Redaktory pozabierały te swoje kamery, te swoje syćkie mikrofony, powsiadały do swyk aut i odjechały.

No i tak mi sie widzi, ze o tyk seściu „polinezyjskik przesądak” zodno telewizja nie zbocy. Ani zodno gazeta. Ba kieby nie ten sakramencki wirus, ftóry porozsyłoł mojego maila do całej kupy redakcji… to moze by sie jednak udało? Bo ten jeden dziennikorz moze by nie dociekoł, cemu obiecano mu tak duzo dutków, ino po prostu zrobiłby to, o co go pytołek? Ale cóż, stało sie, jak sie stało… Krucafuks! Nie wiem jak wy, ostomili, ba jo uwazom, ze tyk twórców wirusów to nalezy stanowco tępić! Hau!

P.S.1. Dwa zaległe budowe święta nom sie tutok zrobiły. Pierwse – to urodziny Yanockowe w ostatni piątek. No to z opóźnieniem wprowdzie, ale… zdrowie Yanocka! 😀

P.S.2. A drugo zaległość to urodziny Borsuckowe w ostatniom niedziele. No to tyz z pewnym opóźnieniem – zdrowie Borsucka! 😀