Geronimo i fotoradary

Cy wiecie, ze przodek mojego bacy, ten, ftóry wiele roków w Hameryce spędził, mo swój wkład w historie motoryzacji? Pewnie nie wiecie, bo jesce wom o tym nie godołek. No to opowiem teroz.

Był to, ostomili, taki cas, kie juz niekany jeździły pierwse auta. Ale jako cekała je przysłość? Cy miały sanse stać sie nie mniej przydatne niz dylizans abo inksy pociąg? Tego tak do końca nie wiedziano. Dlotego paru konstruktorów aut postanowiło wybrać sie do przodka mojego bacy. Przyśli ku niemu i pedzieli tak:
– Krzesny, pytomy piknie, doradźcie nom. Ryktujemy te auta, ryktujemy – ale cy to mo jakisi sens? Cy one naprowde mogom być ludziom potrzebne? Cy moze racej som to ino takie gadzeciki, ftóre za niedługi cas pódom w odstawke i syćka o nik zabocom? Jak sie wom to widzi?
– Hmm… a cemu mnie właśnie o to pytocie? – odrzekł przodek mojego bacy. – Cy jo jestem ekspertem od motoryzacji?
– Moze i nie jesteście – pedzieli konstruktorzy aut. – Ale wielu godo, zeście barzo mądry cłek. Piknie pomogliście ponu Lincolnowi wygrać wojne secesyjnom, piknie pomogliście Indianom pokonać pona Custera nad Little Big Horn, to moze tyz piknie bedziecie wiedzieli, jako przysłość ceko samochody?
– Cóz, panocki – pedzioł przodek bacy – w wojnie secesyjnej sło o ślebode dlo Murzynów, w bitwie nad Little Big Horn sło o ślebode dlo Indian. Bo w sprawak ślebody to jo faktycnie moge kapecke pomóc. Ale kie idzie o auta – lepiej zwróćcie sie do wodza Geronima.
– Do Geronima? – zdziwili sie konstruktorzy. – Tego hyrnego wodza Apaczów? A co on moze wiedzieć o samochodak?
Przodek bacy zacął cierpliwie tłumacyć:
– Do cego auto słuzy – wiadomo, do piknego przemiescania sie. A fto jest znakomitym specjalistom w sybkim przemiescaniu sie? Wódz Geronimo właśnie! Przecie kieby było inacej, to wasi najlepsi generałowie nie musieliby go ścigać jaz tak wiele roków.
– Racja! – uświadomili se konstruktorzy. – Ześmy sami na to nie wpadli!

Piknie podziękowali przodkowi mojego bacy za rade i wartko pohybali do Fortu Sill. Tamok właśnie hyrny Geronimo – mając juz za sobom cas walk z bladymi kufami – przebywoł jako jeniec wojenny. Heeej! Wielko tęsknica za rodzinnymi stronami go tamok turbowała. Naprowde wielko. Ba dobre chociaz to, ze w sumie był to hereśt o barzo złagodzonym rygorze. Wódz mógł se tamok hodować konie, bywoł zaprasany na rózne urocystości, sprzedawoł zdjęcia ze swoimi autografami i udzieloł wywiadów. A roz podyktowoł jednemu redaktorowi swojom niezwykłom biografie i wysła z tego pikno ksiązka. Przetłumacono jom nawet na polski.* Nojdziecie jom w kozdej więksej polskiej bibliotece. I w antykwariacie pewnie tyz. Haj.

Geronimo, na scynście dlo konstruktorów nie mioł akurat nic inksego do roboty, więc chętnie przystoł na blizse zapoznanie sie z takim wynalazkiem jak auto. Postanowiono więc zabrać wodza na piknom przejazdke. Hyrny Apacz zajął w aucie miejsce obok kierowcy. Wroz z nim wsiadło trzek konstruktorów: jeden za kierownicom, pozostali dwaj z tyłu.

– I tym właśnie mozno jechać bez konia? – zaciekawił sie Geronimo.
– Bajuści, wodzu – odpowiedzieli konstruktorzy.
– No to wio! – zawołoł Geronimo.
– To nie tak wodzu – zacęli wyjaśniać konstruktorzy. – Coby ten wóz rusył, trza uruchomić silnik.
– Eee, to do rzyci jest ta masynka – skrzywił sie wódz. – Koń lepsy. Bo koniowi wystarcyłoby zawołać „wio!” No ale skoro juz tutok jestem, to niekze ta – uruchomcie ten sakramencki silnik.

Po kwilecce auta zawarcało, zatrzynsło sie i… pomkło piknie przed siebie. Jechało, jechało… Jaz Geronimo spytoł kierowce:
– A po co wy, panocku, tym tutok kółeckiem furt kryncicie?
– To kółecko nazywo sie kierownica – padła odpowiedź. – Trza niom kryncić, coby to auto omijało przeskody. O, widzicie, wodzu, to drzewo? Jedziemy prosto na nie. Ba kryncąc odpowiednio kierownicom, piknie je ominiemy.
– Co za głupio masyna! – zawołoł Geronimo. – To i tutok koń jest lepsy! Bo kieby koń hyboł ku drzewu, to nie trza by było nicym kryncić. Zywina sama by wiedziała, ze drzewo trza ominąć. Lepiej juz wracojmy, bo tak głupim ustrojstwem to jo nimom ochoty dalej jechać.
– I tak musimy zawracać, bo zaroz benzyna sie skońcy – opdowiedzieli konstruktorzy.
– Ben… co? – spytał wódz.
– Benzyna – powtórzyli konstruktorzy. – Mozno pedzieć, ze to takie pozywienie dlo samochodu.
– A, pozywienie! – rzekł Geronimo. – No to rośnie przecie wokoło telo trowy. Zatrzymojcie sie i niek to auto se poje.
– Trowa sie nie nadoje – odpowiedzieli konstruktorzy. – To musi być benzyna.
– Na mój dusicku! – zdumioł sie wódz. – Koniowi wystarcyłoby najeść sie trowy. A to wase auto nie moze? No, krucafuks! Na „wio” nie reaguje, bez kryncenia kierownicom nie ominie drzewa, a teroz jesce dowiaduje sie, ze trowy jeść nie moze! Do rzyci ten was wynalazek! Zupełnie do rzyci! Dobrze wom radze, dojcie se z tym warcącym zelastwem spokój, bo nad koniem to cudactwo nigdy nie zawierchuje.

Konstruktorzy zmarkotnieli straśnie. Cyzby historia motoryzacji, ftóro ledwo sie zacęła, od rozu miała sie skońcyć?

– I jesce jedno wom powiem, blade kufy – pedzioł Geronimo po kwili milcenia. – To wase auto jakosi nie jeździ zbyt wartko. Koń jest duzo sybsy.
– Cóz, stopniowo ten wynalazek udoskonalomy – pedzioł na to jeden z konstruktorów. – Kiebyście uznali wodzu, ze worce auta ryktować dalej, to w przysłości stałyby sie one sybse niz koń.
– Duzo sybse! – dodoł drugi konstruktor. – Jaz koniecne by sie stało ukwalowanie ograniceń prędkości.
– A tyk, co by dozwolonom prędkość przekracali – dodoł trzeci – nazywano by piratami drogowymi. I wte trza by było wyryktować jakiesi pikne urządzenia, co to same robiłyby tym piratom zdjęcia. Te urządzenia mozno by było nazwać… cy jo wiem?… na przykład… fotoradarami. Mogłyby se wisieć takie fotoradary na słupak przy drodze, przybocowując jakisi totem…
– Co pedzieliście? – przerwoł konstruktorowi Geronimo. – Totem?
– No, takie skojarzenie w pierwsej kwili przysło mi do głowy, ale nie jestem pewien, cy trafne – przyznoł konstruktor. – Jeśli miałoby to przybocować totem, to taki kapecke awangardowy, nowocesny…
– Nic nie skodzi, ze nowocesny! – zawołoł zakwycony wódz. – Casy sie zmieniajom, wsędy wkraco nowocesność, więc i nowocesne totemy mogom zaistnieć.

Zaroz wódz piknie sie rozmarzył:
– Na mój dusicku! Totemy przy drogak bladyk kuf! Ten starodowny element indiańskiej kultury wsędy, ka ino auta bedom jeździły! Ale to bedzie pikne!
– Wodzu, to nieprędko nastąpi – Konstruktorzy próbowali sprowadzić wodza na ziemie. – Te fotoradary jesce nie istniejom. To dopiero tako wizja…
– Nic nie skodzi! – odporł Geronimo. – Przecie dlo nos Indian wizje wse miały barzo duze znacenie. Bajako.
– Cyli jak? – Konstruktorzy byli kapecke zdezorientowani. – Momy ryktować kolejne auta cy momy ik nie ryktować?
– Ryktować! Ocywiście ze ryktować! – Wódz nie mioł najmniejsyk wątpliwości. – Skoro wroz z autami majom powstać pikne totemy zwane fotoradarami – bedzie to pikny znak, ze indiański duch jednak wierchuje!

Opinia wielkiego wodza przesądziła sprawe. Produkcja samochodów rusyła pełnom parom. Juz wkrótce zacęły powstawać miliony egzemplorzy hyrnego Forda T, na ftórego w Hameryce stać było nawet tyk, co nie zarabiali zbyt wiele dutków. Z casem pojawiały sie kolejne marki, kolejne modele… Jaz auto – jak dobrze wiecie – dotarło w niemalze kozdy zakątecek kuli ziemskiej. Haj.

A potem – tak jak przewidzieli znajomi Geronima – wyryktowano fotoradary, cyli to, o cym u nos ostatnio barzo wiele sie ukwalowuje. Jo tam nie wiem, ostomili, jakie jest tutok wase zdanie: cy według wos fotoradarów przy polskik drogak jest za duzo, za mało, cy w sam roz. Ba wiedzcie jedno: kieby nie wizja ik powstania – wódz Geronimo skutecnie zniechęciłby syćkik wynalazców do dalsego ryktowania aut. I dzisiok nika nie dojechalibyście ani autobusem, ani taksówkom, ani własnym samochodzikiem. Bajako.

I powiem wom jesce to, ze temu hyrnemu wodzowi tak barzo sie te auta spodobały, ze sam naucył sie nimi jeździć. A ze piknie przyjaźnił sie on z przodkiem mojego bacy, to nie roz zabieroł go ze sobom na samochodowe przejazdzki. Kie zaś obaj mieli dobry humor, to podcas tyk przejazdzek – tak dlo śpasu – Geronimo przebieroł sie w strój bladyk kuf, a przodek bacy – w strój indiański.

Zachowała sie nawet tako fotografia, na ftórej wódz Apaczów, z cylindrem bladyk kuf na głowie, siedzi se za kierownicom piknego auta. Obok niego siedzi postać w piknym pióropusu. W wielu opisak tego zdjęcia widnieje błędno informacja, ze ta postać to niejaki Edward Le Clair z plemienia Ponca. Cemu godom, ze informacja jest błędno? No bo, ostomili, poźrejcie na to zdjęcie sami. I przyjrzyjcie sie siedzącemu obok Geronima cłekowi. Krucafuks! Przecie widać wyraźnie, ze to nie jest zoden Edward Le Clair, ino… przebrany za Indianina przodek mojego bacy! Hau!

* Geronimo, Geronima żywot własny, spisany przez S.M. Barretta, tł. K. Zarzecki. Warszawa, Iskry 1975.