Cy leci z nomi Felek?

Jako juz wiecie, w ostatni dzień karnawału miołek polecieć na Hawaje i zabrać tamok ze sobom syćkik chętnyk. Plan był piknie prosty:

1) docierom do Balic – tamok spotykom sie z Hortensjeckom i Wawrzeckiem; rozem zakradomy sie do samolota Felkowyk Linii Lotniczyk i… startujemy;
2) lecimy do Wrocławia i zabieromy Alsecke;
3) lecimy do Warsiawy i zabieromy TesTeqecka;
4) lecimy do Gdańska i zabieromy Fusillecke;
5) lecimy do Amsterdamu po Anecke; tamok tyz tankujemy przed lotem przez Atlantyk, w cym pomogłoby nom pare holenderskik psów, ze ftórymi juz piknie sie umówiłek;
6) lecimy do Nowego Jorku i zabieromy Nowecka;
7) lecimy do Kingston i zabieromy Alecke;
7) lecimy do Seattle, ka lotnisko bedzie opanowane przez moik indiańskik przyjaciół; tamok dołąco do nos Orecka; jesce roz tankujemy, potem startujemy i lecimy, lecimy, lecimy…
8) i lądujemy w Honolulu!

Kieby syćko posło zgodnie z planem – a nie widziołek powodu, dlo ftórego miałoby nie póść – powinni my noleźć sie na piknyk hawajskik wyspak przed końcem karnawału. Haj.

Tak niedługo po północy pohybołek do Nowego Targu. Tamok wsiodłek w jeden pociąg towarowy i dojechołek do stacji Kraków Główny. Potem wsiedłek w kolejke, ftóro jeździ do Balic. I tuz przed świtem nolozłek sie na piknym lotnisku. Zaroz zacąłek rozglądać sie za Hortensjeckom i Wawrzeckiem, ale niestety nie mogłek ik noleźć.

– Pewnie jesce nie zdązyli tutok dojechać – pomyślołek. – Ale to nic. Zakrodne sie do Felkowego samolota, wystartuje i zrobie pare kółecek, coby wypróbować masyne. A potem nazod wyląduje w Balicak. Do tego casu Hortensjecka i Wawrzecek na pewno zdązom dotrzeć. Wte zabiere ik na pokład i dalej juz syćko powinno iść zgodnie z planem.

Tak w ogóle, ostomili, ten wtorek to był dzień, kie Felkowe Linie Lotnicze miały oficjalnie rozpocąć swojom działalność. No i Felek wymyślił, coby na to rozpocęcie wyryktować pikny bankiet, ftóry mioł sie odbyć przed jednym z jego samolotów. Zaproseni byli na te impreze rózni wozni goście: politycy, celebryci, no i wpływowi ludzie biznesu. Haj.

Nie tracąc casu, dostołek sie na płyte postojowom lotniska i pokrynciłek pomiędzy parkującymi tamok samolotami. Nagle uwidziołek, ze jeden z nik – z wymalowanym logiem Felkowyk Linii Lotniczyk – jest piknie udekorowany w kolorowe kwiatki, wstązecki, baloniki i tym podobne bździnki. A więc to tutok ten bankiet mioł być wyryktowany. No – pomyślołek se – samolot w sam roz do podrózy na Hawaje. Wesłek zaroz do środka. W środku zaś uwidziołek licne becki ze Smadnym Mnichem, flaski siampana, rózne śtucce, nacynia… Niewątpliwe to syćko cekało na ten cały bankiet. I barzo dobrze! Nas lot bedzie trwoł długo – więc te Smadne Mnichy i siampany na pewno piknie sie przydadzom! Haj.

Udołek sie do kokpita i siedłek za sterami. Jak na rozie – syćko sło nadspodziewanie łatwo. No to uruchomiłek silniki. Zacąłek kołować ku pasowi startowemu. Wiało akurat od południa. Wiedząc, ze samolot musi startować pod wiater – skierowołek sie właśnie w tamtom strone. Kie tak se kołowołek, to uwidziołek, ze jacysi ludzi biegnom za mnom i cosi krzycom. Moze fcieli lecieć ze mnom na Hawaje? No to niek pockajom, jaz tu za kwilecke wróce. Teroz juz musiołek ryktować sie do startu, bo jo przecie jestem kulturalnym owcarkiem, więc nie fciołek zajmować miejsca na pasie startowym dłuzej niz to koniecne. Samolot coroz bardziej sie rozpędzoł. Goniący mnie ludzie ostali daleko z tyłu. Po kwili pociągłek ku sobie wolanta (cyli to ustrojstwo do sterowania samolotem) i… FRUUUUUU! Nolozłek sie w powietrzu. Na mój dusiu! Leciołek! Piknie leciołek!

Choć powiem wom, ze obsługa samolota okazała sie trudniejso, niz to wynikało z instrukcji. Te syćkie przyciski, włącniki, przełącniki… som porozmiescane tak, ze trudno sie nimi posługiwać, kie nie jest sie cłowiekiem, ino psem. Konstrukcja wolanta tyz jest kapecke do rzyci. Niełatwo manipulować nim za pomocom zębów. Jo wiem, ze piloci najcynściej chytajom go rękami, ale konstruktorzy samolotów powinni wziąć pod uwage, ze taki pilot moze mieć casem w jednej ręce kawe, a w drugiej ciastko i wte moze tyz potrzebować porusać takim wolantem za pomocom zębów.

No ale niekze ta. Skoro dołek rade poderwać masyne do lotu, to dom tyz rade dolecieć niom do Honolulu. Zrobiłek dwa, trzy kółka. I juz miołek wracać do Balic po Hortensjecke i Wawrzecka, kie nagle… usłysołek dolatujące z głębi samolota wołanie:
– O, Jezusicku! Co sie stało? Cy ten samolot leci?

Krucafuks! Nie uwierzycie, cyj to był głos! Felka! Felka znad młaki! Był w tym samolocie i teroz lecioł rozem ze mnom! Ale jak to mozliwe, ze go wceśniej nie zauwazyłek? Cóz, musiołek być tak podekscytowany cekającom mnie podrózom, ze nie zwróciłek uwagi na obecny w samolocie zapach cłowieka.

Ino co teroz – kruca – zrobić? Ukrycie sie przed Felkiem nie wchodziło w gre. Ftosi przecie musioł te sakramenckom masyne pilotować. Cóz, pozostało pockać na bieg wydarzeń. Po kwili Felek weseł do kokpita. Ocywiście zdziwił sie straśnie, kie uwidzioł, ze za sterami nie siedzi zoden cłowiek, ino jo.

– Zaroz! Jo cie chyba znom! – zawołoł, kie na mnie poźreł. – Ty chyba jesteś tym owcarkiem bacy z mojej wsi… Nieee! To przecie niemozliwe. Musis być jakomsi bezdomnom psinom, ftóro zywi sie odpadkami z przylotniskowyk punktów gastronomicnyk. Widocnie przez przypadek wlozłeś do mojego samolota.

W tej kwilecce w lezącyk nieopodal słuchawkak lotnicyk rozległ sie jakisi dźwięk. Felek chycił te słuchawki, załozył je na usy i zacął wołać do przycepionego do nik mikrofonu:
– Halo! Halo! Jest tam ftosi?
– Tu wieża kontrolna w Balicach – odezwoł sie głos w słuchawkak. To jakisi kontoler lotów godoł. A ze jo mom pikny psi słuch, to barzo dobrze go słysołek.
– Co tam się u licha dzieje? – dopytywoł sie kontroler. – Dlaczego ten samolot wystartował bez naszej zgody?
– A skąd jo mom wiedzieć, dlocego wystartowoł? – odrzekł Felek. – Nie jestem pilotem.
– To kim pan w takim razie jest? – spytoł kontroler.
– Jestem właścicielem Felkowyk Linii Lotniczyk – wyjaśnił Felek. – Ryktowołek w tym samolocie pikny bankiet. A ze harowołek całom noc, to w końcu zmogło mnie i twardo usnąłek. Społek sam nie wiem, jak długo. No i przed kwileckom obudziłek sie i uwidziołek, ze jestem… wysoko nad ziemiom!
– A kto jest w tym samolocie oprócz pana? – spytoł kontroler.
– Nifto! Ino jakisi pies-przybłęda. Siedzi se tutok na siedzeniu dlo pilotów, ale to przecie niemozliwe, coby to on poderwoł te masyne do lotu.
– Oczywiście, że nie – zgodził sie z Felkiem kontroler. – Cóż, nigdy o takim zdarzeniu nie słyszałem, ale wygląda na to, że komputer pokładowy zwariował i przez to samolot sam wystartował.
– Na mój dusicku! – jęknął Felek. – To jak jo teroz wróce na dół?
– Proszę się uspokoić – godoł kontroler, ale słychać było w jego głosie, ze on sam nie jest ani kapecke spokojny. – Coś wymyślimy. Na pewno wszystko będzie dobrze.
– Syćko bedzie dobrze? – lamentowoł Felek. – Jestem tutok sam z jakimsi psem, nimom najmniejsego pojęcia o obsługiwaniu samolota i wy godocie, ze syćko bedzie dobrze?

Felek zerwoł słuchawki z usu i prasnął nimi ze złościom.

– Ponie Bócku, ratuj! – zawołoł w rozpacy. – Spraw, coby ten samolot bezpiecnie wylądowoł!
– Nie słuchoj go, Ponie Bócku – pedziołek na to jo. – Na pewno mos wozniejse sprawy na głowie niz wysłuchiwanie tego histeryka. Zajmij sie więc spokojnie tymi wozniejsymi sprawami, a jo – wprowdzie nie planowołek zabierać go ze sobom na Hawaje, ale niekze ta, zabiere. Przynajmniej moi blogowi przyjaciele bedom mieli okazje poznać Felka osobiście. A on sam… jak juz na te Hawaje doleci, to pewnie wyryktuje tamok jakisi biznes – i tyz bedzie zadowolony.

Tymcasem Felek – ani kapecke nie domyślając sie, w jakom to piknom podróz go zabierom – biadolił dalej:
– Właściwie po co jo sam siebie osukuje? Niby cemu Pon Bócek miołby pomagać takiemu sietnikowi jako jo? Rozbije sie! Zaroz sie rozbije! A jeśli nie zgine od rozu? Jeśli bede cięzko ranny i bede powoli konoł w straśliwyk boleściak! Eh, nimo co cekać. Lepiej skońcyć ze sobom od rozu.

To powiedziawsy, Felek sięgnął pod połe marynarki i wyciągnął stamtela pistolca. Nie zaskocyło mnie to, bo wiedziołek, ze mo on zezwolenie na broń. Ale – na mój dusiu! – on tego pistolca przystawił se do skroni!

– Zegnoj pikny świecie – westchnął Felek, pochlipując przy tym. – Zegnoj, nieznany mi piesku, choć podobny do takiego, ftórego znom. Zegnojcie syćkie moje dutki.
– Krucafuks! Nieeee!!! – zawołołek i hipłek ku Felkowi.
Chyciłek go ręke, we ftórej trzymoł pistolca. Ten jednak nie wypuścił broni, ino zacął z niej strzelać, kany popadło. PAF! PAF! PAF! PAF! PAF! Kule latały we syćkie strony. Jedno z nik rykosetem o mało co nie trafiła mnie w rzyć. Na scynście Felkowi zabrakło w końcu amunicji.

– Nimom juz kul – pedzioł wyraźnie zmartwiony. – I jak jo sie teroz zastrzele?… Ah! Rozumiem! Ty piesku nie fciołeś ginąć sam i wolołeś, coby w twoik ostatnik kwilak ftosi ci towarzysył. No, niekze ta. Niek chociaz w oblicu śmierzci zachowom sie przyzwoicie.
– No, to juz lepiej – pomyślołek. – Wracom za stery, a kie ten niedosły samobójca uwidzi, jak jo piknie pilotuje tego samolota, to moze sie uspokoi?

Postanowiłek wrócić na siedzenie pilota i wte… O, Jezusicku! To, co uwidziołek… nie wyglądało dobrze. Okazało sie, ze Felek, strzelając z pistolca na oślep, odstrzelił oba wolanty. Naryktowoł tyz inksyk skód. Stracili my łącność z ziemiom. Poza tym wyłącył sie dopływ paliwa do silników. Nijak nie umiołek tego dopływu przywrócić. Sprawdziłek, cy chociaz działo wysuwanie podwozia – nie działało. Doświadcony pilot moze by wiedzioł, co robić, ba jo – jestem przecie pilotem pocątkującym. A więc teroz ten samolot właściwie juz nie był samolotem, ino… wielkim sybowcem. Niestety chyba niesterowalnym.

– Ponie Bócku, zmieniłek zdanie – pedziołek. – Twojo pomoc jednak piknie sie przydo.

Nagle samolotem zatrzynsło. To ten południowy wiater przybroł gwałtownie na sile i mocny podmuch prasnął w dziób samolota. Przerazony Felek naciągnął swojom marynarke na głowe, coby nie pozirać, co sie bedzie dalej działo.

Wskutek wstrząsu syćkie becki ze Smadnym Mnichem poturlały sie do tyłu. I tak obciązyły ten tył, ze teroz lecieli my z ogonem opusconym ku dołowi i dziobem zadartym do wierchu.

Poźrełek na ziemie. W dole rozpoznołek „zakopianke” (bywalcy gór to wiedzom, syćkik pozostałyk piknie informuje, ze to jest potocno nazwa drogi z Krakowa do Zakopanego i podobno pise sie jom właśnie z małej litery, a nie z duzej). Przelecieli my nad Myślenicami. Niedługo potem – juz z mniejsej wysokości – nad Lubieniem. Kapecke później – juz całkiem nisko – nad Rabkom. A zaroz za Rabkom nas samolot – na scynście dość łagodnie – opodł na „zakopianke”.

Na mój dusiu! Teroz dopiero okazało sie, jakie to scynście, ze te Smadne Mnichy obciązyły tył samolota! Kieby było inacej – naso masyna zaryłaby dziobem w ziem i juz byłoby po nos. A tak – najpierw z asfaltem zetknął sie tył kadłuba, a potem dopiero przód. I po kwili… nas samolot piknie sunął po jezdni, ftóro na tym odcinku pięła sie ku Piątkowej Górze. Nie wiem dokładnie, z jakom prędkościom my tak sunęli, ale na pewno z duzo więksom, niz to było w tym miejscu dozwolone. Ba mom nadzieje, ze jeśli drogówka sie o tym dowie, to mandat bedzie płacił Felek, a nie jo.

Nagle… PRASK! PRASK! Cosi oberwało samolotowi oba skrzidła. Co to było? Jakiesi słupy? Drzewa? Nie zdązyłek obacyć, bo sam kadłub wartko pomknął dalej do przodu. Ale dobrze, ze te przeskody były, bo kapecke nos one spowolniły. Dobrze tyz, ze droga wiedła pod góre – dzięki temu sybciej wytracali my prędkość, niz kiebyśmy wylądowali na płaskim terenie. No i ten dujący od południa wiater tyz cały cas piknie nos hamowoł.

Przed nomi pojawił sie drewniany XVIII-wiecny kościółek, ftóry stoi przy „zakopiance” na zbocu Piątkowej Góry. Tymcasem kadłub samolota znowu w cosi uderzył i skryncił kapecke w lewo, potem kapecke w prawo, a potem… zacął sunąć prosto na kościółek!

– Na mój dusiu! – przemkło mi przez myśl. – Jeśli ta kupa zelastwa zaroz sie nie zatrzymo, to zniscy ten pikny zabytek!

Samolot bez trudu rozwalił otacające kościół kamienne ogrodzenie. Potem jesce kapecke do przodu sie posunął… i jesce kapcke… i… stanął tuz przed kościółkiem. Ufff! Udało sie!

Poźrełek przez bocnom sybe. Uwidziołek, ze kadłub samolota stoi ukośnie względem „zakopianki”, zagradzając przy tym przejazd w obu kierunkak.

Felek teroz dopiero ściągnął marynarke z głowy. I od rozu zawołoł:
– O, Jezusicku! Zginąłek! Zginąłek w katastrofie lotnicej! Widze brame do nieba!

Krucafuks! Ale głuptok! To nie była zodno brama do nieba, ino główne wejście do kościółka. No ale niestety, nie umiem godać po ludzku, więc nie miołek jak wytłumacyć Felkowi, ze jest w błędzie.

Felek zaś wartko wydostoł sie z samolota, pohyboł ku tej „niebiańskiej bramie” i zacął pukać wołając:
– Święty Pietrze! Jesteś tam? To jo, Felek! Wpuść mnie, Święty Pietrze!

Tymcasem od strony Zakopanego nadjechoł jakisi wysłuzony Volkswagen Golf. No i ocywiście przez ten sakramencki samolot musioł sie zatrzymać. Z Golfa wyskocył zaroz jakisi siwy chłop, z brodom biołom jak u Mikołaja. Podbiegł do Felka i wskazując na samolot spytoł:
– Panocku, ta limuzyna to waso? Jeśli tak, to przestowcie jom, piknie pytom, bo tarasujecie przejazd.
– Święty Pietrze, to ty? – spytoł Felek.
– Fto? Jo? – zdziwił sie chłop. – Nie jestem zodnym Pietrem. Na imie mi Mietek. A święty to jo juz z całom pewnościom nie jestem!
Chłop sie roześmioł, a Felek podrapoł sie po głowie.
– Skoro nie jesteście świętym – śpekulowoł Felek – to znacy, ze jesteście… diaskiem! Na mój dusicku! A więc posłek do piekła! Tutok jest piekło, prowda?
– Jakie tam piekło. – Chłop machnął niedbale rękom. – W piekle, panocku, to jest przynajmniej porządek. A tutok? Drogi dziurawe, pociągi sie spóźniajom, Drimlajnery sie psujom, w sklepak same chińskie podróby, w restauracjak dajom rozwodnione piwo, a o nasyk wynikak w sporcie to nawet lepiej nie godać. I to mo być piekło? To dziadostwo, panocku, nie piekło! Jedno wielkie sakramenckie dziadostwo!
– Dziadostwo? – zdumioł sie Felek. – Myślołek, ze cłowiek po śmierzci idzie abo do nieba, abo do piekła… A tutok okazuje sie, ze moze tyz póść do dziadostwa…

Tymcasem z auta wysiadła jakosi baba i podbiegła ku Felkowi i chłopu, ze ftórym tutok przyjechała.
– Mietek! – zawołała. – Dojze spokój! Przecie widzis, ze to jakisi pomyleniec. Zawracojmy. Pojedziemy do Chabówki przez Rdzawke i Ponice.

Chłop z babom wrócili do auta. Skorzystali z mozliwości zawrotki, jakom wyryktowano na „zakopiance” akurat na wysokości kościółka pod Piątkowom. I zaroz odjechali.

A Felek zacął sie głośno zastanawiać nad tym, co przed kwileckom usłysoł:
– Chabówka? Rdzawka? Ponice? Przecie to syćko som ziemskie miejscowości! To miejsce chyba tyz juz poznoje – jeździłek tędy autem nie roz… A więc… jo jednak zyje! Jo zyje! Nie zginąłek!

Felek podł przed kościółkiem na kolana i zacął piknie dziękować Ponu Bóckowi za uratowanie od śmierzci. A potem pedzioł:
– Ponie Bócku, z wdzięcności za to cudowne ocalenie – dom jutro złotówke na bidne dzieci. A… niekze ta, dom dwa złote. No… niek strace – dom na bidne dzieci całe pięć złotyk!

Nie śmiejcie sie, ostomili. Bo wprowdzie dlo takiego bogaca, jakim jest Felek, pięć złotyk to mało, ale z kolei dlo takiej kutwy, jakom jest ten sam Felek, te pięć złotyk to sakramencko duzo. Haj.

Co było dalej? Ano… Felek wartko sprowadził sprzęt do usunięcia tego, co zostało z samolota. Piknie tyz zadboł o to, coby całemu wydarzeniu nie na nadano rozgłosu. Chyba mu sie udało, bo z tego co wiem, w zodnym TVN24 ani inksyk Polsat Newsak nie padło ani jedno słowo o tym, co zadziało sie pod Piątkowom Górom na „zakopiance”. Gorso sprawa, ze… Felek postanowił zamknąć swoje linie lotnicze, a syćkie swoje samoloty – odsprzedać inksym przewoźnikom. Na mój dusiu! Jedno drobne niepowodzenie i juz zrezygnowoł z tak piknie zapowiadającego sie interesu? To znacy, ze Felek nie jest jaz tak dobrym biznesmenem, jako mi sie potela widziało.

A co z lotem na Hawaje? Na mój dusiu! Skoda mi straśnie tyk syćkik bywalców Owcarkówki, co tak piknie licyli na piknom wyprawe. Ale… kie przemyślołek se, jak mi sie tym samolotem leciało, to stwierdziłek, ze twórcy masyn latającyk musom usunąć z nik jednom barzo powoznom wade konstrukcyjnom. Wade polegającom na tym, ze te syćkie urządzenia w samolotowym kokpicie być moze piknie nadajom sie do obsługiwania przez ludzi, ba niezbyt dobrze dostosowane som do obsługiwania przez owcarki podhalańskie. Kie ta barzo powozno wada zostonie poprawiono – juz nic mnie nie powstrzymo przed ponownom wyprawom na Hawaje. I tym rozem dolecimy tamok na pewno. Aloha i hau!