Metro pod Turbaczem

Do Owczarka. Jak w tej waszej wsi metro nie kursuje punktualnie […]

Tak 17 lutego, o godzinie 10:09, napisała w swym komentorzu Evecka. No i nie wiem… Cy to od tego komentorza syćko sie zacęło? A moze to ino zbieg okolicności? W kozdym rozie rozesła sie pod Turbaczem plotka, ze w mojej wsi mo zostać wyryktowane pikno podziemno kolejka. Plotka jak to plotka – narodziła sie i za jakisi cas powinna zwycajnie pomreć śmierzciom naturalnom. Ale nas sołtys… Krucafuks! Rozmarzył sie piknie, ze kieby odpowiednio o takie przedsięwzięcie zadboł, to by dopiero wielki hyr zyskoł! Ocyma wyobraźni juz widzioł, jak to jesce za zycia stawiajom mu pikny pomnik. I jak w miastak ulice i place zostajom nazwane jego imieniem…

Pomarzył se, pomarzył, a potem przystąpił do działania. Zamówił w Nowym Targu całom mase ulotek z hasłem: METRO POD TURBACZEM. Ponizej miała widnieć informacja, ze w mojej wsi, w remizie strazackiej, odbędzie sie konferencja prasowo, poświęcono najbardziej niezwykłej inwestycji w polskik górak od casu wybudowania kolejki na Kasprowy Wierch.

Kie sołtys odebroł z drukarni zamówione ulotki, to wziął je do chałupy i zacął wsadzać w koperty. Fcioł je porozsyłać do róznyk redakcji. Sołtysowo zaciekawiła sie, co jej chłop ryktuje, więc wzięła jednom z ulotek i… zawołała:
– O, Jezusicku! Chyba zgłupło ci sie do reśty! Naprowde myślis, ze w nasej wsi mozno wyryktować metro?
– Pewnie ze mozno – odporł sołtys.
– Ciekawe jak? Skąd weźmies na to dutki?
– Nie musis sie tym, babo, turbować – pedzioł sołtys. – Mojo w tym głowa, coby dutki sie nolazły. Lepiej pomóz mi zaadresować te syćkie koperty.

Sołtysowo wzrusyła ramionami, ale pomogła chłopu. Kie ulotki zostały juz zapakowane w koperty, a koperty zaadresowane, sołtys wsiodł w auto, pojechoł na pocte i stamtela piknie śyćko powysyłoł. Prosto z pocty zaś pojechoł do Felka znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi.

Felek akurat popijoł se z kubka jakomsi torebkowom zupke.
– Witoj, Feluś – pedzioł sołtys. – Cy wies, ze w nasej wsi mo powstać metro?
– Słysołek, ze chodzom takie plotki – pedzioł Felek.
– To nie som zodne plotki – oznajmił sołtys. – To scyro prowda. Pikne metro bedziemy mieli. Haj.
– Naprowde? – zdziwił sie Felek. – Ale przecie na cosi takiego bedzie trza straśnie duzo dutków.
– Dutki tyz bedom – pedzioł z przekonaniem sołtys.
– Ciekawe skąd? – spytoł Felek. – A, juz wiem! Pewnie z jakisik fundusy Unii Europejskiej?
– Nie, Feluś – odrzekł sołtys.
– Nie? – Felek próbowoł zgadywać dalej. – Hmm… Ostatnio znowu cosi godajom o olimpiadzie w Zakopanem. Pewnie nas rząd postanowił wyryktować odpowiedniom infrastukture w nasyk górak, coby zwięksyć sanse na przyznanie nom tej olimpiady?
– Znowu nie zgadliście – pedzioł sołtys.
– No to skąd bedom te dutki? – Zniecierpliwony Felek juz nie potrafił tutok nic więcej wymyślić.
– Od wos, Feluś – odpowiedzioł sołtys.

Felek broł właśnie kolejny łyk zupy. Kie usłysoł, co sołtys pedzioł, to nagle zacął sie krztusić. Jaz w końcu parsknął zupom zupe prosto w kufe sołtysa.
– Oj, piknie przepytuje! – zawołoł zmiesany Felek.
– Niekze ta – odrzekł sołtys.
Po cym wyciągnął chustecke i zacął wycierać swom kufe z kawałecków makaronu, róznyk przypraw i plugastw E-ileś tam. A potem pedzioł:
– Najwozniejse, ze zgodziliście sie dać dutki na to metro.
– Co? – Felek tak syroko rozdziawił kufe, ze takie metro swobodnio mogłoby przez niom przejachć. – Na nic takiego sie nie zgodziłek!
– Musice sie zgodzić – pedzioł sołtys i wyciągnął ulotke, ftórom zabroł ze sobom specjalnie, coby Felkowi pokazać.
– Widzicie? – spytoł. – Za tydzień konferencja prasowo. To oto zawiadomienie rozesłołek juz do polskik i zagranicnyk redaktorów. Tak więc nie moge sie juz wycofać.
– To was problem, nie mój – odporł Felek.
– Was tyz – pedzioł sołtys. – Bo kie redaktory przyjadom, to jo bede musioł im cosi pedzieć. Jeśli nie bede mógł nic pedzieć o metrze, powiem o kompromitacji Felkowyk Linii Lotnicyk.
– Nie zrobicie tego! – zawołoł Felek, ftóry przecie wiele wysiłku włozył w to, coby media nie dowiedziały sie o sromotnej klęsce jego samolotowego biznesu.
– Cy to zrobie, cy nie, to zalezy wyłącnie od wos. – Na kufie sołtysa pojawił sie złośliwy uśmiech. – Na rozie o upadku tyk wasyk linii wiedzom ino w paru wsiak. Ba w kozdej kwili moze sie dowiedzieć cały świat. Więc lepiej zastanówcie sie dobrze, cy na pewno nie fcecie dać dutków na metro.
Sołtys poklepoł Felka po ramieniu, a potem poseł do swego auta i odjechoł.

Bidnemu Felkowi zaś tak sie ręce roztrzynsły, ze całom reśte zupy porozlewoł. W końcu odstawił kubek i pohyboł ku mojej chałupie. Kie ku nom przyseł, to opowiedzioł mojemu bacy i mojej gaździnie o swoim spotkaniu z sołtysem.
– I co jo mom teroz zrobić? – lamentowoł. – Jeśli nie dom dutków na metro – syćka dowiedzom sie o mojej wpadce z Felkowymi Liniami Lotnicymi. A wte syćka uznajom, ze nie jestem wiarygodnym partnerem handlowym i nifto nie bedzie fcioł robić ze mnom interesów.
Bidok jaz sie rozpłakoł.
– To moze, Feluś, lepiej doj te dutki? – próbowoł doradzić baca.
– To jesce gorzej! – załkoł Felek. – Przecie tako budowa musi straśnie drogo kostować! Ona pochłonie cały mój majątek! I z cego bede zył? Chyba z dziadowania pod kościołem! Buuu! Buuu! Chlip… Chlip…
– Oj, Felek, Felek – zaśmiała sie gaździna. – Choćbyś wydoł dutki na wyryktowanie metra stela jaz do Krakowa, to i tak by ci wiele zostało. No, ale z drugiej strony… kawał beskurcyjej z tego sołtysa, ze tak cie zasantazowoł. Przydałoby sie dać fudamentowi naucke.
– To co mom robić, krzesno? – spytoł Felek.
– Ty – nic nie rób – pedziała gaździna. – Jo sie syćkim zajme. Haj.

Felek kapecke sie uspokoił. Choć nie był pewien, cy rzecywiście gaździna do rade mu pomóc. Ale posłuchoł jej i wrócił do siebie.

Heeej! Tydzień wartko minął. Ba sołtys nie marnowoł casu. Piknie zadboł o odpowiednie udekorowanie remizy, o pocęstunek, upominki i rózne inkse bździnki, coby redaktory, ftóre na konferencje prasowom przyjadom, odniesły jak najlepse wrazenie.

Mojo gaździna tyz casu nie marnowała. Zawezwała do siebie juhasów mojego bacy i pedziała im, jaki mo plan.

A przedwcora… był właśnie ten dzień, kie miała sie odbyć konferencja. Sołtys z samiućkiego rana pojawił sie w remizie i zacął piknie syćkiego doglądać. Nie mógł sie docekać przyjazdu dziennikorzy. Mojo gaździna tyz dość wceśnie do remizy przysła.
– A wy, krzesno, cego tu sukocie? – spytoł sołtys.
– Przysłak z wiadomościom od Felka – odpowiedziała gaździna. – Pedzioł, ze zgadzo sie dać dutki na to metro.
– Piknie! Na mój dusiu! Piknie! – Sołtys zatorł ręce z zadowolenia. – Mozecie zatem przekazać Felkowi, ze pokwolom jego odpowiedzialnom postawe obywatelskom.
– Później przekoze, a na rozie tu zostone – pedziała gaździna. – Jesce nigdy w zyciu nie byłak na zodnej konferencji prasowej. Więc ciekawo jestem, jak takie cosi wyglądo.

Sołtys uznoł, ze niekze ta. Niek bedzie baba świadkiem jego przejścia do historii Gorców. A nawet do historii Polski. A nawet… do światowej historii postępu technicnego i cywilizacyjnego. Bajako.

Tymcasem pięć kilometrów dalej juhasi mojego bacy usadowili sie przy drodze z Nowego Targu. Na wysokiej grapie nad nimi siedzioł mój baca i uwaznie obserwowoł droge przez lornetke. Nagle uwidzioł, ze od strony miasta nadjezdzajom auta oznacone logami paru stacji telewizyjnyk, paru radiowyk i jesce co najmniej dwók tabloidów. Wte chycił komórke i zadzwonił do juhasów, ze redaktory juz jadom. Zaroz juhasi wbili w ziem znak drogowy, nakazujący ogranicenie prędkości do… pięciu kilometrów na godzine.

Po kwili uwidzieli redaktorskie samochody. Te same, ftóre wceśniej dojrzoł przez lornetke baca.
– Hahaha! – zaśmiały sie tymcasem redaktory, zblizając sie do postawionego przez juhasów znaku. – Co za głupi zakaz! Pięć na godzinę? Ciekawe, kto się będzie do tego stosował? Nie zwolnimy ani o kilometr, tylko będziemy jechać stówką.
Kwile później jednak zauwazyły juhasów, ftórzy stali na pobocu i… zalewali sie łzami.
– Co to? – zdziwiły sie redaktory. – Trzech dorosłych facetów beczących jak małe dzieci? Zatrzymajmy się. Być może wydarzyła się tu jakaś straszliwa tragedia? Będziemy mieli sensacyjnego newsa!
No i syćkie auta stanęły przy juhasak.
– Panowie, co tu się stało? Dlaczego tak płaczecie?
– A jakze momy nie płakać! – zawołali juhasi przyciskając do ocu przygotowane wceśniej nasącone cebulom chustecki. – Auta nom zabrali! I jesce wlepili kozdemu z nos po kilkadziesiont tysięcy złotyk mandatu! O, Jezusicku! Nase zony! Nase bidne dzieci! Za co teroz domy im jeść? Bedziemy zyli w bidzie i pomremy z głodu!
– O czym panowie mówicie? – zdumiały sie redaktory. – Za co były tak wysokie mandaty?
– Pytocie za co? A cy wiecie, ze od dzisiok obowiązuje nowy Kodeks drogowy? – spytali juhasi.
– Kto by się w tym połapał – odpowiedziały redaktory. – Przecież ten Kodeks zmienia się co i rusz!

Co prowda to prowda. Ze ten Kodeks furt sie zmienio, wie kozdy, fto choć kapecke interesuje sie nasym prawem o ruchu drogowym.

– No właśnie my tyz nie mogli sie połapać – pedzieli juhasi. – A okazało sie, ze wyryktowano nowe kary za jazde powyzej dozwolonej prędkości: tysiąc złotyk za kozdy przekrocony kiliometr. I konfiskata auta. No i kie uwidzieli my ten tutok znak ogranicający prędkość do pięciu na godzine, syćka trzej uznaliśmy, ze to bździna i nie zwolnili my ani kapecke. A potem kozdego z nos zatrzymała drogówka, pozabierała auta i wlepiła tak straśliwe mandaty, ze chyba zostało nom ino utopić sie w Dunajcu. O, Jezusickuuuu!

Na mój dusiu! Juhasi tak piknie odegrali swoje role, ze dziennikorzom nawet przez myśl nie przesło, ze oni mogom śpasować. Od rozu syćkim redaktorom odefciało sie sybkiej jazdy. Więc wsiadły nazod do aut i piknie jechały z takom prędkościom, jakom dopuscoł postawiony przez juhasów znak. Ani kapecke sybciej! A ze do mojej wsi, jako juz pedziołek, było stamtela pięć kilometrów – to dalso jazda całom godzine im zajęła. Haj.

A sołtys w remizie cekoł. Minął jeden kwadrans, drugi, trzeci, a sołtys cekoł dalej i coroz bardziej cudowoł, cemu nifto nie przyjezdzo?
– Nic nie rozumiem – mrucoł. – Jesce wcora mnóstwo redakcji potwierdziło przybycie. To dlocego nikogo nimo?
– Jedyne wytłumacenie – to działanie siły wyzsej – pedziała gaździna.
– Co takiego? – spytoł sołtys.
– Jo se myśle – rzekła gaździna – ze ten brak redaktorów na wasej konferencji to nic inksego jak kara bosko.
– Kara? Za co? – zdziwił sie sołtys. – Przecie jo fciołek hyru dlo nasej wsi. To chyba powinna mnie cekać nagroda, a nie kara!
– A nie groziliście przypadkiem Felkowi, ze kie nie do dutków na metro, to powiecie syćkim o upadku jego linii lotnicyk?
– Jo byk tego nie nazwoł groźbom – prociwił sie sołtys. – Po prostu przekonołek Felka merytorycnymi argumentami.
– Widocnie Ponu Bóckowi nie spodobały sie te wase merytorycne argumenty – stwierdziła gaździna. – I ten brak redaktorów – to pierwse ostrzezenie.
– Pierwse? – Sołtys nagle sie zaniepokoił. – A jakie mogom być następne?
– Nie wiem, jestem zwykłom wiejskom babom, nie teologiem – pedziała gaździna. – Moze pypcie na całej kufie wom wyskocom? Moze spali sie wom chałupa? Moze wtrącom wos do hereśtu i zamknom w celi z najgorsymi mordercami? Moze…
– Dość! Dość! – przerwoł gaździnie coroz bardziej przerazony sołtys. – Poradźcie mi, krzesno, co mom zrobić, coby Pon Bócek oscędził mi takik klęsk?
– Cóz – rzekła gaździna. – Jeśli pohybocie wartko do kościoła, jeśli bedziecie tamok lezeli krzizem jaz do rana i przepytywali Pona Bócka za to, zeście fcieli zrobić świństwo Felkowi… to moze Pon Bócek wom przebacy?
– Dobrze – pedzioł sołtys. – To jo juz hybom do tego kościoła, zanim Pon Bócek zacnie zsyłać na mnie kolejne klęski.

I zaroz pohyboł. Gaździna została sama. Ba za niedługo nadjechały wreście auta z redaktorami.
– Czy to tutaj jest ta konferencja prasowa? – spytały redaktory wyskakując z samochodów.
– Była, ale juz sie skońcyła – odpowiedziała gaździna. – Spóźniliście sie. Ino jo tutok zostałak, coby posprzątać.
– A, czyli pani jest tutaj sprzątaczką – zrozumiały redaktory. – Ale może jest pani w stanie coś nam powiedzieć o tym metrze, któremu miała być poświęcona ta konferencja?
– O metrze? Jakim znowu metrze? – spytała gaździna udając zdziwienie.
– No przecież – redaktory pokazały gaździnie jednom z otrzymanyk od sołtysa ulotek – tutaj wyraźnie jest napisane: „Metro pod Turbaczem”.
– A! To! – gaździna sie oześmiała. – Ostomiłe redaktory! To była pomyłka. Sekretarka sołtysa przepisywała to zawiadomienie na komputrze i miała napisać: „Meteo pod Turbaczem”. Rozumiecie? „Meteo”, nie „metro”. Ale sekretarka sie pomyliła, bo na klawiaturze tuz obok literki „e” nojduje sie „r”. No i bidne dziewce właśnie w to „r” trafiło. Stela właśnie wysło „metro”. I telo.
– Ach… tak… nie metro, tylko meteo. – Dlo redaktorów to było chyba za duzo wrazeń jak na jeden dzień. Najpierw koniecność jazdy zaledwie pięć kilometrów na godzine, a teroz – okazuje sie, ze temat konferencji, na jakom ik zaprosono, był zupełnie inksy, niz sie spodziewali!
– Ale w takim razie o jakie meteo chodzi?
– Cóz – pedziała gaździna. – Sołtys dostoł od śwagra na imieniny takie fikuśne urządzenie, we ftórym jest termometr, barometr, higrometr i nie wiem, co tam jesce. No i kie sołtys to dostoł, to postanowił, ze kozdego dnia bedzie na swym płocie wywiesoł kartecke z odcytami z tego ustrojstwa. Pedzioł, ze teroz jego chałupa bedzie juz nie ino siedzibom sołtysa, ale tyz piknom stacjom meteo. I tak straśnie zrobił sie dumny ze swego pomysłu, ze postanowił pokwolić sie nim na konferencji prasowej.
– Konferencja prasowa z powodu takiej bzdury? – zdumiały sie redaktory. – Z powodu gadżetu, który każdy głupi może sobie kupić w byle supermarkecie?
– Cóz. – Gaździna rozłozyła ręce. – U wos, w wielkim świecie, to moze nic nadzwycajnego…

Redaktory nawet nie miały ochoty dalej słuchać. Powsiadały do aut i rusyły w droge powrotnom. Ino barzo wolno sie oddalały, bo znowu jechały z prędkościom pięć kilometrów na godzine. Ciekawe, cy za wsiom zauwazyły, ze ten znak z tak sakramenckim ograniceniem prędkości piknie zniknął. Tego nie wiem. Haj.

No a we wsi… w sumie syćka byli zadowoleni: gaździna – bo udało jej sie powstrzymać sołtysa przed zrobieniem głupstwa, Felek – bo zdołoł ocalić i dutki, i swój prestiz przedsiębiorcy, jo – bo nie fce mieć w mojej wsi zodnego metra! I ślus. W miastak – niek se to jeździ. Ale u nos? Kieby zacęto ryktować u nos budowe podziemnej kolei, to zaroz nazjezdzałyby sie koparki, wywrotki i rózne inkse plugastwa ryktujące straśliwe spaliny. A te spaliny dosłyby jaz do holi, ka latem wroz z moim bacom pase owiecki. I jak by taki oscypek ze spalinami smakowoł?

No, sołtys pocątkowo nie był zadowolony, bo jego ambitne plany diasi wzięli, a poza tym lezenie krzizem na twardej podłodze jaz do rana to zodno przyjemność. Ba kie uwidzioł, ze po tym lezeniu zodnyk klęsk Pon Bócek na niego nie zesłoł, to i jemu sie humor poprawił.

Podejrzewom natomiast, ze nie były zadowolone redaktory. Przecie one tak piknie licyły na to, ze na konferencji prasowej w remizie dowiedzom sie cegosi piknego o niesamowitej inwestycji w mojej wsi. A tymcasem odjechały z nicym. Ale cóz. Tak to juz jest – syćkik zadowolić sie nie do. Hau!

P.S. A w najblizsom środe bedziemy świętować podwójnie. Bo Hortensjeckowe imieniny i Małgosieckowe urodziny bedom. No to zdrowie Hortensjecki i Małgosiecki! 😀