Jak Święty Pieter wypieroł sie Poniezusa

Co robił Święty Pieter w Wielki Piątek rano? Wiadomo – udoł sie pod pałac Kajfasa, ka przetrzymywano pojmanego w Ogrójcu Poniezusa. Chłodno wte było, więc ftosi na pałacowym dziedzińcu rozpalił wielkom watre, coby mozno było sie piknie ogrzać. No i zaroz wokół tej watry tłumek ludzi sie zebroł.

Tymcasem Święty Pieter był kapecke przeziębiony. W końcu połowe zimnej nocki spędził na polu, a dokładnie w Ogrodzie Oliwnym, wroz z Poniezusem i dwoma inksymi apostołami. I teroz uznoł, ze lepiej nie ryzykować, coby ta drobno infekcja przeinacyła sie w jakiesi zapalenie płuc abo inksom grype. Więc zaroz ku tej watrze podeseł. Heeej! Od rozu lepiej sie przy piknym ogniu pocuł! Przyjemnie i błogo mu sie zrobiło. Ale zaroz te piknom błogość zakłóciła jedno ze słuzącyk Kajfasa. Przez kwilecke przyglądała sie ona apostołowi, a potem rzekła:
– Panocku, cy wyście przypadkiem nie chodzili rozem z tym Galilejcykiem?
Krucafuks! Święty Pieter poblodł ze strachu. Pozałowoł, ze tutok przylozł, zamiast rozem z inksymi apostołami siedzieć w wiecerniku i pockać, jaz ludziska zacnom interesować sie inksymi niusami niz uwięzienie Poniezusa. Odpowiedzioł wymijająco:
– Nie przybocowuje se, cobyk mioł w Galilei jakisik znajomyk.
– Na pewno? – dopytywała sie słuząco. – Cy nic wom nie mówi imie Poniezus?
– Nic a nic – odrzekł Święty Pieter. – Nawet nie wiem, cy to prowdziwe imie cy jakisi pseudonim artystycny. W kozdym rozie nie znom zodnego cłowieka, co by sie tak nazywoł. Haj.

Słuząco sie odcepiła. Ale Pieter uświadomił se, ze przebywanie w miejscak publicnyk nie jest teroz dlo niego bezpiecne. Uznoł więc, ze najlepiej bedzie dyskretnie opuścić dziedziniec i wrócić do wiecernika. Mioł jednak pecha – przechodząc przez pałacowom brame, minął sie z jakomsi inksom słuzącom. No i ta inkso słuząco zawołała na cały głos:
– Na mój dusiu! Jo wos znom! Jesteście jednym z ucniów Poniezusa!
– Juz to przed kwileckom wyjaśniołek – odpowiedzioł Święty Pieter. – Nie znom tego cłowieka! Przysięgom!
– Ejze – słowo „przysięgom” wcale słuzącej nie przekonało – a cy to przypadkiem nie wy jesteście Świętym Pietrem? Tym rybakiem?
– Jo rybakiem? Hahaha! – zaśmioł sie Święty Pieter wymusonym śmiechem. – Jak moge nim być, kie jo sie zupełnie nie znom na rybak! Jeśli mi nie wierzycie, to zadojcie mi dowolne pytanie z dziedziny ichtiologii.
– Dobrze – pedziała słuząco. – Powiedzcie, cym sie rózni sardynka od tilapii?
– Yyy… yyy… yyy… – zacął sie jąkać Święty Pieter, udając, ze nie wie, choć przecie wiedzioł doskonale. – No więc… yyy… sardynki zyjom na pustyni, a tilapie… yyy… w dziuplak wysokik drzew.
– Co wy za bździny godocie? – zdziwiła sie słuząco. – Ryby na pustyni? Abo w dziuplak drzew? Przecie syćkie ryby zyjom ino w wodzie! Skoro tego nie wiecie, to chyba faktycnie nie mozecie być rybakiem…
– No przecie godom – pedzioł Święty Pieter. – A następnym rozem lepiej uwazojcie, zanim znowu kogosi posądzicie o kontakty z Poniezusem, bo mozecie zostać pozwani do sądu o zniesławienie. Bajako.

Słuząco przepytała za pomyłke, ftóro tak naprowde ocywiście zodnom pomyłkom nie była, ale bidocka tak sie wystrasyła procesu o zniesławienie, ze wolała juz więcej Pietra nie nagabywać.

– Naprowde trza sie stela wartko oddalić – pomyśloł apostoł. – Nie wiedziołek, ze jaz telo ludzi mnie zno. Zupełnie jak byk był jakimsi celebrytom. Być moze nawet kasi w ukryciu siedzi teroz jakisi paparazzi i ryktuje obraz przedstawiający mnie pod pałacem najwyzsego kapłana.

Zdązył jednak zrobić zaledwie pare kroków, jak dobiegło doń paru chłopów, wroz ze ftórymi przed kwileckom grzoł sie przy watrze.
– Panocku – pedziały chłopy. – Cy wy aby na pewno nie mocie z tym Poniezusem nic wspólnego?
– Kielo razy kruca mom to powtarzać? – spytoł Święty Pieter. – Nie znom tego cłowieka! Nie znom i ślus!
– No ale – pedziały chłopy – turbuje nos jedno rzec. Jak mozecie nie znać tak hyrnego Galilejcyka, skoro wy tyz jesteście z Galilei?
– A fto wom pedzioł, ze jo właśnie stamtela jestem? – zaciekawił sie Pieter.
– Nifto. Ale mocie wyraźny galilejski akcent.
– E, cosi sie wom pokiełbasiło – odporł Święty Pieter. – To nie galilejski akcent, ino germański.
– Germański? – zdziwiły sie chłopy.
– Bajuści – pedzioł Święty Pieter. – Jestem germańskim turystom. Moje plemie znane jest z tego, ze furt uprawiomy turystyke do syćkik mozliwyk zakątków świata. A jo w tym roku postanowiłek spędzić urlop w Ziemi Świętej.
– Ale w takim rozie – pedziały chłopy – jak wytłumacycie to, ze kie ino zacęto podejrzewać wos o znajomości z Poniezusem, toście pośpiesnie sie oddalili? Zupełnie jakbyście mieli cosi na sumieniu?
– A bo widzicie, my Germanie barzo lubimy śtajerki przy ognisku, z kiełbaskami i z piwem – pedzioł Święty Pieter. – Kie zatem uwidziołek ognisko, to od rozu postanowiłek sie do wos przyłącyć. Ba zauwazyłek, ze nifto nie gro zodnyk śtajerków. Nie było tyz ani kiełbasek, ani piwa. Dlotego uznołek, ze póde posukać se w tej Jerozolimie jakisik inksyk rozrywek. Jeśli jednak ftosi z wos umie zagrać piknego śtajerecka, to natychmiast wracom.
– Niestety, nie umiemy – pedziały chłopy. – No nic, nie bedziemy wom więcej casu zabierać. Wracomy na dziedziniec. A wom zycymy udanego urlopu w nasym piknym kraju.

I chłopy zostawiły Świętego Pietra w spokoju. A Pieter zatorł ręce z zadowolenia.
– Hehe! Ale wyonacyłek tyk sietnioków!

Nie cekając, jaz znowu go ftosi rozpozno, wartko rusył w strone wiecernika. Ba nagle… z oddali dało sie słyseć pianie koguta. I wte Świętemu Pietrowi tak serce zacęło walić, ze o mało co mu zieber nie połamało.
– O, krucafuks! – jęknął. – Stało sie! Stało sie dokładnie to, co przepowiedzioł Poniezus! Trzykrotnie sie go wyporłek, zanim kogut zapioł! Ale bejdok ze mnie! Sakramencki bejdok! Nie zasługuje na to, coby być apostołem! Nie zasługuje na mianowanie mnie skałom, na ftórej miołby powstać Kościół! Jedyne, na co zasługuje – to piekło!

Ledwie to pedzioł – stanął przed nim… diasek. Cuchnący siarkom i smołom diasek. Ukłonił sie nisko i pedzioł:
– Witom piknie. Cy jo dobrze słysołek, ze fcecie iść do piekła, panocku?
– Nie o to idzie, cy jo fce cy nie fce – odpowiedzioł załamany Święty Pieter. – Idzie o to, ze taki bejdok jako jo nie powinien chodzić po tej ziemi ani kwili dłuzej. Jeśli zatem, krzesny, mozecie mnie do tego piekła zabrać, to zabierojcie. I od rozu wsadźcie do najgorętsego kotlika dlo najgorsyk grzysników.
– Jak se zycycie, panocku – pedzioł diasek. – Mom ino jednom prośbe. Nie godojcie do mnie: krzesny. Bo wte cuje sie tak jakosi nieswojo.
– Dobrze, krze… to znacy: diasie – zgodził sie Święty Pieter.
– No to w droge! – zawołoł diasek. – Na mój dusicku! Przyprowadze do piekła prowdziwego apostoła! Lucyper, kie sie o tym dowie, do mi pikny awans! A moze nawet do mi stanowisko w zarządzie firmy Piekło – Spółka z nieograniconom nieodpowiedzialnościom? Heeej! Kieby nie to, ze jestem diabłem, dołbyk na mse dziękcynnom za to, ze takie pikne scynście mnie spotkało!

I juz fcioł chycić Pietra za ręke, coby go zabrać na wiecne potępienie, kie nagle… Pieter zwinął swojom dłoń w pięść i tak prasnął frasa w kufe, ze ten jaz o pare metrów odlecioł!

– To bolało! – poskarzyło sie diablisko, trzymając sie za kufe i podnosąc pomału z ziemi.
– Przeprasom piknie, nie fciołek – przepytoł Święty Pieter, sam nie barzo rozumiąc, co zrobił – To był jakisi niekontrolowany odruch.
– Niekze ta – pedzioł diasek i nazod podeseł do Świętego Pietra.

Ba ledwo sie doń zblizył, Święty Pieter znów go prasnął – i to z dwa rozy więksom siłom niz poprzednio.

– Co to mo kruca znacyć? – spytoł diasek bardziej zdziwiony niz obolały. – Śpasy se ze mnie robicie cy jak?
– Nie robie zodnyk śpasów – zapewnił Święty Pieter. – Nie wiem, co sie dzieje. Naprowde nie wiem! Ale postarom sie zapanować nad swoimi odruchami i więcej wos nie bić.
– Mom nadzieje – pedzioł diasek.
– A jo wcale nie byłbyk tego taki pewien – doł sie nagle słyseć głos od strony Kajfasowego pałaca.

Święty Pieter i diasek wartko obyrtli głowy. I wte – uwidzieli Poniezusa, pozirającego ku nim przez okno. Było to okno pałacowej celi więziennej. Zbawiciel siedzioł tamok i cekoł na to, co arcykapłani i starsi ludu zadecydujom w jego sprawie. Chociaz… i tak było wiadomo, jako ta decyzja bedzie.

– Witoj, Jezusicku – pedzioł Święty Pieter, ale mówiąc to, poziroł nie na Jezusa, ino kasi w bok. Nie mioł bowiem śmiałości poźreć w ocy temu, kogo przed kwileckom sie wyporł.
– Święty Pietrze – pedzioł Poniezus. – Jakosi niezbyt gorąco dziękujes mi za to, ze dołek ci piknom siłe do obronienia sie przed tym ancykrystem.
– A więc to dlotego jo go tak piere po kufie! – zrozumioł wreście Święty Pieter. – Cóz, doceniom, Jezusicku, twoje dobre intencje, ale niestety robis błąd, ze mi pomagos. Jo sie przed kwileckom trzy rozy ciebie wyporłek! Rozumies? Jaz trzy rozy!
– No cóz, skoda – odrzekł Poniezus.
– Skoda?! – zawołoł Święty Pieter. – Skoda to było wte, kie wygłupiłek sie podcas próby chodzenia po wodzie. A to, co zrobiłek teroz, to jest tak sakramencko potworność, ze nie powinieneś, Jezusicku, prociwiać sie zabraniu mnie do piekła.
– Oj, Święty Pietrze, Święty Pietrze – westchnął Poniezus. – Sam nie wiem, ftóry z twoik grzychów jest gorsy: ten, ze sie mnie wyporłeś, cy ten, ze namawios mnie, cobyk nie był miłosiernym Ponem Bóckiem, ino jakomsi weredom. Weredom, ftóro pozwoli porwać cie do piekła ino dlotego, ze przed kwilom zabrakło ci kapecki odwagi.
– To drugie, ostomiły Jezusicku, to nie jest zoden grzych – stwierdził Święty Pieter. – Po prostu muse iść do piekła i telo.
– Wcale nie musis! – prociwił sie Poniezus.
– Muse!
– Nie musis!
– Muse!
– Nie musis!
– Muse!
– Krucafuks! Mom juz tego dosyć! – Zniecierpliwiony diasek przewroł te wymiane zdań. – Jo se stela ide, a wy uzgodnijcie między sobom, cy Święty Pieter idzie do piekła cy nie. Jeśli bede wom jesce potrzebny, to mnie zawołojcie.
Po tyk słowak zapodł sie pod ziemie.

– Ocywiście, ze nie bedziemy go wołać, bo do zodnego piekła, Pietrze, nie idzies. Causa finita, chociaz to nie Roma locuta, ino jo – pedzioł Poniezus.
– Na mój dusiu! – rzekł Święty Pieter. – Nie wiem, Jezusicku, o co ci idzie z tom Romom, ale kie idzie o twoje miłosierdzie, to cy przypadkiem nie jesteś miłosierny jaz za barzo?
Poniezus, zamiast odpowiedzieć, uśmiechnął sie ino i zmienił temat:
– Święty Pietrze, właśnie idom po mnie Kajfasowi straznicy. Za pare godzin ceko mnie śmierzć na krzizu. Ale nie turbuj sie tym zbytnio. Śyćko sie dobrze skońcy.
– Dobrze sie skońcy? – spytoł przerazony Święty Pieter. – Ostomiły Jezusicku! W dziejak Cysorstwa Rzymskiego juz wiele osób zostało skazanyk na ukrzizowanie – i to jesce nigdy nie skońcyło sie dobrze.
– Do zobacenia w niedziele, Święty Pietrze! – pedzioł Poniezus i po kwilecce odeseł od okna.
A bidny Święty Pieter był zupełnie skołowany.
– Do zobacenia w niedziele? Nic z tego nie rozumiem! Jak moge zobacyć Poniezusa w niedziele, skoro dzisiok bedzie ukrzizowany? Przecie to niemozliwe!

No cóz – kie niedziela nadesła, zrozumioł, ze to jednak jest mozliwe. Piknie mozliwe i ślus!

Natomiast w ten wielkopiątkowy poranek, zrozumioł inksom rzec: ze nawet jeśli cłekowi zdarzy sie popełnić straśliwy błąd, to wcale nie znacy, ze jest nic nie wartym bejdokiem. Kieby znacyło – Poniezus nie prociwiołby sie zabraniu do piekła apostoła, ftóry tak barzo go zawiódł. A tymcasem sie prociwił. Mało tego – nadal był zdecydowany powierzyć mu kluce do samiućkiego nieba. Haj. Niek więc to bedzie piknom naukom dlo tyk, ftórzy jeśli zbłądzom, to od rozu majom o sobie jak najgorse mniemanie i próbujom sobie wmówić, ze juz do nicego sie nie nadajom.

No, a tak w ogóle, ostomili, za niedługo momy piknie Święta. Więc syćkim zyce piknie, coby były one radosne, zdrowe, spokojne, smacne i… ocywiście wiosenne! Piknie wiosenne! Bo wiosna nalezy sie przecie nom syćkim. Wesołyk Świąt i hau!

P.S.1. A pierwsy dzień tyk Świąt jest zarozem dniem Profesoreckowyk urodzin. No to zdrowie Profesorecka! 😀

P.S.2. Z kolei drugi dzień Świąt jest zarozem dniem Wawelokowyk imienin. A zatem zdrowie Waweloka! 😀