Tym owcom juz nie jest syćko jedno

Moi ostomili, we wpisie z 5 listopada łońskiego rocku piknie pytołek wos, cobyście trzymali kciuki za poniom Janine Rzepke. Przybocuje, ze ta poni – jako pierwso baba w historii Podhola – zdawała egzamin na bace. No i… muse pedzieć, ze dobrze trzymaliście! Barzo dobrze! Poni Janina piknie zdała! Wynik egzaminu – barzo dobry! Mozecie więc jej piknie pogratulować. Jo ze swojej strony – wroz z moimi owcarkowymi kompanami Dunajem, Harnasiem i Modyniem – postanowiłek pohybać do jej obejścia i pogratulować jej owieckom, ze majom tak siumnom gaździne.

Nie wiedzieli my dokładnie, ka ona miesko, wiedzieli ino, ze w Brzegak Te Brzegi to nieduzo pikno wieś, niedaleko drogi z Zakopanego na Łysom Polane. No i pohybali my ku tej wsi. Kie byli my juz całkiem blisko – zaniepokoił nos dobrze znany nom złowrogi zapach. Krucafuks! Wilki! Cosi nom sie nie podobało, ze cuć je było tak blisko ludzkiego osiedla. Przyśpiesyliśmy kroku. Po pewnym casie do nasyk usu zacęły dochodzić jakiesi dziwne stukoty. Co to kruca mogło być? Wnet sie wyjaśniło: w jednym obejściu jakisi pies mioł wciśnięte na łeb nieduze wiaderko. Próbowoł sie bidok uwolnić, ale nie dawoł rady, ino tłukł tym wiaderkiem we syćko dookoła. Nie zwlekając ani kwili, ściągli my to plugastwo z głowy niescynśliwca.

– Ufff! – odetchnął zwierzok. – Dziękuje piknie!
– Nimo za co – pedzioł Harnaś. – Ale fto wos, krzesny, tak urządził?
– Beskurcyje wilki! – padła odpowiedź. – Jestem psem poństwa Janiny i Jędrzeja Rzepków. Moi gazdowie pojechali właśnie na zakupy do Zakopanego, a te beskurcyje zaroz skorzystały z ik nieobencości. Zaskocyły mnie i wcisły mi na głowe to wiadro, coby bez przeskód móc dobrać sie do nasyk owiec…

W tej kwili przerwoł. A zaroz wykrzyknął:
– Właśnie! O, Jezusicku! Owce!

Hipnął ku sopie, ka – jak dopiero teroz wroz ze swymi kompanami zauwazyłek – drzwi były otwarte na ościez. Całom cwórkom hipli my za nasym nowym znajomym. Stanęli my w progu i poźreli do środka. A w środku – wataha straśliwyk wilków groźnie scerzyła zębiska ku stadku wystrasonyk owiecek. Owce były tak przerazone, ze nawet nie zauwazyły pojawienia sie pięciu psów. Z kolei wilki stały obrócone ku nom rzyciami. Zakwycone cekającom je wyzerkom tyz nos nie spostrzegły.

– Zlitujcie sie, ostomiłe wilki – błagały owiecki. – Młode jesteśmy. Fciałybyśmy jesce mieć cosi z zycia.
– A co wy mozecie mieć z zycia opróc strzyzenia, dojenia i pasienia sie? – spytały wilki. – Furt to samo. Więc w sumie to powinnyście być wdzięcne, ze przerwiemy wom te nieznośnom monotonie.
– No to dojcie nom jesce chociaz jeden dzień – popytały owce. – Niek piknie pozegnomy sie z zyciem. Jutro nasyk gazdów tyz nie bedzie, bo jutro cwortek i jadom na jarmak do Nowego Targu. Więc wy spokojnie przyjdziecie se tutok i nos zjecie.
– Mowy nimo! – odparły wilki. – Przez ten dzień bedziecie sie stresowały cekającom wos śmierzciom. A mięso z zestresowanej zywiny jest gorsej jakości.
– No to dojcie nom chociaz godzine. Abo przynajmniej pięć minut – nalegały owiecki.
– Krucafuks! – zniecierpliwiły sie wilki. – Nie bedziemy dłuzej z womi godać. W końcu wy tyz nie godocie z trowom, ftórom jecie.
– Więc nimo juz dlo nos zodnej nadziei? – westchnęły zrezygnowane owiecki.
– Zodnej – potwierdziły wilki. – Zacynomy ucte.

– Ej, krześni! – odezwołe sie wte Dunaj. – A co wy na to, cobyśmy my se zrobili ucte z wasyk rzyci?
Zaskocone wilki obyrtły sie ku nom.
– Kim wy jesteście? – spytały.
– My? – odrzekłek. – Powiedzmy, ze jesteśmy Sanepidem, ftóry przyseł sprawdzić, cy to uctowanie, ftóre fcecie zacąć, bedzie sie odbywało w warunkak zgodnyk z zasadami BHP.
– Zaroz, zaroz! – zawołały wilki. – My chyba skądsi znomy to cudacne pocucie humoru. O, krucafuks! Wy jesteście tymi śtyrema owcarkami spod Turbacza! Co wy tutok robicie?
– Nie waso sprawa, co tutok robimy – warknął Modyń. – Ale jeśli zaroz sie stela nie wyniesiecie, to przeinacymy wos na mielone mięso i podrzucimy do masarni Felka znad młaki, coby Felek sprzedoł wos do jakiejsi pseudoregionalnej garkuchni na menu dlo przyjezdnyk ceprów.
– No dobrze, idziemy – pedziały niechętnie wilki. – Ale wiecnie nie bedziecie tego obejścia pilnować, bo musicie wrócić do siebie pod Turbacz. A wte my przyjdziemy tutok nazod. Hehe!
– Nie radze – pedziołek. – Właścicielka tyk owiec zdała specjalny państwowy egzamin i mo teroz pikne bacowskie papiery.
– No i co z tego? – spytały wilki.
– No i to z tego – odpowiedziołek – ze zjedzenie owcy, ftórej właściciel mo oficjalny bacowski papier, traktowane jest jako zamach na owieckowego oscypka, ftóry jest teroz piknie chroniony przez prawo unijne. Fcecie narazić sie władzom Unii Europejskiej? No to one piknie wos ukarzom, ukwalowując na przikład, ze jesteście płazami.
– Co? Wilki płazami? – zaśmiały sie wilki. – Przecie to niemozliwe!
– Mozliwe, mozliwe – pedziołek. – Skoro Unia uznała, ze ślimak to ryba, a marchewka to owoc, to nimo przeskód, coby uznała, ze wilki to płazy.
– O, Jezusicku! – przeraziły sie wilki. – My mieliby być płazami? Takiej hańby my, siumne, ślebodne i honorne istoty nie przezyjemy! To byłoby dlo nos jesce gorse niz to, o cym pon Kaczmarski śpiewoł w „Obławie”.
– Nic na to nie poradze – pedziołek. – I wiedzcie, ze w kozdej kwili jakisi wozny urzędnik z Brukseli moze przybyć w nase góry. I być moze ten urzędnik bedzie fcioł pogodać z nomi owcarkami. A wte jeśli spyto nos, cy nie widzieli my wilków próbującyk zjeść owiecki, ftóryk właściciel mo bacowskie papiery – bedziemy musieli pedzieć prowde.
– Yyy… yyy… ale to jakiesi nieporozumienie – pedziały wilki. – My nie mieli zamiaru zjadać tutok owiecek.
– Nie? – spytoł pies poństwa Rzepków. – A fto przed kwileckom godoł o rozpocęciu ucty?
– Yyy… yyy… – Wilki zacęły sie turbować, co by tu pedzieć. – No… My sie po prostu fcieli pocęstować sianem tyk śwarnyk owiecek. Bajako. Właśnie to siano miało być nasom uctom, bo to jest nas najwięksy przysmak!

I coby dowieść prowdziwości swoik słów, te fudamenty skwapliwie wzięły sie za zjadanie siana.

– Phh… tfu! To znacy… mniam, mniam! Barzo smacne sianko. Pycha! – godały weredy, zmusając sie do przezuwania i połykania kolejnyk porcji wysusonego zielska.

Po paru minutak pedziały, ze juz sie najadły. I choć pies poństwa Rzepków zaproponowoł im, coby śmiało jesce skostowały, to one pedziały, ze nie fcom naduzywać gościnności tutejsej zywiny. Wartko opuściły sope i pohybały do lasa.

Krucafuks! Aleśmy sie uśmiali wroz z moimi owcarkowymi kompanami i psem poństwa Rzepków. A ze śmiech to zdrowie – nalezy uznać, ze tego dnia barzo piknom porcje zdrowia ześmy se zapewnili. Owiecki zaś – nie mogły sie nakwalić swojej gaździny za to, ze tak piknie zdała bacowski egzamin. Haj.

Pare dni potem… tak sie złozyło, ze natrafiłek na artykuł o tym, jak poni Rzepka ten egzamin zdawała. No i jest tamok tako jej wypowiedź:

Tak po prawdzie, żadne mi tam kursy, żeby bacować, nie są potrzebne, bo przecież owcy wszystko jedno, kto jej dogląda, wyuczony czy nie, byle dobrze to robił. O te papiery na bacowanie to się wystarałam tylko po to, żeby mieć ubezpieczenie.

Kie to przecytołek, pomyślołek se, ze ubezpiecenie ubezpieceniem, ale pewnie jednak poni Rzepce jest kapecke przykro, ze ona telo natrudziła sie, coby przebrnąć ten cały bacowski kurs, praktycny egzamin musiała zdać, teoretycny… Z pewnościom sporo sie musiała natrudzić – a owcy i tak syćko jedno! No to, moi ostomili, jeśli podcas najblizsego pobytu w Tatrak natraficie na siumnom poniom Rzepke, to mozecie jom piknie poinformować, ze jej owieckom wcale nie jest syćko jedno. Bo majom one świadomość, ze tylko dzięki bacowskim papierom swej właścicielki nie musom juz bać sie tyk sakramenckik wilków – a przynajmniej tej watahy, ftóro ostatnio wtargnęła do ik sopy. Hau!

P.S. A najblizso środa to bedzie pikno rocnica tego piknego dnia, kie Anecka piknie poślubiła Pona Aneckowego. Zdrowie Poństwa Aneckowyk piknie wypijmy! 😀