Psiolimpiada

No i jestem w Owcarkówce nazod. Heeej! Długo mnie tutok nie było. Oj, długo. Ale wiecie cemu – reprezentowołek Polske na igrzyskak psiolimpijskik w Soczi. A wroz ze mnom moi trzej owcarkowi kompani, cyli Harnaś, Dunaj i Modyń.

Jako godołek juz w poprzednim wpisie, porozumiołek sie przez internet z psami z róznyk krajów i wspólnie zaplanowali my pocątek tyk igrzysk. Cemu ino pocątek? A bo uznaliśmy, ze najwozniejse to zacąć. A potem – to juz jakosi pódzie. Haj.

Co ześmy na ten pocątek zaplanowali? Ano… wyścig na sankak. Sanki som barzo pikne, bo majom barzo wiele wspólnego z psami. Fto nie wierzy, niek pocyto se opowiadania pona Jacka Londona o Alasce. Ba w odróznieniu od tyk psów, o ftóryk pon London pisoł, my ukwalowali ze nie bedziemy sanek ciągnąć, ino bedziemy na nik zjezdzać. Bo fcieli my piknie pocuć to, co cujom ludzie, kie mknom na tym piknym sprzęcie ku dołowi. Haj.

Tak więc musieliśmy skombinować pikne sanki. Z tym na scynście nie było problemu. Wystarcyło wykraść jakiesi ze sklepu sportowego w Nowym Targu. Sklepu nalezącego do Felka znad młaki zreśtom. Pohybali my do tego sklepu i wykradli stamtela najpikniejse sanki, jakieśmy tamok noleźli. Jak myślicie? Cy Felek, kieby sie o tym dowiedzioł, byłby zadowolony? Jo se myśle, ze powinien. W końcu dzięki nom moze sie teroz kwolić, ze jest głównym sponsorem polskiej reprezentacji psiolimpijskiej. Haj.

– Ale wiecie, co krześni? – zagodołek do trójki moik owcarkowyk kompanów, kie juz wrócili my z nasom zdobycom do wsi. – Worce cosi zrobić, coby to był najsybse sanki na świecie.
– Ale co? – spytali Harnaś, Dunaj i Modyń. – Mocie jakisi pomysł?
– Ano mom – pedziołek. – Jeden z nos niek pohybo do Kasiny Wielkiej, ka zyje Justysia Kowalczyk. I niekze pozycy od niej narty. Ocywiście po psiolimpiadzie je oddomy. Justysia wse kwoliła swoik serwismenów, ze barzo piknie jej narty smarujom. Jeśli więc przykleimy takie piknie posmarowane narty do płóz nasyk sanek – bedziemy mogli być pewni piknego zwycięstwa. Haj.

Zaroz Modyń zgłosił sie na ochotnika. I wnet pohyboł w strone Beskidu Wyspowego i Kasiny. Wrócił następnego dnia, ciągnąc ze sobom jakisi pokrowiec.

– Co jest w tym pokrowcu? – spytołek.
– Jak to co? Narty Justysi, jakeście fcieli, krzesny – pedzioł Modyń.
– Nie za małe to? – zacąłek sie zastanawiać. – Widziało mi sie, ze pokrowiec, we ftórym nojdujom sie narty biegowe, powinien być więksy.
– Mi tyz tak sie widziało – pedzioł Modyń. – Ale trafiłek do tej Kasiny i zakrodłek sie do Justysiowej chałupy akurat wte, kie Justysia udzielała wywiadu jakiemusi redaktorowi. No i podcas wywiadu wskazała na ten pokrowiec i pedziała, ze w środku jest jej sprzęt sportowy.
– No to syćko jasne – rzekł Harnaś. – Skoro sama Justysia tak pedziała, to w środku musom być narty i ślus. W końcu jaki sprzęt sportowy moze mieć narciorka? Chyba nie łyzwy?
– Chyba… – zamyślił sie Dunaj. – Ale z drugiej strony łyzwy prędzej by sie do tego pokrowca zmieściłyby niz narty.
– Moze Justysiowe narty mozno złozyć? – śpekulowoł Harnaś. – Słysołek kiesik o rowerak-składakak, to moze som tyz narty-składaki?
– Krucafuks! – zawołoł Dunaj. – Po prostu otwórzmy ten pokrowiec i wte obacymy, co jest w środku.
– Nie! Nie róbmy tego! – prociwiłek sie. – Pedziołek przecie, ze potrzebujemy Justysiowyk nart dlotego, ze one som barzo piknie nasmarowane. Jeśli ten pokrowiec otworzymy – to smary wyschnom. Lepiej więc, coby jaz do rozpocęcia zawodów były one w jak najscelniejsym zamknięciu.

Harnaś, Dunaj i Modyń zgodzili sie ze mnom.

Nalezało jesce ino wykraść barzo dobry wartko schnący klej ze sklepu wielobranzowego nalezącego do Felka znad młaki. Kie my ten klej wykradli – byli my juz piknie gotowi do udziału w pierwsej psiolimpijskiej konkurencji.

Niebawem mieli my opuścić nasom wieś i rusyć do Soczi. I wte nieocekiwanie ftosi nos odwiedził. Wiecie fto? Na mój dusiu! Owcarek podhalański Kamila Stocha! Nie wiem, cy wiedzieliście, ze Kamil mo podhalana o imieniu Krywań . Jeśli nie – to teroz juz wiecie. Haj. No i ten Krywań – kie dowiedzioł sie, ze rusomy na psiolimpiade – postanowił nom pomóc. Przybył ku nom z… olimpijskim kaskiem Kamila! Tym piknym kaskiem z lotnicom siachownicom, we ftórym Kamil zdobył dwa złote medale!

– Weźcie ten kask, pytom piknie – pedzioł Krywań. – Kamilowi przyniesł on scynście, to mom nadzieje, ze wom tyz przyniesie. Po psiolimpiadzie mi go oddocie, to wte jo piknie odstowie go na miejsce i Kamil nawet sie nie zorientuje, ze przez pewien cas nie mioł go w chałupie.

Heeej! Podziękowali my piknie Krywaniowi za ten niezwykły rekwizyt. I wnet wyruliśmy do Soczi, zabierając ze sobom sanki, Justysiowe narty w pokrowcu, klej, no i ten pikny Kamilowy kask. Jak my sie do tego Soczi dostali? To proste: wypróbowanymi psimi sposobami. Bajako.

Wkrótce w tym hyrnym kurorcie nad Morzem Cornym spotkali my sie z psami ruskimi, norweskimi, kanadyjskimi, hamerykańskimi, holenderskimi… Krótko mówiąc, z psami ze syćkik krajów, ftóre brały udział w ostatniej zimowej olimpiadzie. Niedługo potem wspólnie wybrali my sie ku okolicnym wysokim wiersyckom, ka śnieg – mimo piknej wiosny – furt jesce lezoł na górskik zbocak. Wkrótce na jednej z gór wyryktowali my piknom trase zjazdowom do pierwsej psiolimpijskiej konkurencji. Kie trasa została wyznacono, syćkie druzyny udały sie na linie startu. Syćkie miały barzo piknie wyryktowane sanki, ba jo wierzyłek, ze najpikniejse som te nase.

– No dobra – pedziołek do Harnasia, Dunaja i Modynia. – Pora załozyć Kamilowy kask. Ino nos jest śtyrek, a kask jeden. Więc fto go załozy?
– Cóz… – pedzieli Harnaś, Dunaj i Modyń. – Naryktowaliście, krzesny, na swym blogu całkiem sporo olimpijskik wpisów. Więc w nasej kompanii to chyba wy najlepiej znocie sie na sporcie. I wy powinniście w tym kasku wystartować.

Niekze ta, zgodziłek sie. Zaroz moi owcarkowi towarzyse pomogli mi wciągnąć kask na mój łeb.

– O, krucafuks! – zawołołek po kwili. – To jest przystosowane do głów ludzkik, a nie psik! Nic nie widze.
– Nie turbujcie sie, krzesny – pedzieli Harnaś, Dunaj i Modyń. – Kamilowy kask jest nie po to, coby w nim cosi widzieć, ino po to, coby przynosił scynście.
– Tyz prowda – przyznołek. – No to teroz wyciągojcie wartko Justysiowe narty z pokrowca.
– Juz wyciągomy – pedzieli moi kompani. – Eee… krzesny, ale… one wyglądajom chyba kapecke dziwnie.
– A jak majom wyglądać? Pospolicie? – odporłek. – Myślicie, ze na pospolityk nartak naso Justysia zdobyłaby pięć olimpijskik medali? Nie marudźcie, ino przyklejojcie je do płóz sanek.
– Juz przyklejomy – odpowiedzieli Harnaś, Dunaj i Modyń.

Po paru minutkak oznajmili:
– Gotowe!
– No to wsiadomy – pedziołek.

Wnet Harnaś wlozł na sanki i połozył sie na nik na brzuchu. Po kwili na grzbiet Harnasia wskocył Dunaj, a wte Harnaś zawołoł: „Au!”

Potem na grzbiet Dunaja wskocył Modyń, a Harnaś i Dunaj zawołali: „Au! Au!”

Na koniec jo – choć mając na ocak kask musiołek bardziej kierować sie węchem niz wzrokiem – piknie wskocyłek na grzbiet Modynia, a wte Harnaś, Dunaj i Modyń zawołali: „Au! Au! Au!”

I tak oto naso pikno owcarkowo piramida była gotowo do wyściugu. Psy z inksyk krajów tyz juz cekały na sygnał startu. Maryna Krywaniec, ftóro – jako zbocowołek wom w poprzednim wpisie – przybyła na nasom psiolimpiadzie, coby sędziować, zawołała:
– Do zjazdu, gotowi… start!!!

Syćkie sanki rusyły i wartko pohybały w dół. Syćkie… z wyjątkiem jednyk – nasyk.

– Co sie kruca dzieje? – zawołołek do nojdującego sie na samym dole Harnasia, bo wprowdzie dalej nic w tym kasku nie widziołek, ba nietrudno było mi sie zorienotwać, ześmy w ogóle nie rusyli z miejsca. – Odepchnijcie, krzesny, te sanki, bo inacej bedziemy ostatni!
– Próbuje! – odpowiedzioł Harnaś. – Ale nie doje rady!
– Jak to nie dojecie? – zdziwiłek sie. – Po takim śniegu sanki z tak piknie posmarowanym spodem powinny pomknąć w dół od lekkiego pchnięcia. Kozdy profesor fizyki wom to potwierdzi. Fcecie mi wmówić, ze syćka profesorowie od fizyki sie mylom?
– No to kazcie, krzesny, tym profesorom pchać te sanie, a nie mnie. – Harnaś chyba kapecke sie zdenerwowoł.

Uznołek, ze cosi niedobrego sie stało. Ino nie wiedziołek co. Zeskocyłek na ziem, a potem ściągłek z głowy Kamilowy kask. Poźrełek na nase sanie i…

– O, Jezusicku! – zawyłek.
– Cy cosi jest nie tak? – spytali Harnaś, Dunaj i Modyń.
– Syćko jest nie tak! Syćko! – jęknąłek. – Krucafuks! Jednak trza było posłuchać rady Dunaja i jesce w Polsce zajrzeć do środka tego pokrowca.
– A co? Złe som te narty? – spytoł Modyń. – Jo naprowde słysołek, jak Justysia godała, ze to jest jej pikny sprzęt sportowy.
– Bo to jest sprzęt sportowy – pedziołek. – Ale to nie som narty, ino… rolki! Takie specjalne rolki, na ftóryk narciorze biegowi trenujom wte, kie nimo śniegu. I teroz, kie to ustrojstwo zostało przyklejone do płóz nasyk sań, to bedzie ono przeskadzać w zjezdzaniu, zamiast pomagać. Bo kółecka tyk rolek bedom zapadać sie w śniegu i zgodnie z prawami fizyki…
– Moze juz skońccie, krzesny z tom fizykom – przerwoł mi Harnaś – ino powiedzcie, co momy teroz zrobić.
– Trza te rolki od tyk sań oderwać – pedziołek. – Inacej nika na nik nie pojedziemy.

No i zaroz Modyń zeskocył z Dunaja, Dunaj z Harnasia, a Harnaś z sanek. Obyrtli my sanie płozami do wierchu i chycili zębami rolki, coby je oderwać. Krucafuks! To nie było takie proste! Sybkoschnący klej, ftórym zostały przyklejone do sań, był naprowde barzo dobry. Jaz za dobry!

– Prędzej zęby swoje połamiemy, niz oderwiemy te rolki – jęknął Modyń.
– Przydałoby sie zbić je jakimsi młotkiem – stwierdził Dunaj.
– Przydałoby sie, przydało… – westchnął Harnaś. – Ino nie momy tutok młotka.
– Pockojcie – zawołołek. – Młotka nie momy, ale momy pikny kask. Moze niek posłuzy nom kwilowo za młotek?

No i zacęli my walić Kamilowym kaskiem w Justysiowe rolki. Krucafuks! Udało sie! Rolki zostały wreście od sań oderwane! Gorzej, ze… i rolki, i kask od tego walenia były zupełnie zniscone… Ale nojdzie sie na to rada. Po powrocie pod Turbacz posukom przez Gugle odpowiednik producentów odpowiedniego sprzętu i zamówie u nik e-mailowo dokładne kopie tego, cośmy tutok zniscyli. Na pewno ani Justysia, ani Kamil nie zorientujom sie, ze ik własność została podmieniono. Ocywiście ucciwie zapłace producentom za ik robote. Ocywiście Felkowymi dutkami.

Teroz jednak najwozniejse było rozpocąć wreście wyścig i dogonić druzyny z inksyk krajów. Znów Harnaś wskocył na sanie, Dunaj na Harnasia, Modyń na Dunaja, a jo na Modynia. Nifto tym rozem nie wołoł „Au!”, coby nie tracić casu. Harnaś sięgnął łapami do ziemi, odepchnął sie… i teroz juz sanie bez trudu rusyły ku dołowi. A potem, zjezdzając po stromym stoku, nabierały coroz pikniejsej prędkości. Ino najgorzej kruca miołek jo. Byłek najwyzej i co kwila praskołek kufom w gałęzie rosnącyk przy trasie smreków. Po nieftóryk zderzeniak miołek w gymbie smrekowom syske. Co jom wyplułek – zaroz następowało kolejne zderzenie i miołek następnom. Kapecke skoda, ze na smrekak rosnom syski, a nie kiełbasy jałowcowe.

Jak sybko my zjezdzali? Maryna Krywaniec, ftóro pozirała na to syćko z wierchu, pedziała nom później, ze barzo sybko. Ale niestety – przez te sakramenckie kłopoty na starcie naryktowała nom sie ogromno strata do pozostałyk druzyn. Kie dojechali my na skraj rozległej polany, ka nojdowała sie meta, uwidzieliśmy, ze syćka nasi rywale juz do tej mety dotarli. Ale… po kwilecce zauwazyli my, ze oni som nie za liniom mety, ino kapecke przed niom! Cemu krucafuks? Cemu nifto nie kwapił sie do skońcenia wyścigu?

– Ej, krześni! – zawołaliśmy do stojącyk przed metom psów, kie juz noleźli sie blisko nik. – Na co cekocie?
– A, na wos – odpowiedziały psy z inksyk krajów.
– Na nos? – zdziwiliśmy sie.
– Bajuści – padła odpowiedź. – Jako pierwse do mety dotarły psy z Bułgarii. Zaroz za nimi pędziły psy z Węgier. No i tym psom z Bułgarii zol sie zrobiło psów z Węgier, więc postanowiły zatrzymać sie tuz przed końcem trasy i zacekać. A na trzecim miejscu były psy z Dani. No i psom z Bułgarii i Węgier zol sie zrobiło psów z Dani, więc wspólnie postanowiły, ze pockajom na Duńcyków. A potem psy z Bułgarii, Węgier i Danii postanowiły pockać na psy z Hispanii, ftóre były na cwortym miejscu. Potem postanowiono pockać na piąte psy z Chorwacji, na sóste psy z Belgii, na siódme psy z Nowej Zelandii… Jaz w końcu ostaliście sie ino wy.
– No to jesteśmy – pedzieli Harnaś, Dunaj, Modyń i jo.
– Piknie! – uciesył sie pozostałe psy. – To teroz powiedzcie, krześni, co wy na to, cobyśmy linie mety przekrocyli syćka rozem?

Pomysł nom sie spodoboł. I zaroz sanki syćkik druzyn zostały poustawiane wzdłuz końcowej linii wyścigu. Zawodnicy powłazili na swe sanie. Na „trzy-cztery” syćkie zostały jednoceśnie popchnięte i syćkie nolazły sie na mecie w tej samej kwili. Na mój dusiu! Syćka wygrali! Syćka zajęli pierwse miejsce! Haj.

Co było dalej? Ano nic. Zawodników chyciła tęsknica za rodzinnymi domami, za ludźmi ze ftórymi zyli, a ci, ftórzy zyły wśród piknyk widocków, to za tymi widockami tyz. Tak więc jednogłośnie postanowili my, ze na tym psiolimpiade końcymy. Ba syćkie psy zgodnie uznały, ze były to barzo udane igrzyska.

No i syćka porozjezdzali sie do domów. Jo – wroz z Harnasiem, Dunajem i Modyniem – wróciłek do mojej wsi pod Turbaczem. Wróciłek z dobrom – jak myśle – wiadomościom, ze na pierwsyk zimowyk igrzyskak psiolimpijskik Polska zdobyła jeden złoty medal. To prowda, pozostałe reprezentacje zdobyły to samo. Ale mi to w nicym nie przeskadzo. Wom, ostomili, mom nadzieje, ze tyz nie. Hau!

P.S.1. Ba mom jesce jednom dobrom wiadomość – dzisiok som Profesoreckowe urodziny. No to zdrowie Profesorecka! 😀

P.S.2. I jesce jednom dobro wiadomość mom – we wtorek som Wawelokowe imieniny. Zdrowie Waweloka! 😀

P.S.3. Dobryk wiadomości ciąg dalsy – we cwortek jest rocnica ślubu Poni Basi i Pona Pietra. Heeej! Zdrowie nasej Ostomiłej Wiecnie Młodej Pary! 😀