Cy sowa to mądry ptok?

Pare tyźni temu, w pikny majowy wiecór, siedziołek se na holi i pilnowołek owiecek mojego bacy. Nagle uwidziołek przelatującego nad smrekami nocnego ptoka. Fto to był? Ano Aegolius funereus, po nasemu włochatka, cyli gatunek sowy, jaki mozecie spotkać w nasyk piknyk górak.
– Bidocka – westchnąłek.
Włochatka musiała moje westchnienie usłyseć, bo nagle zawróciła i podfrunęła ku mnie.
– Cemu godocie, ze jestem bidocka? – spytała.

No cóz… Właśnie byłek świezo po lekturze najnowsego numeru casopisma „Sielskie Życie”. Był tamok między inksymi pikny artykuł o sowak. No i w artykule tym wycytołek, ze sowy sprawiają wrażenie osoby myślącej. A jaka jest prawda? Z anatomicznego punktu widzenia większość ich mózgoczaszki zajmują oczy, nie pozostawiając zbyt dużo miejsca na mózg odpowiadający za mądrość i intelekt. Dlatego niesłusznie uważa się je za symbol mądrości.*

– Ojej! – zmartwiła sie sowa, kie pedziołek jej, cego sie dowiedziołek. – A jo myślałak, ze jestem barzo mądrym ptokiem! Ludzie wse godajom, ze sowy som mądre i jo potela piknie w to wierzyłak.
– Nie turbujcie sie, krzesno – próbowołek włochatke pociesyć. – Fcecie być mądrym ptokiem? Do sie to załatwić. Sto kilometrów stela jest pikne miasto Kraków. A w tym mieście jest pikno Biblioteka Jagiellońsko, ka majom całe magazyny barzo uconyk ksiązek. Kie te ksiązki przecytocie, to na pewno mądrości przybędzie wom piknie. Haj.
– Ino jak jo mom je przecytać? – spytała włochatka. – Jo cytać nie umiem!

Cóz, to faktycnie był pewien problem. Ale nie niemozliwy do rozwiązania. Postanowiłek sowie pomóc. Wnet wyryktowołek jej przyśpiesony kurs cytania. Mojo ucennica okazała sie być tak barzo spragnionom wiedzy, ze w mig opanowała cały alfabet. A kie go opanowała, to nie zwlekając ani kwili pofrunęła ku Krakowowi. Haj.

Mijały tyźnie. O spotkaniu z włochatkom juz prawie zabocyłek. Jaz nagle wcora… usłysołek od strony smreków znajomy głos:
– Krzesny! Mozecie ku mnie hipnąć?

Pohybołek ku smrekom. Włochatka siedziała na gałęzi jednego z nik. Ale na mój dusiu! Wiecie jak wyglądała? Miała straśnie wybałusone ocy! Tak niesamowicie wybałusone, ze wyglądała jak zaba obrośnięto pierzem!
– Krzesno – zacąłek – nie fce wos martwić, ale te wase ocy…
– Wiem, wiem – przerwoł mi ptok. – Zorientowałak sie, kie zauwazyłak, ze moge barzo dokładnie obejrzeć wierch swego dzioba.
– Ale co sie stało? – spytołek. – Cy to jakosi choroba? Cy to jest moze zaraźliwe?

Zacąłek nawet ostroznie sie odsuwać, bo jeśli to faktycnie miałoby być zaraźliwe, to nie fciołek, coby owce wkrótce sie ze mnie śmiały, ze pilnuje ik skrzizowanie owcarka z Kermitem.

– Spokojnie, nicym sie ode mnie nie zarazicie – zapewniła sowa. – Zaroz wyjaśnie wom, co mi sie przydarzyło. Otóz, krzesny, posłak za wasom radom. Pohybałak do Krakowa i zakradłak sie do Biblioteki Jagiellońskiej. No i zacęłak tamok cytać ksiązki. Piknie przecytałak dzieła filozofów, podręcniki z matematyki, fizyki, chemii i róznyk takik dziedzin nauki, o ftóryk istnieniu więksość ludzi nimo nawet bladego pojęcia. Przecytałak artykuły naukowe w róznyk prestizowyk casopismak. No i ocywiście arcydzieła literatury – od Homera, przez Joyce’a, jaz po poniom Szymborskom. Byłak tak barzo spragniono wiedzy, ze przecytałak to syćko w niebywale sybkim tempie. I nie fce sie kwolić, ale zrobiła sie ze mnie tako erudytka ze hej!
– W ciągu kilku tyźni zaledwie? – nie dowierzołek.
– Sprawdźcie mnie – zaproponowała włochatka. – Zadojcie mi trudne pytonie z jakiejkolwiek dziedziny.
– Dobrze – zgodziłek sie. – Powiedzcie mi, jaki jest najwyzsy wierch Hondurasu.
– Łatwizna! – zaśmiała sie sowa. – Cerro Las Minas, 2849 metrów nad poziomem morza.
– Eee…nawet nie wiem, cy dobrze odpowiedzieliście – przyznołek. – Po prostu zadołek wom pierwse lepse pytonie, jakie mi strzeliło do łba.
– No to zadojcie takie, na ftóre znocie odpowiedź – popytała sowa. – Ale niek to bedzie naprowde barzo trudne pytonie, a nie tak łatwe jak z tym Hondurasem.
– W porządku, wierze wom – ustąpiłek. – I nie bede ukrywoł, ze straśnie zazdrosce tak piknej wiedzy.
– Eh, nie wiem, cy jest cego zazdrościć – westchnęła sowa. – Mój mózg od tej wiedzy tak sie rozrósł, ze… jaz mi ocy wypchnął z caski! I dlotego właśnie one tak teroz wystajom na wierch. O, Jezusicku! Co za wstyd! Jak jo sie teroz inksym sowom pokoze?
– Syćko bedzie dobrze – próbowołek bidocke uspokoić. – Pomogłek wom zmądrzeć, to i pomoge odzyskać downy wygląd. Wiecie, co zrobimy? Wykrodne juhasom laptopa i dom wom do obejrzenia walki bokserskie. Od ik oglądania mózg zaroz wom sie piknie skurcy, a wte wase ocy wrócom na swoje miejsce.
– Ale jo nie fce, coby mózg mi sie skurcył! – prociwiła sie sowa. – Jo fce być nadal mądro! Ba zarozem nie fce mieć tak wybałusonyk gał!
– Krzesno – wziąłek głębsy oddech – przecytoliście telo mądryk ksiązek, to powinniście wiedzieć, ze nie do sie zjeść ciastka i mieć ciastko.
– Tak ludzie godajom – odpowiedziała sowa. – Ba kiesik godali, ze nie do sie polecieć w kosmos. I co? Nie latajom?
– Na mój dusiu! – W końcu sie zniecierpliwiłek. – Skoro jesteście teroz tacy mądrzy, to cemu sami nie rozwiązecie swojego problemu?
– A bo widzicie, krzesny – odpowiedziała włochatka. – Wśród ksiązek, ftóre przecytałak, była tako jedno pod tytułem Modlitwa żaby, napisano przez jegomościa de Mello. No i była tamok historyjka o cięzarówce, ftóro zaklinowała sie pod wiaduktem. Zaklinowała sie tak, ze ani w jednom, ani w drugom strone nijak nie mogła rusyć. Zebrali sie eksperci, ftórzy zacęli śpekulować, jak to auto wyciągnąć. Myśleli, myśleli, myśleli… jaz nagle pojawił sie mały chłopacek, ftóry zauwazył, ze przecie wystarcy ino spuścić powietrze z opon!
– Pikno historia – pedziołek.
– Bajuści – pedziała sowa. – Ba w moim przypadku moze jest podobnie? Jo nie wiem, jak rozwiązać swój problem, ale moze potrzeba jakiegosi głuptoka, ftóry wpodnie na równie proste co genialne rozwiązanie?

Cóz, skoro sowa potrzebowała głuptoka, fciołek zaproponować jej, coby w najblizys piątek pohybała do jakiejsi skoły na zakońcenie roku skolnego i tamok sprawdziła, ftóry uceń dostonie najgorse świadectwo. Ba nagle… dały sie słyseć trzaski łamanyk gałązek. Ftosi zblizoł sie ku nom. Fto? Hehe, po zapachu od rozu poznołek znajomego niedźwiedzia. Po kwili znad gęstego jałowca wynurzył sie wielki kosmaty łeb.

– Witojcie krzesny! – zawołoł właściciel łba i zaroz wyseł przed jałowiec. – Co wy tutok robicie?
– Ano, próbuje pomóc tej oto bidocce – pedziołek i głowom wskazołek włochatke.

Niedźwiedź poźreł na mojom znajomom. Zaroz potem rozdziawił gymbe syroko i… jak nie zacął tarzać sie ze śmiechu!

– O, krucafuks! Haha! Co to za ocy? Hahahahaha! Cy to jakisi kosmita? Haha! Haha! Hahaha!

Sowie ten śmiech sie nie spodoboł. Dostała furii i rzuciła sie na niedźwiedzia. Zacęła go dziobać wykrzykując:
– Bedzies sie ze mnie śmioł!? Bedzies sie śmioł z cudzego niescynścia, ty kudłato weredo!? A, mos! A, mos! A, mos!
-Na mój dusiu! Przestońcie! – wołoł zaskocony niedźwiedź. – Au! Piknie pytom, przestońcie! Pośmiać sie nie wolno? Au! Auuuu!
Zacął opędzać sie od sowik ataków swoimi wielkimi łapami. No i w pewnym momencie prasnął włochatke prosto w kufe. Ptok przelecioł bezwładnie między smrekami i wylądowoł na pobliskiej ściezce.
– Co wy wyprawiocie, krzesny! – wrzasnąłek. – Mogliście jom zabić!
– Jo nic nie winien – odrzekł niedźwiedź. – Broniłek sie ino.
– Nalezało bronić sie delikatniej – skarciłek sietnioka. – Przecie wy jesteście najpotęzniejsym ssakiem Europy, a ona – delikatnom ptasynom.

Niedźwiedziowi głupio sie zrobiło. Poźreł zmiesany na te swoje łapy, jakby fcioł im wytłumacyć, ze nie nalezy bić słabsyk.

Jo tymcasem pohybołek ku sowie. Ta zaś… dźwigła sie pomału z ziemi i… O, Jezusicku! Jej ocy juz nie były wybałusone! Nojdowały sie dokładnie tamok, ka powinny! Niedźwiedź tym swoim ciosem wepchnął je na miejsce!

Nalezało sie jednak upewnić, cy bidocka od miśkowego uderzenia nie doznała wstrząśnienia mózgu.

– Syćko w porządku, krzesno? – spytołek.
– To przecie proste! – zawołała włochatka.

Hmm… Nie barzo wiedziołek, cy to była odpowiedź na moje pytonie cy jednak sowa wskutek praśnięcia doznała pomiesania zmysłów.

– Yyy… co jest proste? – spytołek.
– No, kwadratura koła jest prosto – odpowiedziała sowa. – Właśnie wpadłak na to, jak to zrobić.
– Co? – zdziwiłek sie. – Przecie podobno udowodniono, ze kwadratura koła jest niemozliwo.
– Bździny – odpowiedziała sowa. – To znacy owsem, w 1882 rocku matematyk Ferdinand Lindemann niby udowodnił, ze tako rzec jest niemozliwo. Ale jo właśnie odkryłak, ze w jego dowodzie był błąd. Jak fcecie, krzesny, to piknie wom wytłumace na cym ten błąd polegoł.
Zanim zdązyłek odpowiedzieć, włochatka zawołała:
– Na mój dusicku! Wiem! Juz wiem!
– Co wiecie? – spytołek.
– Wiem, jaki powinien być skład chemicny paliwa, coby auto przejechało tysiąc kilometrów na jednym litrze, wypuscając przy tym z rury wydechowej świeze powietrze zamiast trującyk spalin.

O, krucafuks! Wyglądało na to, ze sowa zrobiła sie jesce mądrzejso, niz była! Ale jak to mozliwe? Po kwili zrozumiołek. Moi ostomili, wiadomo przecie, ze im bardziej mózg jest pofałdowany, tym mądrzejsy. A skoro włochatkowe ocy – za sprawom niedźwiedziej łapy – wróciły na miejsce, to tym samym ścisnęły nojdujący sie za nimi mózg. Mózgowi od ściśnięcia przybyło fałd – i oto wyjaśnienie zagadki. Bajako.

– Krzesno – pedziołek. – Gratuluje wom, zeście w ciągu pół minuty dokonali dwók piknyk odkryć naukowyk. Ba zanim dokonocie następnego, proponuje wom, cobyście poźreli do nojdującej sie obok wos kałuzy.

Po ostatnik dyscak było na ściezce pare kałuz. Jednom z nik sowa miała tuz pod sobom. Poźreła w niom, ujrzała swe odbicie i… heeej! Ale radość jom ogarnęła!

– O, Jezusicku! – uciesyła sie. – Moje ocy som tamok, ka były! Znów wyglądom jak normalno sowa!

– Krzesny! – zwróciła sie po kwili do niedźwiedzia, ftóry tymcasem podeseł ku nom. – Dziękuje wom! Piknie dziękuje!
– Drobiazg – pedzioł niedźwiedź. – Miło spotkać wreście kogosi, kogo ciesom niedźwiedzie przysługi, a nie martwiom.
– Niekze wos wybośkom! – zawołała sowa.
– Nie, lepiej nie – wzbranioł sie niedźwiedź. – Juz lepiej nie zblizojcie sie ku mnie, bo mógłbyk wos znowu niefcący prasnąć. A nie wiadomo, cy to drugie praśnięcie byłoby dlo wos równie pozytecne jak to pierwse.
– Niekze ta – pedziała sowa, a po kwili zmieniła temat. – Na mnie chyba pora. Cuje, ze nauka mnie potrzebuje. Zegnojcie, krześni. Rusom w świat. A jeśli bedziecie fcieli sie ze mnom spotkać, sukojcie mnie na Oksfordzie abo inksym Harvardzie.

No i pozegnali my sie z włochatkom. Zaroz potem pofrunęła kasi w dal. Ba jeśli w najblizsym casie usłysycie, ze naukowcy rozwiązali problem, ftórego potela nijak nie umieli rozwiązać – bedziecie wiedzieli, cyjo to zasługa. Choć ocywiście istnieje i tako mozliwość, ze z powodów biurokratycno-formalno-proceduralnyk na pozytki z geniusu nasej włochatki ludzkość bedzie musiała kapecke pockać. Cóz, pozyjemy, zobacymy.

W kozdym rozie kie teroz ftosi spyto mnie, cy sowa jest mądrym ptokiem, jo bez wahania odpowiem, ze co najmniej jedno – jest. Hau!

P.S.1. W najblizsom sobote – piknom okazje do wzniesienia Smadnyk Mnichów bedziemy mieli, bo bedom Madgareckowe urodziny. Zdrowie Madgarecki! 😀

P.S.2. I w niedziele tyz pikno okazja do wzniesienia Smadnyk Mnichów bedzie, bo w tym dniu momy Paffeckowe imieniny. Zdrowie Paffecka! 😀

P.S.3. W poniedziałek tyz toastów Smadnym Mnichem nie moze zabraknąć, bo to dzień Oleckowej rocnicy ślubu. Zdrowie Olecki i Pona Oleckowego! 😀

* Księżniczniczki i książęta nocy. „Sielskie Życie” 2014, nr 3, s. 119.