Jak to było z tom niedźwiedzicom?

Godołek jo wom kiesik o piknej ksiązce Zakopane odkopane, wyryktowanej przez poniom Beate Sabałe-Zielińskom i poniom Pauline Młynarskom. Potem była jesce drugo cynść, zatytułowano Zakopane – nie ma przebacz! O tym tyz wom godołek. Teroz zaś fciołbyk pedzieć o kolejnej piknej ksiązecce, tym rozem napisanej przez samom ino poniom Sabałe. Ksiązecka ta mo tytuł Radio-aktywna Sabała, czyli jak zostałam głosem z Zakopanego. Heeej! Fajnie sie to cyto. Mozno tamok noleźć niemało dowcipnyk i błyskotliwyk stwierdzeń w stylu samego jegomościa Tischnera. Z cego biere sie to podobieństwo? Cóż… Jegomość Tischner pochodził z Łopusznej, cyli z okolic Nowego Targu. Poni Sabała-Zielińska, jeśli nic mi sie nie pokiełbasiło, tyz pochodzi z okolic Nowego Targu. Więc fto wie? Moze w tym nowotarskim powietrzu jest cosi takiego, ze fto je wdycho, ten umie piknie, a zarozem barzo mądrze śpasować? Jeśli nie na syćkik to powietrze tak działo, to moze przynajmniej na nieftóryk? Worce coby noleźli sie mędrole, ftórzy zbadaliby je w jakimsi laboratoriumie. Haj.

A tak w ogóle to o cym jest ta ksiązka? Ano głównie o zywobyciu autorki w casak, kie była ona zakopiańskom korespondentkom Radia Zet. Ba nie brakuje tamok róznyk ciekawostek nie związanyk bezpośrednio z pracom radiowca. Jest na przikład mowa o tatrzańskiej zywinie. W tym o niedźwiedziak. Jest tyz pikno historia, ftórom przeżył pewien turysta wędrujący Doliną Strążyską. Wracając z Giewontu, zauważył, że nieopodal szlaku w borówczyskach siedzi niedźwiedzica z trójką młodych. Zachwycony obrazkiem mieszczuch czym prędzej sięgnął po aparat fotograficzny i zaczął strzelać foty. Jedna, druga, trzecia, z przodu, z tyłu, en face. […] Modelka w pewnej chwili miała tego serdecznie dosyć. Gdy turysta niebezpiecznie zbliżył się do jej młodych, matka wystrzeliła jak z procy. Wystarczyły dwa potężne susy, by dopaść zaskoczonego amatora zdjęć. Tego, co się działo w następnej godzinie, chłop podobno nie pamięta. Ocknął się na drzewie, choć potem zaklinał się na wszystkie świętości, że nie ma pojęcia, jak się tam dostał.*

Piknie potwierdzom – to zdarzenie rzecywiście miało miejsce. I rzecywiście ten bidny turysta nie bocył, jakim cudem nolozł sie na drzewie. Skąd jo to wiem? A, od Maryny Krywaniec, ftóro fruwała se nad Dolinom Strązyskom akurat wte, kie to syćko sie działo. I dzięki Marynie, ostomili, jo te opisanom przez poniom Sabałe historie moge uzupełnić o pare scegółów. Haj.

Pocątek tej całej hecy był taki, jak poni Sabała-Zielińska napisała: turysta uwidzioł piknom niedźwiedziom rodzinke i po prostu nie mógł sie powstrzymać, coby nie chycić za aparat fotograficny. Chyba licył na to, ze później bedzie mógł kwolić sie przed syćkimi znajomymi, jaki to z niego pikny Adam Wajrak.

Jako juz wom pedziołek, tak sie złozyło, ze naso Maryna Krywaniec przelatywała wte nad Strązyskom.

– Hehe, krzesno! – zawołała orlica ku niedżwiedzicy. – Co to za paparacci tak piknie wos obfotografuje? A moze to jest jakisi fotoreporter z Naszjonal Dżeografik?
– Nasz… co? – spytała niedźwiedzica. – Dżemo-gracik?
– Naszjonal Dżeografik – powtórzyła Maryna, przysiadając na gałęzi pobliskiego smreka. – Znajomy owcarek spod Turbacza pedzioł mi, ze to jest takie pismo krajoznawce, hyrne na cały świat.
– Na cały świat? To niedobrze – zafrasowała sie niedźwiedzica. – Ze ten chłop pstryko mi fotki – niekze ta. Ale co bedzie, kie odkryje, ze tutejse borówki som najlepse w całyk Tatrak? Pewnie piknie zakwyci sie nimi i napise o nik w tym swoim Dżemo-graciku. I wte ludzie z całego świata sie o nik dowiedzom. A jak sie dowiedzom, to syćka przyjadom tutok, coby ik skostować. I wte dlo niedźwiedzi nie ostonie nic.
– Tyz prowda – przyznała Maryna. – No to moze spróbujcie tego pona stela przepędzić?
– Mowy nimo! – prociwiła sie niedźwiedzica. – Ludzie zacnom godać, ze jestem barzo niebezpiecnym drapieznikiem. I zamknom mnie w zoo wroz z moimi małymi. Tak jak to kiesik z mojom bidnom śwagierkom Magdom zrobili.
– Hmm… – Orlica zacęła śpekulować, co by tutok doradzić kudłatej znajomej. – Wiem! Juz wiem! Musicie dać temu ponu cosi, co ludzie lubiom bardziej niz borówki.
– Ino co? – spytała niedźwiedzica.
– Nie turbujcie sie tym, krzesno – rzekła Maryna. – Zaroz cosi nojde. Pockojcie kwile.

Maryna Krywaniec frunęła do wierchu i pohybała w strone Zakopanego. A turysta (ftóry moze był fotografem z National Geographic, a moze nim nie był) dalej z zapałem pstrykoł zdjęcia i nawet nie zauwazył, ze opróc niedźwiedzicy mioł tyz piknom okazje uwidzieć z bliska orlice.

Marynie wystarcyło pare ino minutek, coby noleźć sie nad zakopiańskimi ulicami. Poźreła w dół. Dokładnie pod niom nojdowoł sie sklep spozywcy. Akurat była dostawa towaru. Dwók chłopów wyciągało z dostawcego auta skrzinki z wódkom, niesło je do sklepu, a potem wracało sie po następne.

– Piknie! – uciesyła sie Maryna. – To jest właśnie to, co tamten chłop powinien lubić bardziej niz borówki.

Lotem nurkującym sfrunęła ku sklepowi. Barzo sprawnie, jak na drapieznego ptoka przystało, chyciła litrowom flaske wódki ze skrzinki, ftórom niesł właśnie jeden z chłopów. I wartko nazod frunęła do wierchu.

– Psio krew!!! – dosło z dołu do Maryninyk usu. – Skaranie boskie z tymi złodziejami! Juz nawet dronami zacęli sie posługiwać, coby kraść gorzołke.
– Nie narzekojcie, panocku, nie narzekojcie – mrukła orlica. – Ta wódka piknie sie przysłuzy ochronie tatrzańskiej przirody.
A po kwili rzekła sama do siebie:
– No, usłyseć to mnie racej nie usłysoł. Ale moze telepatycnie dosło do niego, co mu fciałak przekazać?

Niebawem orlica znów nolazła sie nad miśkowom rodzinkom i fotografującym jom chłopem.
– Krzesno! – zawołała ku dołowi. – Mocie tutok pocęstunek dlo pona. Łapcie.
– Dobrze – pedziała niedźwiedzica. – Ino rzucojcie ostroznie, coby nie trafić pona w łeb. Bo jak traficie, to mogom za kare zamknąć w zoo i mnie, i wos.

Maryna wypuściła flaske ze śponów. Niedźwiedzica stanęła na tylnyk łapak, przednimi zaś piknie chyciła spadającom gorzołecke. I od rozu postanowiła obdarować niom pona turyste.
– Mocie, panocku – pedziała, wyciągając ku niemu flaske.

Turysta był zaskocony. No ale cóz… chyba mioł prawo być. W końcu kielo rozy, jak byliście w Tatrak, to widzieliście niedźwiedzia podającego cłowiekowi gorzołke? Nie barzo wiedząc, jak sie zachować, chłop kwile sie zawahoł, ba w końcu wziął podarunek.
– Czy ja mam to wypić? – spytoł niepewnie. – Teraz?
– Jak fcecie, panocku – odpowiedziała niedźwiedzica. – Mocie ochote – wypijcie teroz. Nie mocie – wypijcie później.

Ba ocywiście pedziała to w języku niedźwiedzim. W oryginale ta wypowiedź brzmiała tak: Grrrr! Grrrrrr! Grrrroooarrrrrr!

I to, co w jej mniemaniu brzmiało zupełnie niewinnie, dlo turysty było straśliwie groźnym rykiem.

– Ona chyba żąda, żebym to natychmiast wypił – pedzioł do siebie wystrasony bidok. – Nie rozumiem, dlaczego tak chce, ale takiej bestii lepiej się nie sprzeciwiać.

Rostrzęsionymi rękami odkryncił flaske i zacął pośpiesnie wlewać w siebie jej zawartość.

– Nie tak wartko, panocku. To niezdrowo! – tłumacyła niedźwiedzica. Ale ino pogorsyła sprawe. Bo po niedźwiedziemu słowa te brzmiom: „Grr-grrr-grrrroooo!” Cłowiekowi mogom sie one widzieć jako sakramancko złowrogi pomruk. Niejeden na sam ik dźwięk mógłby dostać zawału. Nas turysta na scyście nie dostoł, ale chyba niewiele brakowało. Przekonany, ze niedźwiedzica poganio go, coby sybciej pił, zaroz tak przyśpiesył, ze chyba powinien trafić do księgi rekordów pona Guinnesa jako ten, co najsybciej obalił liter wódki.

Kie flaska była juz pusto, turysta znieruchomioł. Chyba boł sie, coby nie zrobić jakiegosi niefortunnego ruchu, ftóry rozjusyłby niedźwiedzice. Niedźwiedzica zaś stała i pozirała na turyste. Była ciekawo, cy faktycnie dzięki tej wódce tutejse borówki nie bedom go juz interesowały.

W pewnym momencie zaduł lekki wiaterek i wte turysta wypuścił flaske z ręki i sie przewrócił. Z wielkim trudem wstoł nazod. Kie stanął, to poźreł przed siebie kapecke dziwnym wzrokiem, a potem zacął mamrotać:
– Heeeej! Góry, moje góry! Kocham was! I wszysztkie niedżwedżie tesz kocham. A niedżwiedżycze najbardżej. Proszem pani, czy mogem paniom proszycz do tancza?

Turysta podeseł do niedźwiedzicy i chyba fcioł jom nakłonić do stanięcia na tylnyk łapak, coby móc z niom zatańcować jakiesi tango abo inksego walca wiedeńskiego. Jednak potknął sie o kamień i upodł kufom na kudłaty niedźwiedzi grzbiet. Teroz nogami opieroł sie o ziem, a tułowiem i głowom wtulony był w futro niedźwiedzicy. I w tej pozie po kwili usnął. A skoda! Bo pewnie kieby ten taniec doseł do skutku, to poni Iwona Pavlović dałaby za niego caluśkie dziesięć punktów. Bajako.

Niedźwiedzica zrobiła mały krocek w bok i wte turysta zsunął sie na trowe. I społ dalej. W tej kwili nawet kieby przewaliła sie tuz obok wielko lawina – to i tak by sie nie obudził.

– Aleście wymyślili, krzesno – niedźwiedzica zwróciła sie ku krązącej w górze Marynie. – I co jo mom teroz z tym panockiem zrobić?

Orlica sfrunęła na ziem. Stanęła nad pogrązonym we śnie chłopem.
– Cóz – pedziała po namyśle. – Przydałoby sie połozyć pona w jakimsi wyrku. Bo spać tak na gołej ziemi – to podobno dlo ludzi nie jest dobro rzec.
– Ale kany jo wom tutok nojde ludzkie wyrko? – wypaliła niedźwiedzica. – Chyba ze go do jakiegosi schroniska zaniesiemy.
– E, myśle, ze nie potrzeba – pedziała Maryna. – Spróbujmy tutok noleźć cosi, co zastąpiłoby pikne łózko.

Niedźwiedzica uznała, ze to dobry pomysł. I zaroz we dwie piknie umieściły śpiocha na wielkik rozłozystyk gałęziak, wyrastającyk ze smrekowego pnia. Heeej! Godom wom – w zodnym schroniskowym posłaniu ten chłop nie miołby tak wygodnie jak na tym smreku właśnie. I w dodatku nocleg był zupełnie darmowy! Haj.

Co było potem? A… juz nic scególnego. Niedźwiedzica, kie najadła sie borówek, posła wroz ze swymi młodymi ku Giewontowi. Maryna odfrunęła ku Cyrwonym Wierchom. A turysta – społ, społ, jaz w końcu sie obudził. Ba teroz juz chyba wos nie dziwi, cemu ten chłop – jak to napisała poni Sabała-Zielńska – ocknął się na drzewie i zaklinał się na wszystkie świętości, że nie ma pojęcia, jak się tam dostał? Na mój dusiu! Skoro w pare kwil wypił liter wódki, a potem twardo usnął, to jak mioł to bocyć? Mozliwe ino, ze bidok jaz po dziś dzień bezskutecnie próbuje pojąć, co sie wte właściwie wydarzyło w tej Strążyskiej. Próbuje, próbuje… i nijak nie moze. Ba mom nadzieje, ze treść niniejsego wpisu prędzej cy później do niego dotrze. A wte – od rozu syćko stonie sie dlo niego piknie jasne. Hau!

P.S.1. W najblizsom niedziele, 15 listopada, świętujemy piknie, bo Mageckowe urodziny bedom. Zdrowie Magecki! 😀

P.S.2 23 listopada – tyz piknie świętujemy, bo bedom Yanockowe urodziny. Zdrowie Yanocka! 😀

P.S.3. Dwa dni później znów urodziny – tym rozem Borsuckowe. No to zdrowie Borsucka! 😀

* B. Sabała-Zielińska, Radio-aktywna Sabała, czyli jak zostałam głosem z Zakopanego. Bielsko-Biała, Pascal 2014, s. 286-287.