Felkowo święconka

Na mój dusiu! Wiecie, co dzisiok zadziało sie w mojej wsi? Ano… pocątkowo wyglądało na to, ze bedzie to tako samo Wielko Sobota, jako jest u nos co roku. Jak zwykle w salce parafialnej przy nasym kościele stanął stół, na ftórym od rana do popołudnia mozno było stawiać kosyki z pokarmami, coby ksiądz piknie je poświęcił. I jak zwykle mój baca z mojom gaździnom przybyli tamok ze swoim piknym kosykiem. Kie zaś przybyli, to na miejscu zastali Janiele, starom Jaśkowom, Staska Kowanieckiego z dzieciakami i jesce pare inksyk osób. Nie było natomiast księdza. Syćka cekali na pojawienie sie abo wikarego, abo probosca. W pewnej kwili dało sie słyseć, ze ftosi weseł do sieni, przez ftórom trza było przejść, coby dostać sie do salki. Fto to był? Ksiądz cy jesce jeden parafianin ze święconkom? I nagle rozległ sie łoskot, ftóremu towarzysył okrzyk:
– O, krucafuks!!!

Syćka wartko wyjrzeli do sieni. A tamok – lezoł na podłodze Felek znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi. Kwile polezoł i pojęcoł, a potem pomalućku zacął sie podnosić i rozcierać obolałom rzyć. Co sie stało? Ano bidok nadepnął na mały samochodzik, ftóry zgubiło najmłodse dziecko Staska Kowanieckiego. Samochodzik pojechoł do przodu, więc Felkowo noga tyz pojechała i… pociągła za sobom swego właściciela. Kapecke ucierpiała przy tym Felkowo święconka – bidny kosyk lezoł teroz pod ścianom, a wokoło walało sie to, co jesce przed kwileckom było piknie poukładane w jego środku. Heeej! Cego tamok nie było! I kawałecek bułki sprowadzonej ekspresowo kurierem z Paryza, i salami z samiućkiego Mediolanu, i sól z Morza Martwego, pare inksyk rarytasów i… całkiem sporo piknyk dwustuzłotowyk banknotów.

– Felek, co ty? – zaciekawiła sie mojo gaździna. – Dutki w kosyku przyniesłeś poświęcić?
– A co, nie wolno? – Felek odpowiedzioł pytaniem na pytanie. – Od downa przynose je w kozdom Wielkom Sobote. Ino wse były one na dnie kosyka, dlotego potela zeście nic o nik nie wiedzieli.
– To ciekawe – rzekł Stasek Kowaniecki. – A cy chociaz przybywo ci tyk dutków od tego, ze je święcis?
– Cóz… – Felek podrapoł sie po głowie. – Na rozie… chyba nie za barzo. Furt bidny jestem! Ledwo wystarco mi na to, coby z głodu nie umreć. Ale nie poddoje sie i co roku próbuje. Moze kiesik ksiądz poświęci mi te dutki na telo skutecnie, ze piknie mi ik przybędzie?
– Felek, a moze ty popełnios błąd? – zacął śpekulować mój baca. – Skoro kładzies swe dutki na dnie kosyka, to woda święcono do nik nie dociero, bo ostoje na pokarmak, ftóre som na wierchu. Jeśli fces, coby ta woda skropiła twoje dutki, musis je ułozyć na wierchu, nie na spodzie.
– Baco! Racja! Jesteście genialni! – zawołoł Felek.

I wartko pozbieroł syćko, co mu sie z kosyka powysypywało. Ba tym rozem banknoty ułozył na wierchu – tak jak mój baca mu doradził. No i zaroz postawił swój kosyk na stole, tuz obok wiklinowej tacy, do ftórej wierni mogli wrzucać datki na potrzeby parafii.
– Dutki obok dutków bedom sie dobrze cuły – mruknął do siebie.

Po paru sekundak – do salki weseł kościelny.
– Za kwileckie bedzie tutok probosc – oznajmił syćkim obecnym.
I nagle… gymba mu sie syroko rozdziawiła.
– O, Jezusicku! – zawołoł. – Jesce nigdy w Wielkom Sobote ofiary na parafie nie były jaz tak hojne! Same banknoty! I to jakie! Dwustuzłotowe! E, lepiej wartko zaniese te pieniązki proboscowi, coby sie nie pogubiły.

Na mój dusiu! Kościelny był dzisiok jakosi tak straśnie roztargniony, ze Felkowy kosyk z dutkami pomylił z kościelnom tacom! Zanim ftokolwiek zdązył zareagować – kościelny chycił kosyk Felka i rusył ku wyjściu.

– Stójcie! Krzesny! Stójcie! – ryknął Felek. – To moje! Waso taca lezy obok!
– Aaa… przepytuje piknie – wybąkoł kościelny, ftóry teroz dopiero zorientowoł sie w swej pomyłce.

I juz fcioł oddać kosycek Felkowi, kie nagle… pomiędzy obu chłopów wesła Janiela. Groźnie poźreła prosto w ocy Felka i pedziała:
– Ostowcie to! Ten kosyk – z kwilom, kie wziął go kościelny – stoł sie własnościom Kościoła.
– Zwariowaliście, krzesno? – spytoł Felek. – Niby cemu cosi, cego kościelny ledwie dotknął, miałoby od rozu przechodzić na własność Kościoła?
– Bo skoro boski sługa wziął ten kosyk, to znacy, ze tak fcioł Pon Bócek – odrzekła Janiela. – I teroz jeśli spróbujecie ten kosyk zabrać- popełnicie cięzki grzych. Grzych świętokradztwa!
– No to co najwyzej sie wyspowiadom – pedzioł Felek.

I wyciągnął ręke, coby odebrać kosyk od kościelnego, ale Janiela momentalnie złapała kropidło, ftóre lezało na stole i słuzyło w tym dniu do święcenia pokarmów. Zaroz zacęła tym kropidłem tłuc Felka po głowie.

– A, mos! A, mos! – wołała. – Ty bezbozniku! Ty poganinie! Ty diasku!
– Auć! Auć! – wykrzykiwoł Felek. – Ratunku! Zabiercie ode mnie te wariotke!

I na to syćko do salki weseł ksiądz probosc.
– Co tu się dzieje? – spytoł zaskocony.
– Ostomiły jegomościu – pedziała Janiela. – Ten oto fudament fcioł okraść parafie! Bezwstydnie fcioł okraść nas Święty Kościół Powsechny! I to w Wielkom Sobote! Trza werede ekskomunikować!
– No dobrze, a tak naprawdę to co się stało? – spytoł probosc, ftóry ocywiście dobrze wiedzioł o Felkowej miłości do dutków, ale nie za barzo fciało mu sie wierzyć, coby ta miłość miała Felka pchnąć do okradania parafii.

No i wte mojo gaździna spokojnie opowiedziała, co tutok przed kwileckom zasło.
– Ot, zwycajno pomyłka kościelnego i stela ta cało sarpacka – podsumowała na koniec.
– Pomyłka, nie pomyłka – znowu odezwała sie Janiela – dutki, ftóre roz trafiły w kościelne ręce, juz na wieki wieków powinny nalezeć do Kościoła. I fto takie dutki fciołby zabrać, to tak jakby zabieroł je samemu Poniezusowi.
– Anielciu! Sancta simplicitas! – zawołoł probosc, nie mogąc powstrzymać sie od śmiechu.
– Nie rozumiem po angielsku – pedziała Janiela. – Nie wiedziałak zreśtom, ze ksiądz probosc tyz juz uległ modzie na uzywanie angielskik słów.
– Mi też nic o tym nie wiadomo. – Probosc znów sie zaśmioł. – A „sancta simplicitas” znaczy: „święta naiwności”.
– Ze jak? Święto? O, Jezusicku! Święto! Jestem święto! Sam ksiądz probosc to przyznoł! – uciesyła sie Janiela. Na słowo „naiwność” jakosi nie zwróciła uwagi.

Probosc tymcasem zwrócił sie do kościelnego:
– Proszę oddać Felkowi jego koszyk.
– Huraaa! – uciesył sie Felek, kie odzyskoł swojom właśność i prawie pod sufit podskocył. – Niek zyje nas ksiądz probosc! Najsprawiedliwsy jegomość, jakiego znom!

I rzucił sie duchownemu na syje i zacął go bośkać w policki. Na mój dusiu! Mioł Felek scynście, ze nas probosc jest taki, jaki jest, a nie taki jak… na przikład probosc z sąsiedniej parafii. Bo nas probosc i ten z sąsiedniej parafii som zgodni, ze nie mozno słuzyć Ponu Bóckowi i mamonie, ale na tym zgodność ik poglądów sie końcy. Probosc z sąsiedniej parafii uwazo, ze skoro mamone widać, a Pona Bócka nie – to lepiej słuzyć mamonie (znacy sie, chyba nigdy tak głośno nie pedzioł, ale tak sie zachowuje, jak by tak właśnie myśloł). Natomiast nas probosc godo, ze lepiej słuzyć Ponu Bóckowi, bo z mamony wse moze nos ftosi okraść, natomiast coby ftosi komusi ukrodł Pona Bócka – to sie jesce nigdy nie zdarzyło.

– Czy możemy już zacząć święcić pokarmy? – spytoł probosc, jednoceśnie próbując wyswobodzić sie z Felkowyk objęć.
– Jednom kwilecke jesce – popytała mojo gaździna. – Jo se myśle, ze Janiela miała cynściowo racje. Cynściowo. No bo skoro kościelny wziął te Felkowe dutki, to mozno pedzieć, ze je nolozł. A skoro je nolozł, to Kościołowi nalezy sie 10 procentów noleźnego.
– Eee, bez przesady – Probosc machnął rękom.
– Słyseliście, krzesno? Bez przesady! – Felek skwapliwie poporł jegomościa. – Ksiądz nie fce tyk dutków.
– A fto pedzioł, ze mos je dać księdzowi? – spytała gaździna, robiąc przy tym takom hultajskom mine, jakom musioł robić Janosik, kie zabieroł bogatym, coby oddać bidnym. – Ty mos je dać starej Jaśkowej.
– Jaśkowej? Cemu Jaśkowej? – Felek zrobił wielkie ocy. – Teroz to jo juz zupełnie nic nie rozumiem.
– No przecie to proste – rzekła gaździna. – Te dziesięć procentów nalezy sie Kościołowi. A głowom Kościoła tutok na ziemi jest papiez Francisek. A Francisek, jak ino zostoł papiezem, to od rozu pedzioł, ze fciołby Kościoła dlo ludzi bidnyk. A najbidniejso w nasej parafii jest Jaśkowo. Więc dutki nalezom sie jej.

No i syćka obecni w salce zgodzili sie z gaździnom. Nawet Felek, wprowdzie niechętnie, ale woloł nie ryzykować, ze przez całe święta syćka we wsi bedom godali, jako to z niego kutwa. Jedno ino Jaśkowo sie prociwiła, bo było jej zwycajnie głupio. Ale gaździna uparła sie, ze Jaśkowo musi te dutki przyjąć, bo jeśli nie przyjmie i jakimsi przipadkiem o jej odmowie dowie sie sam Francisek, to bedzie mu przykro, ze ftosi odrzuco pomoc Kościoła, a jak bedzie mu przykro, to bedzie mioł popsutom całom Wielkanoc. Wte Jaśkowo ustąpiła, bo nie fciała psuć papiezowi świąt. I cóz… była zakłopotano, ale tyz zadowolono, bo teroz mogła pohybać do sklepu, pokiela był jesce cynny i narobić piknyk przedświątecnyk zakupów. Gaździna tyz była zadowolono, ze udało jej sie zrobić pikny dobry ucynek. Felek… w sumie tyz był zadowolony. Bo wprowdzie odzyskoł ino 90 procentów święconkowyk dutków, ale przecie lepse 90 procentów niz nic. Zadowolono tyz była Janiela – bo sam ksiądz probosc (przynajmniej w jej mniemaniu) uznoł jom za świętom. Tak więc pare osób w mojej wsi bedzie miało w te Wielkanoc pikne powody do zadowolenia. I wom, ostomili, zyce, cobyście wy tyz je mieli. Nie ino do zadowolenia, ale tyz do wielkiej radości. Wesołyk Świąt syćkim! Hau!

P.S.1. A w pierwsy cwortek po świętak, 31 marca, Profesoreckowe urodziny bedom. No to zdrowie Profesorecka! 🙂

P.S.2. Dzień później zaś – bedom imieniny Wawelokowe. Zdrowie Waweloka! 🙂