Puenta bedzie za trzy roki

Wcora mojo gaździna robiła zakupy w nasym wiejskim sklepiku. A ten sklepik to nalezy do Felka znad młaki, co to jest u nos najbogatsy. No i kie gaździna tamok wesła, to zastała w środku paru inksyk mieskańców wsi, zajętyk bardziej plotkowaniem niz kupowaniem (i nimo w tym nic dziwnego, ostomili, bo w wielu góralskik sklepak miejscowi sprawiajom wrazenie, jakby przysli tamok głównie po to, coby se pogodać, a nie po to, coby cosi kupić). Nagle… przed wejście zajechoł wielki pikny motocykl marki Yamaha. Siedzioł na nim chłop ubrany w corny kapelus, cornom kurtke, cornom kosule i corne portki. Jego ocy zasłaniała corno maska. Na mój dusiu! Zorro na motorze! Ba zaroz miało sie okazać, ze nie jest on tak ślachetny jak jego disnejowski pierwowzór. Bo ten – jak ino zlozł z tego motora i weseł do sklepu, to zza poły kurtki wyciągł… straśnego pistolca! Wystrzelił w sufit, a potem zawołoł:
– To jest napad! Syćka ręce do góry! I pod ściane!

Przerazeni ludziska posłusnie podnieśli ręce do wierchu. Ino mojo gaździna śmiało rusyła ku chłopu, fcąc ściągnąć mu te maske z kufy, ba po kwili machła rękom i ustawiła sie pod ścianom wroz z inksymi. Cały cas jednak dziwnie sie uśmiechała. Sklepowo tyz fciała póść pod ściane, ale zamaskowany chłop zawołoł ku niej:
– Ty stój! Otwieroj kase i wyciągoj z niej dutki. Syćkie!

I cóz bidno sklepowo miała zrobić? Wyciągła na wierch cały dzisiejsy utarg i wręcyła bandziorowi. Ten zaś poupychoł dutki w kieseniak i pedzioł:
– A teroz… syćka mocie stanąć kufami do ściany i licyć do pięciu tysięcy. Pokiela nie skońcycie licyć, nie wolno wom ani rusać sie z miejsca, ani nika dzwonić. Fto mnie nie posłucho – zginie! Zrozumiano?
– Zrozumiano – odpowiedziała mojo gaździna gaździna ze śmiechem, a cało reśta – z wielkim przejęciem.

Rabuś wybiegł ze sklepu, hipnął na swój motor, włącył silnik i z prędkościom dwukrotnie więksom, niz to jest dozwolone w terenie zabudowanym, odjechoł w strone Dunajca. Syćka ludzie w sklepie zaś, zwróceni kufami do ściany, zacęli licyć do pięciu tysięcy. Syćka – z wyjątkiem mojej gaździny, ftóro od rozu rusyła do pola.

– Ej! Krzesno! – zawołali ludzie. – Juz skońcyliście licyć?
– Jo juz sie w swoim zywobyciu nalicyłak wystarcająco – odpowiedziała gaździna.
– Lepiej uwazojcie! To moze być barzo niebezpiecny przestępca! I nawet jeśli nimo go juz w sklepie, to moze być kasi w poblizu.
– To stójcie tutok dalej i liccie se do tyk pięciu tysięcy. A nawet do dziesięciu, jak mocie ochote – oześmiała sie gaździna i se posła. Kany? Ano do Felkowej chałupy. Felek wpuścił jom do środka, przywitoł sie, a następnie spytoł:
– Co wos, krzesno, sprowadzo ku mnie?
– Ano – pedziała gaździna – fciałak sie dowiedzieć, po co napodłeś na swój własny sklep?
– Co takiego?! – Felek wyglądoł na zupełnie zaskoconego. A przynajmniej staroł sie na takiego wyglądać. – Był napad na mój sklep? O, Jezusicku! Trza zawiadomić policje!
– Hehehe! Przestoń, Feluś, udawać – zaśmiała sie gaździna. – Napastnik był twojego wzrostu, mioł twojom sylwetke, porusoł sie jak ty i godoł twoim głosem. I fces mi wmówić, ze to nie byłeś ty?
– Pewnie ze nie jo! – zapieroł sie Felek. – Niby cemu miołbyk napadać na samego siebie?
– Tego właśnie fciałak sie dowiedzieć – pedziała gaździna.
– Musiołbyk być chyba wariotem, coby robić takie rzecy – obrusył sie Felek. – A zapewniom wos, ze nie jestem.
Gaździna zachichotała.
– Cóz… – rzekła. – Skoro godos, ze to nie ty – to znacy, ze nie ty. Ale w takim razie jo juz se póde, bo muse odsukać tego rabusia. Kie wybiegoł ze sklepu, to z kieseni wypodł mu dwuzłotowy pieniązek. Fce więc chłopa odnoleźć, coby mu tego pieniązka oddać.

I gaździna rusyła ku wyjściu. Ba Felek hipnął nagle ku niej, chycił jom za ramie i zawołoł:
– Ej, krzesno! Oddawojcie mi moje dwa złote!
Gaździna znów zachichotała.
– Jak to: twoje? – spytała. – Przecie one nie som twoje, ino tego chłopa, ftóry napodł na twój sklep.
– Nooo… yyy… – Felek zacął sie jąkać. – A, niekze ta. Przyznoje. To jo napodłek. Mozecie juz mi te dwa złote oddać?

Gaździna wyciągła portmonetke, pogrzebała w niej, wyjęła dwuzłotowom monete i podała Felkowi. Felek skwapliwie te monete chycił i schowoł w kieseni.
– No to jak? – spytała. – Wytłumacys mi wreście, po coś wyryktowoł te hece z napadem?
– No bo – pedzioł Felek – teroz bedzie śledztwo. I mom nadzieje, ze ono piknie wykoze, fto tego rabunku dokonoł.
– Ze co? – zdumiała sie gaździna. – Chyba fciołeś pedzieć, ze mos nadzieje, ze śledztwo nicego nie wykoze?
– Pedziołek to, co fciołek pedzieć – upieroł sie Felek. – Fce, coby wysło na jaw, ze to byłek jo.
– O, Jezusicku! Przecie mozes póść za to do hereśtu!
– Hereśt hereśtem, ale najwozniejse, coby wybuchł skandal.
– Skandal? Na mój dusiu! A do cego potrzebny ci skandal?
– Oj, krzesno, krzesno – Felek pokiwoł głowom z politowaniem. – Godajom we wsi, zeście mądry cłek, ale na biznesie to jo widze, ze wy sie zupełnie nie znocie.

Po tyk słowak Felek wyciągł tableta, włącył internet, a potem pokazoł gaździnie artykuł opublikowany przez portal kopalniawiedzy.pl. A w tym artykule napisali tak:

Naukowcy z University of Sussex doszli do wniosku, że skandale, w które zamieszani są szefowie wielkich firm często… przynoszą firmom korzyści. Okazało się bowiem, że po pierwszym zawahaniu cen akcji firmy, dochodzi do korekty i cena często wzrasta do poziomu wyższego niż w firmach, w których nie było skandalu. […] Naukowcy z Sussex przyjrzeli się 80 skandalom w amerykańskich korporacjach z lat 1993-2011, w które zamieszani byli CEO* firm. Okazało się, że w ciągu miesiąca od ujawnienia skandalu cena akcji firmy spadała od 6,5 do 9,5 procent. Na jednym skandalu posiadacze akcji tych firm tracili średnio 1,9 miliarda dolarów. Jednak sytuacja taka nie trwała wiecznie. Trzy lata po skandalu […] papiery firmy sprawowały się na giełdzie równie dobrze jak konkurencji, w której nie wybuchł żaden skandal. Co więcej, w przypadku każdej z tych firm kilka lat po skandalu cena papierów była wyższa niż firm, których szefostwo nie dokonało żadnych bulwersujących czynów.

– Felek – rzekła gaździna, kie to przecytała – cy tobie idzie o to, ze kie ozejdzie sie hyr, ześ obrabowoł własny sklep, to najpierw bedzie on przynosił straty, ale za trzy roki te straty przeinacom sie w pikne zyski?
– No! Wreście zacynocie rozumieć – uciesył sie Felek. – Ten sklepik – to ino eksperyment. Jeśli okaze sie, ze jo za te trzy roki faktycnie bede mioł z tego sklepiku piknie zyski, to podobnie zrobie z pozostałymi swoimi firmami. W kozdej z nik wyryktuje jo jakisi pikny skandal, odcekom trzy roki i… Heeeej! Ale bedzie piknie! Dutków przybędzie mi co niemiara!
– Wies co, Felek? – pedziała gaździna. – Jo juz muse lecieć do chałupy.
– Juz idziecie? – spytoł Felek. – A jo nicym wos nie pocęstowołek. Moze chociaz socku pomarańcowego byście sie napili?
– Nie, muse juz iść – pedziała gaździna. – Przybocyłak se, ze ostawiłak na ogniu gotującom sie zupe.

I pośpiesnie wybiegła do pola. Cemu tak nagle postanowiła wyjść? Cy dlotego, ze wiedziała, ze jak Felek dobrowolnie cęstuje sockiem, to znacy, ze ten socek musi być przeterminowany? Nie, wcale nie dlatego. Ona uciekła, bo dłuzej juz nie była w stanie powstrzymać sie od sakramenckiego śmiechu. Jak ino oddaliła sie od Felkowej chałupy o pare kroków, to dostała takik chichotek, ze jaze sie od nik spłakała.
– Hahaha! Haha! Haha! – zaśmiewała sie. – To fudament jeden! Ale wymyślił! Hahahahahaha! Na mój dusiu! Worce było poświęcić te dwa złote, coby sie dowiedzieć, co temu ancymonowi strzeliło do łba! Hahaha! O, Jezusicku! Hahaha! Haha!

Felek w tym samym casie mamrotoł do siebie:
– Jedno mnie dziwi. Cemu gaździna ot tak po prostu oddała mi całe dwa złote? Przecie mogła zachować te dutki i udawać, ze w ogóle ik nie nolazła… Aaa! Juz wiem! Ona musi być bogato! Bogatso ode mnie! I dlotego jej na tyk dwók złotyk nie zalezało. No, no! Fto by sie tego spodziewoł. Niby tako zwycajno osoba, a kasi wielkie bogactwa ukrywo!

I cóz, ostomili. Pewnie na koniec spodziewocie sie, ze je te opowieść jakosi pikne spuentuje? Tak by wypadało, ale… nie zrobie tego. Cemu? No bo – krucafuks – przecie nie jestem prorokiem.** Nie wiem, cy faktycnie z powodu Felkowego napadu ten jego sklep zacnie przynosić zyski cy nie. Pockojmy więc spokojnie. Pockojmy, jaz te trzy roki upłynom. A kie upłynom – i kie juz bedzie wiadomo, jak ów napad na wpłynął Felkowe interesy – wte dopiero bedzie puenta. Hau!

P.S.1. Heeej! W tym miesiącu budowyk świąt momy niemało! Najpierw, juz w najblizsom niedziele – Gosickowe urodziny bedom. Zdrowie Gosicki! 🙂

P.S.2. A po niedzieli – jak zwykle poniedziałek. Ale nie taki zwycajny poniedziałek, ino nadzwycajny – bo wte z kolei bedom Aleckowe urodziny. Zdrowie Alecki! 🙂

P.S.3. W piątek 22 kwietnia – znów świętujemy. Bedziemy zycyć scynścia Fusillecce i Ponu Fusilleckowemu, bo to bedzie pikno rocnica ik ślubu. Zdrowie Wiecnie Młodej Pary! 🙂

P.S.4. W sobote 23 kwietnia – opróc tego, ze w tym dniu jo bede z bacom na hole seł – bedom Motyleckowe imieniny. Zdrowie Motylecka! 🙂

P.S.5. Niedziela 24 kwietnia zaś znów urodzinowo bedzie – bo w tym dniu naso Plumbumecka sie urodziła. Zdrowie Plumbumecki! 🙂

P.S.6. Na kolejny poniedziałek urodzin nie przewidujemy, ale na wtorek 26 kwietnia – juz tak! Urodziny Alseckowe! No to zdrowie Alsecki! 🙂

* Jak by sie fto pytoł, CEO to – według Wikipedii – dyrektor generalny. Skrót od: „Chief Executive Officer”, abo: „Cudowny Egzemplorz Oberprezesa”.
** TesTeqecek, Teraz!. Onepress, Gliwice 2015, s. [jak poznom strone, to jom ocywiście podom, haj].