Obiad w korcmie „Chłopsko Zemsta”

Nieftórzy goście mojej budy (a moze syćka?) wiedzom juz, ze w ostatni łikend Pon Pieter wyryktowoł zjazd swoik blogowiców. Spotkoł sie z nimi w piknej nadnarwiańskiej kraine bobrów i zurawi. Tamok jedli, tamok pili, tamok tyz sie weselili, co nie powinno nikogo dziwić, bo przecie kie miłośnik jedzenia i picia naje sie i napije, to trudno po nim ocekiwać, coby sie nie weselił. Zjazd zakońcył sie w niedziele pod Serockiem, na obiedzie w takiej drewnianej korcmie, co to nazywo sie „Chłopsko Zemsta”. Ino nie syćka zjazdowice tamok dotarli – cynść juz wceśniej rozjechała sie do swyk chałup. A fto dotorł? Przede syćkim – ocywiście blogowy gazda Pon Pieter, a wroz z nim Poni Basia. Towarzysył im śwarny pies o imieniu Rudolf. Spośród bywalców nasej budy była tamok Poni Dorotecka i Alecka. Był tyz Jerzorecek, ftórego przedstawiać wom chyba nie muse, bo Alecka przedstawiła go juz wystarcająco piknie. I była jesce Magdalenecka, co to przybyła z okolic Krakowa, cyli z Austrii, był Pon Lulecek z Burgenlandii (jo nie wiem, kany ta Burgenlandia jest, ale pewnie kasi na Dzikim Zachodzie, bo w tej „Chłopskiej Zemście” Pon Lulecek fcioł syćkim stawiać – tak jak to robi kozdy sanujący sie kowboj, kie do saloonu wejdzie), no i był Brzuchecek, ftóry przybył z Dalekiej Północy, a po zakońceniu zjazdu piknie odwiózł mojego wysłannika na Północ Kapecke Mniej Dalekom. Ha! O tym moim wysłanniku to jo wom jesce nie godołek! A pewnie fcielibyście wiedzieć, fto on jest? To taki cłek, ftóry od dosyć downa cyto mojego bloga, ba jesce zodnego komentorza tutok nie wyryktowoł, bo nie wie, jakiego nicka se wybrać. Ale cierpliwie pockojmy. Kiesik – być moze juz w pierwsej połowie XXII wieku – wreście se tego nicka wybiere i wte zaroz wyryktuje nom jakisi komentorz. Jo se z tym cłekiem koresponduje mailowo. A ostatnio popytołek go, cy nie mógłby mnie zastąpić na Ponopietrowym zjeździe, na ftóry fciołek pojechać sam, ino nie mogłek, bo mom teroz na holi za duzo roboty. No i ten cłek sie zgodził! Zgodził sie zostać moim owcarkowym wysłannikiem! Był ino jeden kłopot – nie bocyłek, kany ten zjazd mioł sie odbyć. Syćko, co bocyłek, to ino telo, ze kasi w okolicak Narwi. Mogłek popytać Alecki, coby mi przybocyła, ale jakosi awaria była, cy jak – w kozdym rozie moje maile do Alecki w tyk ostatnik dniak przed zjazdem w ogóle nie dochodziły.

Mój wysłannik nie doł jednak za wygranom. W sobote rano pojechoł nad Narew i rozpocął posukiwania. Cały dzień sukoł. Niestety – Ponopietrowyk blogowiców nie nolozł. To go jednak nie zraziło i w niedziele posukiwania wznowił. Doseł w okolice Serocka, ka wymyślił se, coby wspiąć sie na rosnące przy jezdni drzewo. Bo moze z wierchu udo sie uwidzieć coś, cego nie mozno uwidzieć z ziemi? No i wlozł na to drzewo. Zacął sie rozglądać. Jaze uwidzioł auto, ftóre Pon Pieter prowadził, wioząc ze sobom Poniom Basie i Poniom Dorotecke! Po kwili przejechali oni tuz pod drzewem, na ftórego gałęzi stercoł mój wysłannik. W ślad za nimi jechało kilka inksyk aut. Mój wysłannik nie mioł wątpliwości – to zjazdowice! Tak sie straśnie uciesył, ze nierozwaznie hipnął do wierchu i… o, krucafuks! Gałąź, na ftórej stoł, spod nóg mu sie omskła! Bidok spodł w dół i wylądowoł na dachu auta, ftórym jechali Alecka i Jerzorecek. Oni zaś tak byli skupieni na tym, coby samochodu Pona Pietra z ocu nie stracić, ze nie zauwazyli, ze cosi w ik dach hukło. No i przez jakisi cas mój wysłannik na tym dachu jechoł. Jechoł i wrzescoł:
– Na pomoooc! Na pomoooc!
Ba ani Alecka, ani Jerzorecek nie mieli sans tyk wrzasków usłyseć, bo skutecnie zagłusały je inkse samochody, ftóryk było na drodze całkiem sporo. Tak więc jedyne, co mój wysłannik mógł zrobić, to rozpłascyć sie na dachu i licyć na to, ze jakosi z pędzącego auta nie spodnie. A wędrujący pobocem ludzie godali, ze chyba ryktuje sie tutok kolejny odcinek jakiegoś serialu kryminalnego i ten cłek na wierchu samochodu, to pewnie kaskader, ftóry w niebezpiecnyk scenak zastępuje pona Zakościelnego abo inksego pona Małaszyńskiego.

Na scynście wkrótce auto dojechało do „Chłopskiej Zemsty” i tamok sie wreście zatrzymało. Ino zatrzymało sie tak raptownie, ze mój wysłannik sturloł sie z dachu i spodł na samochodowom maske. Na mój dusiu! Ale sie Alecka z Jerzoreckiem zdziwili, kie po drugiej stronie przedniej syby znienacka pojawił im sie jakisi chłop! Pomyśleli, ze to musi być pijok, ftóry zostoł wyrzucony z korcmy i wpodł prosto na nik. Ale zaroz syćko piknie sie wyjaśniło. Mój wysłannik wytłumacył, kim jest. Po kwili Alecka z Jerzoreckiem ku „Chłopskiej Zemście” go zaciągli. Po następnej kwili przedstawili go pozostałym zjazdowicom (a Poni Dorotecka to jakosi od rozu sie domyśliła, ze to mój wysłannik, wiedzcie zatem, ze Poni Dorotecka jest nie ino krytykiem muzycnym, ale tyz jasnowidzem).

Heeej! Pogoda była sakramencko pikno! Dlotego zjazdowice postanowili nie wchodzić do środka, ino siedli se przy jednym ze stołów, co to na polu przed korcmom były porozstawiane. Zaroz przysła poni kelnerka i przyjęła od syćkik zamówienia. A potem mój wysłannik podeseł do siedzącego przy Ponu Pietrze i Poni Basi Rudolfa i zacął do ucha mu septać. Wiedzioł, ze Rudolf go zrozumie, bo wie to juz ode mnie, ze my, psy, piknie ludzkom mowe rozumiemy – duzo pikniej niz to sie wom, ludziom, wydoje.

– Piesku – septoł – czy mógłbyś opowiedzieć owczarkowi podhalańskiemu, jak było na tym zjeździe? Wiesz, niby to ja miałem mu o opowiedzieć, ale… ty, jako pies, chyba lepiej mu wszystko wyłożysz.

Rudolf zamerdoł ogonem i pokiwoł głowom na znak, ze sie zgadzo. Tak więc wieści o tym zjeździe to jo mom głównie od Rudolfa. Z komputra Pona Pietra piknego maila mi on wysłoł… O, kruca! Ino wygodołek sie, ze Rudolf korzysto z komputra Pona Pietra! Ale mom nadzieje, ze Pon Pieter nie bedzie mu mioł tego za złe?

Zjazdowice, zamówiwsy to, co im sie najbardziej w jadłospisie spodobało, cekali na upragniony obiad. Cekali, cekali, cekali… Jak długo cekali? Na mój dusiu! Dłuzej niz wom zajmie przecytanie tego wpisu i dwók poprzednik! Zanosiło sie na to, ze zjazd zakońcy sie obiadem, na ftórym nifto nicego nie zje! A przecie takie zakońcenie kulinarnej imprezy to by była katastrofa! I wcale nie pikno, jako w Greku Zorbie, ino straśliwo! Co było przycynom tak długiego cekania? Syćkie kelnerki zasłabły? Porwoł jej ftosi dlo okupu? A moze pikny piec, co to w środku korcmy sie nojduje, zacął sie rozpadać i kelnerki musiały go ratować, coby ogień na drewniane ściany nie hipnął? Nie wiadomo było, co robić: w tym pierwsym wypadku nalezałoby dzwonić na pogotowie, w tym drugim – na policje, a w tym trzecim – do strazy pozarnej. W końcu zadzwonionoby pewnie na alarmowy numer 112, kieby nie Rudolf, ftóry jako jedyny z tego całego towarzystwa wiedzioł, ze zodne dzwonienie tutok nie pomoze.

A trza wom wiedzieć, ze przed tom całom wyprawom do „Chłopskiej Zemsty” Rudolf dostoł środki uspokajające, coby sie w pełnej ludzi korcmie za barzo nie stresowoł. No i teroz wpodł on na pomysł, coby dlo dobra towarzysącyk mu ludzi zrobić z tyk środków uzytek. Zaroz zacął wydzielać feromony, ftóre zmiesane były z dostarconymi mu środkami. Nicego nie świadomi zjazdowice zacęli te feromony wdychać. Dzięki temu i tylko dzięki temu zachowali całkowity spokój.

Tak więc jednom rzec udało sie Rudolfowi załatwić. Teroz musioł załatwić drugom – sprawić, coby kelnerki przyniesły wreście jadło na stół. A cemu tak długo nie przynosiły? Rudolf wiedzioł cemu. Jako ze mo on pikny psi słuch, lepsy niz was ludzki, słysoł, jak kelnerki i kuchorz w korcmie gwarzyli. A gwarzyli tak:

– Słuchajcie! Widzieliście, kto jest dzisiaj naszym klientem? Państwo Adamczewscy! Ci, co piszą książki i artykuły kulinarne!
– Czyżby przyjechali tu po to, żeby nas w jakiejś gazecie opisać?
– Pewnie tak. Ale zobaczyłam, że towarzyszy im cała masa ludzi. To pewnie też jacyś redaktorzy piszący o jedzeniu.
– Rety! To chyba we wszystkich polskich gazetach o nas będzie!
– Żeby tylko w polskich! Podsłuchałam rozmowę. Zdaje się, że są wśród nich jacyś przybysze z Austrii i Kanady!
– A więc w austriackich i kanadyjskich gazetach też nas opiszą!
– Ojej! A jak źle opiszą? To co wtedy? Co wtedy będzie? Zaczynam się denerwować!
– Ja też zaczynam się denerwować!
– Ja też!

No i bidny personel wpodł w panike. Kozdy wie, jakie ocy mo strach, zwłasca taki, ftórego cłek sam se wymyśli. Kelnerki i kuchorz zacęli se wyobrazać, co to sie stonie, kie prasa światowo na syćkik kontynentak ogłosi, ze w korcmie „Chłopsko Zemsta” pod polskim Serockiem jest kiepskie jedzenie i fatalno obsługa. Trzęsły sie bidoki jak co najmniej osiem stopni w skali pona Richtera. Kelnerkom i kuchorzowi syćko z rąk zacęło wylatywać! Prask! Zamówione przez Magdalenecke i Alecke zieberka wylądowały na ziemi, a talerze na kawałecki sie potłukły! Prask! Zamówiono przez Poniom Basie i Pona Pietra synka tyz wylądowała na ziemi! Prask! Piersi z kurcaka dlo Poni Dorotecki podzieliły los zieberek i synki. Prask! Prask! Prask!!! Na ziemi wylądowały kacki dlo Brzuchecka i Pona Lulecka, placek dlo Jerzorecka i pierogi dlo mojego wysłannika. Nie inacej było ze śklankami piwa i flaskami wody mineralnej – jedno po drugiej spadały na ziem i sie tłukły.

Rozstrzęsiony kuchorz zacął ryktować nowe porcje, ale ze zdenerwowania ciągle cosi knocił. Kie udawało mu sie nie sknocić, podawoł potrawe kelnerkom, ale kelnerki nicego nawet do progu donieść nie mogły, bo nadal syćko z rąk im leciało. Najgorzej było z synkom, bo tej mieli w korcmie niewiele. No i niebawem ostatnio porcja tej synki na ziem spadła. Jedno z kelnerek posła wte do Poni Basi i Pona Pietra i pedziała:
– Przepraszam bardzo, ale okazało się, że szynki nie ma.
– Nie ma? – spytoł zdziwiony Pon Pieter.
– No… nie ma – odpowiedziała bidocka cyrwieniąc sie straśnie na licku.

Cóz Pon Pieter mioł zrobić? Musioł wroz w Poniom Basiom zmienić zamówienie. Oboje zamówili zieberka. Ale Rudolf wiedzioł, ze jeśli ftosi nie uspokoi wartko personelu, to zieberek tyz wkrótce nie bedzie.

Rudolf był uwiązany na smycy. Ba sobie znanymi sposobami piknie sie z niej uwolnił. A potem weseł do korcmy. Na mój dusicku! Co tamok był za widok! Cało podłoga zasłano jedzeniem i zalano napojami! A to syćko zmiesane z potłuconym śkłem! Wyglądało to jak krajobraz po bitwie, podcas ftórej strzelano nie pociskami, ino talerzami pełnymi róznyk smakowitości! Rudolfowi to nawet ślinka na taki widok pociekła, ale… przede syćkim musioł ratować zjazd. Jasne było jednak, ze tym rozem feromony ze środkami uspokajającymi nie wystarcom. Nalezało chycić sie inksego sposobu. Rudolf poźreł kelnerkom i kuchorzowi w ocy, wyprostowoł ogon, uniesł go do wierchu i… zacął nim wolno machać: w prawo i w lewo, w prawo i w lewo, w prawo i w lewo… Kelnerki i kuchorz, zdziwieni, co to za zwierzok tutok przyseł, pozirali jakby zahipnotyzowani na ogon, co to nicym wahadło roz w jednom, a roz w drugom strone sie giboł. A po kwili – na mój dusiu – oni juz byli nie jakby, ino dosłownie zahipnotyzowani! Ten Rudolfowy ogon tak na nik podziałoł! I nagle ten przed kwileckom sakramencko spanikowany personel stoł sie spokojny jako owiecka, ftórom poinformowano, ze najblizsy wilk nojduje sie w odległości stu tysięcy roków świetlnyk! I wte wreście piknie, spokojnie, bez nerwów poprzynosono zjazdowicom syćko, co se zamówili. Rudolf zaś wrócił do pola i legnął pod ławkom, na ftórej Poni Basia z Ponem Pietrem siedzieli. Zjazdowice byli tak zajęci rozmowom, ze nawet nie zauwazyli kwilowego zniknięcia tego psa. Dopiero pod koniec obiadu Pon Pieter poźreł pod swojom ławke i odkrył, ze obroza, do ftórej smyc była przycepiono, nojduje sie obok Rudolfa, a nie na jego syi!
– Przepraszam was wszystkich – pedzioł wte Pon Pieter – ale odprowadzę już Rudolfa do samochodu. Za chwilę wrócę.
Podniesł sie i zabroł psa ze sobom. Zjazdowice nie zwrócili uwagi na to, ze on wcale nie do auta sie skierowoł, ino do korcmy. Przekrocył próg i… od rozu wdepnął w synke, na ftórom nie mógł sie docekać, kie siedzioł przy stole. A po kwili zdumioł sie straśnie, kie uwidzioł walające sie po podłodze jedzenie i kawałki potłuconyk nacyń. Na mój dusiu! Wiele korcm w róznyk zakątkak świata Pon Pieter zwiedził, ale korcme, we ftórej brodziło sie po kostki w jedzeniu, to on uwidzioł po roz pierwsy! Ba zaroz zauwazył coś, cego jakosi nie zauwazył wceśniej – ze personel kapecke dziwnie sie zachowuje, jakby w jakimsi półśnie był pogrązony. Poźreł Pon Pieter na swojego psa, potem znowu na kelnerki i kuchorza – i… pomalućku zacął sie syćkiego domyślać!

– Rudy – tak właśnie Pon Pieter ku Rudolfowi sie zwraco – bądź tak dobry i odhipnotyzuj ich wszystkich.
– Ha-u! – odpowiedzioł Rudolf, co w psim języku znacy: „Nie ma sprawy. I tak miałem to zaraz zrobić.”

A potem piknie ogonem zamerdoł. I tak jak powolne ruchy ogonem zahipnotyzowały kelnerki i kuchorza, to wartkie merdanie zaroz ik z tej hipnozy wybudziło.

– Ojeeej! – zawołoł kuchorz, kie sie ocknął i uwidzioł, ze Pon Pieter do korcmy weseł. – Pan redaktor tu jest! A tu taki bałagan! Co za wstyd! Co za wstyd!
– Spokojnie, tylko spokojnie – przemówił łagodnie Pon Pieter. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Obiad zjedzony, bardzo nam smakował, za co pięknie państwu dziękujemy.

Po tyk słowak wyseł z korcmy i wte dopiero Rudolfa do auta zabroł. Kelnerki i kuchorz zaś osłupieli. Zodne z nik nie wiedziało, co sie z nimi działo, kie byli zahipnotyzowani. Nie rozumieli więc, cemu pon redaktor pedzioł, ze obiad zjedzony? No ale skoro tak pedzioł, to widocnie tak było i ślus. Nie pozostało nic inksego, jak wystawić gościom rachunek.

I tak to wyglądało, moi ostomili. Zjazdowice najedli sie, wstali od stołu, piknie pozegnali sie ze sobom, a potem rozjechali w róznyk kierunkak. Jo zaś opowiedziołek tutok te całom historie, coby dlo syćkik było jasne, ze kieby nie Rudolf, to zjazdowice nic by w tej „Chłopskiej Zemście” nie zjedli. Ani nic nie wypili. Hau!

P.S. A na niedziele więksy zapas Smadnego Mnicha muse zgromadzić, bo w tym dniu Mietecka nom sie urodzi. A jak sie urodzi, to jej zdrowie bedzie trza wypić 🙂