Jak … w składzie porcelany

Przydałby mi się Owczarku taki mały słoń, polewający mnie co chwila wodą ze swej trąby – napisała Małgosiecka 11 cyrwca o godzinie 8:16. Przybocowuje, ze 11 cyrwca to był jeden z tyk dni, kie cało Polska była rogrzano do cyrwoności z powodu sakramenckik upałów. Tak więc Małgosieckowe zycenie było wte jak najbardziej zrozumiołe. Ino cało bida w tym, ze w Przasnyszu nimo słoni. Jest rózno inkso zywina, ale słoni – nimo. U mnie pod Turbaczem nimo ik tyz. Ale za to som w Krakowie! W ogrodzie zoologicnym! Zyjom tamok dwie siumne słonice, co to jedno nazywo sie nazywo sie Citta, a drugo Baby. No to moze przynajmniej jedno z nik fciałaby słuzyć Małgosiecce jako taki pikny ekologicny prysnic? Miołek nadzieje, ze tak. Popytołek inkse owcarki na holi, coby uwazniej pilnowały nasyk owiecek, kie mnie nie bedzie przez najblizsyk kilka dni. Owcarki od rozu sie zgodziły. One to juz som przyzwycajone, ze jo od casu do casu z holi wybywom.

Pohybołek wartko do wsi i zabrołek ze sobom kota. Potem rozem zajrzeli my na kwileceke do hurtowni Felka znad młaki, a następnie pohybali w Tatry i odsukali Maryne Krywaniec. Maryna zgodziła sie wyrusyć do Krakowa rozem z nomi. Zreśtom słonie to nie była dlo niej pierwsyzna. Widziała je juz przecie rok temu, kie przez pomyłke zamiast do Anecki w Holandii pofrunęła jaze do Afryki.

We trójke udali my sie do Zakopanego i posli do autobusu Freja abo Szwagropola – dokładnie juz nie boce. My z kotem schowali sie w bagazniku. Maryna zaś wygodnie se siedła na dachu. No i w dwie godzinecki autobus piknie do Krakowa nos dowiezł. A do zoo to juz mnie i kota poniesły własne nogi, a Maryne – własne skrzidełka. Kie dotarli my juz do tego zoo, od rozu natrafiliśmy na wybieg dlo słoni, bo jest on przy samiućkim wejściu. Ino za dnia woleli my nie ryktować zodnej akcji. Za duzo zwiedzającyk krynciło sie wokół. Natomiast kie nadesła noc i zoo zostało zamknięte, podesli my ku tym dwóm słonicom. Spytaliśmy, cy jedno z nik nie zefciałaby wybrać sie do Przasnysza i tamok w cas upałów ryktować dobry ucynek dlo nasej dobrej znajomej Małgosiecki. Wytłumacyli my im piknie, na cym ten dobry ucynek miołby polegać.
– A jeśli mamy pojechać, to czy nie możemy we dwie? – spytały słonice. – We dwójkę będzie nam raźniej.
– Właściwie to cemu nie? – pedzioł kot – Jak to ludzie godajom: co dwa słonie, to nie jeden.
– Tylko czy spodoba nam się w tym Przasnyszu? – Słonice zacęły sie kapecke wahać.
– A co by sie miało nie spodobać! – zawołoł kot. – Przasnysz jest pikny! Ocywiście Kraków, we ftórym teroz zyjecie, tyz jest pikny, ale jak to godajom ludzie: krakowianin, przasnyszanin – dwa bratanki!
– Nigdy nie słyszałyśmy, żeby ludzie tak mówili! – stwierdziły słonice. – Czy ty przypadkiem, kolego, nie wpuszczasz nas w maliny?
– Przecie tutok w tym zoo nimo zodnyk malin – zauwazyła Maryna. – To jak ten kot moze wpuscać wos w cosi, cego nimo?
– Hmm… to prawda – przyznały słonice.
– Ale czy u tej Małgosieczki będzie nam dobrze? – spytały po kwili.
– Na mój dusiu! – zawołołek. – Wiedzcie, ze Małgosiecka mo takiego pieska, co to nazywo sie Amigecek. I jest mu baaaarzo dobrze! No a słoń jest przecie od psa dwieście abo nawet trzysta rozy cięzsy. Wyobrazocie se więc, jak wom u Małgosiecki bedzie piknie? Trzysta rozy lepiej niz Amigeckowi!
– Przekonaliście nas! – zawołały zakwycone słonice.
Ino po kwilecce sie zmartwiły.
– Tylko jak my stąd wyjdziemy? – spytały. – Sami widzicie, że drogę zagradza nam potężna metalowa barierka!
– Do sie ten problem rozwiązać – pedziołek.

Mieli my ze sobom takom piłke do metalu, co to wroz z kotem zabraliśmy jom z Felkowej hurtowni. Podali my te piłke słonicom i wytłumacyli, jak sie niom posłuzyć. Citta chyciła jom w trąbe i wzięła sie do roboty. Kie sie zmęcyła, przekazała piłke Baby. Kie Baby sie zmęcyła, oddała jom kolezance. I tak pracując na zmiane przepiłowały te sakramenckom barierke. Były wolne! Zaroz pohybały za nomi ku wyjściu z zoo. Brama była ocywiście zamknięto, ale z niom to juz nase nowe znajome bez pomocy narzędzi umiały se poradzić.

Opuścili my teren zoo i pohybali wartko przed siebie, bo nigdy nie wiadomo, cy jakisi stróz nocny nos nie zauwazy.
– I jak teroz fcecie sie dostać do tego Przasnysza, krzesny? – spytoł kot, kie dotarli my na skraj Lasa Wolskiego.
– Pracuje nad tym – pedziołek. Bo na rozie nie wiedziołek. Miołek pomysł na wyciągnięcie słonic z zoo, ale na obmyślenie dalsej cynści planu jakosi zabrakło mi casu. Nagle – uwidziołek cosi, co podsunęło mi pewnom myśl. Tir! Na parkingu przed lasem stoł wielki pikny tir! Wyglądało na to, ze jego kierowca postanowił spędzić tutok noc przed dalsom jakomsi dalekom podrózom. A wiecie tak w ogóle, do kogo ten tir nalezoł? Na mój dusiu! Do firmy, ftórej właścicielem jest nas Felek znad młaki!

Maryna podfrunęła ku soferce.
– W środku lezy jakisi chłop – pedziała – i śpi tak mocno, jakby połknął tone prosków nasennyk.
– Wiem, co zrobimy – pedziołek. – Słonice niek wsiednom do tirowej nacepy. Kie juz bedom w środku, jo wskoce do soferki i wystrase pona kierowce głośnym scekaniem. Wte on rzuci sie do uciecki i tir bedzie nas! Pojedziemy nim do samiućkiego Przasnysza!
– A znocie sie na prowadzeniu takiego wehikułu? – spytoł kot.
– Mniej więcej – pedziołek. – Podzielimy sie cynnościami: jo bede naciskoł pedały, Maryna za pomocom swoik sponów i skrzideł bedzie krynciła kierownicom, a wy, krzesny, bedziecie zmieniali biegi.
– Ba jo sie na tym nie znom! – wzbranioł sie kot.
– Bede wom godoł, co robić – odpowiedziołek. – Przekonocie sie, ze poradzimy se nie gorzej niz pon Kristofferson w filmie Konwój.
– Ino to bedzie kradziez auta – zauwazyła Maryna. – Wprowdzie jesteśmy zbójnikami, ba przecie zbójnicy ino bogacy ograbiajom. Skąd momy wiedzieć, cy ten pon w tirze jest bogaty?
– Ten pon w soferce nie jest właścicielem tego auta, krzesno – uświadomiłek Maryne. – A ten, fto jest właścicielem, to mo telo dutków, ze kozdy sanujący sie zbójnik moze go z cystym sumieniem obrabować.
– A! No to jo sie juz więcej nie prociwiom – pedziała Maryna. – Zreśtom Małgosiecka na pewno barzo sie uciesy, kie dostonie od nos w prezencie nie ino dwie słonice, ale jesce piknego tira!
– Bajuści, uciesy sie na pewno! – zgodziłek sie z Marynom.

Przystąpili my do działania. Orlica z kotem wprowadzili słonice do nacepy, a jo uwaznie pozirołek, cy zoden cłowiek nie idzie. Na scynście o tak późnej porze nifto tutok nie seł.
– Gotowe, krzesny – pedziała wreście Maryna. – Citta i Baby som juz w środku.
– Piknie! – uciesyłek sie. – Dobrze, ze nolazło sie tamok dlo nik wystarcająco duzo wolnego miejsca.
– Ano nolazło sie – pedziała orlica. – Wprowdzie som tamok jakiesi stosy kartonów, ale na scynście wypełniajom one ino cynść tej nacepy.
– Jo nawet zajrzołek do tyk kartonów – pedzioł kot – coby sprawdzić, cy przypadkiem nimo w nik jakik piknyk rybek. Ale niestety – tamok jest ino jakosi porcelana…
– O, krucafuks! – przerwołek kotu. – Momy słonia w składzie porcelany? Nie! Gorzej! Dwa słonie!
– O co wom idzie, krzesny? – spytała Maryna.

Nie odpowiedziołek, ino hipłek do środka nacepy. No bo skoda by było, kieby ta porcelana sie stłukła. Moze sie przecie przydać. Na przykład cały Przasnysz mozemy niom piknie obdarować.
– Mocie być barzo ostrozne! – poleciłek słonicom.
– No przecież jesteśmy – odpowiedziały spokojnie Citta i Baby.
– Mocie być jesce ostrozniejse! – pedziołek. – Tutok w tyk kartonak jest prowdziwo porcela…

Nie dokońcyłek, bo zawadziłek ogonem o jeden z kartonów. Niestety był on ustawiony jakosi tak niefortunnie, ze kie go trąciłek, to… syćkie inkse kartony sie posypały! O, Jezusicku! Zaroz dało sie słyseć jedno wielkie: ŁUBUDUM! TRZASK! BRZDĘK! No i syćko sie potłukło krucafuks! Ale to wina wos ludzi! Cemu godocie: „Jak słoń w składzie porcelany”? Kiebyście godali: „Jak owcarek podhalański w składzie porcelany”, to byk wiedzioł, ze muse bardziej uwazać!
– Co sie tutok dzieje? – spytoł kot wroz Marynom, ftórzy raptownie wpadli do środka nacepy.
– Cóz – westchnąłek. – Prasło tutok kapecke.
– Ładne mi kapecke! – zawołała Maryna. – A tak w ogóle, to kie ryktowaliście ten hałas, to na parking akurat wjezdzoł policyjny radiowóz!
– Moze ci policjanci nic nie usłyseli? – Miołek takom nadzieje.
– Usłyseli na pewno – pedzioł kot. – Chyba ze słoń im na ucho nadepnął.
– Nie nadepnęłyśmy na ucho żadnym policjantom! – zapewniły nos zaroz Citta i Baby.

Pół sekundy później… plandeka z tyłu uniesła sie kapecke do wierchu. Uwidzieli my dwók funkcjonariusy. Maryny, kota i mnie chyba nie zauwazyli, bo od rozu uwage ik przykuły nase słonice. Nawet za barzo sie nie zdziwili, ino jeden z nik od rozu pedzioł:
– No proszę! Ledwo otrzymaliśmy zgłoszenie o zaginięciu dwóch słoni z zoo – i już je odnaleźliśmy!
– Co teroz, krzesny? – spytoł mnie septem kot.
– Niek Citta i Baby chycnom tyk dwók ponów! – pedziołek.

Słonice wartko zrobiły to, o co je pytołek. Wyciągły swe trąby przed siebie i… jedno chyciła jednego policjanta, drugo drugiego. I zaroz wciągły ik do środka nacepy.
– Chybomy do kabiny kierowcy i uciekomy! – zawołołek do Maryny i kota. – Kie nojdziemy sie daleko od jakikkolwiek chałup, wte mozemy tyk ponów wypuścić.

Wroz z kotem i Marynom wyskocyliśmy na zewnątrz i pognali ku przodowi tira. Minęli my sie z zasponym ponem kierowcom samochodu. Widocnie hałas tłukącej sie porcelany wyrwoł go z głębokiego snu i postanowił wyjść sprawdzić, co sie dzieje. My zaś hipli do soferki i… rusyli z piskiem opon. Kierowca tira w pierwsej kwili oniemioł, w drugiej zacął za nomi biec, a w trzeciej – stanął zrezygnowowny na środku drogi.

Prowadzili my auto tak, jako sie wceśniej umówili – jo sie zająłek pedałami, Maryna kierownicom, a kot bujoł sie na dźwigni biegów. Straśnie sarpało to wielkie auto, ale jakosi jechali my do przodu.

Ino krucafuks! Zabocyłek o jednej rzecy! Ponowie policjanci mieli przy sobie radiotelefony! No i jak sie później dowiedziołek, jeden z nik zaroz za ten radiotelefon chycił i zacął wołać:
– Na pomoc! Na pomoc! Jesteśmy w pędzącym tirze porwani przez dwa słonie!
– Jakie słonie? – padło pytanie z radiotelefonowego głośnika.
– Jak to jakie? Zwyczajne! Wielkie, grube, niezbyt owłosione…
– Grube, niezbyt owłosione? Rozumiem – padła odpowiedź.

Kwilecke potem słonice usłysały, jak głos z głośnika woło do kogosi:
– Szybko! Mobilizujemy wszystkie nasze siły! Nasi zostali porwani przez jakichś dwóch łysych grubasów! To pewnie jacyś gangsterzy!

Nie minęło duzo casu, jak usłyseli my wyjące syreny. Maryna poźreła we wstecne lusterko.
– Nie fce wos martwić, krześni, ale jadom za nomi dwa radiowozy – pedziała.
– Dwa? – spytołek.
– Teroz juz śtyry – odrzekła orlica. – Właśnie dwa kolejne wyjechały z boku i tyz za nomi jadom… Eee… Dołącyły do nik jesce kolejne! Teroz juz jest ik kilkanoście!

Na mój dusiu! Maryna co kwila zerkała w lusterko i za kozdym rozem godała, ze ścigającyk nos wozów cały cas przybywo! Chyba całom krakowskom policje postawiono z nasego powodu na nogi! Ścigali nos, jakbyśmy ukradli cały Wawel! A my przecie wieźli ino dwie pocciwe słonice. Za ik zgodom zreśtom.

Kielo trwała ta cało gonitwa? Krucafuks! Nie wiem! Moze pięć minut? Moze pięć godzin? W takik kwilak nawet owcarki tracom pocucie casu. Działając przy pedałak, nie widziołek nawet, kany jedziemy. Ba w pewnej kwilecce podniesłek sie, coby poźreć na okolice.
– Na mój dusiu! – zawołołek. – Kanyście nos, krzesno, skierowali?!
– Jak to kany? – odrzekła Maryna. – Tamok, kany jest wolno droga!
– No ale przecie wyście nazod zawieźli nos do tego zoo! – zauwazyłek. – I uwazojcie, jak kierujecie, bo zaroz wjedziemy w klatki z małpamiiiiiii…!!!

Niestety moje ostrzezenie było spoźnione. Tir zacął po kolei rozwalać klatki, ka mieskajom pawiany, gibbony, sympanse i rózno inkso zywina podobno do wos ludzi.

Nagle tir najechoł na cosi ostrego i opony w obu przednik kołak trzasły z hukiem. Tir stanął. Zaroz otocyły nos policyjne auta. A z rozwalonyk klatek zacęły wydostawać sie rozochocone małpy. Ik dzikie wrzaski zmiesane z wyciem policyjnyk syren ryktowały koncert, jakiego jesce w zyciu nie słysołek!

– Ale impreza! – ciesyły sie małpy. – Normalnie wypasiona impra! I jak tu dużo ludzi! Zupełnie jak za dnia! Tylko dlaczego oni wszyscy są tak samo poubierani? A, nieważne! Ważne, że będzie wesoło! Juhuuu!

Zaroz jedno małpa ściągła jednemu policjantowi copke z głowy. Drugo odebrała inksemu pistolet i zacęła strzelać w powietrze. Trzecio wpakowała sie do radiowozu i kie odkryła, ze naciskając na kierownice, mozno piknie trąbić, zacęła ryktować głośne: TRUTUTUTUUUU! Pozostałe małpy tyz nieźle rozrabiały. Dzielni stróze prawa próbowali zakuć je w kajdanki, ba to wcale nie było takie łatwe. Dzięki temu całemu zamiesaniu Maryna, kot i jo jakosi wydostaliśmy sie poza teren ogrodu. Na wselki wypadek postanowili my przecekać kilka dni u Waweloka.

Heeej! Wawelok powitoł nos piknie! Kie dowiedzioł sie, cośmy przezyli, od rozu włącył radio. I zaroz usłyseli my takom wiadomość:

Policja udaremniła niezwykle zuchwałą próbę kradzieży zwierząt z krakowskiego zoo. Minionej nocy nieznani sprawcy podjechali tirem pod ogród zoologiczny i chcieli uprowadzić stamtąd wiele zwierząt, między innymi dwie słonice. Dzięki błyskawicznej akcji policji słonice udało się odzyskać. Niestety, według niepotwierdzonych informacji z terenu zoo uciekły spłoszone przez bezwzględnych porywaczy trzy inne zwierzęta: kot argentyński, orzeł stepowy oraz biała lama.

No krucafuks! Ze tego futrzaka-beskurcyje wzięli za kota argentyńskiego – to rozumiem. Ze Maryne wzięli za orła stepowego – tyz rozumiem. Ale cemu mnie wzięli za lame? Poźrejcie na mojom kufe na wierchu tej stronicki. Cy jo wyglądom jak lama?

Niekze ta. Najwozniejse, ze mimo nasyk obaw media nie nagłośniły za barzo tego, co sie z nasego powodu w Krakowie wydarzyło. Bo teroz na scynście cały kraj zyje wyborami prezydenckimi, a nie wydarzeniami w zoo. Tak więc wkrótce znowu wsiedli my do Freja abo Szwagropola i wrócili – jo i kot w swoje góry, a Maryna w swoje.

A juz po powrocie pod Turbacz dostołek meila od Waweloka. No i z tego meila dowiedziołek sie, ze obie krakowskie słonice piknie nom dziękujom. Nom, to znacy kotu, Marynie i mnie. Bo wprowdzie nie udało im sie dojechać do Małgosiecki, ale takiej przygody, jakom one przezyły, to cało zywina w zoo im pozazdrościła!

Tak więc teroz, ostomili, kie wybierecie sie do krakowskiego ogrodu zoologicnego i kie stoniecie przed wybiegiem dlo słoni, mozecie zawołać ku nasym znajomym: „No i jak? Pojeździło sie kapecke tym tirem, co?” I wte uwidzicie, jak obie słonice porozumiewawco mrugajom ku wom okiem. A jeśli nie uwidzicie – to bedzie znacyło, ze źle poziraliście. Hau!

P.S. Na najblizsy piątek to trza więksy zapas Smadnego Mnicha wyryktować. Coby Misieckowe imieniny piknie uccić. Zdrowie Misiecka! 😀