Owcarek w Warsiawie

Jako w ostatnim wpisie godołek, w Dzień Włócykija, cyli 18 maja, zrobiłek podwójny pochód dookoła wsi, coby syćkik włócykijów uccić. Ale potem tak se pomyślołek, ze co to dlo mnie takie jedno cy dwa okrązenia wsi! Na Dzień Spacerowica by wystarcyło, ale na Dzień Włócykija? To jednak musi być jakosi dłuzso wyprawa. Dłuzso niz na Turbacz i dłuzso niz pod Wielkom Krokiew. Postanowiłek, ze póde na dworzec kolejowy w Nowym Targu, coby wsiąść-do-pociągu-byle-jakiego-nie-dbać-o-bagaz-nie-dbać-o-bilet (właśnie przybocyło mi sie, ze poni Maryla Rodowicz tyz ku kwole włócykijów śpiewała) i … uwidzi sie, ka mnie ten pociąg zawiezie. No i kie nolozłek sie na tym dworcu, to koło godziny wpół do ósmej wiecorem zatrzymoł sie pociąg, co z Zakopanego do Warsiawy jechoł. Niek bedzie do Warsiawy, pomyślołek. Hipłek do środka, kie zoden kolejorz nie poziroł. Na korytorzu stoł jakisi pijok wyglądający przez otwarte okno. Mrucoł cosi pod nosem, ze jak tym samym pociągiem do Zakopanego jechoł, to flaska wódki za okno mu wypadła i on musi teroz koniecnie te flaske odzyskać, choćby mioł z pędzącego pociągu po niom hipnąć. Ino zupełnie bidok nie bocył, ka te flaske zgubił: blizej Warsiawy, blizej Zakopanego, cy kasi pośrodku? Godoł jednak, ze bedzie usilnie przez całom droge wypatrywoł swej zguby, na jednom kwile od okna nie odejdzie, ino cały cas bedzie wypatrywoł. I wiecie co? Dotrzymoł słowa! Jaz do Warsiawy twardo przy tym oknie stoł. A jo siodłek se przy tym pijoku i udawołek, ze jestem jego psem. Pijokowi to nie przeskadzało, chyba w ogóle mnie nie zauwazył. Za to konduktorzy, ftórzy od casu do casu przechodzili korytorzem, mijali nos, jak byśmy byli powietrzem. Chyba uznali, ze takiego przynapitego chłopa i jego wielkiego psa lepiej nie zacepiać, o bilet nawet nie pytać, bo nigdy nie wiadomo, jakik kłopotów mozno se niefcąco naryktować.

Jeśli przejęliście sie losem pijoka, to muse wos zmartwić – wybałusoł ocy, jako mógł, ale flaski nie nolozł. Nic w tym dziwnego, był to przecie nocny pociąg i nawet jeśli kasi rzecywiście ta flaska lezała, to w ciemności przez okno pociągu dostrzec jom było sakramencko trudno. Kie dojechaliśmy do stacji Warsiawa Centralno, pijok mruknął, ze pewnie flaska lezała po drugiej stronie torów, więc trza znów pojechać do Zakopanego i tym rozem przez okno wychodzące na drugom strone pozirać. Barzo dobrze! Kie zwiedze Warsiawe, odsukom tego pijoka, coby znowu jego psa udawać i rozem z nim wróce se w moje górki.

Tymcasem wysiodłek na tej stacji Warsiawa Centralno. Jakosi dziwacno ta stacja – pod ziemiom ona była. Krucafuks! Nie wiedziołek, ze w piwnicy mozno ryktować dworce kolejowe! Ale widocnie mozno.

Opuściłek peron takimi barzo smiesnymi schodami, bo wcale nie trza po nik wchodzić, ino one same do wierchu jadom. Moge sie załozyć, ze kie Felek znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi, dowie sie o takik ruchomyk schodak, to bedzie fcioł takie same w swojej chałupie na piętro zrobić.

No, wylozłek z dworcowego budynku. Rozejrzołek sie. Ale ludzi było pełno wokoło! I aut! I hałas straśliwy! Zupełnie jak w Zakopanem w pełni sezonu turystycnego. Ale jesce cosi dziwacnego uwidziołek – sakramencko wysokie chałupy. Wyzse niz wieza kościoła Serca Poniezusowego w Nowym Targu. Duzo wyzse! Cało naso wieś mogłaby w jednej takiej chałupie zamieskać. I jesce kilka sąsiednik. Ciekawe po co ftoś jaz tak wysokie chałupy buduje? Moze próbuje zrobić to, co nie udało sie budownicym wiezy Babel? Jo tego nie wiem. W kozdym rozie skoro juz tutok jestem, obejrze se te wielgachne budowle. Obejrzołek jednom, drugom, trzeciom, a na koniec postanowiłek obejrzeć najwyzsom z nik. Ta najwyzso chałupa w Warsiawie jest tako śpicasto. Podsłuchołek, ze tubylcy godajom na niom: Pałac Kultury. Jego architekt musioł być chyba kiesik na Luboniu Wielkim, bo pałac ten kapecke przybocuje lubońskie schronisko, telo ze jest duzo więksy.

No i podchodze ku temu pałacowi i widze taki napis: „52. Międzynarodowe Targi Książki”. Ooo! Piknie trafiłek! Koniecnie muse sie tamok dostać! Ino jak? Pozirom – i widze jakomsi budke, do ftórej stoi dość długo kolejka. Wartko zorientowołek sie, ze mozno tamok kupić bilet na te targi. Ino jo dutków przy sobie nimom, a zreśtom nawet kiebyk mioł, to pewnie owcarkowi i tak by biletu nie sprzedali.

Nagle poślizgłek sie na cymś, tak ze mało nie prasłek. Poźrełek w dół. Mojo przednio łapa stała na takiej zielono-biołej plakietce z napisem: „Wydawca”. A pod tym słowem „Wydawca” było wypisane cyjeś nazwisko. Ftoś to musioł zgubić. Cy z tym do sie wejść na targi? Spróbuje.

Chyciłek plakietke w zęby i posłek za tłumem. Okazało sie, ze do tej chałupy-pałacu wejść mozno bez problemu, ale trudniej dostać sie na same targi, bo przy wejściu na nie stoł ochroniorz i sprawdzoł kozdego przechodzącego. Nie dom rady – pomyślołek i fciołek sie wycofać. Ale tłum ludzi popchnął mnie do przodu i sam nie wiem kie, nolozłek sie tuz przed ponem ochroniorzem. A ten pon … nawet na mnie nie poźreł, poźreł ino na plakietke i uprzejmnie pedzioł:

– Proszę bardzo.

Domyślocie sie chyba, ze sie nie dołek dwa rozy prosić. Wlozłek. Na mój dusiu! Udało sie! Byłek na targak! Śmiem twierdzić, ze jestem pierwsym w historii owcarkiem podhalańskim, ftóry odwiedził międzynarodowe targi ksiązki!

Pozirołek zaciekawiony na prawo i lewo. Wsędy stały biołe regały, a na nik telo piknyk ksiązek, ze muse ucciwie przyznać: w zodnej księgarni w Nowym Targu nie było ik telo naroz. Co jakiś cas zauwazołek jakiegoś hyrnego pisorza. Abo kogoś z telewziji, choć nie zawse mogłek se nazwisko przybocyć. Ino ten straśny tłum ludzi był kapecke denerwujący, ale jednoceśnie dzięki temu tłumowi było takie zamiesanie, ze nifto nie zwracoł uwagi na kręcącego sie owcarka. Niestety – do casu. W pewnym momencie jakiś chłop, w garniturze jakby do kościoła seł, nadepnął mi na ogon. Wydołek ostrzegawce warcenie. Wcale nie fciołek chłopa gryźć, tym bardziej, ze wiedziołek, ze nadepnął niefcący. Ale on – kruca! – zaroz narobił hałasu:

– Tu jest pies!!! Skąd się tu wziął pies!!! Może być wściekły!!!

Zaledwie kilka metrów od nos stoł jeden z ochroniorzy. Kie usłysoł wołania tego chłopa, fcioł mnie złapać. Ale gonił, gonił – i nie dogonił. Wreście stanął zziajany, wyciągł zza paska krótkofalówke i wezwoł pomoc. Na mój dusiu! Zaroz ze syćkik stron zbiegła sie cała armia ochroniorzy! Starcyłoby ik na dwie abo trzy zbójnickie kompanie! No to zaroz bedzie pikno zabawa. Bo jo wos, ludzi, znom i wiem, ze nie potraficie dogonić pędzącego psa. Zaroz puściłek sie biegiem. Pędziłek z sali do sali, od stoiska do stoiska, a za mnom pędził tłum ochroniorzy. Chyba postawili se za punkt honoru, coby mnie chycić, więc nawet zrobiło mi sie ik zol, ze ik honor dzisiok ucierpi. Ale z drugiej strony, nie jaz tak zol mi ik było, coby pozwolić sie złapać.

Ftoś ze zwiedzającyk zawołoł nagle:

– Patrzcie! Tam chyba musi być jakiś bardzo sławny pisarz! Najpewniej noblista!
– Skąd pan wie, że noblista? – spytoł ftosi inksy.
– A któżby inny! Tylko nobliście mogli zapewnić aż tylu ochroniarzy!
– Ale dlaczego on tak biegnie?
– A bo ja wiem dlaczego? Sławni ludzie zawsze są strasznie zabiegani.
No i rozesła sie zaroz wieść, ze sakramencko hyrny „noblista” gości na targak. Ocywiście kozdy fcioł dostać od niego autograf. Wartko więc zwiedzający rzucili sie w pogoń wroz z ochroniorzami. Z casem grupa pościgowo powięksyła sie o targowyk wystawców, ftórzy porzucili swoje stoiska, bo tyz fcieli mieć autograf od „noblisty”. Inksi z kolei fcieli, owego „nobliste” namówić, coby właśnie w ik wydawnictwie zacął wydawać swoje ksiązki. Cosik mi sie widzi, ze tak wielkiej zbiorowej bieganiny to ten pałac nie przezył, odkąd stoi. Ale myśle, ze ta bieganina wysła syćkim na dobre, bo przecie ruch to zdrowie. Co prowda nie na świezym powietrzu to sie działo, ale przecie w środku duzego miasta, cy w chałupie, cy poza chałupom – i tak świezego powietrza nie nojdziecie, a na pewno nie takiego jako na Turbaczu.
Po jakimś casie to bieganie mi sie znudziło. Zwięksyłek więc prędkość i zostawiłek goniącyk daleko w tyle. Dobiegłek do ukraińskik stoisk, ftóre zajmowały na tyk targak barzo duzo miejsca, bo Ukraina była w tym roku honorowym gościem. Godzinke wceśniej widziołek w tym miejscu dziewcyny w ukraińskik strojak ludowyk, ale teroz ik nie było. Widocnie one tyz wzięły udział w pogoni za „noblistom”. Od tyk ukraińskik stoisk do wyjścia było juz niedaleko. Ale kie fciołek właśnie do tego wyjścia sie udać,  uwidziołek, ze tam … stoi ten sam ochroniorz, ftóry mnie tutok wpuścił. Cy teroz mnie wypuści? Podejrzewom, ze był juz powiadomiony, ze jakiś pies na targi sie dostoł. Cofłek sie do ukraińskik stoisk i schowołek w jakiejsi pakamerze W ostatniej kwili, bo zaroz usłysołek, ze nadbiegli sukający mnie ochroniorze.
– Tu też tego psa nie ma – pedzioł jeden z nik.
– Musicie go znaleźć! – zawołoł inksy, a z tonu jego głosu domyśliłek sie, ze to musi być ik sef. – Przeszukajcie wszystkie kąty, wszystkie pakamery!
Krucafuks! Syćkie pakamery? No to zaroz mnie nojdom i oddadzom jak nie do hycla, to do schroniska dlo bezdomnyk psów. A mój baca nigdy w zyciu sie nie domyśli, coby mnie jaz w Warsiawie sukać. Zegnoj, ślebodo! Zegnoj, Turbaczu! Zegnoj, Smadny Mnichu i kiełbaso jałowcowo! Zegnoj, baco i gaździ… A to co? Ludowy strój ukraińskiej dziewcyny w kącie pakamery uwidziołek! Trza zrobić se z niego uzytek – i to wartko, bo słysołek, jak ochroniorze wsędy zaglądajom i som coroz blizej mnie. Nie było łatwo ten strój na siebie wciągnąć, ale i tak sie ciesyłek, ze jest babski, nie chłopski, bo łatwiej na owcarkowom rzyć wciągnąć kiecke niz portki. No i jakoś sie w to ubrołek. Wysłek jak gdyby nigdy nic z pakamery, podesłek ku jednemu regalowi z ukraińskimi ksiązkami i stanąłek na tylnyk łapak, a przednimi o ten regał sie oporłek. Z tyłu musiołek wyglądać jako poni przyglądająco sie ksiązkom. Licyłek, ze ochroniorze nie zwrócom na mnie uwagi, ale – krucafuks! – zwrócili. Ftóryś z nik podeseł ku mnie.
– Przepraszam panią – pedzioł uprzejmie. – Czy nie widziała może pani takiego dużego białego psa?
Na mój dusiu! Zupełnie nie wiedziołek, co robić!
– To chyba pani z Ukrainy i może nie znać polskiego – usłysłok głos sefa ochroniorzy.
– Ale może zna rosyjski? – pedzioł po kwili ten sam głos. – Yyy … żenszina … yyy … skażitie pażałujsta … yyy … widzieli li wy zdies’ balszoju biełoju sabaku?
Cały cas stojąc tyłem do ochroniorzy, łapom całkowicie ukrytom w rękawie zrobiłek taki ruch, jak byk opędzoł sie od much. Fciołek dać im do zrozumienia, coby se posli.
– Sala Mikołajskiej! – zawołoł sef ochroniorzy. – Ta Ukrainka wskazała w stronę sali imienia Mikołajskiej! No to mamy tego psa! Stamtąd juz nam nie ucieknie!
– Balszoje spasiba! – krzyknął jesce ku mnie i wroz ze syćkimi ochroniorzami pobiegł ku sali, ftórom niby to jo mu wskazołek. Temu ochroniorzowi, co stoł w wyjściu, tyz kazoł póść rozem ze syćkimi. Teroz więc nifto wyjścia nie pilnowoł! Zrzuciłek z siebie ukraiński strój i wartko wybiegłek z targów. Zaroz nolozłek sie na schodak na zewnątrz pałacu. Ufff! Po telu wrazeniak połozyłek sie w cieniu schodów, coby nieco odsapnąć. Przez nikogo nie niepokojony wylegiwołek sie przez jakomsi godzinke. Nagle znów usłysołek głos sefa ochroniorzy. Wyseł na schody, pewnie coby kapecke odpocąć od zaduchu panującego w salak targowyk. Godoł z jednym ze swoik podwładnyk. Podesłek ku nim z ciekawości. Nie musiołek sie bać, ze mnie uwidzom. Tutok, na otwartym terenie, nie mogli mnie w zoden kąt zagonić i nie mieli sans mnie złapać. Zreśtom i tak mnie nie zauwazyli.
– Nie rozumiem, jak to się mogło stać, że ten pies nam się wymknął? – godoł sef.
– Ja też nie rozumiem, szefie. A tak w ogóle to co byśmy zrobili, gdybyśmy go złapali?
– A co mielibyśmy zrobić? Przecież to tylko biedna, wystraszona psina, która przypadkiem tu się zaplątała, nie mając pojęcia, że na jakieś targi wchodzi. Wyprowadzilibyśmy go na zewnątrz i wypuścili. A żeby wynagrodzić mu ten cały stres, poczęstowałbym go na do widzenia kiełbasą, którą wziąłem sobie na drugie śniadanie.
– Dobry pomysł, szefie. Ja też bym go swoim drugim śniadaniem poczęstował.
O, krucafuks! Krucafuks!!! Trza było jednak dać sie złapać! Miołek wielkom chęć pokazać sie tym ochroniorzom, dając im do zrozumienia, ze jeśli idzie o ik drugie śniadanie, to jo chętnie … ale … chyba nie wypadało. W końcu swój owcarkowy honor mom. No, niekze ta. Ale teroz juz wiem, jak piknie jest na tyk targak i kie w przysłym roku znowu w tej wielkiej chałupie bedom, to ta „biedna, wystraszona psina” znów se do Warsiawy pojedzie. Hau!