Pieski tyz protestujom
Jak wiecie, ostomili, na tym blogu racej nie politykujemy. Ba casem robimy wyjątki. I teroz właśnie zdecydowołek sie na taki wyjątkowy wpis. Cemu? A bo wcora odwiedziła mnie Maryna Krywaniec i pedziała mi, ze podsłuchała, jak jacysi turyści godali, ze w ryktowanyk teroz w całej Polsce manifestacjak bierom udział… nawet psy. Na mój dusiu! Musiołek sprawdzić, cy to prowda! Nie zastanawiołek sie ani kwili i wartko pohybołek do Nowego Targu. Tamok planowołek hipnąć do jakiegosi autobusa. No i trafił sie autobus do samiućkiej Warsiawy. O dziewiątej wiecorem – byłek juz w stolicy.
Kany o tej godzinie mozno było póść? Zacąłek nasłuchiwać, co godajom ludzie na warsiawskik ulicak. No i dowiedziołek sie, ze właśnie protestujom pod chałupom Pona Prezesa przy ulicy Mickiewicza. Ino kany ta ulica jest? Kapecke casu mi zajęło, zanim sie tego dowiedziołek. Ba kie sie w końcu dowiedziołek, to piknie ku niej pohybołek.
Kie tamok dotorłek, dowiedziołek sie, ze manifestacja trwo juz od dość downa – od ponad dwók godzin. Ale grupka ludzi ciągle tamok stała. Nieftórzy trzymali płonące świece, ftosi mioł flage polskom, ftosi unijnom, a ftosi – mioł nawet piknego nadmuchanego rózowego kota.
A po kwili odkryłek, ze wśród tyk protestującyk som tyz… pieski! O, Jezusicku! Prowdziwe pieski! A więc Maryna sie nie myliła!
Niniejsym, ostomili, poznojcie piknie siumnom Mrówke…
…i piknie siumnom Wanilie…
Obu pieskom, a dokładniej pieskowym dziewcynom – piknie dziekuje za to, ze zgodziły sie na umiescenie ik zdjęć na tym blogu.
A wos, ostomili, piknie pytom, cobyście bocyli, ze jeśli te nasom polskom ślebode udo sie obronić – to bedzie zasługa nie ino wos ludzi, ale nos psów tyz. Hau!
P.S. Jest sporo komentorzy pod poprzednim wpisem, na ftóre jesce nie zdązyłek odpowiedzieć. Piknie o nik boce i prędzej cy później poodpowiadom. Mom nadzieje, ze w ciągu najblizsyk paru dni 🙂
Komentarze
Ha, każdy widzi swoje – wczoraj wieczorem widziałam w protestującym tłumie same… rowery 🙂
Na zdjęciach mniej wyszły, ale są…
https://photos.app.goo.gl/yCxKAiktEQvTqUK52
Swoją drogą ciekawe, czy ten:
http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2017-07-22/idziemy-do-jarka-na-zoliborz-mlodzi-organizuja-manifestacje-pod-domem-prezesa-pis/
…też by protestował, gdyby mógł? 🙂
Basiu to nie pies a kot bardzo tchórzliwy i fałszywy i śpioch jak za młodu przespał 13 grudnia jak sam mówił spał do południa ,,,,,, nie liczmy na jego pomoc w protestach ….a szkoda
Nie znoszę polityki i myślę, ze pieski wyszły sobie przy okazji na wieczorny spacer, a dmuchany kot, to kojarzy mi się z odpustem lub jakąś imprezą dla dzieci. Nie widziałem jeszcze w swoim życiu by takiego dmuchanego zwierzaka trzymał na sznurku jakiś dorosły.
Polityki można nie znosić, co nie zmienia faktu, że wpływa na obywatela gdziekolwiek na świecie i nie ma na to siły.
Idziesz (w sensie „obywatel”, nie personalnie) na wybory, jest to było-nie-było wybór polityczny. Nie idziesz na wybory – jeszcze gorzej, bo w końcu zwycięża jakaś partia/grupa. To znaczy, że nie obchodzi cię, kto będzie rządził i jak ci urządzi życie, ani twoim współbraciom.
Można się wycofać całkiem ze społeczeństwa, udając się w miejsca zupełnie odludne i nie korzystać z dóbr tak zwanej cywilizacji – mało kogo na to stać, nie finansowo, tylko odwrotnie…
Ja lubię wiedzieć, co tam, panie, w polityce, bo chcąc czy nie, ktoś dla mnie urządza ten świat i wolę wiedzieć, co się dzieje i w razie czego dać mój głos, czy mi się to podoba, czy nie.
Myślę Wawrzku, że inna postawa jest po prostu egoistyczna, nie żyjesz w próżni, a świat jest urządzony jak jest i ciągle się zmienia.
Dodam, że ja w swoich dorocznych podróżach do Polski często spotykam się z narzekaniem na polityków i różne takie.
Zawsze pytam – byłaś/byłeś głosować?
Zgadnij, kto narzeka najbardziej…ci, którzy nie wiedzą, co odpowiedzieć na moje pytanie.
Popieram humor w Narodzie mimo wszystko, popieram Pieski i Kotki, nawet Kota Prezesa, który też się zainteresował, co tam za oknem sie wyrabia…
Alicjo – Ireno
Wywołałaś mnie „do tablicy”, więc odpowiadam.
Jestem starym już człowiekiem znam czasy Bieruta. Stalina, Gomułki, Gierka i całej reszty. Na wybory chodziłem i chodzę, kiedy tylko się odbywają. Uważam, że to mój obowiązek. Nigdy nie wierzyłem żadnej władzy bo tzw. demokracji nie ma ! Demokracja jest teoretyczna ! Władza rządzi się swoimi prawami, choć przed wyborami przyszli parlamentarzyści i senatorowie operują na „ludzie” okrągłymi słówkami, na które prawie wszyscy dają się nabrać. I nie dotyczy to tylko naszego Kraju, lecz wszędzie na świecie.
Idę zawsze oddać swój obywatelski głos lecz zawsze staram się dbać niezależnie „o swoje podwórko”.
Tylu znakomitych filozofów napisało o władzy która deprawuje i korumpuje, że nie ma sensu o tym pisać.
Piszesz: „Ja lubię wiedzieć, co tam, panie, w polityce, bo chcąc czy nie, ktoś dla mnie urządza ten świat i wolę wiedzieć, co się dzieje i w razie czego dać mój głos, czy mi się to podoba, czy nie.”
Nigdy w takie obietnice nie wierzyłem, bo władza co innego obiecuje, a co innego robi. Poza tym nigdy nie wiemy co dzieje się za „kurtyną”. Dziennikarze piszą tylko o tym co wiedzą i czego się domyślają. Poza tym zawsze istnieje tzw. „fuck news”, w który ludzie wierzą, bo łakną sensacji i treści, gdy można komuś dokopać.
Jeżeli władza, niezależnie która, nie mam swoich preferencji, stara się poprawić byt ludziom i to robi, to ja się mogę tylko cieszyć, bo o to chodzi, by obywatelom żyło się lepiej ku chwale Ojczyzny.
Alicja-Irena pisze: Zgadnij, kto narzeka najbardziej…ci, którzy nie wiedzą, co odpowiedzieć na moje pytanie
Nie wiedzą? Czyli sklerotycy! Zapomnieli…
Wawrzek pisze: Poza tym nigdy nie wiemy co dzieje się za „kurtyną”.
No nie, ktoś chyba wie! Trzeba po prostu zajrzeć za kurtynę! 😉
Widocznie władza niezbyt dobrze rządzi, skoro tylu obywateli zdecydowało się na protest?
Ja na demokrację u mnie nie mam powodu narzekać, czego tylko innym mogę życzyć.
Do Basiecki
„Ha, każdy widzi swoje – wczoraj wieczorem widziałam w protestującym tłumie same… rowery”
Ooo! Zatem… po roz kolejny wychodzi na to, ze syćkiemu som winni (nie wyłącnie wprowdzie, ale m.in.) – cykliści!
„Swoją drogą ciekawe, czy ten:
http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2017-07-22/idziemy-do-jarka-na-zoliborz-mlodzi-organizuja-manifestacje-pod-domem-prezesa-pis/
…też by protestował, gdyby mógł?”
Normalnie to moze byk poznoł po zapachu. Ale podcas protestu dom Pona Prezesa był tak scelnie otocony policjantami, ze nawet zapach sie przez ik kordon nie przedostawoł. Chociaz… nie – akurat przy samej furtce do Prezesowej posesji jakosi nie stali – co zreśtom widać na powyzsym zdjęciu, na ftórym widnieje Mrówka (te świecki i te napisy „Konstytucja” som dokładnie przy tej furtce). Ale widocnie w tym miejscu cosi inksego blokowało zapach postawy kota Pona Prezesa 🙂
Do Babulecki
„Basiu to nie pies a kot bardzo tchórzliwy i fałszywy i śpioch jak za młodu przespał 13 grudnia jak sam mówił spał do południa ,,,,,, nie liczmy na jego pomoc w protestach ….a szkoda”
Chociaz… skoro ostatnio pewien pon wyzwalo sie od bycia Adrianem (a przynajmniej próbuje to robić), to… fto wie, cy cosi podobnego nie ryktuje sie w głowie owego kota? 🙂
Do Wawrzecka
„Nie znoszę polityki i myślę, ze pieski wyszły sobie przy okazji na wieczorny spacer”
Jeśli tak – to w ciągu ostatnik kliku dni był to juz kolejny spacer obu tyk piesków akurat w towarzistwie protestującyk tłumów. Tak opowiadali ik właściciele. Co opowiadały same pieski – niekze pozostonie to mojom owcarkowom tajemnicom 🙂
Do Alecki
„Popieram humor w Narodzie mimo wszystko”
No prose! A jeden z ponów policjantów, podcas wyzej opisanego przeze mnie protestu – najwyraźniej nie popieroł. Bo w pewnej kwili podeseł on do jednego pona i wyryktowała sie tako oto rozmowa:
PON POLICJANT: Co pan sobie myśli!
PON MANIFESTANT: A o co chodzi?
PON POLICJANT: Śmiał się pan!
PON MANIFESTANT: I co z tego? Śmianie się już jest zabronione?
PAN POLICJANT (po kwili zastanowienia sie): Ale pan… chyba… śmiał się ze mnie.
PON MANIFESTANT: Proszę pana, to moja sprawa z kogo się śmiałem. Chyba wolno się jeszcze śmiać?
Moze nie powtórzyłek słowo w słowo, ale tak to mniej więcej wyglądało. Pon policjant – znów po kwili zastanowienia – ostowił pona manifestanta w spokoju. Tak więc póki co – kary hereśtu za śmianie sie jesce nimo. Mandatów – tyz jesce nimo. Ale upomnienie – moze juz być. Ba coby oddać policji sprawiedliwość – co najmniej dwaj funkcjonariuse pilnujący tej manifestacji byli całkiem sympatycni 🙂
Do TesTeEqecka
„No nie, ktoś chyba wie! Trzeba po prostu zajrzeć za kurtynę!”
A za kurtynom… róznie to być moze. W opowiadaniu pona Mrożka „Ucieczka na południe” był taki corny charakter Mef Kovalsky, ftóry w pewnym mieście na Mazurak mioł wyryktować pokaz Godota. Tymcasem… w środku wynajętej sali zawiesił rozciągniętom od ściany do ściany kurtyne, połowe publicności posadził po jednej stronie kurtyny, połowe po drugiej, dutki za bilety wziął i w uciekaca. Kie ludzie z obu stron zorientowali się, ze zostali wrobieni w konia – Mef Kovalsky był juz daleko… 🙂
Owczarku
Wychodzi na to, że wszyscy jesteśmy Godotami. Pan Samuel Beckett pisał o czekaniu, choć nigdy nie wytłumaczył na co czekamy.
No bo skąd pan Beckett miał wiedzieć, na co każdy z nas czeka? Ja na przykład czekam na wakacje 😉
Do bycia Godotem się nie przyznaję.
Sukces nr 1: pieski oraz ich dzielni towarzysze z drugiego końca miejskiej smyczy tak głośno wespół szczekali, że sie ten pan z Dużego Domu zdecydował dwóch dokumentów nie podpisać. Zdaje się dlatego, żeby ocalić nogawki.
Teraz pora na sukces nr 2. Który może nastąpić, gdy się pieski, po słusznym zrobieniu siusiu na Dużym Trawniku Dużego Domu nie rozejdą zadowolone z sukcesu nr 1 do domu. Trzeba dalej hasać.
Wawrzek
24 lipca o godz. 16:45 185196
Wawrzku, jeśli dobrze Cię rozumiem, udział w wyborach uważasz za swój obywatelski obowiązek, z którego jednak nie wynika żaden obywatelski skutek, bo demokracja to ułuda, a władzy – na kogoś do władzy głosujesz – nie wierzysz, władza jest skorumpowana i nie dotrzymuje zobowiązań? Ale chodzisz i głosujesz.
Jaki więc widzisz sens w głosowaniu? Co jest „obywatelskiego” w oddaniu głosu,skoro nie ma obywatelskiego skutku?
Jeśli demokracja jest teoretyczna, to tak samo musi być z małżeństwem, są to rzeczy tego samego gatunku. Czy nieudane małżeństwo nie jest małżeństwem? Mnie się zdaje, że demokracja idealna jest teoretyczna, ale demokracja jest też realna. Kulawa, stękająca, zrzędząca, ale demokracja. taki wtedy jest skutek oddanego głosu: kulawy, ale nie bezwartościowy.
Pamiętam to z ” Pana Kleksa”: dopiero w pieskim niebie będzie idealnie.
Tanaka
Chodzę na wybory, bo zawsze mam nadzieję, ze będzie lepiej. Taki ze mnie niepoprawny optymista. Za czasów greckich grupa ludzi wybierała swojego przedstawiciela by reprezentował ich. Gdy okazywało się, ze przedstawiciel nie spełnia oczekiwań zostawał odwołany i wybierano następnego. To była najlepsza forma demokracji.
Dzisiaj mamy demokracje konstytucyjną, która rządzi się zupełnie innymi zasadami i nie ma nic wspólnego z demokracją. Wybieramy swojego przedstawiciela, a on, po otrzymaniu mandatu i immunitetu, jest nieusuwalny przez tych którzy go wybrali. Poza tym system partyjny jest okropny gdyż zamiast myśleć o obywatelach najważniejsze staje się stanowisko danej partii. Obywatel otrzymuje „okruchy, które spadły z pańskiego stołu”.
Co do Twojego porównania demokracji z małżeństwem, to faktycznie masz rację. Jest takie powiedzenie ” Jak się ożenisz, to się odmienisz”. Znam wiele małżeństw, które zrobiło sobie piekło na ziemi kłócąc się o pieniądze i władzę. Najlepsze są te małżeństwa, które mają podobne cele i dążenia. Małżeństwa, żyjące w miastach stają się „konkurentami” w zdobywaniu materialnego statusu. Poza tym prasa plotkarska „podbija” stawkę próżności mówiąc, ze to wszystko jest dla ciebie, że musisz to mieć, że musisz dążyć do tych wszystkich szaleństw. Jestem już starym człowiekiem, lecz nigdy nie pokłóciłem się z domownikami o pieniądze. Pieniądze są ważne, lecz nie najważniejsze. Widzę za to młode małżeństwa, które zażarcie kłócą się o pieniądze, rozwodzą się, „wydzierając” współmałżonkowi jak najwięcej pieniędzy na dalsze rozrzutne życie i to mnie przeraża. A wiec małżeństwa i demokracja, jeżeli nie dba się w nich o druga osobę, jest teoretyczna, szkodliwa i niszcząca.
Według mnie Sejm i Senat powinien być bezpartyjny i nastawiony na dobro obywateli. Posłowie powinni słuchać się wzajemnie i wyciągać jak najlepsze wnioski ustalając jakieś prawo, bo przecież po to zostali wybrani, by służyć Narodowi i Obywatelom. Niestety kłócą się o pieniądze dla siebie i swoich najbliższych oraz o wpływy.
Demokracja jest słowem wytrychem. Została już wypaczona w Grecji, która ją stworzyła, a potem to już poooszło ((
Tanaka
Piszesz: „Jeśli demokracja jest teoretyczna, to tak samo musi być z małżeństwem, są to rzeczy tego samego gatunku. Czy nieudane małżeństwo nie jest małżeństwem? Mnie się zdaje, że demokracja idealna jest teoretyczna, ale demokracja jest też realna. Kulawa, stękająca, zrzędząca, ale demokracja. taki wtedy jest skutek oddanego głosu: kulawy, ale nie bezwartościowy.”
Demokracja umarła w starożytnej Grecji ! Jest to słowo by wmawiać nam, obywatelom, że wszystko jest fajne i wspaniałe. Nieudane małżeństwo żyje osobno w „swoim świecie” o ile się nie rozwiodą, To żadna demokracja, to jest wzajemny totalitaryzm, który próbuje zniszczyć drugą „połowę”.
Demokracja realna też nie istnieje, bo jak piszesz: „Kulawa, stękająca, zrzędząca,” doprowadza drugą stronę do frustracji i bezradności. Prawdziwa demokracja powinna służyć drugiemu człowiekowi a nie mnie, bym mógł na tym jak najwięcej skorzystać.
Być może zaszokuję Ciebie, lecz wolałbym tyranię, po której wiedziałbym czego się spodziewać, a po tzw. demokracji nie jestem w stanie zgadnąć, co za chwilę wymyśli.
W czasach Bieruta, Gomułki czy Gierka ludziom żyło się lepiej !! Nie płacili prawie podatków, woda w kranie byłą gratis, wywóz śmieci także. Żywność była tania i bez żadnych polepszaczy, ludzie żyli spokojnie i przewidująco, gdyż wiedzieli co będzie za rok czy kilka lat. Składki na ZUS były śmieszne, a mimo to, gdy przechodziło się na emeryturę czy rentę taki człowiek mógł za to przeżyć godnie, opłaty za prąd, opał czy gaz nie drenowały kieszeni. Ludzie mieli po 5 – 7- czy 12 dzieci i żyli spokojnie i szczęśliwie. Dzisiaj mamy zupełnie inną sytuację, a powinno być lepiej. Wszyscy gonią za pieniędzmi, gadżetami, za ułudą, a bieda i nędza nie została zlikwidowana. Trzyma się dobrze ((
@Wawrzek: Ale pamiętajmy, że ten PRLowski raj to trochę był na koszt zgniłego zachodu, nieprawdaż? Tak jakby… zbankrutował.
Wawrzku,
nie tylko Ty pamiętasz czasy Bieruta, Gomułki czy Gierka.
Z zakamarków mojej pamięci – za Bieruta i Gomułki żyło mi się nawet nieźle, bo byłam dzieckiem, ale już pod koniec panowania Gomułki docierało do mnie coś więcej.
Za Gierka byliśmy paniska na kredyt. Tuż przed stanem wojennym wyjechałam – i nie żałuję.
Bieda i nędza bywa wszędzie – masz jakiś sposób, żeby ją zlikwidować? Nawet w moim obecnym kraju do końca tego zlikwidować się nie da. Niestety, nic nie ma za darmo, ani prądu, ani opału, ani czego tam jeszcze.
Żywność bez polepszaczy czy „nawozów śtucnych”? Znajdź mi taki kraj…to ewentualnie można mieć z własnego ogródka. A teraz porównaj sobie liczbę ludności świata w roku 1965 (na przykład) z liczbą ludności dzisiaj. I ze zmianami, jakie w tym czasie zaszły.
Nie polityczne, ale tak ogólnie, w miastach, na wsiach, na morzach i oceanach, na drogach…i w kosmosie.
NIC nie stoi w miejscu, NIC.
Zastanawiam się czy nostalgia za PRL nie wynika ze zbyt luźnej obroży czy z przyzwyczajania się do niej od dziecka?
Ze słabych głów wynika.
Gdyby wówczas wiedzieli (mieli świadomość), że jest raj — odkładaliby sobie na „czarną godzinę” w ramach logiki ewangelicznych siedmiu lat tłustych a po nich chudych.
Ale nie mieli w najmniejszym stopniu odczucia raju, narzekali, psioczyli (nawet jeśli nie konspirowali 😉 ). A teraz bezrefleksyjnie nostalgizują – wyciągając-gloryfikując dowolny zestaw szczegółów, jakie się im po dekadach wydają korzystne, a przechodząc do porządku* nad wszystkim, co było antyczłowiecze, antyrozwojowe, nieuczciwe, nieprzyszłościowe (że o sumieniach „chrześcijańskich” nie wspomnę).
_____
* Rozmowa z sąsiadką:
– A pamiętasz ciociu, że pod koniec komuny była w wiosce może jedna syrenka którą się dawało podnająć do przywozu dziecka z porodówki, itp.?
– Ala Basiu! Kieeeedy to było?!
(Nnooo, powstanie warszawskie i grunwald jeszcze wcześniej – Jak znać historię, to znać! 😛 )
@Wawrzek
Jeśli się chodzi na wybory mając nadzieję, że będzie lepiej, to nieusuwalną składową realności nadziei jest to, że daje się głos na ludzi, którzy takie nadzieje zmaterializują. Może nie dnia następnego, ale wdrożą działania do tego zmierzające. Ustawią kurs i okręt nadziei popłynie do dobrego portu.
Zgoda – obywateli powinni repreentować obywatele, a nie partie. Jest jednak inaczej, a ten brak spójności jest standardem cywilizacyjnym. Za bardzo się pokomplikowaliśmy: co dało się opanować w małym plemieniu – każdy mógłby siąść przy ognisku i dać głos w sprawie – mamy poplątanie rzeczy. To taki uboczny nieuchronny skutek posiadania tyh 5, 7, 14 dzieci, które w dodatku przeżywają, a nie padają jak muchy, jak to dawniej bywało.
Nie szokujesz mnie wcale stwierdzeniem o (potencjalnych?) zaletach tyranii, w Greckich polis tacy zresztą rządzili. Ale i taka koncepcja ma takie równoległe wobec obecnych form demokracji wady.
Wtym też racja: za Gomułki i Gierka, jakoś tak do 1978 roku jeszcze – system działał w miarę nieźle, a przynajmniej jego ważne dla indywiduanego życia aspekty: pełne zatrudnienie (ba! obowiązek pracy), pełna edukacja (szok cywilizacyjny, pierwszy taki od Mieszka i Popiela), służba zdrowia dla każdego, w pełnym zakresie (kolejny szok!) – obie – w zasadzie – bezpłatne (tzn. płatne, darmo nic nie ma, ale regulowane poprzez system budżetu państwa, czyli nie bezpośrednio z kieszeni), jedzenie dla każdego w dowolnej ilosci (znowu – szok!), chociaż nie tak wykintne jak u Magdy Gessler. Zabezpieczenie emerytalno-rentowe na pełną skalę (szok nieustający), gwarancje mieszkania (niezależnie od kolejek, wcześniej krótszych, później dłuższych), gwarancje 8 godzinnego dnia pracy, urlopu i wypoczynku (masowość wczasów wypoczynkowych, sanatoria itd), lekarz i dentysta w każdej szkole, obowiązkowe badania zdrowote, szczepionki prześwietlenia płuc (gruźlica jako choroba społeczna wtedy zniknęła, zniknęła choroba Heinego-Medinai jeszcze inne), Polak mnożył sie na potęgę, a im bardziej tym większa chwała (w PRL-u przybyło 14 milionów Polaków, teraz też jest na potegę – ale ubytek ludności. wg ostatniego raportu ONZ w tym tempie ubywania pod koniec tego wieku zostanie 21 milionów Polaków, a wszyscy niemal – staruszki, czyli mniej niż było w 1945 roku) i tak dalej i tak dalej.
No, ale tyrana obaliliśmy. Jest wolność, każdy może sobie głosować na kogo chce oraz hodować sobie w płucach gruźlicę i wszystko na co ma ochotę.
Piękne mamy czasy. I dlatego te skutki.
Skutkiem tych skutków, przed Sejmem nawet owcarki protestowały. hau!
Tanaka pisze: wg ostatniego raportu ONZ w tym tempie ubywania pod koniec tego wieku zostanie 21 milionów Polaków
Nie będzie końca wieku, więc się nie przejmujmy. Zakładasz się? 😉
TesTeq
27 lipca o godz. 18:24 185214
Nie będzie końca wieku, więc się nie przejmujmy
Pamiętam, że się odbyly 1023 końce świata. Wszystkie z sukcesem. Na poczatku trochę się przejmowałem, chociaż nie bardzo. Później całkiem przestałem.
W czasach których całkiem nie pamiętam o mnogich końcach świata pisał Mark Twain. Oraz wielu innych. Pewnie już ich było tyle, ile gwiazd w naszej galaktyce.
Chętnie bym się o coś założył, ale nie wiem o co, skoro się obaj nie przejmujemy.
W moim przypadku spodziewam się końca mojego świata przed końcem XXI wieku. Dzięki temu uniknę ugotowania się w globalnym ociepleniu. 😀
Ja też, niestety…
Niestety, bo bym nawet dała się lekko podgotować (nie tak dawno byłam na pustynii, gdzie lekuchno było 46c), byle tylko pobyć dłużej…
…a Wawrzek podpuścił nas z tym niebiańskim szczęściem za czasów PRL-u i sobie poszedł pod jakąś gruszę. Tymczasem ja bym chciała wiedzieć, na czym polegało szczęście ludzi na wsi, którym co rok prorok… Sama znałam takie rodziny (nawet szesnaścioro dzieci, tylko pięciorgu szybko się zmarło po urodzeniu) i nie widziałam szczęścia ani na twarzach rodziców, ani tym bardziej dzieci. W tych domach brakowało wszystkiego, bo matka zazwyczaj musiała ogarnąć dzieci i dom, a ojciec zasuwać na tym polu, które mieli, a zazwyczaj nie miewali wielkich hektarów, za komuny kułaków miało nie być.
Wszystko było za darmo albo za grosze, a jakoś na nic nie wystarczało. Nie mówiąc o tym, że wiele marzeń trzeba było między bajki włożyć.
O ten fragment, Wawrzku, mi chodzi…
„W czasach Bieruta, Gomułki czy Gierka ludziom żyło się lepiej !! Nie płacili prawie podatków, woda w kranie byłą gratis, wywóz śmieci także. Żywność była tania i bez żadnych polepszaczy, ludzie żyli spokojnie i przewidująco, gdyż wiedzieli co będzie za rok czy kilka lat. Składki na ZUS były śmieszne, a mimo to, gdy przechodziło się na emeryturę czy rentę taki człowiek mógł za to przeżyć godnie, opłaty za prąd, opał czy gaz nie drenowały kieszeni. Ludzie mieli po 5 – 7- czy 12 dzieci i żyli spokojnie i szczęśliwie.”
Przepraszam, ale wpis Wawrzka nie daje mi spokoju, bo mieszkałam przez pierwsze 20 lat życia na wsi i miałam dobry ogląd, towarzysząc mojemu Ojcu „po wsiach” (był weterynarzem). Znałam prawie wszystkie zagrody w okolicy, a mój Ojciec był lubiany i zawsze przytrzymywany na krótkie choćby pogaduszki. Dzieci słyszą, zapamiętują…
Więc chciałabym, aby Wawrzek udowodnił mi tę wszechobecną szczęśliwość ludzi PRL-u, zwłaszcza tych rodzin wielodzietnych.
Do Wawrzecka
„W czasach Bieruta, Gomułki czy Gierka ludziom żyło się lepiej”
A w casak pona Ochaba? Bo przecie między ponem Bierutem a ponem Gomułkom był jesce pon Ochab. Krótko bo krótko – ale był. Nie wiem ino, co takiego przeskroboł, ze woloł nie dozyć III RP – pomorł tu przez wyborami 1989 rocku 🙂
Do Alecki
„NIC nie stoi w miejscu, NIC.”
No właśnie! Niby pon Kopernik odkrył, ze słonko stoi w miejscu, ale potem astronomicne mędrole udowodniły, ze nawet ono nie!
„nie tak dawno byłam na pustynii, gdzie lekuchno było 46c”
Dlo owcarków – kapecke za duzo. I dlotego właśnie nimo gatunku wcarek pustynny 🙂
Do Tanakecka
„pieski oraz ich dzielni towarzysze z drugiego końca miejskiej smyczy tak głośno wespół szczekali, że sie ten pan z Dużego Domu zdecydował dwóch dokumentów nie podpisać.”
Jo nawet, Tanakecku, zauwozyłek cosi, co trudno wytłumacyć zwykłym ino zbiegiem okolicności: zamieściłek w swoim wpisie zdjęcia dwók piesków – i pon prezydent zawetowoł dwie ustawy. Skoda, ze wceśniej nie znołek tej prawidłowości. Bo kiebyk znoł – to na tym proteście strzeliłbyk se selfia i tyz umieścił w tym wpisie. I wte byłyby trzy zdjęcia psów – wskutek cego wyzej wymieniony pon zgłosiłby trzy weta, a nie ino dwa 🙂
Do TesTeqecka
„Ale pamiętajmy, że ten PRLowski raj to trochę był na koszt zgniłego zachodu, nieprawdaż?”
Bo kapitalizm w pewnym momencie uświadomił se, ze jest straśliwom weredom, więc postanowił choć kapecke sie zrehabilitować, wspierając socjalizm. Syćko piknie opisoł pon Mrożek w donosie numer 2 🙂
Do Orginal_Replikecka
„Zastanawiam się czy nostalgia za PRL nie wynika ze zbyt luźnej obroży czy z przyzwyczajania się do niej od dziecka?”
Rózne som mozliwości. Na przikład tako, ze teroz ludzie nie wiedzom, co mogom zrobić sami. A wte – wiedzieli, bo pon Słodowy im tłumacył 🙂
Do Basiecki
„Nnooo, powstanie warszawskie i grunwald jeszcze wcześniej – Jak znać historię, to znać!”
Jo byk ino, Basiecko, proponowoł jesce zbocyć brontozaury. Wte wychodzi sie na znawce nie ino historii, ale paleontologii tyz 🙂
Mnie się programy pana Słodowego bardzo podobały, nie pamietam już, czego dokonywałam na podstawie tych programów, ale pamiętam, że w razie czego dałabym sobie radę 🙂
Teraz to się mówi „survivle” coś tam 🙄
Tak czy owak,
czekam na Wawrzka na wytłumaczenie, dlaczego w PRL-u było tak pięknie. Tego nie odpuszczę – mam swoje argumenty też.
Obrazków byłoby multum – budowa domu przez Rodziców, (jednocześnie prześladowanie rolniczej własności indywidualnej przez system), kolejki, kolejki, kolejki* i wieczne niedobory, kombinowanie, oszustwa, notoryczne doniesienia, co kto gdzie wynosi z zakładu…
…dogorywanie systemu, inflacja, hiperinflacja i paniczne uciekanie z niekiedy drobnymi pieniędzmi w takie czy inne tezauryzacje (często wątpliwe lub całkiem beznadziejne)… moje własne polowania na dobra typu radiomagnetofon za stypendium czy maszyna do szycia za styp. + nagr. rektorską…
I potem olśnienie, że nastał czas, gdy jedyne, o co się muszę martwić, to pieniądze… i one nawet mają jakąś wartość… I dają się trzymać w banku! — Szok! 😆
…Ech, demencja to straszna rzecz – i indywidualnie, i społecznie!
___
10 XII 1981, zamiast się uczyć do klasówki z funkcji liniowej w mat-fiz – straciłam 4.5 popołudniowo-wieczornych godzin na kolejkę w „dobrym” sklepie mięsnym (znaczy – mającym opinię nieco lepszego) po… nie, nie po mięso… po REJESTRACJĘ KARTEK NA MIĘSO tamże!
Basiu…. nie kombinuj
Było jak było, nie ma co się dowracać na to, co było.
Żyjemy w nowym świecie, niekoniecznie przyjaznym, a pan Zbyszek nam pokaze, wychodąc ze swojej piaskownicy….już pokazuje!
Alicja-Irena pisze: czekam na Wawrzka na wytłumaczenie, dlaczego w PRL-u było tak pięknie
Pięknie, nie pięknie, ale nie wykluczam, że sytuacja na wsi poprawiła się po II wojnie światowej. Czyli nie „pięknie”, ale „mniej brzydko” w stosunku do okresu przed II wojną światową. Elektryfikacja, szkoły powszechne, kino objazdowe, PKS.
Ale to tylko moje przypuszczenia, bo ja miastowy.
Alicjo – Ireno
Uparta jesteś Dziewczyna )) czasami to dobrze, bo należy walczyc o swoje ) JA nie jestem tak uparty ((
Fakt, przyznaję, ze trochę o tej „szczęśliwości” przesadziłem, lecz byłem ciekaw reakcji ((
Ja urodziłem się w dużym mieście, choć niedaleko mnie było kilkanaście gospodarstw rolnych, więc byłem trochę zorientowany )) Czasami z kolegą pasałem kozy ) My sobie pogawędki urządzali, lub opowiadali sobie, co ostatnio przeczytaliśmy, a kozy się pasły.
Z perspektywy 60 lat widzę, że kiedyś, się żyło, by być, dzisiaj jest tak, że chce się mieć i to za wszelką cenę. W PRL-u wszyscy czytali książki, biblioteki były naprawdę dobrze zaopatrzone a i w księgarniach można było kupić literaturę za niewielkie pieniądze. Dzisiaj jest odwrotnie, księgarnie pełne, biblioteki takoż, a nie ma w nich czytelników, poza dziećmi i młodzieżą, która musi czytać lektury. Żywność była zdrowsza, choć warunki sanitarne wołały czasami o pomstę do nieba. Ludzie się spotykali przy każdej okazji. Rodziny znały się dobrze, gdyż wszyscy odwiedzali wszystkich. Wsiadało się do pociągu, jechało kilka godzin, a potem pieszo, czasami z godzinę szło się do rodziny. Dzisiaj są samochody, telefony i inne udogodnienia, a najbliższa rodzina się nie zna i nic nie wie o sobie ( Staram się nie generalizować, ale tak jest w 90 procentach (( Jak się kiedyś szło do lekarza, to były kolejki, chociaż ludzie jakby mniej chorowali ? Może leczyli się sami ?? Dzisiaj mamy multum nowych chorób i tak wrednych, że olbrzymia ilość ludzi umiera. Kiedyś była gruźlica, potem ogłoszono, ze została zlikwidowana na zawsze. Obecnie mamy bardzo duzą zachorowalność na gruźlicę, takoż samo wszy, wróciły spowrotem ((( Wynika z tego, ze nie posunęliśmy się w higienie i dbałości o zdrowie ani na centymetr, chociaż osobiście cieszę się z tego „centymetra”, gdyż dzięki niemu jeszcze żyję ))
Życie się polepszyło, lecz sami się niszczymy jedząc mocno przetworzoną żywność, papierosy, alkohol, narkotyki i Bóg wie co jeszcze ( A propos alkoholu, starzy ludzie, którzy kiedyś pili alkohol stwierdzają, ze obecnie produkowany alkohol nie umywa się do tego sprzed 50 lat ! Kiedyś było DDT, dzisiaj mamy całą tablicę Mendelejewa i inne wymysły, które trują nas na potęgę. Poszliśmy do przodu, ale jakim kosztem !! Kiedyś były pojedyncze przypadki narodzin dzieci z problemami medycznymi, dzisiaj nasza medycyna „odkrywa” coraz to nowe przypadki chorób i inwalidztwa u noworodków.
Sam ochrzaniam ludzi w sklepach, którzy np. kupują małym dzieciom tzw. „chińskie zupki”. Rodzice i dziadkowie nie zdają sobie sprawy z zagrożeń zdrowotnych. Czasami patrzą na mnie dziwnie i mówią, że dziecko to lubi !! Ja im na to, obyście nie musieli w następnych latach chodzić do specjalistów ((
Następna sprawa to kultura, kiedyś dzieci w obecności dorosłych milczały, lub podnosiły palec, gdy chciały coś powiedzieć. Dzisiaj dzieci mają pierwszeństwo, rodzice i dorośli się nie liczą (( Czasami jestem zapraszany do szkoły na historyczne prelekcje i jestem przerażony !! Dzieci w obecności nauczyciela czy mnie, jako prelegenta zachowują się okropnie ( Chodzą po klasie, podchodzą do umywalki, nie są zainteresowane tematem, na przerwach wrzeszczą okropnie. Dla mnie tragedia. Jeżeli nie nauczą się w domu to swoim zachowaniem w szkole też nic nie osiągają. Poza tym kiedyś ludzi interesowały konkrety, jak sobie pomóc, by lepiej funkcjonować. Dzisiaj dziewczyna, która wychodzi za mąż, rodzi dziecko nie chce pomocy babci czy matki, ona sobie wszystko znajdzie u wujka Google ((( I to nie są pojedyncze przypadki. Kiedyś szanowało się rodziców i dziadków, dzisiaj są przeszkodą i zawadą, chyba, ze mają pieniądze (( Zawsze bywały odstępstwa od reguły, ale obecnie jest tego strasznie dużo. Moi sąsiedzi wsadzili własne dziecko do więzienia, gdyż chcą mieć świety spokój, a on przychodził do domu czasami pijany, lecz nikomu by krzywdy nie zrobił. Nawet nasz proboszcz oburzył się na takie traktowanie. Mają drugiego syna, który też pije, ale to im nie przeszkadza, bo synek ma własna firmę i jeszcze pomógł im załatwić dla brata więzienie (( We wsi nastąpił ostracyzm tej rodziny. Poza tym mają pieniądze, a dziecku do więzienia nie posłali ani grosza. Wieś musiała się zebrać na dożywianie (( Gdy ludzie oburzali się, ze rodzina nie chce mu pomóc, odpowiadał, że nie pojechał do sanatorium, niech cierpi !! Kiedyś władza zamykała, dzisiaj własne rodziny ((
Powiem tak, kiedyś było lepiej i gorzej, dzisiaj nic się nie zmieniło, jesteśmy tylko w trochę innym świecie, gdzie pieniądz jest najważniejszą rzeczą.
Alicja-Irena
28 lipca o godz. 21:31 185218
Wawrzek sam już więcej wyjaśnił, ale dodam też coś od siebie, bo temat ważny, właściwie – fundamentalny.
Niewątpliwie Twoje obserwacje są trafne: na wsi – i nie tylko na wsi – żyło się, zwłaszcza przez pierwsze powojenne lata, plus-minus kilkanaście, trudno nieraz ciężko, czasem może bardzo ciężko.
Przypomnę, bo należy zawsze mieć na uwadze punkt odniesienia, że punktem takim była II wojna światowa i totalne zniszczenie jakie przyniosła: unicestwiono około 45% gospodarki i prawie tyle samo substancji materialnej: domów, budynków, obiektów, zakładów, dróg, mostów i całej reszty. I ponad 6 milionów ludzi. Pierwsze lata – dla wszystich nieomal – to była najpierw walka biologiczna – o przeżycie i o odżycie. A wszelkie inne rzeczy były rzadkim i poniekąd zbędnym luksusem.
Również ważnym puktem odniesienia były czasy przdwojenne. Czy ci chłopi mieli wtedy lepiej?
W miatach, zwłaszcza dużych i wielkich, niewątpliwie, było nieco łatwiej.
Gospodarka i standardy cywilizacyjne najpierw się rodzą w miastach, a z nich promieniują na wieś. W miastach szybciej był prąd dla każdego niż na wsi. Niektóre wsie zostały zelektryfikowane dopiero za późnego Gierka.
Skoro mówimy o trudnościach życia na wsi, to warto mieć w pamięci też zasady awansu cywilizacyjnego jakie objęły prawie wszystkich (poza tzw. „wrogami ludu”, ale wcale nie wszystkimi): bezrolni fornale, żyjący na granicy biologicznego przetrwania i zwyczajnie żebrzący, dostali ziemię. Analfabeci byli – przymusowo, jak sami nie chceli! – uczeni, bezpłatna opieka zdrowotna należała się każdemu (owszem, na wsi trudniej było o dostęp do lekarza, zwykle trzeba było jechać co najmniej do dużej wsi („punkt felczerski”, izba położnicza), albo „do powiatu”. Nie zmienia to faktu, że taka zasada była i – generalnie – działała.
Podobnie: ubezpieczenia, emerytury, renty – należały się każdemu, kto spełnił minimalne kryteria (żeby mieć podstawową emeryturę wystarczyło 5 lat pracy, a dowód był „ze świadka”: sąsiadka oświadczała „w powiecie”, że zatrudniała sąsiadkę jako pomoc domową przez 5 lat – i ta sąsiadka dostawała emeryturę, chociaż niekoniecznie pracowała).
Co do dzieci, tuzia i więcej – z czego 1/3 umierała: tak było przed wojną i zawsze wcześniej. I właśnie po wojnie to się zaczęło szybko zmieniać: kobieta przestawała być torbą do rodzenia dzieci, dzieci coraz mniej umierało, więc wystarczyła 5-6 dzieci (na wsi, bo w mieście średnia była mniejsza), a wszyscy (lub prawie wszyscy, dzięki dostępowi do darmowej medycyny) przeżywali i mogli „wyrosnąć na ludzi”.
Samo to – niewątpliwie i uważam to za miarę bezwzględną – oznaczało, że „żyło się szczęśliwiej”. Rodzenie dzieci, ze świadomością, że się będzie świadkami śmierci jednej trzeciej, albo połowy z nich, niewątpliwie jest antyszczęściem, a rodzenie gdy wszyscy przeżyją i wszyscy zdrowo się chowają oraz mają – choćby nielekkie – ale pomyślne perspektywy życia – jest, może nie szczęściem z automatu, ale jest szczęściorodne.
owcarek podhalański
29 lipca o godz. 2:41 185219
Owcarku – od tej pory trzeba się trzymać zaobserwowanej prawidłowości ! 🙂
Tanaka
Przypomniałeś mi Gierka )
Za Gierka olbrzymia masa ludzi ze wsi mogła pójść na studia ! Byli to ludzie, łaknący wiedzy, chcieli się uczyć i uczyli się. Otrzymywali dyplomy magisterskie czy doktorskie za ciężką pracę ! Dzisiaj jak ktoś, kogo znam 20 lat mówi mi że kończy studia, to nic nie odpowiadam w większości przypadków. Otrzymują papierek ! za pieniądze rodziców. Znam przypadki, ze osoby kończyły takie studia, nic nie umiejąc, ale zaczynają leczyć ludzi i zajmują odpowiedzialne stanowiska, bo przecież „papierek” zobowiązuje. ((
Jak chodziłem za Bieruta do szkoły, to wszystkie książki do przedmiotów otrzymywałem za darmo. Jak szanowałem, to dostawałem pochwałę w szkole, bo moja książka przydawała się w następnym roku komuś innemu. Szanowało się wszystko, a szczególnie coś, co powiększało horyzonty. Obecnie każda szkoła posiada inny podręcznik do nauki. Tak się zastanawiam, który z nich jest najlepszy ?? Dla mnie osobiście żaden. Wokół nauki robi się szum, by pokazać jak się o nią dba, a w efekcie nie robi się nic. Dlaczego kiedyś był jeden podręcznik do chemii czy matematyki na cały kraj i uczniowie wyszli „na ludzi” a dzisiaj otrzymuje się tytuły licencjackie czy magisterskie za pieniądze, bo szkoły za pieniądze zrobią wszystko, gdyż jest to ich utrzymanie, ale za jaką cenę, to się już nie liczy. Kasa przede wszystkim.
Kiedyś ludzie pomagali sobie wzajemnie bezinteresownie, dzisiaj owszem pomogą, ale za pieniądze i to zawsze będą za małe pieniądze dla nich (( Myślimy tylko o sobie ( nie ma już uwrażliwienia na drugiego człowieka. Dajemy jakieś pieniądze na Wielką Orkiestrę, tylko dlatego, by uspokoić własne sumienie, ale nie przeprowadzimy staruszka czy dziecko na drugą stronę jezdni, bo przecież to nie nasze dziecko ani dziadek.
Wawrzek
29 lipca o godz. 13:34 185229
Trafiasz, po kolei, w punkt.
Podręczniki szkolne były darmowe. W rachunku całkowitym płaciła ze nie Polska,czyli ppo prostu Polacy, ale w rachunku indywidualnym, biedny dzieciak ze wsi czy z miasta, miał je darmo. Inaczej nigdy by nie miał, bo rodziny nie było stać. Ani na książki, ani na szklankę mleka, ani na obiady w stolówce szkolne, ani na zajęcia pozalekcyjne, ani na kolonie letnie, ani na szkołę w góle.
Mój tato, będąc studentem politechniki (wczesny Gomółka) miał za zadanie (obowiązkowe) nauczyć pisać, czytać i liczyć 2 osoby. Miał je poddać analfabetyzacji. Mlodzi już nie byli analfabetami, ale starsi, ci co przed wojną nie zostali analfabetyzowani, albo zostali wtórnymi analfabetami (liznęli nieco szkoły, ale w dalszym życiu nie mieli do czynienia z koniecznością pisania, czytania i liczenia więcej niż do 50. Oraz najwazniejsze: myślenia !), ciągle, w dużym procencie, byli analfabetami. To było strasznie wstydliwe: młodzi – czytaci i pisaci, a starzy – żyjący poza światem i niewiele z nieg pojmujący.
Wiele razy słyszałem od taty tą opowieść, bo był nią zszokowany: babcia, lat około 70, którą tato nauczył pisać,, czytać i liczyć, całowała go po rękach, gdy kończył z nią naukę! To była wielka satysfakcja i poczucie sensu działania społecznego: otworzyć przed człowiekiem świat.
Podręczniki: były jedne, przez parę lat, do danego przedmiotu. Pamiętam jeszcze, bo się o to otarłem, choć już to było odchodzące, ż na końcu książki była tabelka, w której wpisywał sie użytkownik. Gdy książkę przekazywał „następcy”, wiadomo było kto o nią dbał (albo nie szanowal) i kto się dzięki niej wyuczył.
Dzisiaj to jest nie do utrzymania w ten sam sposób – wiedza się za szybko rozszerza – ale doszło do przegięcia i komercjalizacji wszystkiego: każdy nauczyciel prowadzi swój „autorski” program, więc podręcznik musi być dopasowany. Stąd gigantyczna mnogość nieustannie zmieniających się podręczników.
„Gospodarka gierkowska”: potoczna opinia na ten temat jest wypłukana z wiedzy o tejże gospodarce, oraz w ogóle, o gospodarce PRL-u. Powtarza się marne slogany, które – niestety kształtuja „pojęcie” (czyli w istocie brak pojęcia) o fundamentanych sprawach. W strasznie cywilizacyjnie zapóźnionej Polsce, będącej od XV wieku (sic!) coraz bardziej peryferyjną strefą Europy, a w wiekach XVI-XVIII już tylko bytem mniemanym, fantazją a nie rzeczywistym państwem, z Gierka zwłaszcza, podjęto gigantyczny wysiłek gonienia Europy i przodującego cywilizacyjnie świata. Nie wchodząc w głębokie szczególy – to gigantyczny obszar, nie na blog serdecznego owczarka – należy – jeśli nie chce się żyć w ułudach sloganów – mieć w głowie to, że niezależnie od tego jaka była polska prywatyzacja lat 1990-tych: złodziejska, czy niezłodziejska – była to prywatyzacja tego, co wytworzył PRL. Inaczej nie byłoby co prywatyzować, inaczej wszyscy wpadlbyśmy w czarną dziurę cywilizacji, a w biedzie wrócilibyśmy do czasów przedwojennych.
Wawrzek pisze: Dzisiaj jest odwrotnie, księgarnie pełne, biblioteki takoż, a nie ma w nich czytelników, poza dziećmi i młodzieżą, która musi czytać lektury.
Pełne zaskoczenie. Naprawdę dzieciaki chodzą do księgarni i biblioteki po lektury? Gdzie? Bo młode pokolenie, które znam (za wyjątkiem polonistycznych pasjonatów), konsumuje bryki z internetu na dzień przed sprawdzianem. Albo i to nie.
Zatem konkretnie: gdzie widziałeś dzieciaki i młodzież w księgarni szukające lektur, a nie komiksów i nalepek z superbohaterami?
Książki są nudne dla dzisiejszego świata. Ale nie przeminą. Za moich czasów też mało kto (poza mną!) czytał lektury, ale świat nie zginął.
Moje dziecko bez książki też nie za bardzo daje sobie radę. Od urodzenia nauczony czytać. Nie żartuję!
Myślę, że nawyk czytania się wyrabia – to taki nawyk dla elit. Niekoniecznie „tych” elit. Ja mam taki głupi (?) nawyk, że nie zasnę, dopóki nie przeczytam do końca książki, która do mnie przemawia.
Mojej biblioteki książek polskich niejeden polonista mógłby mi pozazdrościć… Niestety, nie umiem czytać na tych nowoczesnych takich tam, ja muszę mieć prawdziwą książkę w dłoni.
I niech mi tu nikt nie zajeżdża, że drzewa i tak dalej…
Jas jestem niestety, staroświecka i nie przestawię się na te tryby nowoczesne. Wybaczcie.
Na temat książek i czytenictwa: dzisiejszy Polak, statystycznie, czyta pół książki rocznie (prawie 60% nic nie czyta), statystyczny Czech czyta rocznie 17 książek.
TesTeq
Piszesz: „Naprawdę dzieciaki chodzą do księgarni i biblioteki po lektury? Gdzie?”
Naturalnie że chodzą do biblioteki, która ma obowiązek posiadania po kilka lub kilkanaście egzemplarzy danej lektury. Gdy pójdziesz do księgarni pod koniec września, gdy już uczniowie otrzymają spis lektur, zauważysz, ze kupują co ciekawsze według siebie lektury, by mieć swój egzemplarz. Bryki to lektura dla leniwych i byle jakich uczniów, którzy nie przykładają najmniejszej wagi do nauki języka polskiego. Znam osobiście dziennikarkę, która na brykach ukończyła swoja edukację i nie umie pisać prawidłowo po polsku i składać prawidłowo zdań ((
Wszystko zależy od nauczyciela, jeżeli jest wymagający zorientuje się błyskawicznie, ze uczeń coś kombinuje i nie czytał lektury. Więc dzieciaki chcąc, nie chcąc sięgają po lekturę a nie po skrót, bo dwója pewna (( Wielu, po omówieniu lektury natychmiast o niej zapomina, lecz pewna grupa stara się pogłębić swoja wiedzę. W każdym bądź razie tak jest w szkole, która stoi 150 metrów od mojego domu.
Alicjo Ireno
Jestem takim samym „dinozaurem” jak Ty w czytaniu książek )
Kiedyś TesTeq zachwalał mi czytnik książek, pożyczyłem od syna kolegi i już następnego dnia mu oddałem. Nie umiem czytać takiej książki (( Muszę mieć przed sobą konkretną książkę i przewracać konkretne kartki. Jest jeszcze jedna sprawa. Książka elektroniczna jest prawie w takiej samej cenie co papierowa, więc jaki tu sens ?? TesTeq powie, że mogę mieć całą bibliotekę pod pachą, lecz to do mnie nie przemawia. Widocznie pod tym względem jestem niereformowalny ))
Tanaka
Czytamy tragicznie mało ale nie wiem, czy robiono jakieś badania nad tzw. prasą plotkarską ? U nas w kiosku ta prasa znika jak ciepłe bułeczki. Zamiast przeczytać coś konkretnego i budującego uwielbiamy plotki. Fakt, to nie jest książka, lecz wielu tylko takie badziewie czyta (((
Ja tyż…
Coś w tym jest, przewracaniu kartek i tym, że masz je na półce tuż…i owszem , dino ze mnie jest, ale chyba nikomu to nie przeszkadza 😉
Wawrzek
29 lipca o godz. 20:54 185236
Badano czytanie tego, co daje się nazwać „książką”. Zdaje się, że książka kucharska też się mieści w tej definicji. Natomiast prasa plotkarska to prasa. Jej skład odpowiada czytelnikowi: teksty są króciutkie, przerywane bogatym materiałem graficznym,więc po przeleceniu wzrokiem, ale bez śladu pracy umysłu, 3-4 zdań – już jest ulga – można sie pogapić na obrazek. Zaś obrazek jest cenny, bo widać na nim znaną z 87409 odcinka „Klanu” „aktorkę” która biega bez majtek po lesie, ale za to w towarzystwie cudzego męża , znanego posła partii ” Pomidor i Seler”.
Alicja-Irena
29 lipca o godz. 20:54 185237
Trafiają do mnie nieraz książki z czasów PRL-u, ktore z pewną namiętnością czytelniczą i zbieracką zgarnia co tydzień z biblioteki – w ramach crossbookingu – pewna osoba z mojej rodziny. Jako obdarowywany mam nieraz frajdę: to świetne, klasyczne (czasem rzadkie) dzieła, znakomicie wydrkowane, oprawione i kapitalnie zilustrowane przez genialnych i do tego fantastycznych ilustratorów tamtych czasów: Szancera, Grabiańskiego, Butenkę, Flisaka i wielu innych. Czasem mam dylemat, bo niektóre z książek zostawianych w bibliotekach do wzięcia mają osobistą historię: „Jackowi B. za zdobycie II miejsca w konkursie wiedzy krajoznawczej”, „Dla Stefana K. za zajęcie I miejsca w II krajowym konkursie wiedzy o Związku Radzieckim”, albo coś zupełnie osobistego: „Kochanemu Witusiowi od cioci Halinki na imieniny i żeby wszyscy go bardzo kochali. Stara Wola listopad ’59”.
Sam nigdy takich osobistych dedykacji w książce bym nie oddał, to zbyt osobiste, ale wielu ludziom to nie przeszkadza. Jest to ciekawe świadectwo czasów i ludzi.
Tanaka…
ja też mam wiele książek z osobistymi dedykacjami Autorów, takimi co to niekoniecznie dla przechodzącej Alicji.
Na Targi Książki to ja latałam (stąd, z Kanady)…aż, ku mojemu żalowi, się skończyły 🙁
Ale wtedy zawiazałam tyle wspaniałych przyjaźni, że hej!
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/56,114944,22140963,pozdrowienia-z-obudzonego-rypina-w-obronie-sadow-staja-nie,,10.html
Alicja-Irena
29 lipca o godz. 23:58 185240
Kurcze, to wszyscy miliarderzy z jet-setu przy Tobie odpadają. Jeszcze żaden z nich nie fruwał przez pół świata w celu kupienia książki. Co to znaczy dobra książka i dobre towarzystwo… 🙂
Alicja-Irena pisze: Niestety, nie umiem czytać na tych nowoczesnych takich tam, ja muszę mieć prawdziwą książkę w dłoni.
I niech mi tu nikt nie zajeżdża, że drzewa i tak dalej…
Drzewa? Drzewa to zło! Zabijają ludzi i niszczą samochody, gdy mocniej powieje. Wyciąć w pień! 😀
Cieszę się, że nie przytoczyłaś argumentu wielu zwolenników tradycyjnych książek. Otóż zachwalają oni magiczny ponoć zapach lektur. A to tymczasem zapach chemii (klej + farba drukarska) oraz stęchlizny.
A wygoda? Cóż, pewnie nie czytasz na wznak ciężkich tomów (grozi uszkodzeniem nosa) i nie jest ci potrzebne wynotowywanie cytatów (książki papierowe lubią się albo zamykać, albo rozklejać, gdy je położysz na biurku). A cytaty z Kindle’a możesz wysłać sobie na pocztą elektroniczną…
Alicja-Irena pisze: Na Targi Książki to ja latałam (stąd, z Kanady)…aż, ku mojemu żalowi, się skończyły
Jak to się skończyły? To gdzie ja bywam w maju? 😯
http://www.targi-ksiazki.waw.pl
Zapomniałam zaznaczyć, że dla mnie się skończyły.
Nie ma kilku osób, dla których chętnie latałam, przy okazji zaznaczam, ze nie jestem osobą bogatą, która na byle co wydaje forse, aby latać naokoło świata.
Nie ma Piotra, nie ma Nisi- Moniki Szwai. Serce mnie niestety, boli, i jakoś nie umiem się wpisac w te targi bez nich 🙁
Aaa, to inna-subiektywnie-inszość. Rozumiem.
ad Tanaka
29 lipca o godz. 19:13 185233
„Na temat książek i czytenictwa: dzisiejszy Polak, statystycznie, czyta pół książki rocznie (prawie 60% nic nie czyta), statystyczny Czech czyta rocznie 17 książek.”
Bo język czeski jest łatwiejszy….
TesTeq,
niestety, książki czytam na wznak, na cherlawą pierś rzucając sobie taki kilogram z czymś tam takie „Księgi Jakubowe”…jak miałeś to w rękach, to wiesz.
Skąd się u mnie wzięła miłość do książek? Bo zawsze wdomu były. Niektóre pod kluczem, bo podobno małolaty tych książek nie powinny czytać. Klucz bez trudu został znaleziony, oczywiście…za wielkim telewizorem Wawel2
Kiedy się narodziło nasze dziecko, Ojciec mu czytał cokolwiek, najczęściej głupoty po angielsku, bo akurat był w trakcie uczenia się tego języka. Małolat się cieszył, że ktoś na niego zwraca uwagę i z nim „rozmawia”. Żeby nie było – małolat, stary już okropnie, mówi bardzo pięknie po polsku i ubolewa, że ostatnio nie ma z kim.
Ja nie umiem żyć bez książek. Moja przyjaciółka ze szkolnej ławki (też Alicja) przerzuciła się na kindle po mniej więcej 2 tygodniach. A ja jestem taka staroświecka i jeszcze gorsza, bo przecież chyba za Wielką Wodę łatwiej byłoby te książki sprowadzać.
A ja je kocham po starości, i już
Statystyczny Polak nie musi czytać – ma inne zabawki. To samo dotyczy całego świata. Przecież są inner zabawki…
A w moim świecie książka była i została królewną.
orginal_replica pisze: Bo język czeski jest łatwiejszy….
Zawsze wiedziałem, że jest jakaś obiektywna przyczyna!
a widzisz…
https://www.youtube.com/watch?v=lUW1yStbTfA
W ostatnim reportarzu z Appalachian Trail Maciej i Grzegorz pisza z White Mountains i zalaczaja komentarz na temat polskich przydentow:
„Przez ostatnie kilkanaście dni wędrujemy uroczymi White Mountains, a dokładniej Presidential Range czyli prezydenckim łańcuchem górskim. Najwyższe szczyty nazwane są na cześć amerykańskich prezydentów. Wspięliśmy się zatem m. in na Górę Waszyngtona, Franklina, Garfielda, Jacksona. A teraz wyobraźcie sobie Górę Wałęsy i Kwaśniewskiego obok siebie”
Na zdjeciach White Mountains:
https://www.facebook.com/TerraIncognitaProject/photos/pcb.846689025481864/846682275482539/?type=3&theater
Ciekawa informacja na temat schroniska, zdjecie pieska na szlaku AT (piesek rowniez byl na PCT) i zdjecie weza w komentarzem „Wpis bez weza, wpisem straconym” 🙂
Do Alecki
„Mnie się programy pana Słodowego bardzo podobały”
Mi tyz. Ba pomyśleć, ze ten pon trafił do telewizji przipadkowo. A trafił tak, ze oglądoł w telewizji jakisi program technicny i stwierdził, ze wygodujom tamok jakiesi straśliwe bździny. Wte – ot, tak po prostu – poseł do siedziby telewizji przy Woronicza, coby pedzieć, co myśli o tym programie. A w telewizji pedzieli mu: „To moze popróbujcie, panocku, napisać scenarius własnego programu?”. No to on spróbowoł… i tak to sie zacęło. Haj.
” http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/56,114944,22140963,pozdrowienia-z-obudzonego-rypina-w-obronie-sadow-staja-nie,,10.html ”
I to som najwięksi bohaterowie tyk protestów. Nicego nie ujmując manifestantom z duzyk miast – tamok mogli oni póść na manifestacje i pozostać anonimowi. W małej miejscowości – o tym, fto protestowoł, wie burmistrz, przełozony w pracy, niezycliwy sąsiad… Dlotego całom swojom owcarkowatościom piknie sie kłaniom tym syćkim manifestantom z małyk miastecek 🙂
Do Basiecki
„10 XII 1981, zamiast się uczyć do klasówki z funkcji liniowej w mat-fiz – straciłam 4.5 popołudniowo-wieczornych godzin na kolejkę w ‚dobrym’ sklepie mięsnym (znaczy – mającym opinię nieco lepszego) po… nie, nie po mięso… po REJESTRACJĘ KARTEK NA MIĘSO tamże!”
Cyli kieby nie ta kolejka – dzisiok mogłabyś, Basiecko, być specjalistkom w naukak ścisłyk, a nie humanistycnyk! Cóz… fto wie? Być moze długość tej kolejki miała na losy świata równie powozny wpływ, co długość nosa Kleopatry? 🙂
Do TesTeqecka
„Elektryfikacja, szkoły powszechne, kino objazdowe, PKS.”
Akurat PKS to był i przed wojnom. Chociaz prowdopodobnie mniejsy. Ale był.
„Drzewa? Drzewa to zło! Zabijają ludzi i niszczą samochody, gdy mocniej powieje. Wyciąć w pień!”
Ale jesce nie teroz, TesTeqecku! Piknie pytom jesce nie teroz. Bo jeśli syćkie zostanom wycięte – straci sens mój następny wpis, ftóry właśnie ryktuje 🙂
Do Wawrzecka
„Czasami z kolegą pasałem kozy”
Wawrzecku! Wprowdzie kozy to nie owiecki. I wprodzie na nizinak, a nie w górak… Ale jednak mozno pedzieć ze byłeś prawie-bacom. A przynajmniej prawie-juhasem!
„Kiedyś szanowało się rodziców i dziadków, dzisiaj są przeszkodą i zawadą”
Na scynście… znom rózne wyjątki. I miejmy nadzieje, ze kiesik nazod bedzie to regułom, a nie wyjątkiem 🙂
Do Tanakecka
„Owcarku – od tej pory trzeba się trzymać zaobserwowanej prawidłowości !”
No to wyglądo. W kozdym rozie nie roz śpekulowano, cemu w Polsce nie udoje sie wyryktować społeceństwa obywatelskiego? A moze odpowiedź na to pytanie jest prostso, niz to sie komukolwiek widzi? Po prostu społeceństwo obywatelskie powinien ryktować nie ino cłowiek, ale tyz najwięksy przyjaciel cłowieka. Udział psów w ostatnik protestak i osiągnięty skutek tyk protestów (wprowdzie ino w dwók-trzecik), świadcy o tym, ze właśnie tędy droga!
„‚Gospodarka gierkowska’: potoczna opinia na ten temat jest wypłukana z wiedzy o tejże gospodarce”
Ale nawet mistrz Kisiel mioł o niej ciepłe słowo. Bo pedzioł, ze przecie pon Gierek pozyconyk z Zachodzu dolarów nie przejodł osobiście, ino piknie sie nimi podzielił ze syćkimi Polakami 🙂
Do Orginal_Replikecka
„Bo język czeski jest łatwiejszy…”
Jo se myśle, ze to nie jest usprawiedliwienie faktu, ze statystycny Polak cytający pół ksiązki rocnie jest pod tym względem jaz 34 gorsy od statystycnego CZecha. Usprawiedliwieniem by było, kieby statystycne polskie słowo był 34 rozy dłuzse niz statystycne czeskie 🙂
Do Orecki
„A teraz wyobraźcie sobie Górę Wałęsy i Kwaśniewskiego obok siebie”
Idąc chronologicnie… na pocątek próbuje se wyobrazić sąsiadujące ze sobom wierchy Wojciechowskiego i Mościckiego 🙂
Do… (bede seł alfabetycnie 🙂 ) Alecki, Tanakecka, TesTeqecka, Wawrzecka…
Skoro godocie, ostomili, o ksiązkak, to następny wpis bedzie o ksiązce. A nawet o dwók 🙂
Owczarku, akurat z tej klasówki dostałam piątkę — pierwszą u tej wymagającej matematyczki, wychowawczyni zresztą, zatem sukces. Ale ile się naczekałam na wyniki!!! 🙄
*** * ***
Co do elektryfikacji, gazofikacji, kinofikacji, rozwoju szkolnictwa, itd. — proszę się rozejrzec po Europie i powiedzieć, które państwa tego NIE ROBIŁY po wojnie (nie wspominając o co poniektórych welfare states)?
Wypranie mózgów tak wielu osób komunistyczną propagandą „awansu społecznego” i rzekomej „gorszości” zamieszkiwania na wsi jest jeszcze zabawniejsze/żałośniejsze: jakie społeczeństwo NIE PROWADZI(ło) stypendialnego wsparcia dla najzdolniejszych, wyławiania talentów, itp.??? — I to nie do górnictwa czy innych obłąkanych przemysłów ciężkich, przestarzałych już w momencie planowania ich posadowienia (np. na podkrakowskim czarnoziemie)?
Poza miastami w Polsce mieszkały (przed wojną) i mieszkają ogromnie różnorodne indywidua i społeczności… Wiem, wiem, rozbijając tę społeczną tkankę, komuniści zrobili wszystko, by „ludność” łyknęła bajdury o uszczęśliwionych biedniakach a zapomniała o zamożnych, nauczycielach, lekarzach, księgowych, pozostałościach arystokracji, które nie wyjechały, itp., itd. — Wciśnięcie ich wszystkich w koleiny myślenia, że szczytem szczęśliwości będzie stanie się biedotą miejską w blokach, choć z łazienką wybudowaną przez państwo… — Hm, a iluż z nich zrobiłoby to samodzielnie gdyby przydział cementu nie był monopolizowany, iluż zrobiło tak czy owak — jak mój dziadek w biedzie 1947, tuż po powrocie z Zachodu (wyflizowana łazienka w nowobudowanym domu musiała być, nawet gdy żona (zresztą Niemka) wydzielała młodej rodzinie chleb).
Popatrzmy jeszcze na różnice wiejskich przedwojennych aspiracji na południu Polski (szkoły, uświadomienie obywatelskie jeszcze z galicyjskich czasów, ruch ludowy, teatry, chóry, tow. agronomiczne, etc., etc. ) a na północy, a w Wielkopolsce… — Wszystkim tym ludziom aparatczycy wdrukowali „dążenia” typu „na Śląsk i może nawet zostaniesz sztygarem”? — Oczywiście nie!!!
PS, snucie alternatywnych scenariuszy częściej ma mały sens, niż odwrotnie, ale pospekulujmy, co by było, jak wyglądałaby w 1989 roku i później Polska tudzież okolice w wersji:
tylko w miarę gospodarne ekipy (demokratyczne, mniej…) + plan Marshalla…
https://pl.wikipedia.org/wiki/Plan_Marshalla
basia
3 sierpnia o godz. 6:11 185255
Większosc tego o czym mowisz, te panstwa zrobily nie tylko przed wojna, ale i nawet przed wiekami.
W II RP, do czasow II wojny, prawie zaden z wielkich problemow spolecznych, gospodarczych, kultuowych, edukacyjnych czyli w sumie cywilizacyjnych nie zostal nie tylko rozwiazany, ale nieraz nawet porzadnie zaczety.
Jak cos waznego nie jest robione, to cisnienie robi sie takie, ze nastepuje eksplozja.
owcarek podhalański
2 sierpnia o godz. 22:19 185254
Tak jest ! Nic o nas bez owcarkow!
Pan Kisiel umial mowic zgrabnie, dowcipnie i zlosliwie. Z Gierkiem mial troche racji, ale – wlasnie – troche.
Basiu
Piszesz: „Wszystkim tym ludziom aparatczycy wdrukowali „dążenia” typu „na Śląsk i może nawet zostaniesz sztygarem”?
To była bardzo przemyślana „akcja” rozbicia jedności w narodzie. Zachwalając Śląsk i górnictwo, władza dawała takim ludziom mieszkania, ciężką pracę w kopalni, a przede wszystkim anonimowość ! Jak ktoś przyjechał „na saksy” na Śląsk, nie znał nikogo ! Zanim zawiązał jakieś więzy, przeważnie żeniąc się lub wychodząc za mąż, mijało kilka, kilkanaście lat. Wtedy zapominał o samotności, o rodzinie kilkaset kilometrów dalej, zaczął myśleć o swojej, nowej rodzinie. Tak samo było w Szczecinie, Gdańsku, w Nowej Hucie, na Ziemiach Odzyskanych i wszędzie tam, gdzie budowano nowe fabryki i potrzebowano ludzi. Do pracy przyjmowano w pierwszej kolejności tych, którzy przyjechali z daleka. Ludność rdzenna była brana pod uwagę w ostatniej kolejności.
Wawrzek
3 sierpnia o godz. 13:37 185259
Żadna poważniejsza akcja, którą podjęto niedługo po wojnie nie była przemyślana.
„Przemyślenie” polegało tylko na ogólnym celu, oraz wykonaniu kilku pierwszych ruchów, jak się wykonawcom tych ruchów wydawało, w kierunku osiągnięcia celu. A co z tego dalej wychodziło, to odrębna sprawa. czasem cel był – z grubsza – osiągany, czasem nie bardzo, albo wychodziło nawet coś odwrotnego.
Poza innymi, partykularnymi, przyczynami był po prostu brak wiedzy na tego rodzaju tematy, za jakie się brali realizatorzy. Nie tyle i nie tylko dlatego, że byli niedoczuczeni – to też, ale bardziej dlatego, że taka wiedza w ogóle była wtedy niedostepna. Przeobrażenia kraju na taką skalę, na taką głębokość i w tylu dziedzinach jednocześnie, przy tak skromnych zasobach na starcie, to był jeden wielki eksperyment. Nikt tego wcześniej nie robił, wyjąwszy różne eksperymenty radzieckie. Ale też nie nadające się na wzór, i również nie tylko dlatego, że podobno Polacy nie chcieli kopiować państwa radzickiego. Ale dlatego, że tamto państwo to całkowicie inna skala, inne możliwości, inna historia i konfiguracja pozostałych czynników.
Noby, moja kocia wnuczka. Ładne ma oczy, prawda?
http://aalicja.dyns.cx/news/IMG_1613.JPG
Nie zgadzam się z Wawrzkiem.
(„To była bardzo przemyślana „akcja” rozbicia jedności w narodzie {- pytanie moje, co to znaczy? Jaką jedność? Jaka była ta „jedność narodu”, wszyscy mieszkaliśmy w jednej chacie czy jak?
Zachwalając Śląsk i górnictwo, władza (???) dawała takim (? – takim, czyli jakim?)ludziom mieszkania, ciężką pracę w kopalni, a przede wszystkim anonimowość ! Jak ktoś przyjechał „na saksy” na Śląsk, nie znał nikogo ! Zanim zawiązał jakieś więzy, przeważnie żeniąc się lub wychodząc za mąż, mijało kilka, kilkanaście lat. Wtedy zapominał o samotności, o rodzinie kilkaset kilometrów dalej, zaczął myśleć o swojej, nowej rodzinie.)”
Mój przyjaciel, który z Dolnego Śląska wyjechał w ’77 roku na Górny Śląsk, też by się z Tobą nie zgodził.
Na Dolnym Śląsku niewiele go czekało po technikum mechanicznym, a na Górnym Śląsku miał od razu dobrą pracę w kopalni i w swoim zawodzie technika-mechanika – Górny Śląsk potrzebował wtedy rąk do pracy, to nie był wymysł Gierka czy kogo tam, dobrze pamiętam te czasy!
Co to było za „rozbicie rodzin”, kiedy dostawali szybko mieszkanie, a do „domu”, do mamy i taty było 2-3 godziny pociągiem czy autobusem?
Mój przyjaciel udał się tam z ochotą, ożenił się ze swoją szkolną sympatią, którą zaraz ściągnął na Górny Śląsk, nie czekał „kilkanaście lat”, bo kto by chciał starego chłopa, a poza tym jak jeden pojechał, za nim jechali inni. Nie ma co tworzyć legend o rozbijaniu rodzin i tak dalej, znam to z opowieści wielu znajomych, którzy „za chlebem” udawali się w różne rejony Polski. Chciałabym zapytać, co to znaczy ta „anonimowość”. Po co ona była tym ludziom potrzebna? I jak to miało wyglądać?
Anonimowość była potrzebna wielu ludziom po II wojnie światowej, tym, którzy uczestniczyli w różnych nielegalnych organizacjach podziemnych zarówno w czasie wojny, jak i po wojnie. Tak zwane Ziemie Odzyskane były dobrym miejscem, żeby się zgubić w tłumie, trafiał tam szlachetny i mniej szlachetny człowiek oraz tak zwana k… i złodziej też, jak wszędzie.
Nieprawda, że ludność rdzenna była przyjmowana do Huty wiadomej czy tam innych wielkich zakładów pracy w ostatniej kolejności. Znam to na przykładzie rodzinnym, na wielu przykładach.
Nie obraź się Wawrzku, ale uważam, że jakieś legendy tworzysz…
Alicja-Irena
3 sierpnia o godz. 21:04 185261
Jakbym był myszą, to bym się trochę bał. A jakbym był kominiarzem – też. 😀
Tanaka,
a co z tym kominiarzem? Bo nie kojarzę.
No, ma takie poważne spojrzenie, że kominiarzowi nogi by się zatrzęsły. 😀 A nie powinny, w takim fachu
🙂
Paskudna bywa. Ja wolę moja Mrusię, vel Prosiaczka
Alicjo -Ireno
Osobiście znam kilkanaście osób, które przyjechały na Ślask do pracy z przysłowiowego „drugiego krańca Polski” i które po latach doszły do wniosku, że drugi raz nie zrobiłyby tego samego. Owszem pobudowali domy, mieli pracę, założyli rodziny lecz stracili kontakty ze swoimi najbliższymi. Może akurat im się nie udało, ale byli tacy.
Piszesz o Gierku, a ja pisałem o czasach zaraz po II wojnie światowej. To co robiła ówczesna władza nie było żadną nowością patrząc chociażby na to co robił Stalin przed II wojną. Po wojnie nie było inteligencji, więc się tym nie przejmowali, chociaż tę resztkę inteligencji też nie traktowali uczciwie. Miałem sąsiada, który był po przedwojennych studiach inżynierskich, a który nie mógł dostać pracy w swoim zawodzie, gdyż jak mu powiedział jeden z dyrektorów firmy, do której chciał się przyjąć, „my poczekamy na nowych inżynierów, którzy otrzymają dyplomy PRL-owskie. Facet pracował w jakimś biurze, zawalony biurokracją (
Ludzie po wojnie byli bardzo religijni, władza stawiała wszelkie przeszkody, by utrudnić ludziom wiele przejawów pobożności ludowej. Zamykano biskupów z kardynałem Wyszyńskim na czele, wierząc, ze wierni odwrócą się od Kościoła. Jak gdzieś organizowano jakieś uroczystości religijne, to władza w tym samym czasie organizowała kiermasze z możliwością kupna wyrobów, które nie były dostępne na ówczesnym rynku, organizowano zabawy itp.
Polska wtedy była podzielona na dwa obozy. PZPR i reszta. Muszę przyznać uczciwie, ze gdy zwykły obywatel poszedł do sekretarza POP, to on wszystko sprawdzał i jeżeli okazywało się, ze obywatel ma rację, nawet partyjny dyrektor dostawał burę. Sekretarz był szybszy niż sądy )
Cokolwiek byśmy pisali zawsze były nieprawidłowości i są dalej. Jedni byli zadowoleni z wyjazdu za pracą, inni nie byli usatysfakcjonowani do końca. Każdy z nas jest indywidualnością i jak mówi powiedzenie „tam gdzie trzech się spotka, to są cztery zdania na jakiś temat”. Obyśmy doczekali się lepszych czasów !!
A propos anonimowości – jeżeli zmieniamy miejsce zamieszkania, musi upłynąć jakiś czas, zanim wdrożymy się w dana społeczność. Dla jednych będzie to kilka tygodni, dla innych kilka lat.
Dla mnie to dwa dni, nawet bez znajomosci języka. Wdrozyć się.
Nadal jestem przeciw, że to komuna tak sobie obmyśliła, żeby ludzi rozdzielić – GDZIE BYŁA PRACA TAM SIĘ jechało. I tam się zazwyczaj ściagało braci, siostry, kumpli i tak dalej.
A gdzie sie jechało? Właśnie do takich miejsc jak Górny Śląsk i inne Bełchatowy, no tego to ani Gomółka, ani Grierek różdżką nie stworzył.
Brat mojego Ojca, który nigdy nie szukał ukrycia po wojnie bo nie musiał, mieszkał w Krakowie. Studiował na AGH i tak szybko, jak Nowa Huta ruszyła, znalazł tam pracę. Na stołku, bo inżyniera się dostudiował. Dostał za to malutkie mieszkanie typu jeden pokój, ciemna kuchnia, łazienka-kliteczka, ich syn przyjeżdżał do nas na wakacje i gnębił mnie i siostrę, bo on tu z wielkiego miasta Nowa Huta, a my takie wsiury…Wujek nigdy nie narzekał, nigdy nie starał się o zmianę mieszkania na większe, chociaż mu proponowano…
Taki już był.
Mój Tata natomiast nigdy nie stracił kontaktów z rodziną – to tylko kwestia „chcenia”, a nie możliwości. Wiem o tym dużo – tyle lat jestem za Wielka Wodą, a nigdy nie straciłam kontaktu z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Teraz to łatwo, ale kiedys nie bylo tak, jeśli list z Austrii (!!!) do Polski szedł miesiąc, a potem jeszcze z pieczątką „cenzurowano”.
To jest tylko kwestia chęci, bo teraz świat jest już tylko jedną dużą wiochą.
Może mi tak wyszło, że nigdy nie byłam religijna i nie wpadłam w sidła durnych kazań prowincjonalnego księdza?
…a poza tym nie było tak, ze wyjazd na drugi koniec Polski to była zssyłka bez możliwości powrotu.
Zaraz po wojnie zasiedlało się tzw.Ziemie Odzyskane. Przenoszono tam ze Wschodu całe wioski, jak moja, gdzie wszyscy sie znali i funkcjonowali sobie bardzo dobrze, tylko po swojemy, bo nie rozumieli, do czego niektóre rzeczy w gospodarstwie służą. Dla wileu z nich był to kop w góre, bo jednak gospodarki „poniemieckie” były doskonale zorganizowane i funkcjonalne.
Ja to doskonale pamietam, służąc mojeju Tacie jako sekretarka przy szczepieniu świn przeciw różycy i przy okazji psów przeciw wściekliźnie, już wspominałam o tym. Tata gaduła, ludzie w ogromnej części też, więc nasłuchałam sie mimo woli…
Co to znaczy – po wojnie nie było żadnej inteligencji? To jest hasło umowne, podobnie jak umowne jest słowo „inteligencja”.
„zdolność do postrzegania, analizy i adaptacji do zmian otoczenia. Zdolność rozumienia, uczenia się oraz wykorzystywania posiadanej wiedzy i umiejętności w różnych sytuacjach.”
Tako mówi wiki.
Wielu ludzi taką zdolność ma, bez wzgledu na posiadany papierek z uczelni. Uderza to zwłaszcza teraz, znaczy…ci inteligentni inaczej z papierkami znanych uczelni 🙄
Trochę się zeźliłam, ale jak tak sobie usiądę w południe z kromuchą i przejrzę prasę codzienną polską, to i kromucha mi sklęska.
Moja konkluzja – wracam do Polski, Niemcy (a nawet te wredne szwaby!) zwrócą reparacje biliardowe, będę sobie żyła jak pączek w maśle Wielu politykom i ministrom życzę dużo zdrowia, a szczególnie panu Zbyszkowi i panu Szyszce. O Antonim szkoda gadać, „da se rade”.
Alico-Ireno
Występowało zjawisko „wykorzenienia”, zagubienia o charakterze kulturowym. To rzecz pewna, dobrze zbadana. Możesz to zobaczyć u znakomitych polskich dokumentalistów, np. u Kazimierza Karabasza. Młodzi wyjeżdżali z zapuszczonych wsi i w miastach, pół Polski dalej, albo tylko 80 kilometrów trafiali w swostą pustkę kulturową, czyli obszar niezdefiniowany. Z dwóch zasadniczych powodów: miasto to było, do czasów wojny, zjawisko mało znane i obce większości Polaków. Oraz takiego, że „wędrówka ludów” – masowe przenosiny ludności wsi do miast, z samej zasady, są rewolucujne i weryikują oraz nieraz przewracają do gory nogami wcześniejsze zasady, wartości i widzenie świata oraz sposób życia. W osiedlu przyfabrycznym nie da się żyć tak samo jak na wsi. To inna fizyczność i inna cywilizacja.
Ale jest też tak – masz rację – że możliwe jest, jeśli ktoś ma tego świadomość, stara się o to i ma to dla niego zasadniczą wartość, zachowanie – w znacznej mierze – pewnych elementów ciągłości, więzi emocjonalnej, pewnych aspektów kulturowych (np. zawsze w niedziele całą rodziną idze się do kościoła, na każde święta w i każdy urlop jedzie się do rodziny w odwiedziny i do pomocy w żniwach, jak ktoś na wsi zachoruje, to sie go do miasta, do porządnego szpitala ściąga, pomaga się fiansowo, utrzymje się dawne znajomości z przyjaciółmi ze wsi, pomaga się im osiąść w mieście, gdzieś blisko, znaleźć pracę itd itp. )
Jedno zjawisko ściera się z drugim i zarazem oba występują równolegle.
To jest nadal bardzo złożone… spotkałam się nie tak całkiem dawno z pytaniem – a ty z jakiego jesteś masta?
I to było całkiem poważne pytanie. Przecież nie ma wsi, tylko miasta w oczach tej paniusi. I kto jest „jenteligentny”, to stamtąd, bo jakże to ze wsi?
A ja z takiej wsi, której nawet na mapie nie było, i niecht sobie nikt „wiejskimi kompleksami” mną buzi nie wyciera…chcielibyście mieszkać w Bullerbyn?
Takich miejsc już nie ma i ja też z bólem serca omijam moje Bullerbyn, kiedy jadę do Polski 🙁
p.s.
Dla ścisłości, ja nie jestem z tych przesiedleńców, urodziłam sie duzo później na tak zwanych Ziemiach Zazchdnich, i to jest moja ojczyzna!
Co było po II Wojnie światowej i kto komu winien, niech się tam Don Maciorro naużywa. Przykro mi, że dożyłam takich czasów, że tu jakiś z tych, co ukradł księżyc rządzi zza zasłonki…
No i mściwy pan Zbyszek, żądny władzy. I tu pociągnę brzydkim (?) zdaniem….nawet za komuny tak nie było, bo każdy starał się trzymać cienki fason.
Pan Zbyszek ma to w głębokim poważaniu, a ten pan z Żoliborza w jeszcze mniejszym.
Polacy natomiast się wolą modlić, niż cokolwiek zrobić.
Do Basiecki
„Owczarku, akurat z tej klasówki dostałam piątkę – pierwszą u tej wymagającej matematyczki, wychowawczyni zresztą, zatem sukces.”
I od rozu mi sie skojarzyło (choć chyba nie do końca słusnie 🙂 ) z hyrnym śpekulowaniem studenta: „Ucyć sie do egzaminu cy nie ucyć? Kie bede sie ucył i nie zdom – klęska. Kie bede sie ucył i zdom – norma. Kie nie bede sie ucył i nie zdom – norma. Kie nie bede sie ucył i zdom – sukces! Wniosek – lepiej sie nie ucyć, bo kie bede sie ucył, to ryzykuje klęske, a kie nie bede sie ucył, to w najgorsym wypadku bedzie norma, ba moze… zdarzy sie sukces?”
„snucie alternatywnych scenariuszy częściej ma mały sens, niż odwrotnie, ale pospekulujmy, co by było, jak wyglądałaby w 1989 roku i później Polska tudzież okolice w wersji:
tylko w miarę gospodarne ekipy (demokratyczne, mniej…) + plan Marshalla”
To tak cy siak w danyk wyjściowyk potrzebno nom jest dokładno długość nosa Kleopatry. Bez tyk danyk – wselkie śpekulacje powiedom nos na manowce 🙂
Do Tanakecka
„Pan Kisiel umial mowic zgrabnie, dowcipnie i zlosliwie. Z Gierkiem mial troche racji, ale – wlasnie – troche.”
Bo ta „trochość” wynikała z przewrotnośći tego pona. W końcu wiadomo, ze Przewrotność to było jego drugie imie. Boce nawet, ze w jednej ksiązce pon Kisiel przeinacoł syćkie mozliwe przysłowia, cyli dowodził, ze kany dwók sie bije, tamok trzeci wcale nie korzysto, ze mądrej głowie nie dość dwie słowie… i tak dalej. Ino we ftórej ksiązce to było? Na mój dusiu! Kieby pon Kisiel spytoł: „Zgadnij, w której, koteczku?”, to byk niestety nie odpowiedzioł, bo zabocyłek 🙂
Do Wawrzecka
„Tak samo było w Szczecinie, Gdańsku, w Nowej Hucie, na Ziemiach Odzyskanych i wszędzie tam, gdzie budowano nowe fabryki i potrzebowano ludzi. Do pracy przyjmowano w pierwszej kolejności tych, którzy przyjechali z daleka. Ludność rdzenna była brana pod uwagę w ostatniej kolejności.”
Całe scynście, ze nifto nie wpodł na to, coby na Podholu postępować właśnie wedle tej zasady przy obsadzaniu etatów baców. Bo co za oscypki by wte powstawały! Chociaz… z bacami tyz próbowano zaroz po wojnie pewien porządek zrobić. Ale to juz inkso historia, opowiedziano między inksymi w barzo piknej ksiązce pona Kroha „Sklep potrzeb kulturalnych” 🙂
Do Alecki
„Noby, moja kocia wnuczka. Ładne ma oczy, prawda?”
Ładne? Na mój dusiu! Sakramencko pikne!
„Mój przyjaciel, który z Dolnego Śląska wyjechał w ’77 roku na Górny Śląsk”
Swojom drogom… to ciekawe cemu Górny Śląsk nazywo sie Gónym, a Dolny Dolnym? Najwyzsy wierch Górnego Śląska – Góra Świętej Anny – mo 408 metrów wysokości. Najwyzsy wierch Dolnego Śląska – Śniezka – mo 1603 metry. To cy nie było tak, ze przed wiekami ftosi, fto nadawoł Śląskom przymiotniki, cosi kapecke pokryncił?
„A ja z takiej wsi, której nawet na mapie nie było”
Na mój dusiu! To tak jak mojo wieś spod Turbacza! Turbacz na mapie jest, a mojej wsi – nimo. A przecie wieś istnieje! No bo przecie kieby mojej wsi nie było, to mnie nie byłoby tyz 🙂
Owcarecku,
z panem Kisielem tak być musiało. Nieważne w której książce te przysłowia poodwracał, ważne że miał taki humor. I lubił się do aparatu fotograficznego tak wytrzeszczyć i tak wykręcić, że bez śmiechu nie da się patrzeć. O:
‚http://www.eioba.pl/files/user453/stefan_kisielewski.jpg
A tu jego aforyzmy w sosie własnym:
‚http://www.eioba.pl/a/1uu6/aforyzmy-kisiela
np. taki: „Gdyby dureń zrozumiał, że jest durniem, automatycznie przestałby być durniem. Z tego wniosek, że durnie rekrutują się jedynie spośród ludzi pewnych, że nie są durniami.”
Ale z tą Śnieżką to chyba nie tak, bo wtedy najwyższym szczytem Górnego Śląska powinny być co najmniej Rysy, jak nie Gerlach. Tak mi się zdaje, że najwyższy szczyt Dolnego Śląska to może być Ślęża. Też – prawie – dwa razy wyższa od Góry Św. Anny, więc dalej nie mamy rozwiązania zagadki, czemu Górny jest Górny, a nie Dolny Śląsk?
Jaz sie zacynom zastanawiać, cy nazw tym obu Śląskom nie nadawoł jakisi przodek tego pona, ftóremu nifto nie udowodni, ze biołe jest biołe 🙂
A mnie najbardziej podobały się protestujące panie, które w ramach tego protestu kładły się, na pleckach i majtały nożynami. Zupełnie jak moja prawnusia, która jeszcze nie umie protestować słowami, kotami, czy psami i też protestuje w identyczny sposób!
Kissa pisze: Zupełnie jak moja prawnusia, która jeszcze nie umie protestować słowami, kotami, czy psami i też protestuje w identyczny sposób!
Nie ma to, jak trening w dzieciństwie. Taka umiejętność przydaje się, jak widać, w dorosłości! 🙂
To nie tylko trening w dzieciństwie, bo protest polegający na majtaniu nóżkami wynaleziono już w czasach gdy jeszcze nie było ani ludzi, ani majtek! Połóż na pleckach żuczka, stonkę czy inną biedronkę lub karaluszka, a będzie majtał nóżkami jak panie protestujące!
Moze w ogóle poni Ewolucja wyryktowała organizmom nogi w celu majtania? A dopiero potem zacęły one słuzyć do chodzenia? 🙂
No i znów trafiłeś Owcarku w samo sedno! Wiadomo, ze wszystkie organizmy żywe powstały w wodzie, więc nie miały nóg, tylko pletwy! I temi pletwami majtały zamiast chodzić, a ponieważ jak wiadomo ryby nie mają glosu tak jak i dzieci, więc i jedne i drugie protestując majtają pletwami czy nogami! Przy okazji wyjaśniło się dlaczego owcarki wyrażają aprobatę machając płetwą ogonową – bo ludzie jej nie mają, albo mają schowaną głęboko w …!
Na biologii ucom – ze to drugie 🙂
A zaglądał tam któś aby?