Felek leci do Kanady
I znów przyseł Święty Michał. Jak co roku – 29 września. I znów – jak co roku w tym dniu – wroz z bacom i owieckami opuścili my nasom piknom hole pod Turbaczem i zesli do wsi.
No i co w tej nasej wsi słychać? Ano… przez pierwsyk pare dni nie zadziało sie nic scególnego. Ale wcora – od strony Nowego Targu przyjechało jakiesi wielkie corne auto. Sunęło pomaluśku gościńcem, jaze zatrzymało sie pod chałupom Felka znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi. Z samochodu wysiodł pon w piknym garniturze od Armaniego abo inksego Versace. Kufe mioł… takom kapecke egzotycnom, śniadom i pomarsconom. Jego włosy były siwe i długie. Ale jak długie! Zoden chłop w mojej wsi takik nimo. A dziewcyny – ino nieftóre. Haj.
Teroz jednak bedzie najciekawse, ostomili: na jego prawym ramieniu siedzioł… ogromny drapiezny ptok. Na mój dusiu! Rózne juz cudoki przybywały w te strony. Ale kogosi takiego to nawet nasi najstarsi górole nie widzieli. Jesce starse od tyk góroli okolicne wiersycki tyz nie.
Tajemnicy ceper z ptokiem na ramieniu podeseł do otacającego Felkowom chałupe płota.
– Dzień dobry! – zawołoł głośno, ale nie po góralsku, i w ogóle nie po polsku, ino po angielsku z północnohamerykańskim akcentem. – Moge wejść?
Na piętrze chałupy otworzyło sie okno i wyjrzoł przez nie Felek.
– A wyście fto? – spytoł, tyz po angielsku, bo domyślił sie, ze po nasemu to on z tym chłopem racej nie pogodo.
– Nazywom sie John Chief – przedstawił sie nieznajomy. – Reprezentuje interesy pona Dana Aykroyda.
– Jakiego Dana Aykroyda? – zdziwił sie Felek. – Chyba nie tego hollywoodzkiego aktora?
– A kogózby inksego? – odporł John Chief. – Jeśli istnieje na tym świecie jakisi inksy Dan Aykroyd, to na pewno nie taki, ftóry miołby cokolwiek interesującego do zaproponowania tak siumnemu i hyrnemu biznesmenowi jako wy.
– A cóz to za propozycja? – zaciekawił sie Felek.
– Tako, dzięki ftórej mozecie zarobić wielkom góre dutków – padła odpowiedź.
– Wielkom góre dutków? – Felkowi nagle ocy zabłysły jak ostrze ciupagi w słonku. – Wchodźcie, panocku, wchodźcie! Zaprasom piknie!
No i pon John Chief weseł do Felkowego domu. Tamok zaś zostoł popytony do salonu.
– Godoliście cosi o dutkak – przybocył Felek, kie juz obaj noleźli sie w tym salonie. – Nie zebyk był do nik jakosi scególnie przywiązany, ale… no, tak z cystej ciekawości spytom: kielo dokładnie mozno zarobić?
– To zalezy od wasej pomysłowości, panocku – odpowiedzioł pon Chief, a Felek z niecierpliwościom cekoł, jaz gość przejdzie do konkretów. – Widzicie tego ptoka na moim ramieniu? To siumny orzeł hamerykański. A jego właścielem jest właśnie pon Dan Aykroyd, ftóry fce go jednak sprzedać. Ba nie byle komu! On fce go sprzedać komusi, fto bedzie w stanie zapewnić tej zywinie odpowiednie warunki zywobycia. Dlotego wysłoł mnie właśnie ku wom, bo wie, ze wy sie piknie nadojecie.
– Hmm… – Felek sie zamyślił. Z jednej strony ciesyło go, ze sam hyrny pon Aykroyd nie ino go zno, ale tak piknie mu ufo. Ba zacął tyz śpekulować, cy kupno tego orła rzecywiście przyniesie mu jakiesi zyski? Nawet jeśli bedzie to nabytek nie byle jakiego kinowego gwiozdora?
– Nie pedziołek jesce syćkiego – godoł dalej pon Chief. – Panocku, to nie jest taki zwycajny orzeł. O, nie! On rozumie ludzkom mowe i zrobi syćko, o co go popytocie.
– Niemozliwe! – zawołoł Felek.
– Niemozliwe? – Pon Chief tajmnico sie uśmiechnął. A potem zwrócił sie do ptoka:
– Orzełecku, przefruń z mojego prawego ramienia na lewe.
I orzeł przefrunął, tak jak pon Chief mu kazoł.
– A teroz, orzełecku, wróć sie nazod na moje prawe ramie.
I orzeł wrócił.
– A teroz siądź na mojej głowie.
Drapieznik posłusnie wykonoł polecenie.
– Widzicie, panocku? – spytoł pon Chief nasego Felka.
– E, tam – Felek machnął rękom. – Tanie śtucki, ftóryk mozno naucyć najgłupsom kure w mojej wsi.
– Cyzby? – zaśmioł sie pon Chief. – No to teroz wy wymyślcie jakiesi polecenie i wydojcie je temu oto stworzeniu.
Felek kwilecke sie zastanowił. Nagle zachichotoł , a potem pedzioł tak:
– Hej! Orzełecku, w trowie pod mojom chałupom zgubiłek wcora jednego grosika, ftóry wypodł mi z portfela. Mozes być tak dobry i odnoleźć mi go?
Orzeł wyfrunął przez otwarte okno do pola. Poźreł w dół swoim orlim wzrokiem i zaroz wśród źdźbeł trowy dojrzoł malusieńkom jednogrosowom monetecke. Sfrunął, ostroznie chycił jom w dziób i po kwili wręcył oniemiałemu Felkowi.
– Na mój dusiu! – wykrzyknął Felek. – Bajuści! Ta beskurcyja to skarb! Ponie Chief, kupuje tego ptoka! Bez względu na cene – jo go kupuje!
– Nie tak prędko, panocku – rzekł pon Chief. – Musicie jesce cosi wiedzieć. Pon Aykroyd sprzedo go wom pod warunkiem, ze kupicie tyz rozległom posiadłość nad jeziorem Loughborough w Kanadzie. To rodzinne strony tego orła i jeśli nie będzie ik od casu do casu odwiedzoł, to pomre z wielkiej tęsknicy i wte nie bedziecie mieli z niego zodnego pozytku.
– Rozumiem – pedzioł Felek. – W takim rozie ocywiście jo te posiadłość tyz kupie.
– I jesce jedno. – Pon John Chief zrobił powoznom mine. – Kie bedziecie juz dobijać z ponem Aykroydem interesu, to pod zodnym pozorem nie zbocujcie mu o tym orle.
– Jak to? – zdumioł sie Felek.
– Delikatno sprawa – westchnął pon Chief. – Otóz downo, downo temu, dziadek pona Aykroyda kurzył se fajke pokoju wroz z jednym z kanadyjskik wodzów Indian. No i pech fcioł, ze kie ów przodek pociągnął se z fajecki, to nagle wylecioł z niej kawałecek rozpalonego tytoniu i frunął na wodzowski pióropus. Na mój dusiu! Pióropus sie zapalił i spłonął doscętnie! Wódz na scynście w pore ściągnął go z głowy, ale i tak był niepociesony. To był jego ulubiony pióropus! Pikny pióropus z piknyk orlik piór! Wódz w wielkiej złości rzucił osobliwom klątwe na cały ród Aykroydów: jeśli ftokolwiek z tego rodu wymówi słowo „orzeł”… wnet stonie w ogniu i spłonie zywcem. Paru blizsyk i dalsyk krewnyk pona Aykroyda niestety spotkało to niescynście. Jednego dlotego, ze myśloł, ze ta klątwa to bzdura, pozostałyk zaś dlotego, ze w takik cy inksyk okolicnościak wymówili to słowo w roztargnieniu.
– Brrr! Straśne – wzdrygnął sie Felek.
– Ano straśnie – zgodził sie pon Chief. – Tak więc jaz po dziś dzień pon Aykroyd i syćka jego kuzyni furt musom barzo sie pilnować. Rozumiecie teroz, cemu on fce sprzedać tego ptoka? Po prostu boi sie, ze jeśli sie go nie pozbędzie, to kiesik przez nieuwage wymówi nazwe tego gatunku i wte jego tyz dopodnie ta okrutno klątwa.
– Bidok – westchnął Felek.
– Cóz – pon Chief wzrusył ramionami. – Nic na to nie poradzicie. Mozecie ino, kie juz sie z nim spotkocie, barzo uwazać, coby nie napomknąć o tym ptoku nawet w formie aluzji. Nie fcecie chyba ryzykować, ze pon Aykroyd niefcący powie „orzeł” z tragicnym dlo siebie skutkiem?
– Nie! Ocywiście ze nie! – zapewnił Felek. – Kie sie juz spotkomy – ani słowa o orle!
Pon Chief zatorł ręce.
– No to – pedzioł po kwili – chyba juz nic tu po mnie. Pozostoje wom, panocku, hybać do Kanady, spotkać sie z moim chlebodawcom i piknie podpisać umowe kupna.
– Pohybom jak najprędzej – oznajmił Felek. – Ba zanim sie pozegnomy, moze zrobimy se selfie?
– A, niekze ta – zgodził sie pon Chief.
Felek wyciągnął ajfona i pstryknął selfie sobie, swojemu gościowi i orłu.
I sie pozegnali. Zaroz potem Felek rzucił sie do komputra, sukać samolota do Kanady. Wysłannik pona Aykroyda zaś, wroz z piknym orłem, poseł do swego auta i wnet odjechoł. Dotorł do Nowego Targu i tamok oddoł auto do wypozycalni samochodów, ftóro – tak nawiasem mówiąc – nalezy do nasego Felka, ba Felek jakosi nie zorientowoł sie, ze to była jego własność.
Po wyjściu z wypozycalni orzeł odlecioł w kierunku Tater, pon Chief zaś pospacerowoł ku Dunajcowi. A nad tym Dunajcem spotkoł sie… ze mnom. Wiecie cemu? Hahahahaha! Bo ten cały pon John Chief to nie był zoden John Chief, ino…. mój stary dobry znajomy z indiańskiego rezerwatu w Hameryce – wielki wódz Przeziębiony Łosoś, ftóry prowdopodobnie jako jedyny cłowiek na świecie rozumie mowe psów. Godołek wom juz o swoik spotkaniak z nim we wpisak z 8 i 12 listopada 2007 rocku, a potem jesce we wpisie z 25 listopada 2011 rocku.
Kim natomiast był ten towarzysący mu rzekomy orzeł hamerykański? Cóz… rzecywiście był to orzeł. Telo ino, ze nie hamerykański, ino… naso pocciwo Maryna Krywaniec. Bajako.
I juz wom piknie wyjaśniom, o co sło w tej całej hecy. Jak pewnie bocycie, naso Alecka fciała kiesik kupić piknom chałupe nad piknym kanadyjskim jeziorem Loughborough. Ale to jej sie nie udało, bo pojawił sie pon Dan Aykroyd, ftóry za te samom chałupe zaproponowoł duzo więcej dutków niz Alecka była w stanie uzbierać. No i kie sie o tym dowiedziołek, to pogodołek z Marynom i wyryktowali my pikny zbójnicki plan: pohybomy do Hameryki Północnej, wroz z Indianami pod wodzom Przeziębionego Łososia napadniemy na te chałupe nad Loughborough Lake, zajmiemy jom i oddomy Alecce. Ba potem nasły nos wątpliwości: ryktować zbójnicko-indiański atak przeciwko komusi, fto tak piknie rozbawił cały świat w filmie Blues Brothers? To byłby chyba barzo cięzki grzych! Więc zmienili my plany. Postanowiliśmy, ze doprowadzimy do tego, coby nas Felek kupił te całom posiadłość od pona Aykroyda. Wte zabieremy te chałupe nie hyrnemu komikowi, ino Felkowi, ftóry nigdy nikogo nie rozbawił w zodnej komedii, więc napaść na niego nawet jeśli tyz byłaby grzychem – to duzo lzejsym.
Skontaktowołek sie mailowo z wodzem Przeziębionym Łososiem, a on barzo chętnie zgodził sie nom pomóc. I przyjechoł do samiućkiej Polski, coby – jako juz wiecie – udać przed Felkiem wysłannika pona Aykroyda.
Jak na rozie – syćko piknie idzie po nasej myśli. Felek juz zarezerwowoł lot do Kanady i właśnie ryktuje sie do podrózy. Co bedzie dalej – o tym ocywiście piknie opowiem wom na tym blogu.
Ba tak w ogóle, to sami widzicie, ostomili, ze nas plan nimo zodnyk słabyk punktów i po prostu nimo prawa sie nie udać. Tak więc Alecka juz teroz moze spokojnie zamawiać firme przeprowadzkowom, coby wnet móc zamieskać w wymarzonym domecku nad piknym jezioreckiem Loughborough. Hau!
P.S.1. A pod ostatnim wpisem trójka nowyk gości pojawiła sie w Owcarkówce: Kavicek, Devinecek i Bukrabacek. Powitać Kavicka, Devinecka i Bukrabacka barzo piknie! 🙂
P.S.2. Zaś w łoński wtorek była pikno rocnica ślubu Alecki i Jerzorecka. No to zdrowie Poństwa Aleckowyk! I piknie zycmy im, coby im sie dobrze zyło w tym piknym domecku nad Lougborough Lake, ftóry juz wkrótce stonie sie ik własnościom 🙂
P.S.3. Dzisiok zaś imieniny Bobickowe. Ostomili – zdrowie nasego Bobicka, coby mu sie piknie na tyk Niebieskik Holak wiodło 🙂
P.S.4. W najblizscom sobote – Jasiecek Juhas swojom rocnice ślubu bedzie mioł. No to pikne zdrowie Poństwa Jasieckowyk! 🙂
PS.5. W niedziele – EMTeSiódemeckowe urodziny i imieniny zarozem. Zatem podwójne zdrowie nasej EMTeSiódemecki! 🙂
Komentarze
Tak sobie pomyślałem, że byłoby dobrze, gdyby w trakcie załatwiania kupna domu nad jeziorem Loughborough gdzieś z niedalekiej oddali było można słyszeć „Sweet Home Chicago. A to dlatego, ze pan Aycroyd nie na darmo wysilałby się, by śpiewać o swoim domu w Chicago, gdyby go tam nie miał )) Trzeba mu przypomnieć, gdzie czuł się najlepiej i gdzie warto wrócić )
Alicja byłaby, po kupnie naturalnie, Hrabiną Loughborough )) co jej się święcie należy ))
Póki co, Wawrzecku, jo jestem tutok w kraju i wroz z Marynom cekomy na powrót Felka z Kanady i na wiadomość, ze udało mu sie te posiadłość kupić. Wte dopiero rusymy tamok, coby wroz z wojownikami Przeziębionego Łososia napaść na dom, ftóry bedzie juz nie Aykroydowy, ino Felkowy. Ale… wyzej wymieniony Przeziębiony Łosoś jest juz tamok za oceanem. Więc moze jemu udo sie cosi zrobić, coby pon Aykroyd usłysoł te jakze miłom dlo jego usu piosnke? 🙂
Tak, tak — jak tylko biznesmen zdecyduje się na jakiś wysiłek inwestycyjny, zaraz znajdzie się wielu chętnych by położyć łapę i pazur nie tylko na profitach, ale bywa, że i na kapitale… 😈
I tomahawk! Bo przecie, Basiecko, opróc Maryny i mnie udział w tej całej akcji biere tyz wódz Przeziębiony Łosoś 🙂
Oba jesteśmy (z ROI Paka4) Przeziębione Łososie… Ostatnio i przedostatnio. Czyli tak ze trzy tygodnie.
Lecz nie na tyle jednak, by nie skorzystać z różnych atrakcji tygodni owych 😀 Dziś — z przecudnej soboty. Podczas obchodu księgarniowo-innego natknęliśmy się… na Prze…wodniczącego Tuska… Wcześniej na biegaczy (DT może też by begał gdyby miał czas i przestrzeń, ale tak, jak ma tylko wybiega myślą i mową do żony, dzieci i wnuków, pokazując, że w Krakowie też go kochają 😉 ).
Po południu zakochani i wszyscy inni chodzili, biegali, rowerowali, jabłka zbierali, grillowali na Zakrzówku. I wszędzie, gdzie się dało, ale wszędzie nie byliśmy, bośmy nie Owczarek z Maryną Krywaniec, Przezię… — tfu, tfu, zgiń-przepadnij!… Wreszcie!… 😈
https://basiaacappella.wordpress.com/2018/10/06/niby/
Basiecko, na przeziębienie nalezy wołać nie „tfu, tfu”, ino „apsik!”. W tym drugim wypadku deportacja wirusów z organizmu następuje z duzo więksom siłom, a tym samym – powrót do zdrowia następuje duzo sybciej, cego ocywiście piknie zyce i Tobie, i Pakeckowi 🙂
A z jeszcze większą siłą deportacja nastąpi gdy wykichamy-zawołamy „ki-ham!” — Efekt murowany… porażający… 😐
(No cheba zeby akurat nie… 😆 )
Kurujemy się jakoś. Dzięki! 😎
Powoli, bo oczywiście bezlitośnie w marszu 😉
I we wspomnieniach.
Powoli, bardzo powoli na południe 😎
Tym razem Matka Boża w cyfrowanym płaszczu…
➡
https://basiaacappella.wordpress.com/2018/10/10/szeged/
Cóz… Jako ze poni Owcarkowa zno sie na Szeged duzo lepiej niz jo, to co byk o tej piknej miejscowości nie pedzioł – mojo wypowiedź, wobec wiedzy poni Owcarkowej w tym temacie, byłaby ino aktem cystej ignorancji 🙂
Czy tatuś Maryny nie pracował kiedyś w Ustroniu?
https://3.bp.blogspot.com/-GLJpeeovANI/W77zy1B-bjI/AAAAAAAAls4/g73gOI_ZaCY215icbgIxrHTzEvi8wYV-QCLcBGAs/s1600/2009_0618Rownica0229.JPG
O tym osobniku w Ustroniu, PAKecku, to jo juz od paru roków myśle o wyryktowaniu wpisu. Sam nie wiem, cemu realizacja tego pomysłu odwleko mi sie i odwleko. Moze fce pobić rekord pona Guinnesa w upływie casu od narodzin do realizacji? 🙂