Lipcopad

W Beskidzie Sądeckim, nad piknom Szczawnicom, jest taki nieduzy wiersycek, co to nazywo sie Bereśnik. Ze Szczawnicy mozno dojść tamok spacerkiem. A jeśli ftosi nimo sił na górskie wspinacki, ba fciołby choć przez kwilecke pocuć sie jak prowdziwy zdobywca gór – to jo te trase piknie polecom. Widocki pikne, las wokoło tyz pikny, a pod samym Bereśnikiem mozno sie zatrzymać w górskim schronisku, wcale nie gorsym niz te, ftóre wyryktowano duzo wyzej.

Roz zawędrowoł do tego schroniska jeden z redaktorów miesięcnika „N.p.m.” A kie juz tamok zawędrowoł, to pogodoł z tamtejsymi gazdami: poniom Annom Świsterskom i ponem Remigiuszem Dudom-Chrzanowskim. Godali o róznyk rzecak: o schroniskowym zywobyciu, o turystak, o barzo osobliwym Sylwestrze tamok ryktowanym… Ale o tym Sylwestrze to jo moze na Nowy Rocek wom opowiem, a nie teroz, kie zacął nom sie pikny lipiec. O miesiącu lipcu zreśtom tyz godali. A dokładnie o tym, jak on w łońskim roku w tamtyk stronak wyglądoł. I jak wyglądoł? Krucafuks! W lipcu padał deszcz przez 26 dni – pedzioł ponu redaktorowi pon Remigiusz. To był prawdziwy lipcopad – dodała poni Anna.*

Lipcopad? Na mój dusiu! Barzo pikne słowo! W kozdym rozie mi sie ono barzo spodobało. Ciekawe fto je wymyślił? Wrzuciłek tego „lipcopada” do Gugla, no i ten Gugiel od rozu mi pedzioł, ze mo dlo mnie 1420 wyników. Wyglądo więc na to, ze osób posługującyk sie tym słowem jest całkiem sporo. No to jak to sie stało, ze jo go wceśniej nigdy nie słysołek? Cóz, jakosi sie to stało. Ale ciese sie, ze juz je znom.

Zaznacyć ino muse, ze ten „lipcopad” podobo mi sie tylko i wyłącnie jako słowo. Natomiast jako siódmy miesiąc roku, we ftórym wierchuje dysc zamiast słonka – podobo mi sie juz duzo mniej. Ocywiście kie słonko za barzo przypieko – to tyz niedobrze. Zwłasca nom psom. Bo wy ludzie to mozecie przynajmniej wypacać nadmiar ciepła całym ciałem. A my psy mozemy sie tego nadmiaru pozbywać ino przez otwartom kufe, pokazując przy tym język całemu światu. Kie zatem jest furt gorąco, to nase kufy musom być furt rozdziawione, a wte wpadajom do środka rózne głupie muchy i inkse plugastwa, ftóre wcale nie smakujom jak bundz cy kiełbasa jałowcowo, ino duzo gorzej. Haj. Z drugiej strony jednak im bardziej słonecno pogoda, tym więcej turystów dociero na mojom hole. A wroz z nimi docierajom pikne kanapki. A jako juz wiecie – cynść z tyk kanapek nie idzie juz z tymi turystami dalej, ino zostajom w moim owcarkowym brzuchu. Tak więc w sumie w te letnie słonecne dni jest piknie!

Kie pozirom na wos ludzi, to widze, ze więksość z wos tyz woli lipiec słonecny od dyscowego. Dlotego teroz, kie ten lipiec właśnie sie zacyno, zyce wom przede syćkim jednej rzecy: coby był on normalnym lipcem, a nie zodnym sakramenckim – choć piknym z nazwy – lipcopadem. Hau!

*A. Świsterska, R. Duda-Chrzanowski, Tajemnica pokoju nr 6. Z gospodarzami Bacówki PTTK pod Bereśnikiem – Anną Świsterską i Remigiuszem Dudą Chrzanowskim – rozmawia Jakub Terakowski, „N.p.m. – Magazyn Turystyki Górskiej” 2012, nr 3 (132), s. 64.