Radość niewiedzy

Jeśli idzie o sport, to ten łikend był sakramencko pikny! W sobote i niedziele Adaś tak daleko hipnął, ze przybocyły nom sie casy, kie syćka jego rywale byli przy nim jako przedskocki. W niedziele piknie grali nasi piłkorze ręcni, nie jaz tak piknie jak Niemcy, ale wicemistrzostwo świata momy. Z kolei pon Adamek tytuł mistrza bokserskiego stracił – ale to tyz piknie! Bo moim zdaniem tytuł mistrza świata w waleniu bliźniego po kufie to zoden powód do dumy nie jest.

Poza tym w piłke noznom pokonaliśmy Estonie 4:0, choć tutok ani mec nie był wozny, ani przeciwnik wymagający. Godom o tym jednak, bo cały cas marzy mi sie, coby hyr o nasyk piłkorzak noznyk poseł w świat tak, jak teroz o Adasiu i polskik piłkorzak ręcnyk idzie. Chyba nie dziwota, ze mi sie to marzy – przecie więksość chłopów barzo lubi piłke noznom, nie ino chłopy-ludzie, chłopy-zwierzęta tyz. No i jo, podobnie jak więksość chłopskiej cynści mieskańców tej planety, barzo piłke noznom lubie. Wiem, na cym polego spalony i wiem, jaki był wynik mecu Anglia-Polska na Łemblej w 1973 rocku. Wiem, fto to jest pon Lato, pon Boniek i pon Lubański. Ocywiście wiem tyz, fto to był pon Kazimierz Górski. I wiem jesce, kim był pon Wilimowski. A wy wiecie? Ocywiście bez zaglądania do Gugli abo inksyk encyklopedii, bo ze ściągawkom to sie nie licy.

Roz nawet sam grołek w piłke noznom. Naprowde! Było to ostatniom jesieniom, kie klasa, do ftórej chodzi dziesięcioletni wnuk mojego bacy, postanowiła zagrać mec z klasom o rok storsom. Wnuk mojego bacy zabroł mnie na ten mec ze sobom, na co baca chętnie sie zgodził, śmioł sie nawet, ze bedzie ze mnie świetny kibic.

Jak chłopaki w wieku skolnym grajom w piłke noznom, to fto stoje na bramce? Chłopy to wiedzom, dziewcyny nie jestem pewien, cy wiedzom, więc na wselki wypadek wyjaśniom, ze u ucniów na bramce zawse stoje najwiękso ciura w druzynie. No bo kozdy chłopak fce być w ataku i gole strzelać, na bramce zaś nifto stać nie fce, bo stojąc na bramce goli strzelać sie nie do, mozno je co najwyzej przepuscać, a jak sie gole pusco, to ino słucho sie wyzwisk od rozeźlonyk kolegów z druzyny, ze co to za patałach stoi na tej bramce. Tak sie jednak złozyło, ze najwięksom ciure z klasy wnuka mojego bacy grypa właśnie chyciła i teroz był problem – fto zastąpi na bramce najwięksom klasowom ciure? Ocywiście kozdy twierdził, ze nie moze być bramkorzem, bo jest niezbędny druzynie jako napastnik. I nagle wnuk mojego bacy wymyślił, coby na bramce postawić… mnie. Jego koledzy nie byli tym pomysłem zakwyceni, ale skoro inksego chętnego do stania bramce nie było, uznali, ze bramkorz-pies lepsy niz zoden. Chłopaki ze storsej klasy kapecke sie zdziwiły, ale nie protestowały, a nawet były zadowolone, bo uznały, ze z psa bedzie jesce gorsy bramkorz niz z najwięksej ciury w klasie przeciwnika. Jo tyz byłek zadowolony, bo o ile dlo ludzkiego dziesięciolatka stanie na bramce jest pokutom za ciurostwo, to dlo mnie, psa, był to pikny zascyt.

No i zacął sie mec. Ocywiście chłopaki ze storsej klasy cały cas miały nad nomi przewage. Ale gola nom strzelić nie mogły. Bo kielo rozy zblizały sie do nasego pola karnego, jo wybiegołek z bramki i straśliwie scekołek. Widząc mnie rozscekanego chłopaki ze storsej klasy wpadały w popłoch, zostawiały piłke i uciekały na swojom połowe. A naso bramka pozostawała niezagrozono. W pewnym momencie chłopaki ze storsej klasy stwierdziły, ze jednak trza mnie usunąć mnie z boiska, bo właściwie to psy grać w piłke nie mogom. Mojo druzyna ocywiście nie fciała sie na to zgodzić, bo juz zdązyła mój talent bramkorza docenić. Wte chłopaki ze storsej klasy zagroziły, ze jak nie zejde z boiska, to oni przestanom grać.

– To co? Oddojecie walkowera? – spytoł wnuk mojego bacy.

Tamci ocywiście walkowera oddać nie fcieli. To by dopiero był wstyd, kieby przegrali z młodsymi od siebie! Syćkie dzieciaki we wsi i w paru sąsiednik by sie z nik śmiały! Dlotego nie zastanawiając sie zbyt długo, nasi przeciwnicy zdecydowali sie jednak grać dalej.

Ale w przerwie mecu coś zacęli kombinować. Naradzali sie między sobom, a potem… grający w ik druzynie syn sołtysa kasi pobiegł. W drugiej połowie mioł go zastąpić jeden z rezerwowyk. Co oni knuli? Tego nifto z mojej druzyny nie wiedzioł. Wiedziołek ino jo, bo mając słuch lepsy niz ludzie, doskonale słysołek kozde słowo septane przez przeciwnika. Ale nic nikomu nie pedziołek, coby nie siać paniki. Zreśtom jak byk po psiemu powtórzył, cok usłysoł, to i tak nifto by nie zrozumioł.

Póki co rozpocęliśmy drugom połowe. Teroz gra tocyła sie w środku boiska, bo przeciwnik nie dopuscoł nasyk do swojej bramki, ale jednoceśnie uznoł, ze nimo sensu nos atakować, skoro z takim bramkorzem jako jo i tak nic nie wskórajom. Mijały minuty. Syćka z mojej druzyny juz myśleli, ze mec zakońcy sie bezbramkowym remisem, co dlo nik, jako młodsyk, i tak byłoby piknym sukcesem. No i na minutke przed końcem mecu dobiegł nos okrzyk spoza boiska:

– Zmiana składu!

Syćka poźreliśmy tamok, skąd ten okrzyk dobiegł. Uwidzieliśmy wracającego ku nom syna sołtysa. Triumfalnie krocył w towarzystwie swego najstorsego brata. A musicie wiedzieć, ze najstorsy syn sołtysa mo juz dwadzieścia roków, jest wielki jako smrek, odwazny jako niedźwiedź i sakramencko dobrze gro w piłke noznom. Z tego co wiem, między Krościenkiem a Nowym Targiem lepsego piłkorza nimo. Godajom, ze kieby ino fcioł, to umiołby kopnąć piłke tak, ze przeleciałaby nad Turbaczem i dopiero pod drugiej stronie tego wierchu spadła.

– Zmian składu! – jesce roz zawołoł młodsy z synów sołtysa. – Do gry wejdzie teroz mój brat.
– To niesprawiedliwe! – zawołały chłopaki z mojej druzyny. – On jest od nos duzo storsy! A zreśtom nie moze grać, bo nie jest z wasej klasy!
– A pies, co stoi u wos na bramce, jest z wasej klasy? – spytoł młodsy z synów sołtysa. – Usuńcie psa z boiska, to mój brat nie bedzie groł.

Na takie godanie nifto z mojej druzyny nie mioł argumentu, nawet wnuk mojego bacy, choć zwykle wierchuje on sprytem nad inksymi dzieciakami ze wsi. Nie było rady – trza było dopuścić do gry najstorsego syna sołtysa. Ten ocywiście od rozu wseł w posiadanie piłki i rusył jak cołg ku mojej bramce. Krucafuks! Obawiołek sie, ze tym rozem nawet jo druzynie dziesięciolatków nie pomoge. Pomyślołek, ze skoro i tak nimo tutok ze mnie pozytku, to trza mi było w chałupie zostać i sie kiełbasom jałowcowom opychać. Na samom myśl o kiełbasce ślinka mi pociekła. Przyjemno myśl! Coby było jesce przyjemniej, pomyślołek o dwók kiełbasak, o trzek, o śtyrek, o całej górze kiełbas – zupełnie jak byk przezywoł na jawie „Sen psa”, ftóry wiele roków temu pon Gałczyński wyryktowoł. A im bardziej myślołek o kiełbasak, tym bardziej ślina mi ciekła, jaz zacęła mi sie przodem i bokami kufy wylewać. Tymcasem najstorsy syn sołtysa był juz ino metr przede mnom, właśnie przymierzoł sie do strzału, coby zwycięskiego dlo swej druzyny gola zdobyć…

– Słodki Jezusicku! – wrzasnął nagle. – Ten pies mo piane na kufie! On jest wściekły!

Nogi mu sie poplątały ze strachu, kopnął piłke zupełnie inacej niz fcioł, to znacy do tyłu zamiast do przodu, piłka piknie frunęła ku bramce przeciwnika, a tamten bramkorz, zupełnie nie spodziewając sie takiego strzału, nawet nie pomyśloł w pore, coby spróbować ten strzał obronić i… Goooool! Proszę państwa! Goool! Co za sensacja! Słabsza drużyna w nieprawdopodobnie sensacyjny sposób uciera nosa silniejszej! Sensacyjne utarcie nosa! Proszę państwa! Co za sensacyjne utarcie nosa! – tak abo jakoś podobnie zawołołby pon Jan Ciszewski, kieby jesce zył i komentowoł nas mec.

Ocywiście mojo rzekomo wścieklizna wywołała panike w obu druzynak, ale wnuk mojego bacy od rozu uspokoił sytuacje, tłumacąc, ze mój baca przecie regularnie mnie scepi. Zanim jednak wytlumacył, ostatnio minuta mecu minęła i tak oto piknie wygraliśmy 1:0. Wprowdzie nie jo te jedynom bramke strzeliłek, ale mozno pedzieć, ze została ona zdobyto przy mojej asyście. A kieby pon trener Benhaker potrzebowoł do polskiej reprezentacji bramkorza siejącego postrach wśród przeciwnika, to jestem do usług.

Sami więc widzicie, ze kapecke do cynienia z piłkom noznom miołek. Ale jeśli fcecie, cobyk wom wytłumacył, co teroz wyprawio sie w Polskim Związku Piłki Noznej, to jo wom niestety nie wytłumace. Nie wytłumace, bo sam nic z tego nie rozumiem. Nie wiem, o co idzie ponu prezesowi PZPN-u, o co ponu ministrowi sportu, a o co FIFIE. Nie wiem, fto tutok gro fair, a fto fauluje, fto gro zgodnie z przepisami, a fto je łamie, komu nalezy sie cyrwono kartka, a komu ino zółto. Nie rozumiem, nie wiem, nie znom sie, nie pojmuje, nimom pojęcia. Kiebyk sie postaroł, pocytoł cosik w prasie abo internecie, moze byk zacął coś z tej awantury z PZPN-em rozumieć? Ino po co? Jakoś widzi mi sie, ze kiebyk zacął rozumieć te całom hece, to zaroz zacąłbyk sie denerwować, co za straśne rzecy dziejom sie w nasej piłce, choć nie na piłkarskik boiskak, ino kasi poza nimi. I po co mom sie denerwować? Cy nie lepiej siedzieć se spokojnie przed budom, pogryzać kiełbase jałowcowom, popijać Smadnego Mnicha i pozirać na pikne wierchy? Jeśli ftoś uwazo, ze nie lepiej, niek sam próbuje dojść, o co tamok idzie. Jo nie bede. Jak to (być moze) pedziołby na moim miejscu pon Sokrates: ciese sie, ze pewnyk rzecy nie wiem. Hau!

P.S. 1. Ausiecka dołącyła ku nasej budowej ferajnie! Powitojmy jom piknie i Smadnym Mnichem pocęstujmy!:-)

P.S. 2. Jeśli nic nie pomyliłek, jutro urodziny Motylecka momy! Nie wiem, kielo dokładnie roków on końcy, ale wiem, ze ładnyk pare milionów. No to trza odpowiednio duzy tort wyryktować, coby te miliony świecek sie na nim zmieściły:-)