F-Sesnoście

Na mój dusiu! Nie wiem skąd, ale skądsi Sebastianicek dowiedzioł sie, ze mom z tymi F-Sesnoście cosi wspólnego! No to skoro cało rzec wysła na jaw, nimo co dalej ukrywać, ino trza pedzieć prowde i tylko prowde.

A syćko zacęło sie od tego, ze jak w ostatniom środe te hamerykańskie samoloty F-Sesnoście leciały do Polski, to jeden z pilotów wymyślił se, coby przy okazji pozwiedzać nas kraj z lotu ptoka. Powietrznom wyciecke krajoznawcom postanowił zacąć od Tater. Kie lecąc w ik strone znalozł sie nad Waksmundem, rozejrzoł sie dokoła i … uwidzioł mnie! I to akurat kie piłek Smadnego Mnicha! Siedziołek se wte niedaleko chałupy, między niewysokimi smreckami, coby nifto mnie nie widzioł. No i z ziemi nie widzioł mnie nifto, ale z powietrza – widać mnie było bardzo dobrze. Pilot F-Sesnoście tak zdziwił sie na mój widok, ze postanowił dowiedzieć sie cegoś więcej o psie pijącym piwo. Zrezygnowoł nawet ze zwiedzania Tater, ino zaroz piknie wylądowoł przed nasom chałupom. Jak to mozliwe, ze samolot wylądowol tamok, ka nimo płaskiego terenu, ino same wierchy? Nie powiem wom, bo to tajemnica wojskowo.

Z chałupy wyseł mój baca, zupełnie nie wiedząc, co sie stało. Hamerykański lotnik wygramolił sie z tego swojego F-Sesnoście, a na widok mojego bacy zawołoł:

– Heloł! Ekskjuz mi, du ju noł e dog hu lajks bir?
– Co wy godocie, panocku? – spytoł baca. – Nie barzo wos rozumiem.
– Aj łud lajk to si e dog hu lajks bir – powtórzył Hamerykanin.
– E, pockojcie kwile, panocku – pedzioł baca. – Póde po tłumaca, to bedziemy mogli sie piknie dogodać.

Baca zniknął w chałupie, ale wartko z powrotem wyseł do pola. W rękak trzymoł dwie flaski Smadnego Mnicha. No to tłumaca juz mioł! Znocie te piosnke pona Kaczmarskiego, ka śpiewoł on, ze wódka jest tłumacem?* Smadny Mnich mo takie same pikne właściwości!
Baca podoł jednom flaske Hamerykaninowi, a z drugiej sam zacął pić. No i kie tak kapecke se popili, mogli sie wreście dogodać.

– Hej! Pikne som te wase góry! – zawołoł hamerykański lotnik tym rozem juz tak, ze baca kozde jego słowo rozumioł. – Inkse niz nase Skaliste, ale pikne!
– Ano, pikne – zgodził sie baca. – A teroz godojcie, panocku, co wos ku mnie sprowadzo?
– Ano, zaciekawił mnie pies pijący piwo – pedzioł Hamerykanin. – Uwidziołek go z samolotu, jak siedzioł niedaleko wasej chałupy i pił dokładnie to samo piwo, ftóre my teroz pijemy.
– E, cosi musiało sie wom przywidzieć, panocku – pedzioł baca. – Jak mogliście z takiej wysokości uwidzieć psa pijącego piwo? I w dodatku poznać, co to za piwo było?
– Dzięki barzo nowocesnym urządzeniom, we ftóre F-Sesnoście jest wyposazony, wiele scegółów na ziemi uwidzieć mozno – wyjaśnił Hamerykanin.
– I wyście uwidzieli tego psa koło mojej chałupy? – zaciekawił sie baca. – Cy to był mój pies?
– Nie wiem, cy was – odpowiedzioł Hamerykanin. – Wiem telo, ze był duzy, bioły i kudłaty.
– Hmm … – Baca zacął sie zastanawiać. – Cyzby mój pies Smadnego Mnicha mi wykradoł? Miołek casem wrazenie, ze to piwo mi ginie. Ale śwagier ciągle telo flasek mi przywozi, ze nigdy dokładnie nie wiem, kielo powinienek ik mieć.
– To wezwijcie swego psa i sprawdźcie, cy mo piwny oddech – zaproponowoł Hamerykanin.
– Dobry pomysł! – pedzioł baca. – Piesku! Piesku! Ka ześ? Piesku!

Krucafuks! Ocywiście, ze cuć było ode mnie piwem! Musiołek sie kasi schować. Ino ka?

Nagle wpodłek na pomysł. F-Sesnoście! Pockołek kwile za smrekami i kie ani baca, ani hamerykański lotnik nie pozirali na samolot, zrobiłek wartko pare susów, hipnąłek i juz byłek w kabinie pilota. Siodłek se tamok cichutko. Ostroznie ino wychyliłek łeb i pozirołek, co robi baca. A baca zacął mnie sukać. Hamerykanin sukoł rozem z nim. Zajrzeli do mojej budy, zajrzeli do sopy, potem zacęli rozglądać sie po polu. Hihihi! Tak jak myślołek, nawet do głowy im nie przysło, coby sukać mnie w samolocie! Jaze zamerdołek ogonem na myśl o tym, jaki jo jestem sprytny! No i krucafuks! Merdając tym ogonem, musiołek uderzyć nim w jakiś przycisk, abo nawet w kilka przycisków, bo nagle … kabina sie zamkła, włącyły sie jakieś silniki, a potem … RATUNKUUU!!! Samolot rusył z miejsca! Krucafuks! Jak te piekielnom hamerykańskom masyne sie zatrzymuje? Nimom pojęcia! Po prostu nimom pojęcia! Jestem psem pasterskim, nie lotnicym!

Samolot sunął majestatycnie ku bacy i Hamerykaninowi. W pewnym momencie baca i hamerykański lotnik uwidzieli, co sie dzieje i zacęli uciekać Niestety musieli uciekać coroz sybciej, bo samolot stopniowo nabieroł prędkości. W pewnej kwili Hamerynakin potknął sie o coś i upodł na ziem. Baca, ftóry biegł zaroz za nim, potknął sie o lezącego Hamerykanina i tyz upodł. Na mój dusiu! Zupełnie nie wiedziołek, co zrobić, coby na nik nie najechać! Na scynście samolot zacął odrywać sie od ziemi i przelecioł zaledwie kilka centymetrów nad nimi. Odetchnąłek. Ale ino na kwile. Bo przed sobom uwidziołek chałupe Janieli. Cy ten cały F-Sesnoście zdązy wznieść sie na telo, coby nie wpość na te chałupe? Ufff! Zdązył! Ino z silników odrzutowyk tak dmuchło, ze syćkie kury z podwórka Janieli wywiało, jaze wylądowały dopiero na podwórku Józki. No, to teroz przez co najmniej tydzień bedom sie kłóciły, cyje to kury.

W pare kwil potem byłek juz nad chmurami. Całe Gorce, całe Tatry i kawał Słowacji widziołek. Gorąckowo sarpołek stery, wciskołek po kolei rózne przyciski, mając cień nadziei na to, ze moze w jakiś sposób doprowodze do lądowania? Ale nic z tego. F-Sesnoście mknął dalej przez przestworza. Osiągłek ino telo, ze piknie wykonołek pętle, becke, świece i oscypka (do tej pory nie było w lotnictwie takiej figury akrobatycnej jak oscypek, ale właśnie niefcący jom wymyśliłek). W pewnej kwili F-Sesnoście zacął lecieć prosto na most nad Cornym Dunajcem w Nowym Targu. Ludzie, nieświadomi niebezpieceństwa, kręcili sie po tym moście jak co dzień: jakosi matka popychała wózek z niemowlęciem, jakiś młodzieniec przebiegoł przez jezdnie, jakiś drab wyrywoł torebke jakiejś poni … W tym momencie wcisnąłek kolejny przyciski i – samolot zacął strzelać z karabinu masynowego! Musiołek trafić draba w rzyć, bo ten nagle torebke puścił, złapoł sie za te rzyć i narobił przy tym straśnego wrzasku. Teroz dopiero ludzie uwidzieli pędzący w ik strone samolot. W panice rzucili sie do uciecki. Samochody tyz zacęły uciekać. Ino drab nie uciekoł. Widocnie te strzały w rzyć zupełnie go ogłupiły. Stanął ino na wprost samolotu z rękami podniesionymi do góry. Cosi przy tym krzycoł, ocywiście nie mogłek usłyseć co, ale chybo sło mu o to, ze sie poddoje Kie samolot był juz zupełnie blisko mostu, drab wreście sie ocknął, hipnął nad barierkom i … ocywiście skąpoł sie w Cornym Dunajcu. Zanosiło sie, ze jo tyz zaroz do tej rzeki wpodne – i to robiąc duzo więcej plusku niz ten drab. Ale będąc tuz, tuz nad wodom samolot nagle zmienił kierunek i znów zacął sie wznosić ku górze.

Kie po kwili spojrzołek na jedno ze skrzydeł, to – krucafuks! – uwidziołek, ze jakosi siatka wędkarsko z paroma pstrągami zacepiła sie o nie! Musiołek niefcący okraść jakiegoś wędkorza łowiącego nad Cornym Dunajcem! Ale dobrze mu tak! Przecie teroz jest na te ryby okres ochronny! Pstrągi straśnie sie samotały. Musiały być jesce bardziej przerazone niz jo – ale nie było to dlo mnie zodnym pocieseniem.

Nagle w coś sie zaplątołek. Nie barzo wiedziołek w co. Kie próbowołek sie od tego cegoś wyswobodzić, to nagle – o, kruca! – jakosi potęzno siła wyrzuciła mnie z samolotu! Frunąłek przez powietrze z takom prędkościom, ze mało mi usu nie urwało! F-Sesnoście zaś jesce przez kwile lecioł, ale coroz nizej, coroz nizej, jaze … BUMMM! Rozbił sie kasi w dole. Miołek cichom nadzieje, ze nie wyrządził nikomu krzywdy.

Tymcasem to „coś”, w co zaplątołek sie będąc jesce w samolocie, krępowało mnie w dalsym ciągu. Na mój dusiu! To był spadochron! Spadochron piknie sie otworzył. Spojrzołek w dół. Piknie! Okazało sie, ze nie byłek w powietrzu sam! Pod sobom uwidziołek dwa inske spadochrony! W pierwsej kwili sie zdziwiłek. Ale zaroz potem uświadomiłek se, ze znajduje sie nad lotniskiem Aeroklubu Nowy Targ. Widocnie ci dwaj spadochroniorze z tego aeroklubu właśnie byli. Pomału zacąłek sie wreście uspokajać. Nawet całkiem fajnie sie na tym spadochronie opadało: w dole pikne góry, w górze pikne niebo, dookoła pikne obłocki I cisa, kapecke ino zakłócano siumem lekkiego wiaterka i rozmowom dwók spadochroniorzy:

– Ej, ty. Widziałeś? Co to za samolot przeleciał? To chyba nie z naszego aeroklubu?
– Oczywiście, że nie! To było F16!
– Stary! Co ty wygadujesz! Skąd F16 tutaj!
– Nie wiem skąd, ale interesuję się lotnictwem wojskowym i jestem pewien, że to F16.
– Daj spokój, prędzej psy zaczną skakać na spadochronach niż tutaj przyleci …

Spadochroniorz nie dokońcył, bo spojrzoł do wierchu i zamurowało go, kie mnie uwidzioł. Drugi spadochroniorz tyz po kwili mnie zauwazył i tyz go zamurowało. Krucafuks! Obaj mieli takie miny jakby uwidzieli owcarka na spadochronie! Aha … prowda … a niby jakie miny mieli mieć? Przecie to właśnie uwidzieli!

No i tak we trójke pomalućku se opadaliśmy. Kie juz ześmy syćka trzej wylądowali, moi spadochronowi towarzyse nadal nie byli w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Jo zaś im pedziołek: „Hauhauu-hau”, co znacy: „Dziękuje ze wspólnie spędzony w powietrzu cas” i rusyłek w droge powrotnom ku mojej wsi.

Kie wreście wróciłek, uwidziołek, ze wrak samolotu lezy niemalze tamok, ka wystartowoł – nieopodal nasej chałupy. Koło wraku paliła sie watra, nad ftórom mój baca i hamerykański lotnik piekli se pstrągi. Zdaje sie, ze to były te pstrągi, ftóre ukrodłek temu wędkorzowi znad Cornego Dunajca. Hamerykanin – ciekawo rzec! – na głowie mioł góralski kapelus, a na grzbiecie barani korzuch!

– O! Znalozłeś sie, ty rozbójniku! – zawołoł baca na mój widok. – Kaześ sie podziewoł? Poznoj mojego nowego juhasa, Dżona Bejkera, ale my bedziemy wołać na niego: Janicek.

Dżon Bejker, cyli Janicek, wyciągnął ku mnie dłoń, więc i jo mu swojom łape podołek.

– Krucafuks! Zebyś wiedzioł, piesku, co sie tutok działo! – godoł dalej baca. – Ten wrak to samolot Janicka. Samolot, ftóry sam wzniósł sie w powietrze, a potem sie rozbił! Janicek wyjaśnił mi, ze jakieś zwarcie musiało zrobić sie w tej masynie i dlotego sama pofrunęła. Ale to nic! Janicek juz jej nie potrzebuje, bo postanowił zamieskać w nasej wsi. Tak mu zasmakowoł Smadny Mnich, oscypek i pstrągi, ze juz nie fce nos opuscać.

Wcale mnie to nie zdziwiło. Jak on całe dotykcasowe zycie zywił sie ino hamburgerami i hot-dogami, to jasne, ze Smadny Mnich, oscypek i pstrąg wydały mu sie niebem w gębie. Ale Dżon-Janicek nagle sie zafrasowoł.

– A co bedzie, jak moi przełozeni zacnom mnie sukać? – spytoł.
– E, nie martw sie, Janicku, jakoś to bedzie – pedzioł z przekonaniem baca.

I rzecywiście – jakoś to było. Bo Hamerykanie wprowdzie przysłali pod Turbacz drugiego F-Sesnoście, coby odsukoł nasego Janicka, ale pilot tego drugiego hamerykańskiego samolotu jak spróbowoł Smadnego Mnicha i oscypka, to … tyz postanowił z nomi zamieskać! Ten pilot nazywoł sie Lorens Kerry, ale mój baca postanowił godać na niego: Wawrzek.

Wreście hamerykańskie dowództwo zorientowało sie, ze nimo sensu wysyłać pod Turbacz dalsyk F-Sesnoście, bo w ten sposób bedom ino tracić kolejne samoloty i kolejnyk pilotów. Coby jednak nie wysło na jaw zaginięcie dwók F-Sesnoście, wymyślono bajke, ze jeden z tyk samolotów wcale sie nie rozbił, ino uległ drobnej awarii, a drugi wcale nie zostoł pod Turbaczem, ino musioł odeskortować tego, co mioł awarie No i dobrze! Nikomu w mojej wsi tako wersja wydarzeń nie przeskadzo. Ale prowda jest tako, ze oba F-Sesnoście zostały przy pomocy syćkik chłopów ze wsi zaciągnięte w las i zakopane, coby nifto niepowołany nie zrobił se z nik niewłaściwego uzytku.

No a co jo se polatołek tym F-Sesnoście, to se polatołek! Boce, jak dwa roki temu pon Miller, po tym jak odbył lot tym samolotem, pedzioł z dumom: „To było fantastyczne przeżycie, każdy powienien spróbować” Phi! Co pon Miller moze o tym wiedzieć! Przecie on przelecioł sie ino jako pasazer i nawet przez kwile tym samolotem nie kierowoł! Hau!

P.S. Witom nowego gościa – Przyjacielecka! Co prowda ostatnio sporo Smadnego Mnicha wypiło nom dwók nowyk juhasów hamerykańskiego pochodzenia, ale jesce cosi do wypicia zostało. Piknie zaprasom!

* Ocywiście idzie mi o te piosnke, ka pon Kaczmarski śpiewoł:

Po ichniemu nie rozumiem,
On po ludzku też,
Lecz jest wódka, jest więc tłumacz,
Przy niej mów, co chcesz
.

(„Spotkanie w porcie”, słowa: J. Kaczmarski, muzyka: W. Wysocki).