Paparacci

Siedziołek se na holi i ryktowołek cosi na laptopie pozyconym od jednego z juhasów (ten juhas nie wiedzioł, ze pozycył mi laptopa, ale wystarcyło, ze jo wiedziołek). Dzień był pikny i cieplutki, jeden z najcieplejsyk, jakie w tym roku pod Turbaczem sie trafiły. Wilki polowały kasi daleko, więc nie musiołek cały cas przy owcak cuwać. Jedyne, co na kwilecke zakłóciło mi spokój, to jakisi helikopter, ftóry zrobił nad holom kilka okrązeń hałasując przy tym straśnie. W końcu jednak odlecioł i nastała pikno cisa.

Ba nagle po laptopie przemknął cień wielkiego ptoka. Poźrełek do wierchu. Nade mnom fruwała Maryna Krywaniec. Ta orlica, co to juzeście kapecke jom poznali.
– Witojcie, krzesno! – zawołołek ku Marynie.
Orlica sfrunęła ku dołowi i zaroz na trowie koło mnie przysiadła.
– A, witojcie – odpowiedziała na moje powitanie. – Pikny dzień, co?
– Ano, pikny – zgodziłek sie.
– I dobrze sie wom tutok siedzi, co?
– Ano, dobrze.
– A ten helikopter, co tutok latoł, nie przeskadzoł wom?
– Moze kapecke przeskadzoł, ale juz se polecioł i po kłopocie.
– No, nie byłabyk tako pewno, cy po kłopocie.
Poźrełek zdziwiony na Maryne.
– O co wom kruca idzie?
– A o to – pedziała orlica – ze jakisi paparacci z tego helikoptera sie wychyloł i zdjęcia wom pstrykoł. A wyście tego nawet nie zauwazyli!
Krucafuks! Rzecywiście nie zauwazyłek!
– Ten helikopter to był całkiem wysoko – próbowołek sam siebie uspokoić. – Pewnie ftosi fotografowoł gorcańskie widocki. Z duzej wysokości chyba nie dałoby mi sie zrobić mi zdjęcia?
– Na mój dusiu! – zawołała orlica. – Wiecie, jaki ta wereda miała teleobiektyw? Kozdej pchle na wasym grzbiecie mogłaby wyryktować zdjęcie portretowe!
O, krucafuks!!! To mi sie nie podobało! Jeśli jakisi paparacci napstrykoł fotek, jak to jo przed laptopem siedze, to… zegnoj, pikne zywobycie pod Turbaczem! Zaroz zjadom sie tutok redaktory z róznyk stacji telewizyjnyk. Naukowcy bedom fcieli mnie mierzyć, wazyć i do jakiejsi sakramenckiej aparatury podłącać. A agencje reklamowe to bedom bez przerwy mojego bace i mojom gaździne nagabywać, cobyk wystąpił w jakiejsi reklamie jogurtu abo inksego prosku do prania.
– Krzesno – zwróciłek sie ku Marynie. – Widzieliście, kany ten sakramencki helikopter polecioł?
– Widziałak – odpowiedziała Maryna. – W strone Zakopanego.
– A bocycie, jak ten paparacci wyglądoł? – spytołek.
– Chyba boce – odrzekła orlica.
– To jo mom ku wom, krzesno, piknom prośbe – pedziołek. – Wybiercie sie ze mnom do Zakopanego. Pomózcie mi odsukać tego ancykrysta.
– W połowie sierpnia, w pełni sezonu, to nie tako prosto sprawa – zauwazyła Maryna. – Wiecie, jakie w Zakopanem som teroz tłumy letników? Wypatrzenie wśród nik tego fudamenta bedzie równie łatwe jako nolezienie igły w stogu siana!
– Wiem, wiem – pedziołek. – Ale wiem tyz, co mnie ceko, kie jakisi sakramencki tabloid umieści na pierwsej stronie fotke owcarka pracującego na laptopie. Dlotego piknie wos pytom…
– No, skoro piknie pytocie, spróbuje wom pomóc – pedziała Maryna. – Chybojcie ku Zakopanemu. Jo bede leciała nad womi.

Po paru godzinak nolozłek sie w zimowej stolicy Polski. Letniej chyba tyz. Bo orlica miała racje – tłumy były tamok takie, ze skaranie boskie! Nawet ogonem nie za barzo dawało sie w takim ścisku zamerdać.

Maryna Krywaniec latała nad Krupówkami, nad Kuźnicami, nad Krokwiom, nad więksymi i mniejsymi ulickami Zakopanego. Ale tego paparacciego nie była w stanie dostrzec. Zapadła noc. Dalse posukiwania trza było odłozyć do następnego dnia. A kie następny dzień przyseł, Maryna znów zacęła krązyć nad miastem. Jo zaś postanowiłek pockać na Kozińcu, ka było mniej gwarno niz w centrum. W dodatku w tamtejsej okolicy jest całkiem kulturalnie, bo tamok jest przecie pikno Galeria Poństwa Kulczyckik, pikny Dom pod Jedlami, pikno Witkiewiczówka…

Moje kulturalne rozmyślania przerwało nagłe pojawienie sie Maryny.
– Krzesny! – zawołała. – Chybojcie na Krupówki! Nolazłak fudamenta! Stoi przed „Cafe Antrakt” i chyba na kogoś ceko!

Z Kozińca na Krupówki blisko nie jest. Ale jo pognołek tak wartko, ze zodnym z zakopiańskik busików nie dalibyście rady sybciej. Kie dobiegłek do „Cafe Antrakt”, poźrełek ku wierchowi. Maryna, ftóro cały cas leciała nade mnom, wylądowała na dachu kawiarni. Jakosi nifto pośród kłębiącego sie na Krupówkak tłumu nie zauwazył, ze mo rzadkom okazje uwidzieć tatrzańskiego orła z całkiem bliska.
– Kany on jest? – spytołek Maryny.
– Przed kwileckom weseł do „Antrakta” wroz z jakimsi chłopem – odpowiedziała orlica.
No to wspiąłek sie po prowadzącyk do tej kawiarni schodak. Wesłek do środka. Minąłek przedsionek i stanąłek w progu takiej całkiem piknie – choć nie po góralsku – wyryktowanej izby. Po lewej stronie był bar, za ftórym stały dwie ponie z obsługi.
– Czyj to pies? – spytała jedno z nik. – Tu nie wolno wprowadzać zwierząt!
Poźrełek na te dwie ponie smutnym wzrokiem. Dlo lepsego efektu cichutko zaskomlołek i przechyliłek głowe kapecke na bok. W ułamku sekundy wyraz oburzenia z twarzy tyk poń zniknął. Zastąpił go wyraz rozculenia.
– No – odezwała sie drugo poni – zwierząt wprowadzać nie wolno, ale przecież tej psinki nikt tutaj nie wprowadził. Sama przyszła.
– No właśnie, sama przyszła – skwapliwie zgodziła sie pierwso poni. – Możesz, piesku, wejść.
No to wesłek, skoro personel pozwolił. W kawiarni było pusto. Ino przy jednym stoliku siedziało dwók chłopów. Jeden z nik mioł przed sobom filizanke cappuccino, a drugi – śklanke cafe latte.
– Teraz możemy pogadać – odezwoł sie ten, co siedzioł nad cappuccino. – Oby sprawa, w której ściągnąłeś tutaj mnie, redaktora naczelnego, była naprawdę ważna. W przeciwnym razie wyjdziesz z tej kawiarni jako bezrobotny!
– Szefie! – zawołoł chłop siedzący nad cafe latte. – Mam nieprawdopodobną bombę! Tak nieprawdopodobną, że wolałem nie mówić o tym przez telefon! Ściągnąłem cię tu, żebyśmy wspólnie uzgodnili, czy lepiej będzie opublikować tę sensację jak najszybciej czy też poczekać, aż zbierzemy nieco więcej informacji.
Wychodziło na to, ze chłop siedzący nad cappucino był redaktorem nacelnym jakiegoś tabloida, a chłop siedzący nad cafe latte był pracującym dlo tego tabloida paparaccim.
– Cóż to za bomba? – spytoł nacelny. – Janusz Palikot kupił sobie Giewont? Victoria Beckham spędza potajemnie wakacje na Gubałówce?
– E, tam! – Paparacci machnął rękom. – Sensacje, skandale i tym podobne bzdety z życia polityków czy gwiazd show-businessu… To już stało się tak powszednie jak oddychanie. Ja mam coś lepszego! Znalazłem w internecie blog, którego autorem jest… pies! Prawdziwy owczarek podhalański!
– Czy ty się czegoś naćpałeś? – Nacelny w coło sie popukoł. – Pies piszący bloga? Przecież to na pewno jakiś człowiek pod psa się podszywa!
– Mi też to przyszło do głowy – pedzioł paparacci – ale postanowiłem się upewnić.
Podesłek blizej stolika, przy ftórym te dwa chłopy siedziały. Były tak zajęte rozmowom, ze w ogóle mnie nie zauwazyły.
– W blogu tego owczarka – godoł dalej paparacci – wyczytałem, że mieszka on gdzieś w okolicach Turbacza. Wynająłem więc helikopter i kazałem pilotowi lecieć w tamte rejony. Krążyliśmy tam przez jakiś czas. Nagle patrzę – jest! Pod lasem siedzi owczarek i pracuje na laptopie!
– A ja ci mówię, żeś się naćpał – Nacelny upieroł sie przy swoim zdaniu. – Nałykałeś się jakichś prochów i potem coś ci się przywidziało.
Paparacci sięgnął do lezącej przy jego krześle torby. Wyciągnął z niej cyfrowy aparat fotograficny. Cosi na tym aparacie zacął swojemu sefowi pokazywać, ale nie mogłek dojrzeć co. W pewnym momencie zawołoł:
– Patrz, szefie! I co?! Przywidziało mi się?!
– Zwyczajny fotomontaż – odporł nacelny. – Albo po prostu ktoś posadził tego owczarka przed komputerem.
– Żaden fotomontaż! – obrusył sie paparacci. – I nikt tego psa przed komputerem nie posadził, bo tam żadnych ludzi w pobliżu nie było! A jeśli nadal mi, szefie, nie wierzysz, to w każdej chwili możemy polecieć helikopterem w rejon Turbacza i sam zobaczysz tego owczar…
Nie dokońcył, bo w tym momencie zauwazył mnie.
– Rany! To on! To ten pies! – krzyknął.
Wartko hipłek na stojące przy stoliku wolne krzesło. A z krzesła na stolik. Wyrwołek aparat z rąk kompletnie zaskoconego paparacciego.
– Łapmy go! – zawołoł nacelny, ftóry chyba wreście uwierzył, ze jego podwładny prowde godo. – Nie możemy tych zdjęć stracić!

Wybiegłek z kawiarni. Nacelny i paparacci wybiegli za mnom. Nolozłek sie nad Foluszowym Potokiem, co to między Krupówkami a „Antraktem” płynie. Przeskocyłek na drugom strone tego potoka. Nacelny z paparaccim, zamiast skorzystać z pobliskiego mostku, skocyli za mnom i… obaj wylądowali w wodzie. Teroz mogłek im spokojnie uciec i telo by mnie widzieli. Ale pomyślołek se, ze to sprawy nie rozwiąze. Bo skoro oni juz o mnie wiedzom, to wartko kupiom se nowy aparat i znowu bedom próbowali robić mi zdjęcia. Co zatem ucynić, coby te fudamenty na wse sie ode mnie odcepiły? Na rozie zodnego pomysłu nie miołek. Przybocyłek se za to, ze w „Antrakcie” pozostały niewypite cappucino i cafe latte. Skoda, coby sie zmarnowały. Wróciłek więc do kawiarni i wychłeptołek to, co nacelny z paparaccim se zamówili, ba nawet nie zacęli pić. Na mój dusiu! Nie wiem, co Pon Pieter by pedzioł o cappucino i cafe latte z tej hyrnej zakopiańskiej kawiarni, ale dlo mnie jedno i drugie smakowało piknie! A jakom ucieche te dwie ponie z obsługi miały, kie pozirały na mnie kostującego oba napoje! Pedziały, ze fajnie by było, kiebyk jesce kiesik ku nim zajrzoł. No to jo se myśle, ze jeśli kiedykolwiek znowu w Zakopanem sie nojde, to z tego zaprosenia piknie skorzystom.

Kie wysłek z kawiarnii, okazało sie, ze te dwa tabloidowe redaktory wygramoliły sie juz z potoka. Stały nad brzegiem i ociekały wodom, ze ftórej próbowały sie jakosi otrząsnąć. Ale wy, ludzie, nie umiecie tak piknie z wody sie otrząsać jako my, psy.
– Tam jest ten owczarek! – zawołoł nacelny. – Daleko nam nie uciekł!
Drugi roz juz nad potokiem nie przeskakiwołek, ino przebiegłek mostkiem. A potem ku ulicy Kościuszki pognołek. Paparacci fcioł pobiec za mnom, ale nacelny chycił go za rękaw i wciągnął do jednej z dorozek, jakik w sezonie turystycnym na Krupówkak jest całe mnóstwo.
– Za tym białym owczarkiem! – zawołoł nacelny ku fiakrowi. – Prędko!
– Nie dom rady – odpowiedzioł fiakier. – Nie widzicie, panie, kielo tu ludzi? Jak mom pędzić przez taki tłum?
– A za 10 tysięcy złotych dacie radę? – spytoł nacelny.
– No, za 10 tysięcy to dom – pedzioł fiakier.
Zaroz świsnął batem i pognoł za mnom niemalze tratując spacerującyk Krupówkami ludzi. Nie fcąc tracić tyk dwók ancykrystów z ocu, uciekołek na telo wolno, coby dorozka mogła za mnom nadązyć. Z Krupówek skrynciłek w ulice Galicy. Potem pobiegłek ulicom Orkana, Kasprusiami i ulicom jegomościa Stolarczyka, jaze wydostołek sie na Kościeliskom, od ftórej biegnie droga do Chochołowa. Dorozka cały cas jechała za mnom. Minęli my Skibówki, minęli Krzeptówki… Przed Gronikiem skrynciłek w lewo i pochybołek ku Dolinie Małej Łąki.
– Zaroz bedzie koniec trasy – pedzioł fiakier do swoik pasazerów. – Dalej droga jest tak wyboisto, ze mojo dorozka tamok nie pojedzie.
– A za 20 tysięcy pojedzie? – spytoł nacelny.
– No, za 20 tysięcy, to pojedzie – stwierdził fiakier.
Jo tymcasem dobiegłek do Drogi Pod Reglami i minąłek drewnianom budke, ka sprzedajom bilety wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Nolozłek sie na zółtym ślaku do Wielkiej Polany Małołąckiej i na Cyrwone Wierchy. Dorozka pędziła za mnom, ba nagle w bok niom zarzuciło akurat wte, kie miała przed sobom te budke z biletami. Prasła w ściane i… Na mój dusiu! Ale gruchło! Rozpędzony wóz z takom siłom walnął, ze caluśko budka sie zawaliła! Z dorozki tyz ino drzazgi zostały!

Zatrzymołek sie i poźrełek na miejsce wypadku. Tamok, ka budka stała, teroz wznosił sie pikny stosik połamanego drewna. W pewnej kwili stosik ten zacął sie trząść, jaze wygrzeboł sie z niego pon redaktor nacelny. Zaroz za nim wygrzeboł sie paparacci. Obaj byli kapecke osołomieni. Ale jak ino nacelny mnie dostrzegł, zawołoł:
– Naprzód! Zaraz tego psa dogonimy!
I wartko pobiegli za mnom. Oglądając sie za siebie uwidziołek, ze spod sterty drewna wydostoł sie tyz fiaker i sprzedawca biletów do parku.
– Stać! Stać! – wołoł sprzedawca. – Za wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego trzeba zapłacić! Cztery złote i czterdzieści groszy od osoby! Razem osiem osiemdziesiąt! Słyszycie?!
– E, tam, wase osiem osiemdziesiąt – westchnął załamany fiakier. – Jo 20 tysięcy złotyk straciłek! O, Jezusicku! 20 tysięcy!

Sprzedawca sie wściekoł, fiakier płakoł jako małe dziecko. Co sie działo z nimi potem, tego juz nie wiem, bo pognołek w głąb doliny. A nacelny z paparaccim za mnom. Turyści, ftóryk my mijali, musieli mieć pikny widok: biegnący górskim ślakiem owcarek z aparatem fotograficnym w zębak, a za nim dwók chłopów w garniturak. Dotarli my do Wielkiej Polany Małołąckiej. A potem dobiegli do lasa po drugiej stronie tej polany. Porzucili my wreście zółty ślak i pognali na przełaj. Zacęli my sie wspinać po prawie pionowej skalnej ścianie, co to z zadka Doliny Małej Łąki wyrasto i het ku Małołączniakowi sie wznosi. Wspinacka była coroz trudniejso. Ale niekze ta! Nie jestem wprowdzie kozicom i chowołek sie w Beskidak, nie w Tatrak, ba jakomsi wprawe we wspinaniu sie po stromiznak mom. Dlotego całkiem nieźle se radziłek. Nacelny i paparacci duzo gorzej, choć oni – w odróznieniu ode mnie – mogli przecie chytać sie skał rękami. Dosłek do takiej skalnej półki, za ftórom była przepaść. Kapecke dalej ze skalnej ściany wyrastała inkso półka, ba coby sie na niom dostać, trza było hipnąć. No to hipłek. Nacelny i paparacci dotarli nad przepaść, ale.. nie mieli odwagi hipnąć za mnom.
– Szlag by to trafił! – zaklął nacelny. – Już prawie go mieliśmy!
– To co teraz robimy, szefie? – spytoł paparacci.
– Trudno. Zawróćmy – pedzioł nacelny. – Ale jutro wybierzemy się pod Turbacz i tam spróbujemy dowiedzieć się o tym owczarku czegoś więcej.
Na mój dusiu! Wse łatwo pedzieć: „Zawróćmy”, ale nie wse łatwo to zrobić! Kozdy, fto chodził po stromiznak, to potwierdzi, ze duzo prościej sie po nik wspinać ku wierchowi niz schodzić w dół. Nacelny i paparacci zupełnie nie wiedzieli, kany sie rusyć, coby nie spaść.
– Nie ma rady – pedzioł nacelny. – Trzeba wezwać pomoc. Zadzwoń do TOPR-u ze swojej komórki, bo ja swoją zostawiłem w tej kawiarni w Zakopanem.
– Szefie – odezwoł sie paparacci, a na jego cole kropelki potu sie pojawiły – obawiam się, że ja też zostawiłem swoją komórkę w kawiarni.
Nacelny zaklął brzyćko. Sami domyślcie sie jak.
– Pozostaje tylko jedno wyjście – pedzioł. – Musimy głośno wzywać pomocy. Pełno turystów po okolicy się kręci. Ktoś chyba nas usłyszy?
Zaroz obaj zacęli drzeć sie na całe gardło:
– Na pomoooc! Na pomoooc! Ratunkuuu!!!
Naiwni! Właśnie dlotego, ze wokoło było pełno turystów, nifto tyk dwók chłopów nie słysoł! Wiadomo: im więcej turystów w górak, tym więksy hałas, a im więksy hałas, tym mniejso sansa, ze cyjeś wołanie o pomoc zostonie przez kogokolwiek usłysane.
– Szefie, co robić? – spytoł wreście zrozpacony paparacci, kie zrozumioł, ze ik krzyki som daremne.
– Nie wiem, teraz to już zupełnie nie wiem – jęknął nacelny nie mniej zrozpacony niz jego podwładny. – Jeśli wyjdę z tego cało, przysięgam, że już nigdy nie będę tropił żadnego owczarka!
– Ja też przysięgam, że nigdy nie będę tropił żadnego owczarka! – zapewnił paparacci. – Nigdy! Nigdy! Nigdyyy!

Nooo! Skoro obaj takom piknom przysięge złozyli, przysła pora, coby im jakosi pomóc. Ino jak? W pierwsej kwili pomyślołek, coby zejść w dół, noleźć jakiegoś TOPR-owca, chycić za nogawke i zaciągnąć ku tym dwóm bidokom. Długo by to trwało, ale przecie w casak pona Zaruskiego i Klimka Bachledy niejeden niescynśnik musioł cekać na pomoc jesce dłuzej.
Nagle… dojrzołek pośród skał porzuconom line taternickom. Wpodłek na inksy pomysł. Wziąłek te line i wspiąłek sie ponad te półke, na ftórej uwięzieni byli nacelny i paparacci. Rzuciłek line ku nim. Spadła na głowe paparacciego.
– A to co? – zdziwił sie paparacci i poźreł do wierchu. Nacelny tyz poźreł. Zaroz mnie uwidzieli.
– Hauu-hau! – zawołołek.
– O co temu psu chodzi? – zastanawioł sie paparacci.
Nacelny rozejrzoł sie i zawołoł:
– Chyba wiem, o co! Spójrz w dół! Jakieś dwadzieścia metrów pod nami jest rozległy występ skalny! Umocujmy gdzieś linę i zjedźmy tam!
– Boję się – wyznoł paparacci. – Może ten pies wpuszcza nas w maliny? Mamy mu zaufać?
– A co wolisz? – spytoł nacelny. – Zaufać temu psu, czy poczekać, aż za miesiąc ratownicy znajdą tu nasze trupy?
Chyba nie muse wom godać, ftórom mozliwość paparacci wybroł. Wartko obwiązoł linom nojdujący sie na półce wielki i cięzki kamień. Po paru minutak i paparacci, i jego przełozony noleźli sie na zauwazonym przez tego drugiego występie. Zdziwili sie straśnie, kie uwidzieli, ze jo nolozłek sie tamok przed nimi. Zaroz rusyłek ku takiej ledwo widocnej perci, po kwili obyrtłek głowe ku tym dwóm chłopom i zascekołek. Zrozumieli, ze majom iść za mnom. No i pośli. Piknie zaprowadziłek ik z powrotem ku zółtemu ślakowi.

Pomyślołek se, ze teroz moge wreście oddać im ten aparat fotograficny. Ale wiecie, co oni pedzieli? Ze w zamian za uratowanie im zycia, moge go se zatrzymać! Wte zamerdołek ogonem i pochybołek ku Cyrwonym Wierchom, zostawiając obu ponów redaktorów na ślaku, ftórym juz bezpiecnie, bez mojej pomocy mogli zejść w dół.

Chybołek przez las i rozglądołek sie za Marynom Krywaniec. Musiołek przecie piknie jej podziękować za pomoc w odsukaniu paparacciego. Długo nie sukołek. Okazało sie, ze ona cały cas krązyła nade mnom i pozirała na te mojom uciecke przed ządnymi sensacji dziennikorzami. Kie sfrunęła ku mnie, to pogodali my se kapecke, pośmiali sie z wos, ludzi, a potem wróciłek w Gorce.

Nie posłek od rozu na hole. Najpierw zakrodłek sie do nasej chałupy we wsi. Tamok obejrzołek se zdjęcia, zarejestrowane przez aparat paparacciego. Krucafuks! Cego tamok nie było! Na jednym zdjęciu poseł partii rządzącej bośkoł sie w sejmowyk kuluarak z posłankom partii opozycyjnej. Na inksym zdjęciu w jakiejsi korcmie aktorka z serialu M jak miłość piknym prawym prostym nokautowała aktora z serialu Klan. Na jesce inksym wypocywający na jachcie hyrny bokser mioł sakramencko wystrasonom kufe, bo uwidzioł przebiegającom przez pokład maluśkom myske. I jesce wiele inksyk sensacyjnyk zdjęć tamok nolozłek. Śtyry z nik przekopiowołek na komputer mojego bacy i ocywiście piknie je ukryłek, coby ani baca, ani zoden inksy cłek ik nie uwidzioł.

O, to zdjęcie skopiowołek

to

to

 

i jesce to

Syćkie pozostałe skasowołek, bo nie były mi do nicego potrzebne. Hau!

P.S.1. Myślołek, ze zdąze z tym wpisem na urodziny Anecki Schroniskowej. Ale nie udało sie. Ba w piątek zdrowie nasej solenizantki (choć ostatnio nieobecnej) piłek jak najbardziej 🙂

P.S.2. I znowu przez caluśki tydzień bede musioł na holi siedzieć. Ale w poniedziałek, z okazji Dnia Budy, piknie wypije zdrowie syćkik budowyk gości! 🙂