Superfoki

No i – ostomili – nazod w Owcarkówce jestem. Tak jak uprzedzołek – nie było mnie pod Turbaczem pare dni, bo wroz z Marynom Krywaniec wyrusyli my ratować bałtyckie foki. Jak sie naso misja powiodła? Cóz. Pocątkowo syćko sło zgodnie z planem. Pohybali my do Nowego Targu, a potem, mając juz pikne doświadcenie w podrózowaniu na gape, bez trudu dostali sie do Helu. Nie zabrali my w droge nicego opróc dwók rzecy: wykradzionego Felkowi smartfona i wykradzionego mojemu bacy Smadnego Mnicha.

Na piknym Półwyspie Helskim nie tracili my casu, ino od rozu udali sie do tego piknego Fokariuma, ka mędrole z Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego piknie opiekujom sie kilkoma fokami. A poza tym piknie pomagajom temu gatunkowi rozmnazać sie w Bałtyku. Licyli my na to, ze podopiecne tej placówki bedom wiedziały, co to za ancykrysty zacęły ostatnio mordować ik krewnyk. Ale niestety – okazało sie, ze te bidocki nie miały pojęcia, kim ci ludzie som, chociaz one same tyz barzo fciałyby wiedzieć. Haj.

Cóz było robić? Nie mieli my inksego wyjścia, jak sukać tyk wered gdzie indziej. Ostawili my ino flaske Smadnego Mnicha na dnie fokariumowego basenu, coby tamok piknie sie nom chłodził jaz do casu, kie postanowimy go wypić. A potem opuścili my Fokarium, przycupnęli pod jego ogrodzeniem i zacęli śpekulować nad dalsym planem działania.

Przebiegającom obok tego ośrodka ulicom Morskom krynciło sie dosyć sporo ludzi. Spośród nik – nasom uwage przykuło dwók bejdoków. Cosi nas tknęło, coby zacąć przysłuchiwać sie ik rozmowie. A ta rozmowa tocyła sie tak (ba syćkie brzyćkie słowa zastąpiłek tutok gwiozdkami):
– ***! Fokarium, ***! Nie sądzisz, Franek, że przydałoby się i tu wytłuc wszystkie foki, a nie tylko te, co pływają w morzu?
– ***! Masz rację, Mietek. ***! Ale, ***, tutaj trzeba by zadziałać sprytniej. Tak, żeby nikt nas nie zauważył. Bo co innego jest na pełnym morzu, gdzie mamy widoczność po horyzont i łatwo sprawdzić, czy nikt nie widzi, jak zabijamy te przebrzydłe foczyska.
– To prawda, ***. A tak w ogóle to pamiętasz, że za dwie godziny wypływamy na ryby? Przy okazji może znowu ubijemy trochę tych ochydnych fok.
– Hyhyhy! Mam nadzieję, że ubijemy. A *** policja i ci wszyscy *** miłośnicy fok, niech się dalej głowią, kto je zabija. Hyhyhy!
– Hyhyhy! ***! Hyhy!
– ***!
– ***!
– ***!!!

O, krucafuks! No to właśnie noleźli my tyk fudamentów! Teroz ino pozostało piknie ik śledzić i przyłapać na gorącym ucynku.

Rybacy wkrótce sie rozstali. Maryna ostroznie podązyła za jednym, a jo za drugim. Ba tak jak godali – obaj spotkali sie nazod dwie godziny później. Kany? Ano na pokładzie małego kutra, przy pirsie Rybackim, co to nojduje sie w helskim porcie. Kie ci dwaj zajęli sie ryktowaniem kutra do wypłynięcia, my z Marynom zakradli sie na pokład i wartko ukryli w jakiejsi skrzini.

– Teroz siedźmy tutok cicho – sepnąłek do orlicy. – Ba kie usłysymy, ze zacynajom polować na foki, ty wyfrunies z tej skrzini i tym Felkowym smartfonem zacnies ik z wierchu filmować. Kie zauwazys, ze juz zamierzajom zabić jakomsi focke – wydos donośny krzyk i wte jo wyskoce i unieskodliwie tyk dwók meneli. Potem hipne za burte i popłyne do brzega. Spotkomy sie na lądzie, a nagrony przez ciebie film prześlemy policji.

Maryna skinęła głowom na znak, ze zrozumiała, co godom. To znacy tak sie domyślom, ze skinęła, bo w zamkniętym pudle nic nie było widać.

Po kwili usłyseli my, jak ryknął silnik. Poculiśmy delikatne sarpnięcie. Kuter rusył w droge. Nie widzieli my, ka płyniemy. Dopiero później dowiedzieliśmy sie, ześmy ominęli cypel Półwyspu Helskiego i wypłynęli na pełne morze.

W pewnym momencie silnik ucichł. Stanęliśmy…

– Franek! – rozległo sie wołanie. – Gdzie masz nóż do zabijania fok?
– Schowałem w skrzyni, zaraz wyciągnę – padła odpowiedź.

Na mój dusiu! W skrzini? Ftórej skrzini? Miołek nadzieje, ze nie tej, ftóro była kryjówkom Maryny i mojom. No cóz… Nie wiem, cy wse nadzieja jest matkom głupik, ale w tym wypadku – była. Wieko, pod ftórym byli my ukryci, nagle uniesło sie do wierchu.

– ***! Mietek! – zawołoł rybak, ftóry nos odkrył. – Chodź szybko coś zobaczyć!

Kompan, ftórego zawołoł, podbiegł ku nom.

– O, rany! A co to za kundel? I co to za ptaszysko z telefonem w dziobie? Na mewę nie wygląda. To chyba jakiś wyrośnięty kormoran.
– ***! Już wiem! To są bydlaki zatrudnione przez policję! I specjalnie wytresowane, żeby nas tym telefonem sfilmowały, jak będziemy zabijać foki!

Krucafuks! Trza im przyznać, ze – cynściowo – domyślili sie przycyny nasej obecności tutok.

– ***! Co robimy, Franek?
– Sieć! Łap szybko za sieć!

Tymcasem jo wygramoliłek sie ze skrzini. Maryna wylazła za mnom. Odsłoniłek zęby i groźnie zawarcołek. Zawahołek sie kapecke, śpekulując, na którego rzucić sie najpierw. I w tym momencie – o, kruca! – ci dwaj zarzucili na Maryne i na mnie rozległom siatke, ftóro zwykle musiała słuzyć do łapania ryb. Zacąłek ciskać sie we syćkie strony. Orlica tak samo. I to był niestety nas błąd! Nalezało spróbować spokojnie wywinąć sie z tej sakramenckiej sieci. A tak – zaplątali my sie jesce bardziej.

Dwa ancykrysty zarechotały nicym diaski nad wpakowanom do kotła dusyckom.

– Co teraz, Franek?
– Jak to co? Do morza z nimi. Nakarmimy rybki. Hyhy!

Rybacy unieśli sieć z nomi w środku. Wystawili nos za burte i… zwycajnie puścili. Chlup! Wroz z Marynom noleźli my sie w morzu. Felkowy smartfon wysunął sie przez ocko sieci i poseł na dno. Ale w tej kwili to było nase najmniejse zmartwienie.

Przez krótki cas jesce słyseliśmy rycącyk ze śmiechu rybaków, a zaroz potem zacęliśmy zanurzać sie w bałtyckiej głębinie. Bezradnie pozirołek jak widocne nad nomi światło słonka jest coroz dalej, i dalej, i dalej… Zarozem zacąłek cuć, jakby moje płuca fciały wyskocyć ze mnie i hipnąć ponad wode, coby zacerpnąć choćby łyk powietrza. O, Jezusicku! Za taki łycek oddołbyk teroz syćkie oscypki wykradzione mojemy bacy! O, Jezusickuuu!

Będąc juz na granicy utraty przytomności… uwidziołek dwa płynące w mojom strone świecące punkciki. Cy to jakiesi majaki? A moze to dwa janiołecki sły po mojom duse? Ale cy janiołki som jaz tak maciupeńkie? Cóż, te psie – moze som?

Ale… na mój dusicku! Po kwili rozpoznołek sylwetke foki. A te dwa świecące punkciki to były jej ocy. Ostrymi zębiskami, a zarozem z niebywałom sprawnościom, foka przegryzła śnury tej sakramenckiej sieci. Byłek wolny! Pośpiesnie wypłynąłek na powierzchnie. Maryna nie była w stanie zrobić tego samodzielnie, ale pomógł jej nas niespodziewany wybawca.

Powietrze! Pikne powietrze! Wse uwazołek je za piknom rzec, ale teroz… było ono dlo mnie jesce pikniejse! Wciągołek je łapcywie nosem i otwartom gymbom jednoceśnie. Kie mój oddech wreście sie uspokoił – rozejrzołek sie wokoło. Na mój dusiu! Otacało mnie kilka fok, ftóre juz znołek – one syćkie były z helskiego Fokariuma! Na grzbiecie jednej z nik przycupnęła ledwo zywo Maryna Krywaniec. Pomaluśku tyz dochodziła do siebie.

– Witojcie, krzesne! – zawołołek. – Pikne dzięki za ratunek! Ale… tak właściwie to skąd zeście sie tutok wzięły?
– A, w pewnym momencie – rzekły foki – wstąpił w nas zapał, żeby pomóc wam w rozprawieniu się z tymi szubrawcami. Ten zapał był tak ogromny i tak nam dodał sił, żeśmy jednym susem przeskoczyły z Fokarium do Zatoki Puckiej. I zaczęłyśmy was szukać. Mieliście szczęście! Znalazłyśmy was w ostatniej chwili!

Hmm… Wiem, ze z Fokariuma do wód Zatoki Puckiej jest barzo blisko. Ale zeby pokonać te odległość jednym skokiem? Jak to mozliwe?

Tymcasem Maryna zwróciła uwage na inksom rzec.
– Krzesne – spytała – a cemu wom syćkim ocy tak dziwnie sie świecom?
Faktycnie – nie ino tej foce, ftóro nos ocaliła, ale syćkim jej towarzyskom ocy błyskały jak maluśkie zarówecki.
– E, nie wiemy – pedziały foki. – Może nasi opiekunowie przez pomyłkę nakarmili nas rybami elektrycznymi?
– Niekze ta – pedziołek. – Cy mogłybyście, krzesne, pomóc mi nazod dostać sie na pokład tego kutra? Mom wobec tyk dwók zbirów pewien plan.
– My też mamy wobec nich pewien plan – pedziały foki. – Ale pomóc oczywiście możemy.

No i z pomocom uciekinierek z Fokariuma wdrapołek sie na rufe kutra. Maryna podfrunęła i nolazła sie obok mnie. Rybacy akurat stali na dziobie i pozirali przed siebie. Ale po kwili jeden z nik sie obyrtnął i od rozu nos uwidzioł.

– Ty! Franek! Patrz! – zawołoł. – Jakim cudem te dwa purtki uwolniły sie z naszej sieci?
***!!! – ten drugi zaklął tak siarcyście, ze – jako widzicie – te trzy gwiozdki jaz mi sie tutok scyrwieniły. – Pewnie zamiast porządnej sieci sprzedano nam jakąś chińską podróbę, która się od razu porwała!
– I co teraz? – spytoł rybak Mietek.
– Wrzucimy te ścierwa do wody jeszcze raz. Ale tym razem, żeby mieć pewność, że nie wypłyną, najpierw rozwalimy im łby.

Jeden złapoł pałke, drugi chycił wielki nóz i obaj z ponurymi minami rusyli w nasom strone. Nagle… PLUSK! Prosto z wody wskocyła na pokład jedno z nasyk fok i w sekunde rozłozyła na łopatki jednego z tyk chłopów. Po kwili… PLUSK! Na pokład wskocyła inkso foka i to samo zrobiła z drugim.

– Hej, tam na kutrze! – zawołały foki, ftóre pozostawały w morzu. – Złapcie się dobrze relingu albo czegoś innego, bo zaraz zacznie się jazda! Hihihi!

Nie wiedziołek, o jakiej jeździe one godały, ale na wselki wypadek wroz z Marynom pośpiesnie wykonali my ik polecenie.

– Hej, tam za burtą! – zawołały foki nojdujące sie na pokładzie kutra. – Możecie zaczynać!
– No to zaczynamy. Juhuuu! – podł okrzyk.

I… kuter rusył z kopyta. I to z takom prędkościom, ze syćkie motorówki Bonda niek sie schowajom! To te foki tak pchały te łajbe! Wierzcie mi abo nie (ba racej wierzcie, bo to przecie prowda), ale… wnet przekrocyli my prędkość dźwięku. A potem pędzili my jesce sybciej. W jednom kwile przemknęliśmy między Daniom a Skandynawiom i wypłynęliśmy na pikne wody Atlantyku.

Krucafuks! Skąd te beskurcyje miały telo siły? Wprowdzie one same pedziały, ze wstąpił w nie wielki zapał, ale …to miałoby wyjaśniać, cemu teroz były w stanie pchać kuter z prędkościom rakiety kosmicnej? No i skąd u nik te świecące ocy? Jak na rozie – nie mogłek noleźć na te pytania zodnej sensownej odpowiedzi.

Pozirołek, jak błyskawicnie mijomy kolejne statki. I kolejne strefy casowe. Wpłynęli my w obsar, ka była noc, ba za niedługo… nazod noleźli sie tamok, ka był dzień. Z tego by wynikało… ześmy w mig noleźli sie po drugiej stronie kuli ziemskiej!

W końcu foki zwolniły. Pocułek, ze pchajom ten nas statecek po jakiejsi mieliźnie. I w końcu… TRRRACH! Kuter wpodł na wystającom z morza skałe. Sto metrów dalej widać było jakomsi plaze z piknymi palmami. Osołomieni i wystraseni rybacy wyskocyli za burte i noleźli sie w wodzie. Nie było tamok zbyt głęboko. Woda sięgała im najwyzej do kolan. Obaj pośpiesnie rusyli ku plazy. Kie do niej dotarli – padli jak niezywi. Scynśliwi jednak, ze juz nie tkwiom na tym pędzącym jak tysiąc diasków kutrze.

Minął moze kwadrans i… zza palm wysła grupka śwarnyk, śniadoskóryk, cornowłosyk dziewcyn, ubranyk ino w kokosowe staniki i trawiaste kiecki. Dziewcyny zachichotały. Rybacy, usłysawsy te chichoty, poderwali sie z ziemi.

– Te, Franek! – zawołoł jeden do drugiego. – Patrz, jakie laski! My chyba trafiliśmy do raju!
– Yhy – odpowiedzioł drugi, śliniąc sie przy tym straśnie.

Dziewcyny zacęły dawać rybakom znaki, coby pośli za nimi. Obaj bez wahania – wręc z wielkom ochotom – rusyli za nimi w droge. Jo wroz z Marynom postanowili sprawdzić, ka te egzotycne pikności ik zaprowadzom. Z kolei foki wolały ostać na plazy. Tak więc w głąb lądu wybrali my sie ino we dwójke.

Nie trza było zbyt długo iść. Okazało sie, ze niedaleko jest wioska. Jej mieskańcy… na widok niespodziewanyk gości uciesyli sie niesamowicie. I do rozu zacęli ryktować jakisi pikny festyn na ceść nowo przybyłyk.

Rozem z orlicom skryłek sie za rozłozystym krzewem krotonu i stamtela obserwowali my dalsy bieg wydarzeń. Tubylcy posadzili rybaków na krzesłak wyryktowanyk z jakisik kości, zapewne downyk mieskańców tej ziemi. Wyglądało na to, ze tyk krzeseł wolno było dosiadać ino scególnie woznym osobom.

I zacęła sie impreza. Była pikno gra na jakisik nieznonyk mi instrumentak, były pikne tańce i pikne śpiewy. Tybylcy furt kłaniali sie swym gościom i cęstowali ik miejscowymi przysmakami.

– Patrz, Mietek! – ciesył sie rybak Franek. – Te dzikusy chyba myślą, że jesteśmy jakimiś bogami.
– Na to wygląda, hyhy – zarechotoł rybak Mietek. – Będziemy wydawali tym ćwokom rozkazy, a oni będą spełniać wszystkie nasze zachcianki. Żyć, nie umierać! Hyhyhy!

– Poźrejcie, krzesno – sepnąłek do orlicy. – Nimo jednak sprawiedliwości. Tyk dwók ancykrystów mordowało foki, fcieli tyz zamordować nos – i co? Oto spotyko ik nagroda zamiast kary.

Nagle… za nomi dało sie słyseć jakiesi chlipanie. Maryna i jo poźreli za siebie i… uwidzieli my zapłakonego kraba.

– Co sie stało, krzesny? – spytała Maryna.
– Ach, nie przejmujcie się mną, proszę – odpowiedzioł krab, próbując otrzeć scypcami płynące po jego kufie łzy. – Ja po prostu zawsze się tak wzruszam, gdy patrzę na ślub.
– Ślub? – zdziwiłek sie. – O jakim ślubie wy godocie?
– Jak to o jakim? – krab odpowiedzioł pytoniem na pytonie. – Tych dwóch dżentelmenów właśnie żeni się z dwiema tutejszymi siostrami.
– Co takiego? – zdumiała sie Maryna. – Jakiesi dwie baby fcom wyjść za chłopów, o ftóryk istnieniu jesce dzisiok rano nic nie wiedziały?
– Jeśli nie chcą być starymi pannami, to właściwie nie mają wyboru – odpowiedzioł skorupiok. – Tak się bowiem składa, że o ile wszystkie mieszkanki tej wioski są bardzo miłymi osobami, to te dwie – stanowią pod tym względem absolutny wyjątek. Obie są wredne, złośliwe, kłótliwe, samolubne i zawistne. Kiedyś były przynajmniej ładne, ale te ich nieustanne grymasy tak zdeformowały im twarze, że po ich dawnej urodzie nie pozostało nawet wspomnienie. A w dodatku od czasu, kiedy straszliwie się o coś pokłóciły, obie mają powybijane przednie zęby. Mam dalej mówić, dlaczego żaden facet ich nie chce?

Oboje z Marynom stwierdziliśmy, ze wystarcy to, cośmy usłyseli.

Tymcasem tubylcy dali nasym rybakom znać, coby wstali ze swyk siedzisk. I poprowadzili ik ku dwóm chatkom wyryktowanym z palmowyk liści.

– Tam w chatach czekają ich narzeczone – wjaśnił krab. – Zgodnie z tutejszym zwyczajem, gdy pan młody przekracza próg chaty, w której czeka panna młoda – związek małżeński zostaje uznany za oficjalnie zawarty. Ach! Jakaż to wzniosła chwila! I jaka wzruszająca! Buuuu! Buuuuu! Chlip, chlip…

Na mój dusicku! Nas nowy dziesięciokońcynowy przyjaciel zupełnie sie rozkleił! Kiebyk to przewidzioł, to w nasom podróz zabrołbyk nie ino smartfona i piwo, ale tyz packe chustecek. A jeśli syćka przedstawiciele tego gatunku wzrusajom sie równie łatwo, to pewnie w tyk stronak nie godo sie: „płakać jak bóbr”, ino: „płakać jak krab”.

Tubylcy jednemu rybakowi wskazali wejście do jednej, drugiemu zaś do drugiej chaty. Obaj – będąc cały cas w barzo dobryk humorak – sybko do tyk chat wesli. Ba jesce sybciej… wyskocyli z nik jak oparzeni. Zaroz jednak i z jednego, i z drugiego palmowego domecku wysunęły sie jakiesie ręce, ftóre chyciły nowozeńców za łby i wciągły nazod do środka. Ha! Wyglądało na to, ze ponny młode som nie ino barzo wredne, ale tyz barzo silne. Po kwili… z tyk dwók chatek dały sie słyseć sakramenckie wrzaski:
– Nie! Nie! Nieee! Litości! Na pomoc! Ratunkuuuuu!!!

– Co sie tamok dzieje? – spytołek.
– E, nic takiego – pedzioł krab. – Po prostu dla tych dwóch panów właśnie zaczęła się noc poślubna.

– Zostaw mnie, ty czarownico!!! Ja nie chcęęęęę!!!! – doł sie słyseć krzyk rybaka Franka.
– Błagam! Nie! Ja chcę do mamyyyyyy!!!! – wtórowoł mu ryk rybaka Mietka.

– Ach, ci młodzi! – zaśmiołek sie. – Cosi mi sie widzi, ze ci świezo upieceni małzonkowie wartko stela ucieknom.
– A niby jak mieliby uciec? – spytoł retorycnie nas nowy znajomy. – To maleńka wysepka, zagubiona na bezkresnym Pacyfiku, bez jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym. Uciec stąd mogą jedynie wpław. Ale w tutejszych wodach aż roi się od rekinów, więc taka ucieczka szybko skończyłaby się w brzuchu jednego z nich.

Na te słowa przestrasyłek sie na kwilecke, cy te rekiny nie zagrazajom tyz nasym fokom? Ale zaroz uświadomiłek se, ze teroz – to racej rekiny powinny sie bać nasyk fok. O! A tak w ogóle worce było chyba sprawdzić, co tam porabiajom te nase znajome z Helu.

– Co jo fciołek pedzieć…. – zacąłek. – Piknie zycymy scynścia obu młodym parom, ale myśle, ze na nos juz cas.

Orlica zgodziła sie ze mnom. No i pozegnali my sie z sympatycnym – ackolwiek kapecke płacliwym – krabem i wrócili ku plazy. Heeej! Ale nase foki piknie sie uśmiały, kie wroz z Marynom opowiedzieliśmy im, w cyik ramionak tyk dwók nasyk faflocków spędzi całom reśte swego zywobycia.

A potem my syćka uznali, ze cas wracać do domu. Ino jak? Kuter, ftórym my tutok przypłynęli, był roztrzaskany. Na jego pokładzie jednak noleźliśmy jakiesi liny, za pomocom ftóryk jo przywiązołek sie do jednej foki, a Maryna do drugiej. No i rusyli my w droge powrotnom, ftórom pokonaliśmy równie sybko jak wte, kie płynęliśmy w przeciwnom strone. Wnet noleźli my sie nazod na Bałtyku. Ominęliśmy helski cypel i wpłynęliśmy na wody Zatoki Puckiej. Wte foki, odezwały sie ku nom:
– Słuchajcie, kochani, czy dacie radę już samodzielnie dotrzeć na brzeg? Bo my… czujemy, że te nadludzkie, a raczej nadfocze siły… chyba właśnie z nas uszły.

Na mój dusiu! Kie foki tak pedziały, zauwazyłek jednom rzec – ik ocy przestały sie świecić.

– Nimo problemu – pedziała Maryna. – Teroz juz bez trudu dofrune do lądu.
– A jo bez trudu dopłyne – pedziołek – choć ocywiście nie jestem jaz tak świetnym pływokiem jako wy.

No i wroz z Marynom odwiązali my sie od nasyk towarzysek. Foki postanowiły, ze wkrótce wrócom do Fokariuma, ale przez kwile jesce postanowiły pobaraskować se na wolności.

Maryna drogom powietrznom, a jo drogom wodnom rusyli ku brzegowi. Wnet dopłynąłek do Helu na wysokości Fokariuma. Maryna juz tamok na mnie cekała. Po kwili my oboje spostrzegli, ze nad wodom siedzom jacysi zasmuceni ludzie. O, Jezusicku! To byli pracownicy tego uniwersyteckiego ośrodka oceanograficnego! Siedzieli i wzdychali:
– Co się stało z naszymi biednymi fokami? Wszystkie znikły.
– Obawiam się, że to sprawka tych tajemniczych morderców. Nie podobało im się, że pomagamy fokom i postanowili je porwać.
– Zapewne tak. Pewnie już nigdy ich nie zobaczymy.
– Niestety… Cały wysiłek pana pana profesora Skóry poszedł na marne…
– O, jejku! Patrzcie! Co to za towarzystwo tutaj płynie? Czy to nie są przypadkiem nasze foki?
– Tak! To one! Jedną już poznaję! To Bubas!
– I Unda!
– I Ania!
– I Ewa!
– I Fok! Odnalazły się nasze urwisy! Wszystkie się odnalazły! Huraaa!!!

Syćko sie zgadzo – takie som właśnie imiona mieskańców helskiego Fokariuma. Fto nie wierzy, niek sprawdzi tutok. Haj.

*******************************************

No a my z Marynom uznali, ze pora wyciągnąć flaske Smadnego Mnicha i uccić powodzenie nasej akcji, choć jej przebieg był kapecke inksy, niz my planowali. Scególnie nie uwzględnili my w nasyk planak tej podrózy last minute.

Zanurzyłek sie w fokariumowym basenie i ukrytom tamok flaske wyciągłek na wierch.

– E, krzesno – zwróciłek sie zaroz do orlicy. – Cosi dziwnego sie stało. Nie barzo wiem, co sie nojduje w środku tej butelki, ale… to chyba nie jest piwo?

Maryna przyjrzała sie flasce.

– Faktycnie – zgodziła sie. – Widze, ze kapsel jest odgięty. Widocnie uskodziłak go niefcący, kie niesłak te flaske w swoik śponak. Zrobiła sie niescelność i piwo ze środka wymiesało sie z wodom w basenie.

Hmm… Piwo wymiesało sie z wodom… O, Jezusicku! Cosi nagle zacęło mi świtać! Eureka! Wiem juz, skąd te foki posiadły nagle takom sakramenckom moc! Kie Smadny Mnich połącył sie z wodom z Zatoki Puckiej (bo właśnie tom wodom wypełniany jest basen w tamtejsym Fokariumie), to zasła tako reakcja chemicno, ze powstała substancja, ftóro zadziałała na foki tak jak magicny napój na krajanów Asteriksa. Abo jak śpinak na marynorza Papaja.

I cóz. Bierąc pod uwage, ze nie wiadomo, cy te dwa fudamenty, ftóre wysłali my na Pacyfik, to jedyni grasujący na Bałtyku prześladowcy fok, worce zrobić jednom rzec – dokładnie zbadać, jaki wpływ na organizm foki mo Smadny Mnich zmiesany z wodom Zatoki Puckiej. Cy nie ryktuje to zodnyk niepoządanyk skutków ubocnyk? Jeśli nie – to bedzie znacyło, ze teroz wystarcy poić foki tom miksturom, ftórej mimowolnym wynalazcom jest Maryna. I wte juz nawet nie bedzie potrzeby ścigania katów tej sympatycnej bałtyckiej zywiny. Foki same piknie se poradzom. Hau!

P.S.1. Informacja dlo syćkik Franciszków i Mieczysławów – nie jesteście imiennikami tyk dwók sietnioków, bo jo ik imiona tutok zmieniłek. Jakie som ik prowdziwe imiona? Niek to pozostonie słodkom tajemnicom Maryny Krywaniec, Bubasa, Undy, Ani, Ewy, Foka i mojom.

P.S.2. 28 cerwca urodziny Madgareckowe bedom. Zdrowie Madgarecki! 🙂

P.S.3. Dzień później, 29 cerwca, Paffeckowe imieniny. Zdrowie Paffecka! 🙂

P.S.4. 1 lipca – Oleckowo rocnica ślubu. No to pikne zdrowie Poństwa Oleckowyk 🙂

P.S.5. Z kolei 8 lipca – Babeckowe imieny. Zdrowie Babecki! 🙂