Tęsknota za paprykorzem z puski

W Tygodniku Powsechnym pon Michał Olszewski wyryktowoł artykuł o tym, co to sie w ostatnik casak w polskiej turystyce porobiło. I napisoł tamok tak: Wraz z mobilnością Polaków […] tzw. standard wypoczynku poszedł w górę. Nie ma powodów, żeby tęsknić za obskurnymi pensjonatami, lepkim od brudu obrusem i paprykarzem z puszki.* Na mój dusicku! Nimo powodu? Jak to nimo? To znacy jeśli idzie o pensjonaty i obrusy, jo moge sie zgodzić. Ale paprykorz co zawinił? Naprowde nimo powodu za nim tęsknić? Jo godom – ze JEST! Bo trza bocyć, ze downo, downo temu, kie nasym krajem nie rządzili ani królowie, ani prezydenci, ino pierwsi sekretorze, paprykorz był wiernym kompanem wielu beskidzkik włócykijów. W tamtyk casak sklepiki w górak były nielicne, a półki w tyk sklepikak cynściej uginały sie pod cięzarem kurzu niz towaru. Dlotego kozdy rozsądny włócykij, kie na wielodniowom wyprawe w Beskidy sie wybieroł, to broł do plecaka taki zapas zywności, jakby seł na biegun północny. Ale ze w nasyk górak wse było kapecke cieplej niz na biegunie, najlepiej było brać takie jedzenie, co to zbyt łatwo sie nie psuło, cyli na przykład taki paprykorz w pusce. I cy to pod Turbaczem, cy pod Lackowom, cy pod Tarnicom niejeden puskowy paprykorz piknie wroz z turystom wędrowoł. Siedzioł se wygodnie w plecaku, casem przebywoł wiele kilometrów, casem zdobywoł wiele scytów, casem niejednej turystycnej piosnki wspomaganej przez gitare posłuchoł, jaze w końcu przy ftórymsi posiłku wydostawoł sie z plecaka na świeze górskie powietrze, zostawoł rozsmarowany na kromkak cyrstwego chleba i trafioł do brzuchów wesołej turystycnej ferajny. Cy taki posiłek był smacny? Na mój dusiu! Jesce jak! Choć jo nie wyklucom, ze w mieście, przy stole w jakimsi typowym M3 w bloku z wielkiej płyty ten sam paprykorz nie za barzo nadawoł sie do jedzenia. Być moze w ogóle sie nie nadawoł. Ale cym inksym było jedzenie paprykorza w mieście, a cym inksym w górskim schronisku abo pod rozbitym pośród smrecków namiotem. W tym drugim przypadku paprykorz był przyprawiony magiom gór – a to zupełnie zmieniało jego smak. Słyseliście o takiej przyprawie jak magia gór? Chyba jesce w zodnej ksiązce kucharskiej jej nie opisano, ale przecie tako przyprawa jak najbardziej istnieje! Piknie istnieje, choć prózno sukać jej w sklepie spozywcym, bo nijak nie do sie jej zapakować i połozyć na sklepowej półce. Nie mozno tyz jej do miasta zabrać – w kwili opuscenia gór od rozu traci ona swoje wartości smakowe. Magia gór po prostu unosi sie w powietrzu, a kie turysta wyciągo z plecaka jedzenie, to ona sie z tym jedzeniem mieso i zarówno teroz, jak i downiej sprawiała, ze nawet to, co niejadalne, stawało sie piknym przysmakiem: i rozgotowany makaron, i przypalony glut,** i tako dziwacno mielonka zwano konserwom turystycnom… no i ten paprykorz. I dlotego właśnie kozdy cłek, ftóry kiesik na beskidzkik ślakak paprykorzem sie zywił, mo teroz barzo pikny powód, coby za nim tęsknić. Hau!

P.S.1. Mało prowdopodobne jest, coby pon Olszewski ten wpis przecytoł. Kieby jednak przecytoł, mogłoby mu sie zrobić przykro, ze jo go tutok ganie za niedocenianie roli paprykorza w historii polskiej turystyki. Ale wte na pociesenie moge ponu Olszewskiemu pedzieć, ze nie licąc tego paprykorza, jo sie zgadzom właściwie ze syćkim, co w owym artykule zostało pedziane.

P.S.2. Jo teroz na jakisi tydzień wybywom z budy. Zostawiom więc więksy zapas kiełbasy jałowcowej i Smadnego Mnicha, coby nifto tutok z głodu ani pragnienia nie cierpioł. Mom zreśtom nadzieje, ze wokół budy unosi sie wystarcająco duzo tej magii gór, coby jedno i drugie smakowało jesce pikniej 🙂

* M. Olszewski, Knajpy, wyciągi, hotele, „Tygodnik Powszechny” 2008, nr 25, s. 6.

** Właściwie to jo nie wiem, cy jest potrzeba tłumacyć, co w downej gwarze turystycnej znacyło słowo „glut”. Kie bedzie tako potrzeba – to powiem, kie takiej potrzeby nie bedzie – to nie powiem 🙂