Bajuści, baca jest z Marsa…

Mój baca i mojo gaździna dostali w Wigilie pod choinke rózne pikne prezenty. W tym jeden wspólny, takom ksiązke z dziedziny astronomii, co to napisoł jom pon John Gray. A tytuł tej ksiązki to Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Na mój dusiu! Jeśli ten tytuł pado prowde, to wreście rozumiem, cemu wy ludzie zachowujecie sie casem barzo dziwnie! Bo wy po prostu kosmitami jesteście! Pochodzicie z dwók obcyk planet! Planet wprowdzie całkiem bliskik Ziemi, ale jednak obcyk! Haj.

Coby sie więcej o wos kosmitak dowiedzieć, wykrodłek bacy i gaździnie te ksiązke i wartko jom przecytołek. O kosmosie było tamok duzo mniej, niz sie spodziewołek. Ba i tak dowiedziołek sie róznyk ciekawyk rzecy. Na przykład tego, ze kie babe cosi zmartwi, to ona by fciała, coby zaroz jakosi przyjazno dusa ku niej przysła i piknie podniesła jom na duchu. Kie obok niej nojduje sie inkso baba, to ta inkso baba wie, ze trza zasmuconom bidocke wesprzeć, jakimsi dobrym słowem pokrzepić. No i wte ta smutno baba jest wdzięcno za wsparcie i syćko jest piknie.

Ba kie przy zasmuconej babie nojduje sie chłop – to wte nie jest dobrze. Bo chłop myśli, ze bidocce potrzebny jest przede syćkim święty spokój. Więc ostawio jom w spokoju. A potem nasłucho sie wyrzutów! Oj nasłucho!
– No i co, ty weredo jedno! – usłysy chłop. – Widzieliście, ze jestem smutno? Widzieliście! To cemuście nawet nie spróbowali mi pomóc? Egoista z wos sakramencki i telo!
Wte chłop cuduje:
– O co jej idzie? Przecie okazołek jej zrozumienie i zostawiłek jom w spokoju! A jeśli potrzebowała pomocy, to mogła o tym pedzieć, a nie cekać jaz jo sam sie domyśle! Co jo Duch Święty, coby słyseć cudze myśli, cy jak?

Z kolei kie chłop sie zmartwi, to wte jest zupełnie inacej. Zmartwiony chłop zamyko sie w sobie i próbuje rozwiązać swe sprawy sam. Kie obok jest jakisi inksy chłop, to ten insky chłop wie, ze bidokowi trza pozwolić na samodzielne uporanie sie z problemami. I jest piknie.

Ba kie przy zasmuconym chłopie nojdzie sie jakosi baba, to – krucafuks – bedzie źle! Bo baba zaroz ze współcuciem do chłopa podejdzie i powie:
– Oj, ty bidoku. Widze, ze cosi wos gryzie. Moze wom piknie pomóc cy jak?
Na takie słowa chłop zaroz warknie:
– A cego ty weredo ode mnie fces! Pytołek wos o pomoc? Nie pytołek! No to odcepcie sie – kruca – ode mnie!
Wte baba cuduje:
– Nie rozumiem! Jo mu przecie dobre serce okazałak! Fciałak pomóc! A ten od rozu na mnie z wrzaskiem!
Ocywiście moze być i tak, ze chłop bedzie dzentelmenem i nie wrzaśnie. Ale co se pomyśli o pomocy, o ftórom nie pytoł, to se pomyśli. Haj.

Tak więc krótko mówiąc: pon Gray radzi pomagać babie nawet wte, kie ona o to nie pyto, a chłopu – ino wte, kie pyto barzo wyraźnie. I wte baba bedzie wom wdzięcno za pomoc, a chłop bedzie wom wdzięcny za nie wtrącanie sie w jego sprawy.

No i zdarzyło sie, ostomili, tak, ze w łońskom niedziele śwagierka z Huby niespodziewanie zadzwoniła ku nom i zaprosiła mojom gaździne do swej chałupy. Baca chętnie by gaździne do tej Huby zawiezł, ale był po gorzołoce i boł sie, coby policja z alkomatem go nie chyciła. W końcu syn bacy i gaździny przyjechoł swoim autem i gaździne zabroł.

Po południu mieli wrócić. Ba popołudnie minęło, przyseł wiecór – a gaździny z synem nimo. Baca zadzwonił do Huby i dowiedzioł sie, ze oboje juz godzine temu rusyli. Wte baca zadzwonił do gaździny na komórke – ba usłysoł ino miły głos jakiejsi poni, ze abonent jest teroz nieosiągalny. Zadzwonił zaroz na komórke syna – dokładnie ta samo poni sie odezwała i pedziała to samo jesce roz. Bo ona chyba nic inksego nie umiała godać.

Krucafuks! Baca sie zaniepokoił! Wyseł przed chałupe. Pochodził w kółko po podwórku, a potem nazod wrócił do środka. Znów zadzwonił na oba telefony, ba znowu ino usłysoł te samom poniom, co poprzednio. I wte po roz drugi wyseł do pola. Stanął na drodze i zacął pozirać w dal. Niewiele mógł wypatrzeć, bo przecie dzień teroz sybko sie końcy i nawet ten noworocny barani skok na rozie niewiele tutok pomógł. Ale baca poziroł, poziroł i poziroł… Mioł nadzieje, ze wreście wypatrzy nadjezdzające auto z gaździnom i synem. Ale wypatrzył ino wynurzającom sie z ciemności Józke spod grapy.
– Witojcie, krzesny – pedziała Józka. – O, Jezusicku! Widze, ze jacysi zmartwieni jesteście! Moze wom trza w cym pomóc?
Na mój dusiu! W tej kwilecce przybocyła mi sie ta ksiązka pona Graya! Od rozu widać, ze Józka jej nie cytała. Kieby cytała, to by wiedziała, ze nie nalezy sie bacy z zodnom pomocom narzucać.

Zanim baca zdązył sie odezwać, odezwołek sie jo.
– Hauhauhau! Hau! – zawołołek ku Józce, a konkretnie to jo w psim języku streściłek jej to, co pon Gray w swojej ksiązce napisoł.
– A to co? – zdziwiła sie Józka. – Cemu ta wse łagodno zywina jest dzisiok tako wściekło?
– Hauhauhau!!! Hau!!! – powtórzyłek jesce roz to strescenie, ino głośniej. Choć i tak racej nie było sans, coby ona zrozumiała.
– No juz dobrze, dobrze. – Józka dała za wygranom. – Ide se, bo jo nie wiem, co tego psa dzisiok ugryzło.

I se posła. A mnie ocywiście nic nie ugryzło, ino dzięki ksiązce pona Graya wiedziołek, ze w tej kwili baca nie potrzebuje pomocy, ino tego, coby przez nikogo nie niepokojony mógł sie ze swymi zmartwieniami zmierzyć. Więc jo zapewnie mu tutok pikny spokój! Od tego jestem jego przyjacielem! Haj!

Baca furt poziroł zaniepokojony w dal. Co pewien cas jakosi dobrodziejka przechodząco koło nasej chałupy zauwazała, ze on stoi tutok zafrasowany, więc próbowała ku niemu podejść i dowiedzieć sie, cy nie trza w cym pomóc. Ba jo zaroz wyskakiwołek ku niej scekając zajadle. I tym sposobem skutecnie je syćkie poprzeganiołek. O bace zatroskoł sie tyz nas probosc, ftóry tyz akurat koło nos przechodził. Jego ocywiście tyz odpędziłek. A co? Nie wolno? W zodnym Ponobóckowym przykazaniu nie jest pedziane: nie bedzies scekoł na probosca swego.

Mijoł kwadrans za kwadransem. Baca martwił sie coroz bardziej. Jo tyz. W końcu pies to zywina stadno, więc barzo nie lubi, kie jakisi cłonek stada pódzie se kasi i długo nie wraco. Jaz wreście… na mój dusiu! Usłysołek warkot dobrze mi znanego auta! Baca w końcu tyz je rozpoznoł! Samochód z gaździnom i synem piknie zajechało przed nasom chałupe. Kie oboje wysiedli, to baca zaroz dowiedzioł sie, ze oni długo nie wracali, bo padający śnieg, straśnie utrudnioł im jazde. A do tego obojgu rozładowały sie telefony komórkowe. I dlotego to baca nie mógł sie do nik dodzwonić. No, ale teroz mógł wreście odetchnąć! Odetchnął i radowoł sie piknie. Jo tyz sie radowołek. Merdając ogonem podesłek ku bacy i nadstawiłek łeb do pogłaskania. A baca – na mój dusiu! – poźreł na mnie gniewnie i zawołoł:
– Do budy, weredo!
– Ejze, co ci sie, ojciec, stało, ześ tak sie zeźlił na tego bidoka? – spytała zdziwiono gaździna.

No właśnie! Co sie bacy stało? Przecie kie on sie martwił, to jo tak piknie go chroniłek przed niefcianom pomocom! Tak piknie mu pomogłek… 😕 … Aaaaa! 💡 No przecie! Krucafuks! Pomogłek mojemu bacy! Udzieliłek mu pomocy, o ftórom on – chłop z Marsa – w ogóle nie pytoł! I dlotego właśnie sie na mnie obraził! Na scynście nie na długo 😀 Hau!