Jegomość Mohr i janiołecek

Wiecie, ostomili, co takiego wydarzyło sie równo dwieście roków temu, cyli w 1816 rocku? Ano Pon Bócek wezwoł ku sobie jednego janiołka i spytoł go:
– Powiedz no mi, janiołecku, cy wies, kany lezy tako wieś Mariapfarr?
– Wiem, Ponie Bócku! – odporł janiołek. – Z geografii to jo jestem dobry. Ta wieś lezy w samiućkiej Austrii.
– Barzo dobrze – pokwolił Pon Bócek. – To teroz trudniejse pytonie: cy znos zyjącego w tym Mariapfarze wikarego Josepha Mohra?
– Znom – odrzekł janiołek. – Barzo porządny cłek. Swoje dutki oddoje bidokom. Cyli mozno pedzieć, ze jest pół-zbójnikiem: bogatym nie zabiero, ale bidnyk – obdarowuje piknie. Heeej! Kieby syćka księdze były takie jako on…
– Rozmarzyłeś sie, janiołecku – oześmioł sie Pon Bócek. – Ale posłuchoj, co ci teroz powiem. Pohybos na ziemie i udos sie ku plebanii w tym Mariapfarze, ka ów jegomość Mohr ryktuje sie właśnie do spania. Kie juz tamok bedzies, to narobis straśliwego hałasu. Tak straśliwego, coby zacny wikary nijak nie mógł usnąć.
– Alez, Ponie Bócku! – zdziwił sie janiołek. – Skoro to taki ślachetny cłek, to cemu jo mom mu nie pozwolić spać?
– Hyboj, janiołecku – ponaglił Pon Bócek, zamiast udzielić odpowiedzi. – Jak bedzies tutok ino stoł i zadawoł pytania, to nie rusys stela jaz do śmierzci tego jegomościa, cyli do 4 grudnia 1848 rocku. A wte – juz nie bedzies musioł do niego iść, bo to on przyjdzie ku nom.
– Ale to jest barzo dziwne polecenie – nie ustępowoł janiołek. – Cy mógłbyk chociaz dostać je na piśmie?
– Janiołecku! – Pon Bócek najwyraźniej zacynoł tracić cierpliwość.

Janiołek uznoł, ze lepiej nie draźnić Stwórcy, nawet jeśli zodne z dziesięciu przykazań nie pado: „Nie bedzies draźnił Pona Bócka swego”. I pohyboł ku Mariapfarrowi.

– Jestem na miejscu – pedzioł do siebie, kie nolozł sie pod wiejskim kościółkiem, we ftórym jegomość Joseph Mohr pełnił w tamtym casie piknom kapłańskom posługe. – Teroz ino, zgodnie z poleceniem Pona Bócka, muse wyryktować pikny hałas. Ino jak? Nie wynoleziono jesce ani młotów pneumatycnyk, ani silników odrzutowyk, ani hewimetalowej muzyki. Hmm…

Nagle zwrócił uwage na gromadke dzieci na gościńcu. Bawiły sie w bitwe pod Waterloo. Straśnie przy tym hałasowały. Mogło sie zdawać, ze były głośniejse niz armaty w tejze niedownej straśliwej bitwie.

– Piknie! Juz wiem, co zrobie! – Janiołecek zatorł ręce z zadowolenia.

Przybroł widzialnom postać, podeseł do rozbawionej gromadki i zapytoł:
– Ej, dzieciacki, moze przeniesłybyście sie z tom swojom zabawom pod plebanie?
– Ale po co? – spytały dzieci.

Janiołek podrapoł sie po głowie. Co mioł pedzieć? Prowde, ze wykonuje polecenie Pona Bócka? Wezmom go za wariota! Wymyślić jakiesi kłamstewko? Jesce gorzej! Jakze on, wysłannik niebieski, miołby okłamawać ufne dziecięce dusycki (co inksego okłamywać diaski, ale… nie uprzedzojmy faktów).

– Co wolicie? – spytoł w końcu. – Usłyseć odpowiedź na wase pytonie cy dostać gorzć cukierków?
– Cukierki! Cukierki! – ukwalowały jednogłośnie dzieci.

No i janiołek wyciągł z kieseni worecek cukierecków i rozdoł je urwisom. Dzieci skostowały. Na mój dusiu! Smakowały niebiańsko! No ale jak niby miałyby smakować słodyce od janioła?

– Fcecie jesce? – spytoł janiołek.
– Taaaaak! Barzo fcemy!
– No to idźcie pobawić sie pod plebaniom, byle głośno! Kie to zrobicie – dostoniecie więcej cukierków.

Nie trza było dłuzej tyk małyk nicponi namawiać. Z ochotom rusyły ku plebanii.

– Dzieeeci! Dzieeeci! – zacęły nagle dochodzić zewsąd wołania. – Dzieci, do doooomu! Pora spaaaać!

To wołali ocywiście rodziciele tyk smyków. No i fcąc nie fcąc, musiały one posłuchać starsyk i wrócić na noc do swyk chałup. A janiołek ostoł na gościńcu sam. Powrócił do niewidzialnej postaci i zacął sie zastanawiać, w jaki inksy sposób mógłby naryktować hałasu.

Nagle… dojrzoł korcme. Zaroz otwarły sie do niej drzwi i janiołek uwidzioł, jak korcmorz wypycho ze środka jakiegosi pijoka. Pijok krzycoł przy tym, ze koniecnie potrzebuje jesce śklanecki gorzoły, a korcmorz, ze pokiela pijok nie zapłaci za to, co juz wypił, to nie dostonie ani kropelki więcej. W końcu korcmorz prasnął pijoka tak, ze ten upodł na ziem. Drzwi do korcmy zamkły sie z hukiem. Pijok po pewnym casie wstoł, choć z trudem i fcioł nazod wstąpić w progi swojej ulubionej chałupecki we wsi. Ba wnet stanął przy nim janiołecek, ftóry znów przybroł widzialnom postać. Zza pazuchy wydobył flaske gorzołecki i spytoł:
– Mocie ochote napić sie, krzesny?
– Ino jo kwilowo nimom dutków – odpowiedzioł pijok. – Ba zapłace później. Słowo! Bardziej słownego cłowiecka ode mnie nie nojdziecie w całym cysorstwie.
– Nie turbujcie sie, krzesny – rzekł janiołek. – Jo wom dom te flaske za darmo.
– Za darmo? – uciesył sie pijok. – Zbawco!
– Zbawca to mój bezpośredni przełozony, nie jo – sprostowoł janioł.
– Ze co?
– Niewozne. – Janiołek machnął rękom. – Dutków nie musicie dawać, ale fce za to od wos pewnej przysługi. Otóz pódziecie pod plebanie, staniecie pod oknem tej izby, we ftórej śpi jegomość Mohr i bedziecie ryktować tamok straśnie głośne śpiewy przez całom noc. Zgoda?
– Zgoda! – pedzioł pijok. – Bede piknie śpiewoł. Na mój dusicku! Jak piknie! Lepsego tenora ode mnie nie nojdziecie w całym cysorstwie!

No i janioł doł pijokowi flaske, a ten – zgodnie z obietnicom – poseł ku plebanii.

– Zaroz zacne śpiewać, ostomiły panocku, tak głośno, ze sam cysorz we Wiedniu mnie usłysy – zapewnił pijok. – Niekze ino wezme maluśki łyk tej gorzołecki, coby mi sie lepiej śpiewało.
I pociągnął łycka.
– O, Jezusicku! – zdumioł sie. – Jakie to dobre!

Cóz, niebiańsko gorzoła miała niebiański smak. Tak jak wceśniej wykorzystone przez janioła niebiańskie cukierki. Nic dziwnego, ze pijokowi zafciało sie jesce jednego łyka, a potem jesce jednego i… nie minęła minuta, jak flaska była pusto.
– Jakosi zmęcony sie cuje – stwierdził pijok. – Nie moge ustać. Zdrzemne sie na kwilke. Ale ino na kwilecke. A zaroz potem wstone i piknie zaśpiewom.

No i połozył sie na ziemi. I zasnął tak mocno, ze było jasne, ze nie obudzi sie do rana.
– No tak, więksego śpiocha od niego nie nojde w całym cysorstwie – westchnął janiołek.
Był załamany. Juz drugo próba naryktowania hałasu sie nie powiodła.

– Hahahaha! – doł sie nagle słyseć donośny śmiech.
Janiołek rozejrzoł sie dookoła. I wte uwidzioł, ze na dachu chałupy nieopodal plebanii siedzi se… cały tuzin diasków!
– A wy co tutok robicie? – spytoł janiołek.
– My? Hehe! – zaśmiały sie diaski. – Właśnie wracali my do piekła po diabelskiej imprezie integracyjnej w Braunau. No i po drodze zawuwazyli my, ze jest tutok jakisi pikny ubaw z wasymi nieudolnymi próbami ryktowania hałasu. Postanowiliśmy popozirać na ten ubaw z bliska. I jak na rozie – bawimy sie piknie! Hahaha!

Janiołek juz fcioł strzelić w ancykrystów wodom święconom, ale nagle… wpodł na inksy – bardziej zreśtom diabelski niz janielski – pomysł.

– Niestety nie słyse, co godocie – zawołoł ku diaskom. – Kie wartko hybołek z wysokiego nieba na ziemie, to zatkały mi sie usy. No, wiecie – normalne zjawisko przy gwałtownej zmianie wysokości i towarzysącej temu raptownej zmianie ciśnienia. Tak więc muse kapecke pockać, jaz usy mi sie odetkajom. A na rozie – jeśli mom zrozumieć, co godocie – to musicie podejść do mnie blizej.
– Nimo problemu, juz podchodzimy – pedziały diaski, zeskocyły z dachu i rusyły ku janiołkowi. A wte janiołek… w uciekaca.
– Ej, krzesny! – zawołały diaski. – Nie uciekojcie! Fcieliście przecie, cobyśmy podesli ku wom.
– Właśnie wybiła godzina, kiedy uprawiom jogging – krzyknął ku diaskom janiołek, cały cas biegnąc. – Bez względu na okolicności – nigdy tyk ćwiceń nie zaniedbuje. Regularność to podstawa!
– Ale my nie mozemy do wos dobiec! – wołały diaski. – Zwolnijcie choć troske, pytomy piknie.
– W dalsym ciągu nie słyse, co godocie! – wołoł janiołek, dalej biegnąc. – Dogońcie mnie wreście i powiedzcie, o co wom idzie.

Ale cy diaski mogły go dogonić? Na mój dusiu! Za nic w świecie! Cemu? No, poźrejcie. Jako jest odległość z ziemi do nieba? Heeej! Roki świetlne! A z powierzchni ziemi do piekła? Najwyzej 6400 kilometrów – bo tako właśnie jest długość ziemskiego promienia, a skoro piekło nojduje sie pod ziemiom, to przecie nie moze być ono połozone głębiej niz w środku nasej planety. Zatem janioły, wędrując między niebem a ziemiom, pokonujom duzo więkse odległości niz diaski wędrujące między piekłem a ziemom. Skutek tego jest taki, ze janioły majom duzo lepsom kondycje fizycnom. I ślus.

I tak janiołek cały cas uciekoł i wołoł do diasków, coby go dogoniły, a te – biegły za nim jak te głuptoki, nie mając najmniejsyk sans na spełnienie jego ządania. Gonitwa odbywała sie dookoła plebanii. Diaski jak to diaski – biegnąc, hałasowały straśnie. Był to iście DIABELSKI HAŁAS. Jaz ziemia sie trzęsła.

– Na mój dusiu! Co to sie dzieje? – zacął cudować jegomość Mohr, ftóry lezoł juz w swej izdebce na plebanii i próbowoł zasnąć. – Co to za łomot? Przecież w tym huku nie do sie spać!

Wreście wstoł i podeseł do okna. Ale ze i janiołecek, i diaski były niewidzialne, to ocywiście nicego nie uwidzioł.

– Burza jakosi cy co? – pytoł sam siebie. – Pewnie burza, choć jakosi dziwno, bo nie widać błyskawic. Moze chmury som dzisiok tak gęste, ze nie przepuscajom blasku piorunów?

Wrócił do wyrka, mocno naciągnął poduske na usy i znów próbowoł zasnąć. Nic z tego. Przy łoskocie ryktowanym przez tuzin biegnącyk diabłów nawet trup nie dołby rady spokojnie lezeć.

– Nie moge! Juz nie moge! – wołoł jegomość. – Kie wreście te grzmoty ucichnom? O, Jezusicku! O, Matko Bosko! Marzy mi sie cicho noc! Prowdziwie cicho noc, święto noc, ftóro syćkim ludziom niesie pikny pokój.

Wikary obyrtnał sie na drugi bok, ba po sekundzie… poderwoł sie i usiodł na brzegu wyrka.

– Zaroz, co jo takiego pedziołek? – zastanowił sie. – Niekze powtórze: Cicho noc, święto noc, pokój niesie ludziom wsem…

Znów sie zastanowił.

– Brzmi nieźle – stwierdził po kwili. – A kieby to tak jesce pociągnąć? Spróbujmy: Cicho noc, święto noc, pokój niesie ludziom wsem, a u złóbka Matka Święto cuwo sama uśmiechnięto nad Dzieciątka snem. Na mój dusicku! Naprowde nieźle!

Jegomość Mohr chycił kawałecek papieru, pióro i kałamorz, po cym siednął przy stole. Napisoł piknie to, co przed kwileckom pedzioł na głos.

– Dalej – pomyśloł – mogłoby być tak: Pastuskowie od swyk trzód biegnom wielce zadziwieni za janielskim głosem pieni, ka sie spełnił cud. Heeej! Piknie mi idzie! No to biermy sie za wyryktowanie jesce jednej zwrotki.

Siumnego Josepha Mohra nasła tako wena twórco, a jak juz dokońcył dzieła, to tak sie nim zakwycoł, ze w ogóle przestoł zwracać uwage na cokolwiek, co działo sie wokoło. Nawet te diabelskie hałasy za oknem przestały mu wadzić. I takim właśnie sposobem, ostomili, powstały słowa tej hyrnej bozonarodzeniowej pieśni. Bajuści – kieby nie ta głośno noc w Mariapfarze, to kolęda Cicho noc nigdy by nie powstała. A pon Bing Crosby, pon Sinatra, cy u nos poni Eleni mieliby w swoim repertuarze o jeden pikny utwór mniej.

A, prowda! Opowiedziołek wom, jak powstały słowa tej kolędy, ba nie pedziołek, jak wyryktowano do niej melodie. Ale o tym… moze za rok wom opowiem? Abo za dwa, kie bedzie dwusetno rocnica jej skomponowania? Obacymy. Haj.

Teroz zaś, ostomili, piknie wom zyce, coby te mające wkrótce nadejść bozonarodzeniowe noce (dni zreśtom tyz!) były jako w tej kolędzie – ciche i święte. I tyz tak jak w kolędzie – niekze niesom one pokój syćkim bez wyjątku ludziom. I niek ten pokój nie przeminie wroz ze Świętami, ba niek ostonie i piknie wierchuje w kozdym domu i w kozdym kraju juz na wse. Zyce tego Abnegateckowi, Agecce, Alecce i Jerzoreckowi wroz z Mrusieckom, Alfredzickowi, Alsecce, Amigeckowi, Andorfeckowi, Andrzejeckowi, Anecce Chochołowskiej, Anecce Holenderskiej, Anecce Schroniskowej, Anonimowej Celebrytecce, Babciecce, Babecce, Badzieleckowi, Basiecce, Bercickowi, BlejkKocickowi, Bobickowi, Borsuckowi, Breslauereckowi, Byckowi, Córecce Komturecka, Emilecce, EMTeSiódemecce, Enzeckowi, Evecce, Fluxiceckowi, Fomeckowi, Fusillecce, Gosicce, Grazynecce, Grzesickowi, Helenecce, Heretickowi, Hokeckowi, Hortensjecce, Innocencickowi, Jagusicce, Janickowi, Jarutecce, Jasieckowi Juhasowi, Jerzeckowi, Jerzeckowi Pieculeckowi, Jędrzejeckowi, Jotecce, Józefickowi, KaeSicce, Kapisonecce, Kiciafecce, Kiniecce, Kocureckowi, Kruckowi, Krzycheckowi, Ktośtameckowi, Kundeleckowi Laskowiackiemu, Lorecce, Maackowi, Magecce, Małgosiecce, Marcineckowi, Mietecce, Misieckowi, Moguncjuseckowi, Mordechajeckowi, Motyleckowi, Mysecce, Noboru Watayecce, Noweckowi, Observereckowi, Okonickowi, Olecce, Orecce, Original_Replikeckowi, Paffeckowi, PAKeckowi, Pawełeckowi Markiewickowi, PikuMycheckowi, Plumbumecce, Poni Agnieszce, Poni Basi i Ponu Pietrowi wroz z Rudolfem, Poni Dorotecce, Poni Justynie wroz Maćkiem i Michałem, Ponu Jakubowi, Potworecce, Profesoreckowi, Rackowi, Radwickowi, Rózecce Wigelandecce, Sebastianickowi, Seiendeseckowi, Starej Babecce, Staruseckowi, Tanakeckowi, Teresecce, TesTeqeckowi, Tubyleckowi, TyzPieseckowi, Ubukruleckowi, Wawelokowi, Wawrzeckowi, Werbalisteckowi, Wiecnościecce, Witoldeckowi, Yanockowi, Yyckowi, Zbyseckowi, Zeeneckowi, Zzakałuzeckowi, syćkim tym, co tego bloga cytajom lub kiesik cytali, ba go nie komentowali i w ogóle całej ludzkości i całej zywinie. Wesołyk Świąt! Hau!