Mikołajek po góralsku

Od rozu godom, ze autorem dzisiejsego wpisu bardziej jest pon Antoni Kroh niz jo, choć pon Kroh jesce nic o tym nie wie i jeśli nie cyto Polityki w internecie, to być moze nigdy sie nie dowie. Jeśli ftoś nie zno pona Kroha, wyjaśniom, ze to historyk i etnograf, ftóry Podholem i Beskidami sie interesuje, a takze dobrym wojakiem Szwejkiem. Napisoł o nasyk górak i górolak pare ksiązek, na przykład takom pod tytułem „Sklep potrzeb kulturalnych”. Jest to tako pikno rzec, ze nie mogłek jej na swoim blogu przemilceć i wiedziołek, ze prędzej cy później bede musioł jakiś wpis jej poświęcić. No to poświęcom teroz. Jeśli kiesik te ksiązke chycicie, nie puscojcie jej, dopóki nie przecytocie. A kie bedziecie cytać, uśmiejecie sie sakramencko. Na pocątku pon autor swoje własne dzieciństwo zbocowuje. Pise, jak to kie był małym chłopcem, to jakosi paskudno astma go męcyła, więc wysłano go z Warsiawy, ka mieskoł, do ciotki mającej chałupe w Bukowinie Tatrzańskiej. Tamok mały pon Krohicek mioł se wdychać zdrowsego powietrza niz to stołecne. No i reśte dzieciństwa, a takze wcesnom młodość właśnie w Bukowinie spędził, chodził hań do bukowińskiej skoły, a za kolegów mioł ocywiście samyk górolicków. Jednego z tyk kolegów wspomino tak:

„Stefan z mojej klasy, syn rzeźnika, zapytany na biologii o rolę skóry w organizmie, zadumał się, uczynił nieokreślony ruch ręką, westchnął, po czym odpowiedział z głębi serca: – No coz, panie. Skóra je bars cłekowi potrzebno. Skóra jak worek. Kieby cłek ni mioł skóry, a seł gościńcem, to godom wom, siyćke flaki by sie za nim ciągły. Hej, to by beło bars płóno.
Bars płóno. Coz wom więcyj godoć. – I usiadł. Po lekcji mówił, że dwójka, co ją dostał, to była wielga krziwda, bo on przecie powiedzioł scyrom prowdę, ale niekze ta, nie bedym sie przecie z głuptokiem wadzieł.”*

A oto, co pon Kroh pise o jednej ze skolnyk kolezanek z Bukowiny:

„Marysia od Miedziaka miała rozwiązać równanie z dwiema niewiadomymi. Wstała, podniosła głowę i powiedziała hardo: sesnoście. – Jakie szesnaście, skąd szesnaście? – dopytywała się pani  Olędzka, dobra i cierpliwa pani. – Ne dy godom wom, sesnoście, coz
jesce fcecie? – Chcę żebyś powiedziała, skąd wzięłaś ten wynik, jak do tego doszłaś. – Ej, pani, telo tam beło tego pluhastwa, nie wiedziałak co robić, tok to siyćko wziena i w kurwe dodała i mocie. – Marysia pewnie do dziś nie wie, dlaczego pani Olędzka zaczęła wtedy krzyczeć. Taż sama Marysia napisała wypracowanie o księdzu Ściegiennym, że ‚reprezentował nurt plebejsko-rewolucyjny w walce o wyzwolenie narodowe’. Przeczytała i usiadła, ponieważ uznała, że spełniła, czego od niej żądano. – Marysiu, wstań i wyjaśnij, co to znaczy – powiedziała pani Olędzka, więc Marysia wstała i wyjaśniła, że wypracowanie na pewno jest dobre, bo przepisane z kalendarza, można się nie obawiać. Pani na to, że Marysia sama powinna napisać wypracowanie. Marysia na to, że przecie sama napisała. Pani, że nie napisała, tylko przepisała. Marysia, podenerwowana: Ne dy włośnie! Samak przepisała.
Pani: siadaj, dwója. Marysia: Dwója, to dwója, niekza ta.”**

Na mój dusiu! Ta Marysia to musioł być wielki talent! I matematycny, i literacki! I pomyśleć, ze jacyś naucyciele niesprawiedliwymi dwójami ten talent zmarnowali. Eh, kielo rozy se o tym przyboce, to nóz w kieseni nie otwiero mi sie ino dlotego, ze nimom ani noza, ani kieseni.
A w tej Bukowinie był jesce taki Stasek. Całkiem zdolny był z niego matematyk, choć nie jaz tak, jak z Marysi.

„Miałem wtedy trzynaście lat.” – opowiado pon Kroh – „Staszek, z którym siedziałem w jednej ławce, miał szesnaście, bo zimował w czwartej, piątej i szóstej klasie. Był bardzo silny i bardzo dobry, ale miał okropne życie, ponieważ nienawidził ułamków, wypławków, Łokietków i innych głupot, które codziennie w niego wmuszano. Absolutnie nie był w stanie zrozumieć, dlaczego 1/2 i 2/4 to tyle samo. Usiłowaliśmy mu pomóc, aż Marysia wpadła na pomysł: – Stasek, dy przecie pół litra gorzołki i dwie ćwiartki gorzołki to telo samo. – Staszek uśmiechnął się. – Maryśka, aleś ty głupio! Przecie kie tato wypijom dwie ćwiortki, to sprzedom dwie butelki, a kie pół litra, to ino jednom. – Dobre, ale twój tato wypijo telo samo gorzołki, cy mu dać pół litra, cy dwie ćwiortki! – nie dawała się Maryśka. – Nie godoj, Maryś, dy przecie nie wiys, jako mój tato pijom. – Na tym dyskusję o ułamkach zakończono.”***

O wielu jesce inksyk ciekawyk rzecak pon Kroh w tym „Sklepie potrzeb kulturalnych” pisoł: o drodze-duchu z Jaworek do Piwnicznej, o miłości ceprów do góralscyzny, o hyrnej legendzie jakoby w cas okupacji jeden górol umknął hitlerowcom wyskakując z kolejki linowej … Kiebyk przepisoł tutok syćko, co mi sie w tej ksiązce podobało, musiołbyk chyba 99 jej treści przepisać. A wte ftoś mógłby słusnie zarzucić mi, ze pogwałciłek syćkie mozliwe paragrafy prawa autorskiego. Dlotego ogranicyłek sie do trzek fragmentów z rozdziału zatytułowanego „W szkole”. I tutok mom ino takom jednom uwage: mi sie widzi, ze tytuł rozdziału nie powinien brzmieć „W szkole”, tylko: „Mikołajek po góralsku”. Hau!

P.S.1. Boce, ze mieliśmy unikać tutok ostrzejsyk wulgaryzmów. Ale tym rozem nie mogłek. No, po prostu nie mogłek. Nie mogłek nawet zastąpić dzisiejsego wulgaryzmu literkom „k” z trzema kropeckami. Kiebyk to zrobił, zburzyłbyk całom piknom konstrukcje Marysinej wypowiedzi.

P.S. 2. A tak w ogóle to idąc za przykładem Marysi odwołuje to, co napisołek na pocątku, ze autorem dzisiejsego wpisu jest głównie pon Kroh. To jo jestem autorem 🙂 Sam syćko napisołek … to znacy sam przepisołek … ale przecie co za róznica? 🙂

P.S. 3. Momy w budzie nowyk gości: Takatamecke i Docencicka z Kragu. Powitać piknie! 🙂

* A. Kroh, Sklep potrzeb kulturalnych, Warszawa 1999, s. 33.
** Ibidem, s.34.
*** Ibidem, s. 34-35.